Czy zawsze byliśmy i jesteśmy Charlie Hebdo ?
2015-01-29 13:04:12
Osiągnęliśmy wszystko, ale widzę,
że nasze osiągnięcia zamieniły się w satyrę.

Krzysztof KIEŚLOWSKI

Gdy opadają emocje, żal, trwoga i złość kończą się, a czas kiedy wszyscyśmy zapewniali, że „staliśmy się Charlie Hebdo” można spojrzeć na kontekst tej sprawy chłodnym okiem. Te rozważania w niczym nie dezawuują potępienia i odrazy jakie wzbudza atak terrorystów na redakcję satyrycznego periodyku. Atak stanowiący oprócz pozbawienia życia niewinnych ludzi przykład na próbę ograniczenia wolności słowa i przywrócenia (w radykalnej i tragicznej w formie) cenzury. I tego typu ataki winny budzić uczucia odrazy, potępienia, swoistej anatemy (wobec terrorystów wszelkiej maści co nie zawsze ma miejsce) pod każdą szerokością geograficzną, bez względu na proweniencję polityczną, narodową, religijną, język, rasę czy płeć.
Kołaczą się mi dziś po zakamarkach mej świadomości pytania i dylematy czy zawsze powinniśmy „być Charlie Hebdo”. I czy zawsze – nawet w ostatnich latach gdy terroryzm rozszalał się po świecie – nim byliśmy w takich i podobnych sytuacjach (szkoła w Biesłanie, teatr na Dubrowce) ? Tu paść musi też pytanie: gdzie leżą granice wolności słowa (satyry, karykatury, humoru i pospolitego kpiarstwa), kto i jak je ma wyznaczać, jakie wartości mają przyświecać tworzeniu owych granic ? Czy tymi wartościami mają być np. estetyka, dotychczas obowiązujący system wartości, religia i poczucie sacrum, tzw. „dobry smak”, political correctness ? I czy dopuszczalne jest współcześnie, w takim razie, coś takiego jak „bluźnierstwo” ? A czy poprawność polityczna tak wszechobecna w kulturze Zachodu, która stała się niejako funkcją wolności, demokracji, swobody obyczajowo-pojęciowej i modernizmu jako takiego ma do tego prawo. Sądzę, że mainstream – czyli elita polityczna, medialna, celebrycka (co ostatnio nader często się dzieje) – raczej powinien być od tych zagadnień trzymany z daleka. Manipulacje jakich dowody mamy tysiące (w ostatnich latach) świadczą o tym najlepiej.
Charakterystycznym jest, iż żaden ze znaczących przedstawicieli administracji amerykańskiej (kraju chcącego wyznaczać rudymentarne zasady demokracji oraz wolności obywatelskich) nie był obecny na paryskim marszu solidarności z redakcją Charlie Hebdo. Jak wspomniał (już trzy lata temu) rzecznik Białego Domu „mamy poważne obawy co do sensu takich publikacji” (jak kpienie z religijnych symboli w Charlie Hebdo), dodając że tradycja amerykańskiej demokracji wie jak tego typu rysunki łatwo mogą obrazić uczucia religijne i rozpalać emocje. Tym m.in. należy tłumaczyć niezwykłą powściągliwość wypowiedzi w kontekście dramatu redakcji Charlie Hebdo oraz brak obecności nie tylko prezydenta Obamy, ale i znaczącego przedstawiciela jego administracji, na paryskiej demonstracji.
Należy podkreślić, że żaden ze znaczących dzienników i periodyków zza oceanu nie zamieścił rysunków które stały się przyczyną tragedii w redakcji Charlie Hebdo. Polskie mainstreamowe media o tym nie informowały lub podawały te wiadomości półgębkiem.
Mariusz Zawadzki (Gazeta Wyborcza z dn. 12.01.2015) dał przykład, iż ta sama redakcja (Charlie Hebdo) sama zastosowała onegdaj cenzurę stawiając granice humorowi, satyrze i kpinie z tradycji religijnej. W 2008 roku syn ówczesnego gospodarza Pałacu Elizejskiego Jean Sarkozy poślubił Jessicę Sebaoun-Darty, dziedziczkę olbrzymiej fortuny reprezentującą znaną we Francji rodzinę żydowskiego pochodzenia. Satyryk Charlie Hebdo, Maurice Sinet („Sine”) komentując to wydarzenie zaznaczył, iż Jean Sarkozy niechybnie „niebawem przejdzie na judaizm”. Pojawiły się protesty – nie tylko ze strony gminy wyznawców judaizmu we Francji ale i z wielu (i to różnorodnych) stron nadsekwańskiego mainstreamu (np. filozof Bernard-Henry Levy stwierdził antysemicki charakter tego stwierdzenia) – w wyniku których „Sine” nie chcący się ukorzyć i przyznać do faux pas został wyrzucony z redakcji periodyku.
