Lustro dla narcyza
2013-06-02 12:59:27
Komentując warszawski Marsz Szmat Agata Bielik-Robson posłużyła się kategorią „autonienawiści”, by zaproponować grupom mniejszościowym formułę: „udowodnij, że nie jesteś taki, jak cię widzą prześladowcy” jako sposób na emancypację. „Rób wszystko tak, by nigdy nie dać Hitlerowi pośmiertnej satysfakcji!. Co należy czytać właśnie jako: nigdy nie stań się tym, czym Hitler sądził, że jesteś – istotą słabą, upośledzoną, podrzędną i unlebenswertig, niegodną tego, by żyć” – pisze Bielik-Robson. Zarzuca ona uczestniczkom Marszu Szmat, że zrobiły odwrotnie, ponieważ w istocie wierzą w negatywny obraz własny wykreowany przez kulturę dominującą(1).

Z kolei podczas dyskusji o plakacie tegorocznej Manify z logo Polski Walczącej, krytykująca użycie tego znaku Elżbieta Janicka została nazwana osobą, kto „nienawidzi samej siebie”(2).

Autorem studium o autonienawiści jest psychiatra i badacz dyskursu, Sander Gilman. Gilman nie ułatwia sobie życia i jeden obszerny, wyposażony w ogromną ilość przykładów rozdział książki Jewish Self-Hatred. Anti-semitism and The Hidden Language of The Jews zatytułowany „Wynalezienie koncepcji autonienawiści” poświęca kategorii, którą sam stosuje. Dekonstruuje „Self-Hatred” tak jak inne elementy dyskursu o Żydach: pokazuje jej historię, jak zmieniała się ona w zależności od kontekstu oraz jakie były stawki jej użycia.

W książce Różnica i patologia. Stereotypy rasy, płci i szaleństwa ten sam autor przedstawił swoją koncepcję stereotypu oraz skrzynkę z narzędziami do ich badania. Stereotyp to dla niego bogate źródło wiedzy o grupie stereotypizującej oraz o kulturowych przemianach i historycznych procesach, które w niej zachodzą. Nigdy natomiast – o grupie stereotypizowanej. W książce tej śledził proces stereotypizacji „pierwotnej”, czyli to, za pomocą jakich kategorii większość definiuje mniejszość. Ale już tam sporo miejsca poświęcił recepcji stereotypu przez grupy i jednostki stygmatyzowane. Pisał wtedy o koncepcji żartu Zygmunta Freuda oraz o książce Rodzina Karkowskich Joszuy Singera.

Jewish Self-Hatred to książka poświęcona już w całości stereotypizacji „wtórnej”: temu, jak napiętnowani radzą sobie z piętnem lokując go – za pomocą napiętnowania kogoś z własnej grupy – poza sobą. Mechanizm ten opisuje Gilman na przykładzie recepcji antysemityzmu przez Żydów. W szczególności zaś zajmuje go ten aspekt antysemickiej ideologii, który dotyczy specyfiki żydowskiego języka i żydowskiej mowy.

Książka Gilmana to zatem książka o strategiach przetrwania w warunkach przemocy symbolicznej. Przemoc symboliczna to taka przemoc, którą robię sama sobie, ponieważ przyjmuję kategorie oceny i postrzegania mnie (ze względu na jakąś moją cechę społecznie zdefiniowaną jako znacząca) narzucone przez grupę dominującą, w której interesie leży przedstawienie mnie w sposób dezawuujący. Grupa ta dysponuje narzędziami narzucenia swojej wizji mojej osoby/mojej grupy jako wizji prawomocnej. Także w moich własnych oczach.

Żadne z tych strategii nie są skuteczne, co gwarantuje już sama struktura dominacji: w strukturze tej zawarte jest współistnienie (1)konieczności dostosowania się i (2)niemożności dostosowania się. I Sander Gilman, i Pierre Bourdieu mechanizm ten nazywają podwójnym wiązaniem (double bind). Z jednej strony grupa dominująca obiecuje: jeśli tylko staniesz się taki jak my, zostaniesz obdarowany tymi samymi przywilejami, pozbądź się więc swojej odmienności, udowodnij, że nie jesteś taki, za jakiego cię mamy, dostosuj się do nas, a zostaniesz nagrodzony. Z drugiej strony ta sama grupa twierdzi: twoja inność jest esencjalna, więc pozostanie ona zawsze czymś, co czyni cię odmiennym, a my zawsze wynajdziemy różnicę i narzędzia jej poszukiwania.

