Nowy rok, stare problemy
2010-08-31 17:57:10
Nadchodzi nowy rok szkolny, a niektórzy uczniowie i rodzice stają przed starym, corocznym problemem – jak pokryć wydatki związane z rozpoczęciem roku szkolnego. Przed rokiem wyniosły one – jak podaje CBOS – 965 zł, co było najwyższą kwotą od kilkunastu lat ( CBOS, 2009). Niemal połowę tych wydatków stanowi zakup podręczników. W tym roku, w związku z reformą programową, rodzice dzieci z poszczególnych klas będą musieli kupić nowy ich komplet. Dodatkowo sytuację pogarszają efekty trwającej od kilku lat zmiany prawa regulującego sposób wyboru podręczników.

Obecnie to nauczyciel decyduje o wyborze książek (w którego interesie jest zresztą ich zmienianie, gdyż firmy wydawcze oferują w zamian za skorzystanie z ich produktów pomoce naukowe i inne prezenty). Nie ma tu żadnych ograniczeń. Tymczasem jeszcze parę lat temu w szkole mogły obowiązywać nie więcej niż trzy podręczniki do tego samego przedmiotu, a ich zmiany można było dokonywać dopiero po trzech latach tak, by uczniowie młodsi mogli je odkupywać od starszych (Dziennik Gazeta Prawna 26 lipca). Ponadto nauczyciel był zobowiązany do konsultacji wyboru podręcznika z rodzicami. Z punktu widzenia rodziców, zwłaszcza tych uboższych, był to układ znacznie korzystniejszy od obecnego. Dokonanie „po cichu” zmiany w tym względzie jak w soczewce pokazuje, że nie tylko okres władzy Romana Giertycha w MEN wyrządził szkody, ale także okres „przywracania normalności’’, podczas którego fala zmian mających zaprowadzić porządek po Giertychu, zmiotła także to, co było dotąd wartościowym elementem oświatowego prawa.

Nie wystarczy dać wybór rodzicom

Zarówno ograniczona możliwość zmian książek (dzięki której dzieci mogły przejmować je po sobie lub kupować na szkolnym kiermaszu) jak i zręby partycypacji rodzicielskiej przy okazji wyboru książek stanowiły pewną wartość. Jak przekonują bowiem specjaliści, udział rodziców jest ważnym czynnikiem podnoszenia jakości kształcenia i socjalizacji. Wybór podręcznika mógł tu stanowić – choćby wątłą, ale jednak – oś, wokół której rodzice byli włączani w sprawy szkolne. Nie należy jednak w tej kwestii popadać w przesadę, jak to zrobił Mateusz Matyszkowicz, jeden z doradców przedostatniego szefa MEN, Ryszarda Legutki, który komentując obecne problemy z podręcznikami stwierdził:

“Należy więc przestać udawać, że system szkolny może być zorganizowany na socjalistyczną modłę, a jednocześnie rynek podręczników pozostanie poza kontrolą – przede wszystkim cenową. Trzeba wybrać jedną z dróg. Albo socjalizm i wtedy państwo kontroluje ceny podręczników lub wręcz finansuje ich zakup. Albo kapitalizm i wtedy o wyborze podręcznika – tańszego lub droższego – decydują rodzice, a głos nauczyciela ma charakter wyłącznie doradczy. Tertium non datur“. (Podręczniki, czyli podatek szkolny, Rzeczpospolita 6.08.10)

Abstrahując od tego, że – wbrew temu, co twierdzi autor – poza alternatywą socjalizm kontra kapitalizm mamy też możliwość wyboru między różnymi modelami kapitalizmu (a także między różnymi odmianami socjalizmu), warto zwrócić uwagę, że powierzenie wyboru rodzicom może nieraz nieść za sobą również niekorzystne z perspektywy najuboższych skutki. Postulat ten opiera się na, często spotykanym u konserwatystów założeniu, że istnieje wspólny interes polskich rodzin. Tymczasem w klasach szkolnych póki co przebywają dzieci o różnym pochodzeniu. Jedni będą chcieli podręcznik lepszy, ale o nieco wyższej cenie, inni nie będą mogli sobie na to pozwolić i jakość poświęcą na rzecz niskiego kosztu. Co więcej, te rozbieżne interesy niekoniecznie muszą być wyartykułowane, gdyż rodzice o skromniejszym kapitale materialnym i kulturowym mogą nie móc przyjść na spotkanie lub siedzieć na nim tak cicho, jak przysłowiowa mysz pod miotłą, w obawie przed etykietyzacją ich jako biedaków, nieumiejących dokonać „racjonalnego’’ wyboru.

