Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Ługowska, Bobryk, Siwik, Szyszkowska, Chwedoruk: Rok 2009 dla lewicy

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

:-)

Sylwestrowy kabareton zaczął się w tym roku wyjątkowo późno. Widzę, że obsada nie zaskakuje i program też nieźle okrojony. Publiczność ziewaaaaa.

autor: rote_fahne, data nadania: 2010-01-05 00:59:10, suma postów tego autora: 1805

.

Bicie piany.

autor: Ostap_Bender, data nadania: 2010-01-05 01:00:41, suma postów tego autora: 1002

lud MA słuchać

Wsłuchuj się ludu w głosy:
- byłej dziekan
- byłej przewodniczącej i byłej senatorki (a obecnej profesorki, nazwanej z seksistowska "filozofem")
- byłej trockistki (ups, znaczy się, badaczki trockizmu, ciut niedokładnej w badaniach)
- byłego opozycjonisty (obecnie radnego SLD, partii zbrodniarzy wojennych).

Słuchaj ich ciemny ludu, ino nie zapomnij czapek z głów zdjąć i na kolana paść.

Redaktorze Prekielu, zejdźcież na ziemię!

autor: wpadla bomba do piwnicy, data nadania: 2010-01-05 01:15:33, suma postów tego autora: 487

Szyszkowska

"Partia RACJA zrezygnowała z wartości socjalizmu i ograniczyła się do antyklerykalizmu"

Akurat za tę wypowiedź brawo, brawo, brawo.

autor: fancom, data nadania: 2010-01-05 01:54:25, suma postów tego autora: 1424

A ja uważam

Że choć Ługowska nie mówi rzeczy wielce odkrywczych to mówi bardzo rozsądnie. Tak, że mógłbym się pod jej wypowiedzią podpisać

autor: sierp_i_młot, data nadania: 2010-01-05 03:16:32, suma postów tego autora: 6205

tu trafne uwagi o dwóch autorytarnych demagogach, Ikonowiczu i Ziętku, których walka o status wielkiego wodza niszowej lewicy skończyła się obopólną kompromitacją.

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-05 06:48:29, suma postów tego autora: 20871

bombo,

rozumiem, że bardziej odpowiadałaby Ci "obiektywna" prognoza, że wybory prezydenckie wygra prawdopodobnie Bogusław Ziętek?

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-05 06:57:49, suma postów tego autora: 20871

Również

trafne skojarzenie po wodzowsku komenderowanych nisz z filmami Barei.

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-05 06:59:43, suma postów tego autora: 20871

Na lewicy

skończył się czas "charyzmatycznych" macho

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-05 08:59:02, suma postów tego autora: 20871

droga rozgoryczona bombo

czy nie przemawia przez ciebie zazdrość, że kim oni byli ty nawet nie będziesz?

autor: derwisz, data nadania: 2010-01-05 10:08:22, suma postów tego autora: 219

Derwisz


Wypowiedź godna znanego ultraprawicowca, Andrzeja Olechowskiego, który niegdyś w programie Lisa rozjeżdżał Leppera za brak studiów.

Gratuluję Ci lewicowo-egalitarnej świadomości... ;)))

autor: wpadla bomba do piwnicy, data nadania: 2010-01-05 12:42:29, suma postów tego autora: 487

Za wodzowski styl

Odpowiadają zarówno wodzowie, jak i ich bezkrytyczni wyznawcy, utwierdzający ich w przekonaniu o wyjątkowości oraz wielkości. Teksty o "fenomenie" tego czy innego polityka są równie szkodliwe co tendencje wodzowskie. Mam wrażenie że spora część ideowej lewicy opiera się albo na bezkrytycznej wierze w jakąś partię/lidera lub tak samo bezrefleksyjną nienawiść. Zresztą często te same osoby przechodzą od jednego do drugiego.

autor: Cisza_, data nadania: 2010-01-05 12:57:57, suma postów tego autora: 2083

RACJA

RACJA faktycznie nieźle się skompromitowała w tym roku tą rezygnacją z socjalizmu. Tym samym potwierdziła, że w jej szeregach jest niewielu lewicowych działaczy. Szkoda, bo to już kolejna po SLD partia, na którą lewicowcy nie mogą liczyć :(

autor: tomzek, data nadania: 2010-01-05 13:59:30, suma postów tego autora: 152

Cisza

To akurat psychologicznie w prosty sposób można wyjaśnić. to wynika z istoty miłości, zwłaszcza tej od pierwszego wejrzenia, która jest bezrefleksyjna i bezgraniczna. Podeptana, nieodwzajemniona, przeradza się w równie silne i bezrefleksyjne, choć dla odmiany wyniszczające uczucie - nienawiść.
Nad ty się Cisza nie panuje. Jeśli miłość jest bezwarunkowa (a dla niektórych to dopiero miłość prawdziwa) taka sama jest też nienawiść. Silna choć bardzo płytka.

autor: sierp_i_młot, data nadania: 2010-01-05 14:18:56, suma postów tego autora: 6205

Młotku... dokładnie tak było

z moją miłością do Millera! Wprawdzie była od trzeciego wejrzenia i refleksyjna, ale podeptana i nieodwzajemniona przerodziła się w niechęć i obrzydzenie.
Ale mnie te uczucia nie wyniszczają. Mnie one nauczyły, by nie ufać faciom nikczemnego wzrostu, którzy zaczynają, ciupciają, by zaciupciać się na amen bez satysfakcji dla strony ciupcianej za to z samouwielbieniem dla siebie...
Ciekawe, czy Miller chodzi na lewica.pl jak Ziętek, jak myślisz młotku?
Twoja Hydra.
.