Double bind funkcjonuje zarazem na poziomie grupy dominującej, jak i grupy podporządkowanej. Na poziomie grupy dominującej polega ono na tym, że z jednej strony grupa ta potrzebuje asymilatorów, ponieważ oni potwierdzają jej wartość („skoro inni chcą być tacy jak my, to znaczy że jesteśmy wartościowi”), z drugiej jednak potrzebuje Innego, by obarczać go winą i projektować na niego wszystko to, co z przyczyn historyczno-ideologicznych musi znaleźć się poza nią; wszystkie te cechy, które musi ona wykluczyć z własnego obrazu. Przykładem takiej ekskluzji jest stereotyp "żydokomuny": dzięki niemu komunizm okazuje się być tworem obcym i narzuconym, a polska wspólnota wolna od grzechu komunizowania, czego wymaga dominująca dziś ideologia antykomunistyczna.

Oba te mechanizmy oddziaływują na te same grupy i te same jednostki. Spotykają się w indywidualnych losach osób z grup podporządkowanych. Tu double bind wygląda tak: skoro uczestnictwo w grupie dominującej jest moim pragnieniem, to – by nie popaść w sprzeczność – muszę tę grupę uznawać za wartościową. Jeśli tak, to nie mogę przeczyć jej ideologii. Przeciwnie: powinnam ją wyznawać. A jeśli ją wyznaję, to wyznaję także wiarę w to, co grupa ta sądzi o mnie jako o innym (Żydzie, Czarnym, kobiecie, lesbijce itd). Skoro uznaję, że faktycznie noszę skazę, to muszę z nią coś zrobić, jakoś się z niej wytłumaczyć lub oczyścić. Najczęściej robię to ekskludując tę skazę na innych napiętnowanych, za pomocą tej samej kategorii.

Opisany przez Gilmana mechanizm podwójnego wiązania wytwarza określone typy dyskursu. Na przykład dyskurs, który za Frantzem Fanonem nazywam dyskursem zdzierania masek: jesteś zbyt podobny do nas – maskujesz się, podszywasz, udajesz kogoś innego niż jesteś, musimy więc znaleźć sposób, by ujawnić twoją prawdziwą naturę. Albo dyskurs esencji: jesteś zbyt niepodobny do nas i na dodatek nie chcesz się dostosować, więc nie dziw się, że cię nie wpuszczamy do naszej wspólnoty. Oba współtworzą zresztą dyskurs kolonialny (choć go nie wyczerpują).

Dla grupy zdominowanej double bind oznacza uczestnictwo w dyskursie na prawach dowodu. „Tak, to faktycznie prawda, co o nas mówią” – twierdząc to udowadniam dystans do samej siebie, a dystans ten jest cechą dystynktywną. Udowadniam także, że podzielam z grupą dominującą jej uniwersum, w tym jej stereotypy i jej instrumentarium piętnujące. "Ale ja taka nie jestem" - dodaję po chwili. Tym razem eksponuję moje pragnienie, by być podobną piętnującym, a nie piętnowanym. Manifestuję swoją aspirację potęgując samozachwyt pietnujących.

Przykładów włączania się mniejszości w dyskurs dominujący na prawach dowodu dostarcza polska sfera publiczna. W szczególności zaś to, jak funkcjonują w niej osoby o publicznej tożsamości żydowskiej i osoby publicznie wypowiadające się jako Żydzi. Podstawianiem polskiej wspólnocie dominującej lustra i szeptaniem zza niego: "tak, jesteś najpiękniejszy na świecie" jest m.in. przepraszanie Polaków za żydowskich komunistów, wcielanie się w rolę Żyda z ludowej legendy czyli auto-folkloryzacja (gdzie folklor oznacza odmianę kolonizacji), bagatelizowanie polskiego antysemityzmu i polskiego faszyzmu, podkreślanie swojego przywiązania i miłości do Polski, przedstawianie polskiego i żydowskiego nacjonalizmu z lat 30. jako zjawisk symetrycznych itd.