David Brooks w komentarzu redakcyjnym w New York Timesie (z dn. 8.01.2015) zauważył, iż dziennikarze z Charlie Hebdo jako męczennicy wolności słowa i artystycznej ekspresji nie mogą budzić w Ameryce takich uczuć jak to się stało w Europie. „Gdyby ktoś próbował podobne karykatury opublikować w amerykańskiej gazecie satyrycznej albo nawet w broszurce na amerykańskim uniwersytecie nie przetrwałby 30 sekund. Organizacje studenckie i wykładowcy oskarżyliby go o szerzenie nienawiści. Administracja uczelni odebrałaby broszurce dotacje i ja zamknęła”.
Na wschodniej flance Unii Europejskiej Brooksowi (i jemu podobnym) wtóruje w Rosji Dmitrij Stieszyn (Komsomolskaja Prawda). „Zanim wyrobiłem sobie opinię na temat masakry francuskich rysowników, dokładnie zapoznałem się z ich twórczością (…) Komiks o Bożym Narodzeniu z anatomicznymi szczegółami porodu Dzieciątka Jezus, Chrystusa przedstawiono ze zwyrodniałymi narządami, które nie zdarzają się u niemowląt, pyskiem świni, uszami zwiniętymi w trąbkę (…) Twórcy tych treści i także 70 tys. czytelników humorystycznego magazynu nie są w pełni ludźmi. Wyjaśnienia im zasad zachowania jest pozbawione sensu. Z takim samym skutkiem można by karcić i zawstydzać małpy w ZOO onanizujące się publicznie. Ale jeśli moralista będzie miał w ręku kij-komunikator szybko zaprowadzi ład (…) Mimo wszystkich naszych krwawych konfliktów ludzie Księgi – chrześcijanie, muzułmanie, żydzi – zawsze znajdą ze sobą wspólny język. Z bydłem nigdy. Nie istnieją takie słowa z których da się zbudować most nad tą przepaścią”. ([za]: Agora, nr 3/1283/2015). Mocno napisane.
Na koniec zacytować warto Glenna Greenwalda z Guardiana (tego od współpracy z Edwardem Snowdenem): „Oczywiście na Zachodzie są święte krowy, tylko że inne – stosunek do Żydów, Holocaustu, czarnoskórych itd.”. Stawia on zasadnicze pytanie – czy ów dylemat nie powinien też się odnosić do profilu przyjętego przez periodyki takie jak Charlie Hebdo (czy satyry wobec religii i sacrum w nich zawartego, zwłaszcza będącego dla ich wyznawców czymś najważniejszym i najświętszym, mogą być dopuszczalne czy nie). Greenwald poruszył niezwykle istotne zagadnienie, gdyż ono leży u źródeł demokracji i wolności słowa (utożsamianych bezwzględnie z kulturą Zachodu), a mianowicie o hipokryzję i wspomniane „święte krowy” publicznej narracji.
Czyli kto, gdzie, kiedy i z jakich pobudek (czy przesłanek) może wyznaczać granice wolności słowa, granice kpiny i satyry, granice prowokacji (o cele i intencje przez grzeczność nie pytam) ?
Nasuwa się też następne pytanie: czym jest, jak się je klasyfikuje i jakimi rządzi się zasadami (w kontekście wolności słowa) samo pojęcie sacrum ? I dalej – jak daleko ono może sięgać swoją „świętością” w przestrzeń publiczną ?
Na zakończenie tych rozważań, mających wzbudzić refleksję nad problemem wolności słowa (i fali moralizatorstwa jakie dramatyczne wydarzenia we Francji wzbudziły) pragnę jedynie zapytać czy nam Polakom przyjemnie by było, gdyby ktoś skompilował komiks z satyrycznym bądź prześmiewczym kontekstem, wulgarne bądź obsceniczne rysunki lub nawet nakręcił komedię o Katyniu AD’1940 ? Czy dobry smak i pamięć pozwalają kpić i żartować z tragedii Auschwitz (ta nazwa niech będzie symbolem nazistowskiej machiny zagłady wszystkich narodów Europy, choć Żydzi są tu szczególnie predestynowani do pojmowania tego miejsca jako swoistego sacrum, w okresie II wojny światowej) ? Na marginesie warto w tym miejscu wspomnieć, że w 1997 roku na Biennale w Wenecji (przesłaniem owej wystawy było pokazanie użyteczności m.in. klocków lego w kulturze masowej) praca Zbigniewa Libery pt. „Lego. Obóz koncentracyjny” (modelowy obóz zbudowany z produktów firmy Lego) została wycofana z prezentacji z racji spodziewanych protestów środowisk nowojorskich Żydów mogących podnosić zjawisko antysemityzmu immanentnego Polsce i Polakom.