autor: Hyjdla, data nadania: 2010-01-05 16:28:08, suma postów tego autora: 5956

medice curate te ipsum

Bomba nie szufladkuj według swej skali! Raczej przemyśl co piszesz: Zarzucasz komuś, że ma stopień naukowy. A gdzie Twój stopień? Zarzucasz coś kogoś książce. A gdzie Twoja książka? Zarzucasz komuś, że go gdzieś (do parlamentu czy sanorządu) wybrali. A gdzie wybrali Ciebie?

autor: derwisz, data nadania: 2010-01-05 16:37:01, suma postów tego autora: 219

derwisz


Coś czuję, że świetnie się ustawisz w życiu. Masz dokładnie takie poglądy, jakich potrzebuje system, w jakim żyjemy, dla reprodukcji klasowo-ideologicznej (nie, to nie Marks, to Bourdieu). A z dystynkcją w postaci łacińskiego cytatu rzuconego dla smaczku oczarujesz niejeden salon. Nie to co czerwony na twarzy Lepper, rozwrzeszczane populistyczne resentymenciary albo roszczeniowi związkowcy robiący nieprzyjemny zapach (fuj!) ze spalonych opon. Dla nas tylko kazania lewicowej profesury od etosu i sąsiedzkie napomnienia zza monitorowanego płotu od ciebie.

autor: wpadla bomba do piwnicy, data nadania: 2010-01-05 18:02:39, suma postów tego autora: 487

bomba - gdzie Szyszkowska była dziekanem: na KUL-u, czy ATK?

Nawrócona agnostyczka, nosząca w młodości teczkę za Bolesławem Piaseckim - piękna lewicowa karta ...

autor: Sumienie Narodu, data nadania: 2010-01-05 18:34:33, suma postów tego autora: 6195

Bombo po prostu nieudolnie imputujesz

z tymi związkowcami. Co możesz wiedzieć o moim do nich stosunku? Po prostu walisz we mnie na oślep bo nie podzielam krytyki lewicowych naukowców wyglądającej niczym wylanej spod pióra córeczek Gazety Wyborczej, lansowanych przez Wysokie Obscasy za dworowanie Mysi Janion. Takie lubią bardzo i własny lans i sekciarskie ataki na lewicę. Nie wysunęłaś przeciw ankietowanym żadnych merytorycznych argumentów poza tym, że nie lubisz ich za tytuły, dorobek i poparcie jakie zdarza im się w wyborach itd. Wybacz proszę ale wygląda to niestety na zwykłą funkcję twojej frustracji.

A może mogłabyś zademonstrować własną analizę zamiast podgryzać wszystkich innych?

autor: derwisz, data nadania: 2010-01-05 21:17:36, suma postów tego autora: 219

=

"Chodzi o Nowa Lewicę i PPP (choć los tej drugiej nie jest przesądzony tak długo, jak długo będzie finansowana przez Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80")."

Chwilę potem:

"Po stronie plusów warto wyróżnić tegoroczne obchody 1 Maja w Warszawie. Zawiązał się Komitet Organizacyjny skupiający warszawską lewicę od trockistów po anarchistów i udało się zorganizować obchody na równych i demokratycznych zasadach. Dzięki wytężonej pracy organizacyjnej przez centrum Warszawy przeszedł jeden antykapitalistyczny pochód lewicy."

Jak się odbył ten 1 maja jak spiritus movens warszawskich obchodów, Nowa Lewica- nie istnieje?

Rozumiem że autorka, związana z NLR, do niedawna "frakcja" NL, uważa że bez NLR to NL już nie istnieje?

autor: A.Warzecha, data nadania: 2010-01-06 00:18:11, suma postów tego autora: 2743

*

"Rok 2009 nie przyniósł sukcesów lewicy polskiej. SLD trudno odróżnić od PO. Partia RACJA zrezygnowała z wartości socjalizmu i ograniczyła się do antyklerykalizmu. [...] Lewica jest jednak podzielona i ostatnio utraciła "Trybunę". Słabość lewicy wynika z braku dostępu do mediów oraz braku pieniędzy.

SLD= PO, Racja nie odwołuje się do socjalizmu, ale zamknięcie "Trybuny" to cios dla lewicy

???

autor: A.Warzecha, data nadania: 2010-01-06 00:22:45, suma postów tego autora: 2743

A.Warzecho,

NL istnieje o tyle, że nie została formalnie wyrejestrowana z urzędowego spisu partii politycznych. Nie odbył się jednak jej - zapowiadany na miniony rok - zjazd. O ile wiem, partia ta ma obecnie 3 działaczy.

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-06 10:04:06, suma postów tego autora: 20871

Strona Nowej Lewicy

jest bardzo często aktualizowana, więc mam nadzieję, że nie jest z nią wcale tak źle jak chciałby ABCD.

autor: Getzz, data nadania: 2010-01-06 10:54:44, suma postów tego autora: 3554

Za wcześnie na triumfy

Na zebraniach mazowieckiego KSS ( Warszawa, Mińsk Mazowiecki, Pruszków) bywa od 40 do 80 osób, które na każdym zebraniu wracają z własnej inicjatywy do tematu, że aby coś zmienić należy się zająć polityką ( część z nich jest członkami NL). I to nie my z NL mówimy o tym, tylko członkowie KSS, ponieważ ludzie walczący o swoje mieszkania spotkali się już z tzw. rynkiem pracy, pomocą społeczną, lokalnymi urzędasami i politykami i wiedzą, że chodzi tutaj o politykę. Im dłużej się spotykamy tym lepiej ludzie wiedzą, że na dłuższą metę chodzi o politykę, a nie o porady prawne. Tak więc zamiast spotykać się w gronie nigdy nie przemijających buź "etatowych" działaczy radykalnej lewicy działacze NL spotykają się i rozmawią o polityce z lokatorami.

autor: A.N., data nadania: 2010-01-06 11:24:07, suma postów tego autora: 407

A.N.

a w Łodzi KSS albo NL działa?
Bo słyszy się głównie o woj. mazowieckim, lubelskim.

autor: Getzz, data nadania: 2010-01-06 11:35:49, suma postów tego autora: 3554

A.N.