Wszystkie te publiczne gesty przynależą do repertuaru „dobrego Żyda”, którego idealnie zobrazował wspominany już tutaj Stephen z filmu Django. Co grozi za nie wejście w tę rolę - pokazał z kolei (również wspomniany już tutaj) film Klub dyskusyjny. W jednej scenie widzimy najpierw dwóch czarnych mężczyzn rozmawiających z białym szeryfem. Wypełniają oni idealnie stereotyp posłusznego „Murzyna”: przytakują każdemu słowu swojego rozmówcy, śmieją się z jego żartów, zgadzają się na wszystkie jego propozycje. Na koniec kamera przesuwa obraz w kąt pokoju, gdzie leży zmasakrowane na komisariacie ciało czarnego mężczyzny. To ten, który zamiast potakiwać, powiedział prawdę.

Uprawomocnienie to kluczowa stawka double bind. Treści dyskryminujące, opresyjne, podtrzymujące relacje dominacji zostają uprawomocnione za sprawą powtórzenia ich jako prawdziwych przez osoby, które są ich przedmiotem. Tak działa dowód.

Na prawach dowodu i lustra funkcjonuje także Dawid Wildstein. Nazywa on gejów kastratami i eunuchami, homofobię uznaje za wymysł lewicowej propagandy, prawo do aborcji - za kuriozalną dziecinadę, muzułmanów za osoby szczególnie prymitywne, a Arabów za terrorystów. Jest piewcą powstania warszawskiego i nacjonalistycznej partyzantki powojennej. Pisze, że uczestniczy w demonstracjach, podczas których nawołuje się do wieszania komunistów, nosi się koszulki ze znaczkiem "zakaz pedałowania" oraz transparenty z hasłami "Cała Polska tylko biała". Nie ma już chyba dyskryminacji i przemocy, której Wildstein by nie hołdował lub przynajmniej nie usprawiedliwiał. W swoich felietonach konsekwentnie pomija on temat polskiego antysemityzmu, by nastepnie przedstawiać cierpienia Polaków i Żydów jako jednakowe i symetryczne, a wizji tej towarzyszy narracja braterstwa dwóch nacjonalizmów: polskiego i izraelskiego. Staje on także w obronie wizyt Ruchu Narodowego na polskich uczelniach oraz zapowiada swój udział w pacyfikowaniu przy użyciu siły akademickich spotkań wobec nacjonalizmu krytycznych.

Wszystkie te gesty sprawiają, że Wildstein pełni funkcję "dobrego Żyda" polskiej sfery publicznej. Przyklaskując polskiemu nacjonalizmowi na łamach nacjonalistycznych mediów oczyszcza i nacjonalizm, i media mu sprzyjające z zarzutu o antysemityzm. Służy za dwa dowody. Pierwszy brzmi: "nie jesteśmy antysemitami, skoro współpracujemy z Żydami". Drugi zaś: "skoro NAWET Żyd pisze krytycznie o tych, którzy dowodzą polskiego antysemityzmu, to znaczy, że antysemityzm Polaków jest ideologicznym wymysłem".

Tymczasem koncepcja Gilmana skutecznie obala to potoczne przekonanie, zgodnie z którym Żyd nie może być antysemitą. To samo przekonanie, tyle że odnośnie kobiet i mizoginii, nie jest do utrzymania po lekturze Męskiej dominacji Pierre'a Bourdieu. Odwrotnie: przemoc symboliczna sprawia, że koniecznym (i nigdy wystarczającym) warunkiem wejścia Obcego do wspólnoty dominujących jest powielenie, powtórzenie, podpisanie się pod jej przekonaniami na temat Obcych. Jednak na przekonaniu, jakoby ten kto przynależy do jakiejś grupy mniejszościowej nigdy nie występował przeciwko grupy tej interesom, zasadza się rola dowodu, dlatego jest ono nieustannie wzmacniane przy pomocy kategorii takich jak "zdrowy rozsądek" czy "chłopski rozum".