Inne sposoby

Szukać więc należy innych rozwiązań – albo po stronie podaży (wprowadzając regulacje, dzięki którym wydatki na książki będą mniejsze), albo po stronie popytu (wspomagając finansowo uboższych rodziców w zakupie książki). Przede wszystkim można wrócić do sytemu sprzed paru lat, który równoważył ścierające się interesy różnych grup w większym stopniu aniżeli ma to miejsce obecnie. Są jednak i rozwiązania dalej idące. Przykładem jest projekt Instytutu Sobieskiego (http://www.sobieski.org.pl/news.php?id=178), w którym postuluje się stworzenie w Polsce programu Biblioteki podręczników szkolnych, dzięki któremu uczniowie za niewielką kaucją mogliby korzystać np. w trybie rocznym z podręczników. Nie wiem, czy jest to optymalny pomysł i jakie kryje w sobie niedostrzegalne na pierwszy rzut oka słabości, ale warto i nad nim debatować.

Z drugiej strony możemy zwiększać fundusze rodzin, zwłaszcza tych najbiedniejszych, na zakup podręczników, czemu już teraz służy system wyprawek szkolnych. Na mocy tegorocznej uchwały nr 76/2010 przyjętej 28 maja, niektórym uczniom przysługuje dofinansowanie na zakup podręczników. Wsparcie to jednak jest wysoce selektywne. Przysługuje uczniom tylko tych klas, w których są zmuszeni do zakupu nowych podręczników na skutek reformy programowej (a więc uczniów klas I-III oraz II klasy gimnazjum), a także uczniom z niektórych szkół o wybranym profilu. Ponadto uprawnienie do pomocy jest tu obudowane progiem dochodowym i jest przeznaczone dla osób korzystających z pomocy społecznej. Sama zaś wielkość wsparcia w zależności od kategorii ucznia może wynosić maksymalnie od 170 do 370 zł. Nie trzeba robić szczególnych obliczeń, by spostrzec, iż pomoc ta jest niewystarczająca, a wielu uczniów (choćby minimalnie przekraczających dochodowy próg) jest z niej wykluczonych. Do tego dochodzi ryzyko, że jako świadczenie o charakterze pieniężnym może w niektórych przypadkach zostać przeznaczone na inny cel, niż materiały szkolne dziecka.

Zmiany zapewne wymagałaby szerzej zakrojona polityka, nie tylko edukacyjna, ale ogólnie - społeczna (w tym zarówno polityka rodzinna, jak i polityka rynku pracy). Zmiana taka wiązałaby się z podwyższeniem świadczeń oraz najniższych wynagrodzeń, a także z rozbudową świadczeń usługowych, dzięki którym rodziny nie musiałyby ponosić aż tak dużych kosztów (nieraz ukrytych w postaci ciężkiej nieodpłatnej pracy kobiet) opieki i mogłyby przeznaczyć więcej środków na wydatki szkolne dzieci. Poza tymi ogólnymi wskazówkami, warto jednak myśleć o konkretnych – jak te przytoczone wyżej – rozwiązaniach łagodzących koszty wydatków związanych z rozpoczęciem roku.

Podręczniki powinny prowadzić młodzież w świat różnorodnych wartości, wiedzy i wyobraźni. Tymczasem w obecnych warunkach – ze względu na swe koszty – poprowadzą część dzieci jedynie w kierunku wykluczenia

raff

p.s: artykuł ukazał się na kolektywnie prowadzonym blogu www.mimoszkolnie.pl

poprzedninastępny komentarze