Dlaczego NL nie zwołuje zapowiadanego zjazdu?

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-06 14:58:28, suma postów tego autora: 20871

Rok 2010 również nie będzie pomyślny dla polskiej lewicy.

Skłócony plankton jest skazany na klęskę. Mam tylko nadzieję, że Tusku zgubi własna pycha wskutek czego popełni poważny błąd, którym skutecznie zniechęci do siebie wyborców i PełO .

autor: Wąż jadowity, data nadania: 2010-01-06 17:40:39, suma postów tego autora: 213

sprawdzić każdy może

każdy może sobie pójść na nieodbywające się nigdzie zebrania NL lub zapisać sie na ich listę internetową i osobiście przekonać się, że cała ta tzw. partia ma wszystkiego kilku członków na krzyż w skali całego kraju.

Warto to zrobić zwłaszcza gdy ktoś osobiście chce się przekonać jaka jest wiarygodność rodziny zarządzającej NL.

Natomiast nazwanie KSS, czyli kolejki desperatów czekających na pomoc socjalną, rzeczoną Nową Lewicą, to swego rodzaju nowy rekord w historii lewicowej hochsztaplerki, picu i cynizmu.

Jaka partia, jeśli w ogóle partia może mieć kilku czlonków, takie tricki :-(

autor: derwisz, data nadania: 2010-01-06 20:26:30, suma postów tego autora: 219

bez iluzji

Problemem lewicy radykalnej jest wlasnie takie pozbawione sensu samochwalstwo, jakie uprawia A.N. w stosunku do KSS/ NL. Kazdy kto mial empirycznie do czynienia z tymi organizacjami, ten wie, ile warte sa te wszystkie formuly o zrewoltowanych kilkudziesieciu lokatorach, ktorzy wydaja sie byc wprost idealnym ucielesnieniem lewicoworadykalngo proletariatu. Przed lewica stoi koniecznosc niepowielania propagandowego stylu polityki glownego nurtu. (Skadinad troche trzezwej demistyfikacji w stosunku do wizerunku rodzimych organizacji pozarzadowych wniosla A. Graff w artykule z dzisiejszej "GW"). Zgadzam sie z U. Lugowska - demokracja, pluralizm i trafna teoria, nawet przy skromnych silach osobowych, uniemozliwia zaistnienie w przyszlosci takich "fenomenow" jak Zietkowa PPP, i ukaza jaks perspktywe postepu politycznego dla lewicy antysystemowej.

autor: fater, data nadania: 2010-01-06 21:32:04, suma postów tego autora: 2

To są właśnie iluzje

Wasze siedzenie w gronie 3 osób i opowiadanie o tym jak wielki to siedzenie ma sens, to są właśnie iluzje. Zawsze zarówno w NL-u jak i KSS najwięcej członków brało się z akcji typu wsparcie dla wykiwanych pracowników albo lokatorów. Ludzie poddani liberalnej propagandzie maja ochotę zmieniać swoje poglądy tylko i wyłącznie pod wpływem doświadczeń, które są jedynym lekiem na bezsensowne nadzieje, że i my też będziemy dobrze prosperującą klasą średnią. Groźba utraty dachu nad głową jest właśnie jednym z takich doświadczeń. Trzeba zupełnie utracić kontakt z rzeczywistością, żeby tego nie widzieć. Zatem My mamy szanse na to, że wyjdzie nam nie tylko stowarzyszenie , ale jakaś partia, Wy zaś nie ( o ile nie zejdziecie na ziemię, co przecież może się jeszcze kiedyś zdarzyć).

autor: A.N., data nadania: 2010-01-06 23:26:25, suma postów tego autora: 407

taaak, na pewno

A.N., taaak twoja koncepcja walki z bezrobociem metodą psychoterapii ma z pewnością wielką przyszłość. Polecam też hipnozę :)

autor: derwisz, data nadania: 2010-01-07 00:33:35, suma postów tego autora: 219

RACJA PL nie zrezygnowała z socjalizmu

RACJA Polskiej Lewicy nie zrezygnowala w tym roku z socjalizmu. W RACJI PL jest miesce dla lewicy ekonomicznej jak i kulturowej. Czesto sa to te same osoby. Oczywiscie, RACJA PL rezygnuje od czasu do czasu z czegos, z kogos. Ale na pewno nie z socjalizmu.

autor: Krzysztof Mróź, data nadania: 2010-01-07 00:46:31, suma postów tego autora: 569

Co

się stało z kilkunastoma bezdomnymi, których NL kilka lat temu przedstawiała jako swoje zaplecze?

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-07 06:51:10, suma postów tego autora: 20871

NL

twierdzi o sobie, że jest partią antykapitalistyczną.
Jak kilkuosobowe ugrupowanie chce obalić ustrój, z którym przegrał wielomilionowy ruch komunistyczny?