Ale Wildstein - mimo wymienionych wyżej poglądów - jest akceptowalny i "rozmawialny" także dla części lewicy. Zaprasza się go na spotkania w miejsca o podobno lewicowym charakterze i przyjmuje zaproszenia od niego, by w skrajnie prawicowych mediach wystapić w roli małpy, która mówi, kobiety o dwóch głowach lub innego dziwadła. Z tych samych powodów: bo podkresla on swoją żydowską tożsamość, co w kulturze antysemickiej - a taką jest kultura polska - nadaje jego wypowiedziom określony kontekst i staje się powodem do wypowiedzi tych specyficznych użyć. Na wzór kultury dominującej, część polskiej lewicy traktuje go jako nieszkodliwe dziwadło. Jedni mają pejsy, inni mówią dziwacznym językiem, a jeszcze inni plotą dziwne rzeczy. W przypadku Żyda nieważne co, ważne kto.

Esencjalne rozumienie żydowskości sprawia, że niektórzy lewicowcy decydują się uprawomacniać swoją obecnością i dyskusją człowieka o jawnie homofobicznych, islamofobicznych i nacjonalistycznych poglądach. Nie traktują jego słów i poglądów serio, ponieważ jest on przede wszystkim Żydem. Na części polskiej lewicy Wildstein podlega swoistemu filosemityzmowi, który - wiemy to od Tomasza Żukowskiego i Elżbiety Janickiej - jest szczególną odmianą antysemickiej przemocy(3). Gdyby Wildstein nie był osobą o publicznej tożsamości żydowskiej, obowiązywałaby wobec niego zasada "z faszystami się nie rozmawia", by nie uprawomacniać ich głosu i nie stwarzać kolejnych sytuacji, w których głos ten może wybrzmieć. Nie głosi on przecież poglądów innych niż Wojciech Wierzejski, Krzysztof Bosak czy Piotr Zychowicz, ale ma cechę, która sprawia, że jest postrzegany inaczej niż oni. W tym wypadku jako nieszkodliwy, a nawet interesujący. Okaz egzotyczny i zdumiewający. Taki, który niczym "piękną Żydóweczkę" chciałoby się uwieść (a co się z tą "piękną Zydóweczką" zrobi, gdy już przyjdzie co do czego - to insza inszość).

Pozostaje pytanie, jaki obraz własny lewicy odbija Dawid Wildstein. Najpewniej tolerancyjnej, otwartej, anty-antysemickiej.

Przypomnijmy raz jeszcze postulat Bielik-Robson: zachowuj się tak, by udowodnić, że nie jesteś taka, jak cię malują. Dzięki Gilmanowi wiemy, że proponowane przez felietonistkę remedium na opresję jest jednym z opresji elementarnych mechanizmów. Przymus udowadniania, że jest się takim samym jak piętnujący, a nie jak piętnowani to jedno z dwóch wiązań w zestawie double bind. Tymczasem istotą podwójnego wiązania jest, że tworzące go supły występują razem. Przemoc symboliczna sprawia, że każdy wybór – także odstąpienie od wyboru – ma charakter obrania strategii: coś znaczy i coś kosztuje. Co znaczy i ile kosztuje – można prześledzić na przykładzie syjonizmu, bo sposób rozumowania Bielik-Robson legł u jego podstaw, o czym piszą na przykład Sander Gilman w obu przytaczanych tu książkach, a także Idith Zertal w książce Naród i śmierć i Goran Rosenberg w książce Kraj utracony.

Z kolei zarzucenie autonienawiści Elżbiecie Janickiej to manipulacja, która polega na tym, że za dowód autonienawiści posłużyła krytyka kultury dominującej i krytyka mechanizmu podporządkowania się jej, jaką zapronowała autorka Festung Warschau. W obu wypadkach zarzut „self-hating” służy psychologicznej patologizacji. Oto mamy do czynienia z osobą psychicznie zaburzoną – mówi ten komunikat. Trzeba więc tę osobę zdiagnozować, ale nie brać na serio.


1. http://www.krytykapolityczna.pl/felietony/20130520/o-uwewnetrznieniu
2. Spotkanie w Galerii Mito, 7/3/2013
3. http://www.slh.edu.pl/content/przemoc-filosemicka

poprzedninastępny komentarze