Na tej kanwie wspomnieć jeszcze pragnę o wydarzeniu sprzed kilkunastu dni, jakie miało miejsce w Kijowie: otóż środowiska prawicowe i skrajnie nacjonalistyczne w stolicy Ukrainy (w kontekście rocznicy urodzin Stefana Bandery) zorganizowały happening z racji tzw. Vatnika Goda (satyrycznej, dorocznej imprezy). Jak podają polskie środowiska kresowe i narodowe (kolosalnym błędem jest to, że polskie, oficjalne czynniki i media takie fakty – właśnie ze źle pojmowanego political correctness – przemilczają oddając inicjatywę w tym względzie środowiskom skrajnej prawicy, klerykalnym i quasi-faszystowskim) podczas owej imprezy odbywającej się w hotelu Bar Hot znalazły się takie „happeningowe” dania mięsne jak „rzeź wołyńska” (wiadomo co dla wielu Polaków to znaczy), „odeski dom związków zawodowych" (gdzie w maju 2014 żywcem spłonęło kilkadziesiąt osób) czy też potrawa "zgwałcona emerytka". Na deser podano tort w kształcie dziecka, które leży na rosyjskiej fladze (co ma określony wymiar nie tylko z racji aktualnych stosunków ukraińsko-rosyjskich, jak przede wszystkim wobec rocznicy wydarzeń na Wołyniu w 1943/4 roku). Symbolika i wymowa tego happeningu jest wg mnie identyczna jak kpiny i satyra z obozów masowej zagłady, Shoah czy ludobójstwa np. w Rwandzie.
Inny kwiatek z dziedziny tzw. political correctness: polski mainstream nagradza tytułem Człowiek Roku 2014 Michaiła Chodorkowskiego uznawanego za więźnia sumienia Władimira Putina. To z jednej strony jawny dysonans wobec osoby rosyjskiego Prezydenta. Dopuszczalny w politycznym krajobrazie pluralistycznego świata idei. Jednak drugi wymiar tej nominacji, wymiar moralno-etyczny, będący kontynuacją – bo nadwiślańskie elity podkreślają cały czas immanencję Polski jako integralnego elementu kultury Zachodu, a ten jest spadkobiercą kultury i tradycji helleńskich - greckiej zasady kaloskaghatos (zespolenia wszystkich cnót oraz przymiotów w obdarowywanym i wyniesionym na piedestał osobniku) to przykład wyjątkowej nieszczerości, faryzejstwa, cynizmu, intelektualnej korupcji i obłudy. Nikt nie zaprzecza – ale o tym fałszywie i zarazem wstydliwie się nie wspominało w Warszawie – że Człowiek Roku 2014 jednak był malwersantem, do majątku doszedł w sposób nieuczciwy (jak lwia część oligarchów na terenie byłego Związku Radzieckiego), a przede wszystkim – był oszustem podatkowym. Te fakty nie podlegają żadnej dyskusji czy negacji (dyskutować można nad standardami jurydycznymi w jakich przebiegał jego proces oraz wymiarem wyroku). Czy taka jednostka może być Człowiekiem Roku 2014 ? Czy stanowić winna wzór do naśladowania, mieć powód do chodzenia w glorii sławy i admiracji społecznej ? Czy jest godna odbierać peany na swoją cześć ?
Także wystąpienie Ruperta Murdocha (powielane po stokroć w mediach) po tragedii w Charlie Hebdo w moralizatorskim stylu wobec islamu i muzułmanów en bloc jest obrzydliwym – w kontekście jego postawy, jego etyki i tego do czego sprowadził media ten magnat prasowy (jakie narzucił standardy i co czyniły jego „psy gończe” – dziennikarze, aby uzyskiwać określone informacje) – absolutnie nieetycznym, nikczemnym i żałosnym przykładem podwójnych norm obowiązujących w naszej kulturze. Nikt tego magnata prasowego nie skontrował, nikt mu nie przypomniał jego niechlubnej roli w deprecjacji etyki dziennikarskiej. To też są zagadnienia dotykającej wolności słowa i wymiaru tego słowa.
Tak niewłaściwie pojmowana poprawność polityczna jest jednym z głównych zagrożeń dla wolności słowa w naszej kulturze. A także fakt jak traktowane jest pojęcie tolerancji. Tolerancja bez zrozumienia pozostaje jedynie chłodną obojętnością graniczącą często z cichą nienawiścią (właśnie z tytułu owej poprawności). Nienawiścią dająca znać o sobie w zupełnie nieoczekiwanych chwilach. I to jest główne zagrożenie wolności i demokracji w kulturze Zachodu jakie zauważyłem na kanwie tragicznych wydarzeń w redakcji Charlie Hebdo.

poprzedninastępny komentarze