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-07 06:55:38, suma postów tego autora: 20871

Racja

Racja, RACJA PL nie zrezygnowała z socjalizmu, bo go tam nigdy nie było poza chlubnym wyjątkiem Szyszkowskiej.

autor: tomzek, data nadania: 2010-01-07 14:42:25, suma postów tego autora: 152

STARE DEKORACJE

Wypowiedź noworoczna Urszuli Ługowskiej w warstwie krytycznej wobec praktyk na radykalnej lewicy jest w dużej mierze słuszna, a najsłuszniejsza tam, gdzie zorientowany czytelnik mógłby się dopatrzyć zwiastunów samokrytyki. Niestety, nie po raz pierwszy NLR bije się w cudze piersi, do tego "kulturalnie", skoro piersi te pozostają jakoś tak bezpańskie, tak anonimowe. No, może po rozstaniu z Nową Lewicą, można już sobie pozwolić na nieco mniej enigmatyczne zrównanie Ikonowicza z Ziętkiem. Wcześniej, przez kilka lat, owa wrażliwość na demokrację wewnętrzną objawiała się jakoś wyłącznie w krytyce wodzowskiej partii PPP.
Przywoływany w kontekście postulatów demokracji wewnętrznej pomysł PLAn-u (Porozumienia Lewicy Antykapitalistycznej) też jakoś nie spełnił kryteriów postulowanego ideału. Otwartość tego projektu miała naśladować otwartość Europejskich Konferencji Lewicy, ale sprowadziła się do pustej deklaracji. Pamiętajmy, że na Zachodzie ta otwartość też dotyczyła tylko "swoich" i ewentualnych "nawróconych grzeszników", zaś pluralizm poglądów na radykalnej lewicy ma ściśle wyznaczone granice.
Jak pamiętamy, "21 postulatów" PLAn-u zostało poddanych publicznej dyskusji merytorycznej. Dyskusja nie była zbytnio ożywiona, ale i tak przerosła oczekiwania pomysłodawców przyzwyczajonych do działania w myśl maksymy "robić, nie dyskutować!". Po zgłoszeniu przez nas uwag do owych punktów programowych, zostaliśmy po prostu z zebrań Porozumienia wyrzuceni we wspólnym, zgodnym chórze złożonym z "zamordysty" Ikonowicza i "demokraty" Piekarczyka. Argumentem było to, że "będziemy tylko przeszkadzali". Fakt, demokracja bywa niewygodna.
Owszem, August Grabski dał nam szansę pozostania w PLAn-ie pod warunkiem bezdyskusyjnego przyjęcia w ciemno programu, który dopiero miał się w dyskusji wykluć. Nasza propozycja stanowienia tendencji w Porozumieniu z prawem do votum separatum została również zignorowana. Demokracja tak, ale dla jednakowo myślących.
Swoją drogą, nie byliśmy jedynymi odrzuconymi wówczas przez propagatorów najszerzej otwartego kursu. Prawo do wyrokowania o tym, kto jest, a kto nie jest słuszną lewicą, zachowali autorytarnie inicjatorzy PLAn-u.
Nasze uzasadnione opory wzbudził przede wszystkim sam pomysł na kryterium antykapitalizmu narzucany przez NLR. Wiodącymi siłami antykapitalistycznymi mieli być m.in. homoseksualiści i ekolodzy, nie od wczoraj znani z radykalnie prosocjalistycznych i przeciwprywatyzacyjnych, ba, protrockistowskich i prokomunistycznych skłonności. Zostali ocenieni jako lepsi "antykapitaliści" niż, np. lewica patriotyczna i, oczywiście, tzw. "stalinowcy", czyli ci wszyscy, którzy nie akceptowali dyktatu posttrockistowskiego w Polsce. (Według debilnej zasady, że kto wśród komunistów nie jest trockistą, musi być stalinistą).
Program gospodarczy, wspominany z nostalgią dziś przez Ługowską, musi więc zyskać akceptację owych sił "antykapitalistycznych", których składu wbrew doświadczeniom nie zrewidowano. Program PLAn-u był skonstruowany w sposób, który zaspokajał oczekiwania kręgów anty(alter)globalistycznych, a który po sześciu latach krążenia tak po skrzydłach, jak i po mainstreamie lewicy burżuazyjnej nie stał się bynajmniej zaczynem fermentu ideowego czy programowego. Pierwszym punktem, a więc wiodącym, był postulat "stworzenia wspólnych standardów socjalnych dla Unii Europejskiej w oparciu o dotychczasowe, najbardziej rozwinięte wzory". Był to bowiem okres pełnego optymizmu i snucia utopijnych fantazji na temat dobrodziejstw, które nieuchronnie spłyną na polską lewicę w związku ze zbliżającą się akcesją do UE. Ze swej strony Ikonowicz zaproponował wówczas twórczo - jako model owych standardów socjalnych - minimalny dochód gwarantowany. Natomiast według nas miało być tak, że: "Faktyczne standardy socjalne będą równać w dół, a nie w górę, przy czym w Polsce nastąpi całkowite załamanie. W tej sytuacji hasła Europy socjalnej, wspólnej, otwartej, demokratycznej i pokojowej - Europy praw socjalnych, nie zdołają zrównoważyć postulatów i demagogii populistów i nacjonalistów." Czytelnikom pozostawiamy trud osądzenia, kto wówczas miał rację.
Innym postulatem PLAn-u było, m.in. "natychmiastowe skrócenie czasu pracy do 35 godzin tygodniowo bez obniżania płac". Ten postulat miał tę drobną wadę w ówczesnej sytuacji gospodarczej, że całkowicie nie brał pod uwagę nastrojów pracowniczych, a mechanicznie przenosił tezy Trockiego bez jego zaplecza politycznego i teoretycznego. Oponowaliśmy również przed wrzucaniem do programu idei odwołujących się do nieistniejących w Polsce nowych ruchów społecznych.
Jeszcze ciekawsza wydaje się (samo)krytyka Ługowskiej dotycząca współpracy polskiej i międzynarodowej lewicy. Postulat Ługowskiej, aby odbywała się ona na "zasadach podmiotowych, partnerskich, równorzędnych..." jest nam bliska. Problem ten podnosiliśmy nie od dziś, jakoś bezskutecznie. Problem w tym, że aby postulat ten miał szansę realizacji, musi istnieć w polskiej lewicy WOLA PODMIOTOWOŚCI. Tymczasem, istnienie ugrupowania Ługowskiej (czy raczej emisariusza-Piekarczyka) od początku zależało od "nadania" kolejnych przedstawicieli, emisariuszy czy komisarzy konkretnej organizacji międzynarodowej. Pokusa oparcia się na tym nadaniu jest zbyt wielka, gdyż obiecuje pozamerytoryczną przewagę w bezpardonowej rywalizacji z innymi organizacjami krajowymi, a krytykę rodzi dopiero sytuacja odepchnięcia od wysychającego cycka Wielkiej Partii-Matki przez roślejszych dziedziców.
Cóż zresztą ma do zaproponowania Ługowska z pozycji odzyskanej rzekomo swobody ruchów? Żal, że problem krzyży w szkołach musiał być poprzedzony impulsem z zewnątrz.
Wbrew temu, co chciałaby zasugerować, Ługowska nie proponuje nic poza liftingiem obliczonym na powrót NLR, a raczej redakcji "Dalej!" do gry, natomiast żadnej realnej zmiany w starych, całkiem już sfilcowanych dekoracjach.

autor: EB, data nadania: 2010-01-07 15:09:53, suma postów tego autora: 856

radio erewań nadaje


No, tylko że akurat Ługowska 12 lat temu wystąpiła jako niemal pierwsza na lewicy z krytyką podporządkowania spraw gospodarczych obyczajówce... EB mylą się już fakty, osoby, pokolenia. Analizy EB brzmią jak historie: gdy Kara Mustafa, wielki wódz Krzyżaków, na czele Chińczyków szedł z Moskwy na Kraków by pod Lenino zaatakować gejów za wegetarianizm ... co potwierdza JEDYNIE SŁUSZNĄ linię WB i EB. Najzwyczajniej szkoda czasu i atłasu na polemiki z takim stekiem krętactw i brakiem zainteresowania faktami.

autor: marlena, data nadania: 2010-01-07 16:03:18, suma postów tego autora: 81

EB,

moi polemiści z kręgów PPP stwierdzili, że zachodnioeuropejscy trockiści nigdy nie pomagali swoim towarzyszom w Polsce. Macie zdanie lub/i informacje na ten niewygodny temat?

autor: ABCD, data nadania: 2010-01-07 19:05:14, suma postów tego autora: 20871

JAKI JEST PIES, KAŻDY WIDZI

Gdyby osoba o wdzięcznym przydomku odwołującym się do marksizmu-leninizmu chciała trzymać się faktów, a nie uprawiać za wszelką cenę apologetyki koleżanki, to musiałałaby zauważyć, że EB i WB nie chodziło o to, co ma być czemu podporządkowane, ale o kształt programu gospodarczego jako takiego. Jego krytykę dawaliśmy już w tekście, z którego cytowałam fragment. Wbrew nadziejom redakcji "Dalej!" środowiska mniejszościowe dowolnego typu posiadają własne poglądy ekonomiczne, a nie czekają, aż im je narzuci Ługowska w ramach jedynie słusznej polityki wyższości zagadnień ekonomicznych nad obyczajowymi. To, że Ługowska et consortes tak uważają, nie znaczy, że te środowiska przyjmą to potulnie. Zresztą doświadczenie wskazuje, że tak się istotnie nie dzieje. Problem jednak w tym, że środowisko "Dalej!" narzuca nie tyle gejom, co radykalnej lewicy takie poglądy ekonomiczne, które są już z góry dostosowane do możliwości percepcyjnych tzw. nowych ruchów społecznych. W tej sytuacji pies to drapał, co jest podporządkowane, a co podporządkowujące.

autor: EB, data nadania: 2010-01-08 13:55:01, suma postów tego autora: 856

ABCD,

Mówimy o okresie 30 lat. Mówimy o mozaice nurtów posttrockistowskich. Między bajki wsadźmy więc te uogólnienia. Oczywiście, zachodnioeuropejscy posttrockiści pomagali przecież nie nieistniejącym strukturom trockistowskim w Polsce, ale raczej sympatycznym oportunistom z zasadami, których w Polsce w tym długim okresie nie brakowało i nie brakuje. Poza tym, fakt, ZMK nie był "zachodnioeuropejskim trockistą", tylko polskim działaczem solidarnościowym i, przypadkiem, IV Międzynarodówki. Pomagał więc sobie sam z ramienia swojej organizacji. Piekarczyk, Żebrowski - to przecież polscy, a nie zachodnioeuropejscy posttrockiści, co z tego, że emisariusze?

autor: EB, data nadania: 2010-01-08 14:03:57, suma postów tego autora: 856

Bombo,

jeśli stawia się komuś zarzut niedokładności w badaniach, to trzeba go udowodnić.

autor: _Michal_, data nadania: 2010-01-08 17:31:11, suma postów tego autora: 4409

werbunek - tylko DO CZEGO I PO CO?

A.N., ty kompletnie nie rozumiesz o chodzi. Jutro stanę na rynku w moim mieście i krzyknę, że rozdaję samochody albo płacę ludziom zaległy czynsz za mieszkania i gwarantuję ci że w godzinę zleci się do mnie więcej niż 40 osób. I przez tydzień będą mnie kochali i na rękach nosili. A potem... zapytają: to gdzie te samochody? No cóż, znów trzeba będzie stanąć na rynku...

autor: marlena, data nadania: 2010-01-09 12:03:58, suma postów tego autora: 81

[Urzędasy, bez serc, bez ducha]

Agnieszka Graff*

Nie ma pieniędzy na przemoc w rodzinie? A zatem zajmiemy się szkoleniami dla bezrobotnych, bo na to jest unijny grant nr 658/555. Organizacje pozarządowe. Spojrzenie z wewnątrz

Zacznę od deklaracji lojalności, bo to, co mam do powiedzenia, może zostać odczytane jako akt nielojalności. Tymczasem moja lojalność jest szczera. Deklaruję zatem sympatię i zaufanie wobec licznych organizacji pozarządowych, z którymi od lat współpracuję, z których publikacji i stron internetowych regularnie korzystam.

Mój NGO-sowy punkt odniesienia to Krytyka Polityczna, Feminoteka, Fundacja Batorego, Fundacja Helsińska, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny i wiele organizacji, których bywam gościem. Kłopoty z NGO-sami to także moje kłopoty. Mówię ze środka.

Chodzi o stan tego czegoś, co miało być "społeczeństwem obywatelskim", ale nigdy się nim nie stało. Przemianom po 89 roku towarzyszyło marzenie o samoorganizacji obywateli, o odbudowie więzi społecznych. Powszechne zaangażowanie, zrzeszanie się, tworzenie społeczności ludzi zaangażowanych, ale niezależnych od państwa - to właśnie miało się zacząć dziać wkrótce po rozpadzie dawnego ustroju paraliżującego ludzką inicjatywę. Po zburzeniu okropnego muru i podniesieniu przebrzydłej kurtyny. Ale nic takiego nie nastąpiło.

"Marzyliśmy o społeczeństwie obywatelskim, a mamy całą masę organizacji pozarządowych" - zdanie to przypisuje się Jánosowi Kisowi, jednej z czołowych postaci przemian demokratycznych na Węgrzech. Podobne słyszałam z ust sfrustrowanych działaczek i działaczy w Polsce. Mówią tak ekolodzy, feministki, ludzie działający na rzecz mniejszości seksualnych, osoby zaangażowane w walkę z rasizmem i antysemityzmem. Opinie te wypowiada się jednak półżartem i nieco ściszonym głosem - krytyka NGO-sów to temat raczej na prywatne spotkanie niż na konferencję prasową.

Mamy kłopot z kłopotem. Nie potrafimy go nazwać, czujemy się niewygodnie uwikłani w to coś, co należałoby poddać krytyce. Zwieramy szyki. Wszak żyjemy w kraju, gdzie politykom zdarza się publicznie twierdzić, że społeczeństwo obywatelskie jest obce polskiej kulturze narodowej. Krytyczny namysł nad formułą własnego zaangażowania zostawiamy na później, winnych szukamy poza sobą.

Mój głos nie jest donosem w sprawie złych intencji czy złej pracy Iksa czy Igreka, choć i te się zdarzają. Kłopot z trzecim sektorem ma charakter systemowy i doczekał się własnej, nieco pokracznej nazwy: "NGO-izacja". Polega ona na instytucjonalizacji działań, które powinny być (i w latach 60. czy 70. były) oddolne i spontaniczne. Na nadmiernej profesjonalizacji tego, co się kiedyś nazywało "działaniem". Ruchy społeczne rozdrobniły się, a małe organizacje nie potrafią się oprzeć presji neoliberalnego porządku ekonomicznego - działają jak małe firmy.

Nie było spisku ani zamachu na niezależność trzeciego sektora. Dramat NGO-izacji wynika po części z historii - z apolityczności czy wręcz antypolityczności wbudowanej w samą koncepcję społeczeństwa obywatelskiego, tak jak ją formułowano w latach 80. w środowiskach dysydenckich we wschodniej Europie. Politykę zostawmy politykom, ekonomię ekonomistom, a idealiści niech się zajmą budowaniem strefy wolności zwanej teraz trzecim sektorem. I ten sposób myślenia po prostu się nie sprawdził. Apolityczność okazała się paraliżująca, stała się przyczyną samomarginalizacji.

Organizacje pozarządowe wyrastają z pewnej odważnej, wręcz utopijnej wizji sprawiedliwości, z pragnienia głębokiej zmiany społecznej. Jednak odchodzą od tej szerokiej perspektywy, bo zajęte są własnym przetrwaniem. Ubiegają się o granty, uczą się biurokratycznej nowomowy, a realizując wymagania systemu, zatracają własną antysystemową tożsamość. Ulatnia się tak ceniona niezależność. Funkcjonują "od projektu do projektu" i stopniowo dopasowują swoje cele do celów źródeł finansowania. Nie ma pieniędzy na przemoc w rodzinie? A zatem zajmiemy się szkoleniami dla bezrobotnych, bo na to jest unijny grant nr 658/555. Trochę fantazjuję, ale podobnych opowieści słyszałam wiele.

Jest też rytualna opowieść o konfliktach i rywalizacji. Tymczasem to NGO-izacja (a nie kłótliwa natura działaczy) sprawia, że zanika poczucie wspólnoty celu między pokrewnymi organizacjami. Zamiast współpracować, rywalizują między sobą o ograniczone fundusze. I wreszcie - bagatela! - problem z reprezentacją. Ponieważ NGO-sy odpowiadają przed grantodawcami, znikają im z oczu grupy społeczne, których interesy miały reprezentować.

Organizacje te powstawały wokół pewnych politycznych wizji, ale instytucjonalizacja sprawiła, że nauczyły się unikać myślenia w kategoriach ideologicznych. Przejmują język technokratów, rezygnując z języka wartości. Zamiast o sprawiedliwości, mówią o skuteczności. Zamiast powtarzać, że równość jest podstawą demokratycznego ładu, argumentują, że "równość się opłaca". Dawni idealiści uczą się posługiwać językiem grantów, projektów i raportów - nudnym i drętwym, bo wypranym z marzeń i emocji.

Przyglądając się lewicowej ucieczce od lewicowości, warto sobie uprzytomnić, że podobnych zahamowań ideologicznych nie mają współcześni fundamentaliści religijni. I to oni skutecznie zagospodarowują dziś na całym świecie przestrzeń zbiorowej aktywności, społecznego gniewu, sprzeciwu wobec niesprawiedliwości i nierówności. Dzieje się tak dlatego, że fanatycy religijni mówią językiem wizji i wartości, a nie językiem grantów i raportów.

O tym, że religijna prawica nie podlega NGO-izacji, mówią na międzynarodowych konferencjach kobiety z krajów arabskich, Afryki, Ameryki Południowej. W Polsce jest podobnie. Najpotężniejszym przejawem społeczeństwa obywatelskiego jest Rodzina Radia Maryja, zdolna do mobilizowania zastępów wolontariuszy czy manifestantów (w 2007 roku Rodzina miała 135 tys. 200 członków). Tworzone przez Rodzinę "podwórkowe kółka różańcowe dzieci" to masowy oddolny ruch społeczny, który daje ludziom poczucie sensu i celu.

Polscy konserwatyści mogą nie lubić określenia "społeczeństwo obywatelskie", ale doskonale wiedzą, że zbudowała je w Polsce strona kościelna. "Czy nie wokół polskich parafii kwitnie najbujniej polski republikanizm - zwany z cudzoziemska społeczeństwem obywatelskim?" - pytają retorycznie Marek Cichocki i Dariusz Karłowicz w numerze "Teologii Politycznej" poświęconym polskiej tożsamości narodowej.

Trudno sobie wyobrazić świat, w którym po naszej - lewicowej - stronie zamiast licznych małych fundacji i stowarzyszeń istnieją dynamiczne, masowe, wewnętrznie demokratyczne, antysystemowe ruchy społeczne. Ruchy, które mają wizję innego świata, a nie tylko plan działania na następnych kilka miesięcy. Fakt, że nie potrafimy sobie tego wyobrazić, to jeden z efektów NGO-izacji. To proces, który prowadzi do atrofii marzeń, wikłając dawnych marzycieli w pracę na rzecz systemu, który pragnęli zmieniać. Zamiast zmieniać system, obsługują go.

Analizy NGO-izacji dotyczą często konkretnych problemów, takich jak zależność od sponsorów, profesjonalizacja i związane z nią wypalenia zawodowe, biurokratyzacja czy charakterystyczna dla małych, zamkniętych grup zabójcza dynamika wewnętrznych konfliktów. Warto jednak pomyśleć szerzej - zastanowić się nad relacją między organizacjami pozarządowymi a współczesnym porządkiem władzy na świecie.

Dramatycznie skurczyła się wspólna przestrzeń, sfera wolności i działania na rzecz dobra wspólnego. Mechanizmy rynkowe przeniknęły tam, gdzie z pozoru nie powinny być obecne, np. do ruchów społecznych, które odwołują się do idei praw człowieka czy równości płci. Jak pisze brytyjska socjolożka Barbara Einhorn, wschodnia Europa wpadła po 1989 roku w "pułapkę społeczeństwa obywatelskiego". Zamiast budować ruchy na rzecz systemowych zmian społecznych, NGO zajmują się łataniem dziur, które zostawia po sobie wycofujące się z wielu sfer życia państwo.

I tak działaczki kobiecych organizacji zostały zredukowane do roli dostarczycielek usług w sferach haniebnie zaniedbanych przez państwo, takich jak pomoc dla ofiar przemocy, szkolenia dla bezrobotnych, telefony zaufania, w których młodzież może się dowiedzieć, jak nie zajść w ciążę, itd., itp. Im więcej robią NGO-sy, tym mniej robi państwo. Tymczasem małe, wciąż walczące o przetrwanie organizacje nie są w stanie zaspokoić morza potrzeb. Starając się to robić, budzą jednak coraz większe roszczenia i pretensje, a jednocześnie tracą jednak z oczu wizję, która towarzyszyła ich powstaniu. I tak koło się zamyka.

Paradoks polega na tym, że godząc się na usługowy, apolityczny model ruchu społecznego, feministki uwiarygodniają patriarchat, a lewicowcy stają się listkiem figowym kapitalizmu, dostarczając alibi twórcom procesu wszechogarniającej prywatyzacji. Widać to było doskonale, gdy sukces Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy omawiano w mediach, sugerując, że jest to najlepszy dowód na to, że służbę zdrowia w Polsce należy całkowicie sprywatyzować. Państwo ma służyć bogaczom, biednymi zajmą się organizacje pozarządowe.

Czy tak ma wyglądać demokratyzacja? Czy to mieliśmy na myśli, marząc o społeczeństwie obywatelskim? Można to nazwać "pracą u podstaw" i tak zapewne widzą swoją rolę liczni etatowi pracownicy NGO-sów. Sądzę jednak, że ta praca jest syzyfowa, a towarzyszy jej smutek politycznej kapitulacji. Działając w ramach trzeciego sektora, nie jesteśmy podmiotami politycznych przemian, lecz trybem w machinie neoliberalizmu.

Oddalamy od siebie świadomość, jak daleko zabrnęliśmy w ślepy zaułek apolitycznej usługówki. Nasze kłopoty tłumaczymy niedostatkami zewnętrznymi. Narzekamy na bierność Polaków, na obojętność polityków, na własną rzekomą konfliktowość. Jak tu budować społeczeństwo obywatelskie, jęczymy, skoro żyjemy w kraju ludzi chorobliwie nieufnych, lojalnych tylko wobec własnej rodziny, biernych.

Stanowi polskiego społeczeństwa zwykliśmy przypisywać słabość polskich ruchów społecznych. A gdyby tak odwrócić tę zależność? A może to typ aktywności, jaką proponujemy, alienuje tych, którzy mogliby chcieć się do nas przyłączyć? Co my właściwie mamy do zaoferowania kobietom, skoro w Polsce nie ma ani jednej organizacji feministycznej, do której można by się zwyczajnie zapisać i uczestniczyć w jej działaniu według jakichś klarownych reguł, nie będąc jej etatową pracowniczką?

Da się działać inaczej. Coroczne marcowe manify są właśnie próbą budowania ruchu kobiecego poza NGO-sową niszą - bez struktur i etatów, za to z radosnym zaangażowaniem. Z roku na rok są liczniejsze, nawet media zaczęły traktować uliczny feminizm serio. Ale, po pierwsze, manify odbywają się raz w roku, po drugie, nie towarzyszy im długofalowa polityczna strategia. Partia Kobiet także próbowała przełamać NGO-sowy marazm - zabrakło politycznego sukcesu, ale przecież udało się zmobilizować setki kobiet. Czerwcowy Kongres Kobiet Polskich to też istotny wyłom - był otwarty i otwarcie polityczny. Zbiórka podpisów pod projektem ustawy o parytetach pokazała, że jednak da się działać wspólnie, mieć wzajemne zaufanie i pragnąć zmian.

Od lat nasze środowisko - czyli lewicująca inteligencja, ludzie, których uwiera neoliberalny model przemian, a także uprzywilejowane miejsce katolicyzmu w debacie publicznej - krąży wokół problemu NGO-izacji. Nie doszło jednak do otwartej debaty na ten temat. Podpisujemy się raz po raz pod protestami - a to w sprawie heilujących pod pomnikiem Dmowskiego bojówek ONR, a to w kwestii ustawy o in vitro czy dramatów wynikających z zakazu aborcji. "Działamy", ale nie czujemy się uczestnikami ruchów społecznych, raczej gośćmi tych czy innych NGO-sów. Niechętnie o tym rozmawiamy.

Może obawiamy się, że nasz "kłopot" zostanie wykorzystany przeciw nam? Sądzę, że głęboki powód jest inny. Otwarta debata o NGO-izacji wymagałaby zakwestionowania sensu naszego istnienia w przestrzeni publicznej w obecnych ramach strukturalnych. NGO-izacja to potężny proces, potężny samoreprodukujący się mechanizm sprzężony z relacjami władzy we współczesnym świecie. Jesteśmy uczestnikami tych procesów. Gorzej - jesteśmy w znacznym stopniu ich produktem.

*Agnieszka Graff, adiunkt w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW, autorka książek "Świat bez kobiet" i "Rykoszetem", członkini zespołu "Krytyki Politycznej", od lat zaangażowana w ruch kobiecy.

Tekst to rozszerzona wersja wystąpienia na konferencji "Gender w UE. Przyszłość unijnej polityki równościowej" zorganizowanej 28 października 2009 r. w Warszawie przez przedstawicielstwo Fundacji im. Heinricha Bölla w Polsce. Ukaże się w materiałach pokonferencyjnych.

autor: _Michal_, data nadania: 2010-01-11 14:27:53, suma postów tego autora: 4409

fater,

tekst A. Graff zbudowany jest na fundamentalnym nieporozumieniu: NGO'sy z definicji nie są ruchami antysystemowymi. Służą rozwiązywaniu konkretnych problemów społecznych w ramach systemu - i w oparciu o takie źródła finansowania, które ów system przewiduje.

Kluczowe znaczenie wydaje się mieć ten fragment tekstu Graff:

(cyt.)
Chodzi o stan tego czegoś, co miało być "społeczeństwem obywatelskim", ale nigdy się nim nie stało. Przemianom po 89 roku towarzyszyło marzenie o samoorganizacji obywateli, o odbudowie więzi społecznych. Powszechne zaangażowanie, zrzeszanie się, tworzenie społeczności ludzi zaangażowanych, ale niezależnych od państwa - to właśnie miało się zacząć dziać wkrótce po rozpadzie dawnego ustroju paraliżującego ludzką inicjatywę. Po zburzeniu okropnego muru i podniesieniu przebrzydłej kurtyny. Ale nic takiego nie nastąpiło.(cyt.)


Innymi słowy: "społeczeństwo obywatelskie" powinno łagodzić skutki uboczne transformacji. Ponieważ jednak realia zmusiły NGO'sy do twardej walki o umożliwiające przetrwanie granty, organizacje pozarządowe kiepsko wywiązują się z roli wentyla bezpieczeństwa systemu, za co publicystka "GW" ma do nich pretensje.

Abstrahując od samego artykułu, za cholerę nie rozumiem, jak jego tezy miałyby się odnosić do polskich organizacji zajmujących się prawami lokatorów, zwł. tymi związanymi ze środowiskami radykalnej lewicy. One również zmieniają cel swoich działań w zależności od grantów i sponsorów?

autor: _Michal_, data nadania: 2010-01-11 14:39:31, suma postów tego autora: 4409

Dodaj komentarz