Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Małgorzata Anna Maciejewska: Lewica, peryferie, patriotyzm cz. II

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Tak Pani Aniu .....

Nowoczesne Państwo czy Unia Państw XXX wieku, jeśli ludzkość nie zwariuje i nie dokona anihilacji własnego gatunku
to Arbiter ( Sędzia) z mądrym prawem, kochające wszystkie swoje dzieci i te z Lewa, i te z Prawa, i te z Centrum :).

A dzieci te walczą o swe miejsce w społeczeństwach jak starożytni sportowcy na Greckiej Olimpiadzie gdzie:

a) zdolności i mądrość
b) pracowitość
c) prawość
d) miłość do drugiego człowieka (wszak człowiek praktycznie każdy ...... został stworzony na podobieństwo Pana)

Decydują o miejscu, które zdobywają w tych społeczeństwach.



Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-06-24 19:16:08, suma postów tego autora: 3088

Panie Jacku


Dziękuję za komentarz. PRAWIE ma Pan rację ;)

Ja nie jestem chrześcijanką, ale też nie sądzę, żeby ta religia była w zasadniczej sprzeczności z tym, co napisałam - Hegel na pewno był chrześcijaninem i uważał, że protestantyzm jest najbardziej rozumną religią na świecie, więc teoretycznie można dostawić do tego obrazka Boga, ALE.

1) Religia rozumna musi według Hegla wypływać z ducha wspólnoty, z tego uwzględniania i syntetyzowania odmiennych potrzeb i interesów, jakie opisałam. W żadnym wypadku nie może ona być dogmatyczna i opierać się na władzy jakiejś kasty kapłanów. Więc współczesne chrześcijaństwo trochę słabo tutaj pasuje.

2) Religia taka nie może też nikogo dyskryminować, a jak wiadomo, współczesne chrześcijaństwo na różne sposoby dyskryminuje kobiety - np. odbierając im prawo do kontroli nad własnym ciałem. Wcześni chrześcijanie nie uważali wcale aborcji za grzech, to dopiero od stosunkowo niedawna pojawiła się ta ideologia jako narzędzie kontrolowania seksualności kobiet.

3) Jak już jesteśmy przy dyskryminacji - upupiające zdrabnianie imion kobiet też się tu nie mieści - czy chciałby Pan, żebym nazywała Pana "panem Jacusiem"?

4) Heglowskie państwo nie do końca można pojmować jako Sędziego, który jest ponad tym wszystkim, bo ono jest współtworzone przez te wszystkie jednostki i grupy. To one są nim, chociaż w jakimś sensie ono też jest ponad nimi, bo żadna z nich nie może go kontrolować.

Także trochę tu różnic, ale jakaś płaszczyzna zgody też jest. Pozdrawiam

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-06-25 19:14:34, suma postów tego autora: 76

Z Heglem na Wildsteina...

Z Heglem na Wildsteina... to trzeba mieć rzeczywiście dobre serce:)
Merytorycznie.... to heglowska podstawa całych rozważań jest przedmarksowska oczywiście i sypie się w gruzy wszystko po lekturze "Krytyki heglowskiej filozofii prawa" Marksa. Całe to pojmowanie państwa w artykule jest reakcyjne i organicystyczne, a w konkretnych warunkach wewnątrzsystemowe i apologetyczne wobec społecznego status quo...
Wypadało by też co nieco wiedzieć o marksistowskiej teorii narodu...jak się chce lewicowo o narodzie pisać.
Jednym słowem - katastrofa!

autor: Tekla, data nadania: 2013-06-25 20:52:40, suma postów tego autora: 151

Proszę wybaczyć ale ......

Imię Ania jest mi drogie - drogie mojemu sercu :).

Pani Anno brzmi dostojnie ale trochę mało ciepło :( ...... :)

Dobrze więc zmienię formę ......
Pani Anno dziękuję za dwa ciepłe artykuły :).

Pozdrawiam.
Proszę nie traktować mego postu za prześmiewczy on jest po prostu szczery.


jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-06-25 22:10:12, suma postów tego autora: 3088

w porządku, panie Jacku

rozumiem, że nie miał Pan złych intencji. Tak się często mówi "pan doktor Iksiński" i "pani Ania" - nawet jeśli "pani Ania" też ma doktorat. W tym kontekście nie spodobało mi się to, ale spoko, to tylko forum.

Teklo,
1) Wildstein jest tam tylko na marginesie, naprawdę tekst nie jest polemiką z nim, już bardziej z ABR czy HGP.
2) można mieć różne zdania co do Hegla, Marksa i Marksa krytyki Hegla, ale nie sądzę, żeby to, co napisałam, było "reakcyjne i apologetyczne wobec społecznego status quo". Wręcz przeciwnie, podkreślam konieczność znoszenia systemów dominacji, co bywa bardzo bolesne. I do tego podważam dobre samopoczucie "rycerzy światła" walczących z "faszyzmem". Założenie, że jakaś grupa ludzi (lewica, proletariat) jest z definicji dobra i przyniesie światu wolność, jeśli tylko zaprowadzi swoje porządki wywalczywszy wcześniej taką możliwość, prowadzi tylko do odwrócenia dominacji - albo też odtworzenia jej starych form w nowej postaci. I to właśnie stało się w tzw. realnym socjalizmie. Dlatego uważam, że trzeba cofnąć się do Hegla, bo tam mamy prawdziwą dialektykę i państwo oparte na uznaniu, a nie dyktaturze.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-06-25 22:52:48, suma postów tego autora: 76

Ignorancja jeszcze nikomu nie pomogła

Podpieranie się Heglem po Marksie to jak podpieranie się Ptolemeuszem po Koperniku, tym sposobem autorce tekstu jako opozycja wobec rozwiniętego kapitalizmu wyszły wąsy, sukienki, litewskie pieśni i słowiańskie tańce. Komiczne.

autor: mlm, data nadania: 2013-06-26 09:15:18, suma postów tego autora: 4284

mlm ......

a o co ci chodzi właściwie?

Czy o to ...... by zaistnieć swym złośliwym postem :{


jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-06-26 18:59:04, suma postów tego autora: 3088

Droga Autorko,

....no czyli reakcja: Marks prowadzi do PRLu i dyktatury...Hegel do demokracji :)
"Systemy dominacji" - to termin tak formalny, że wypiera wszystko z klasowych treści... i całego dorobku materializmu historycznego..!
Ale to Autorki nie martwi. Raczej jest dumna.
Ale ze znajomością Hegla też do nie za bardzo, bo jak się sięgnie do "Fenomenologii ducha" i dialektyki Pana i Niewolnika, to o równoprawności "systemu panowanie" dobrych lub złych ludzi nie da się na poważnie mówić...
Amatorszczyzna... choć intencja chyba zbożna!

autor: Tekla, data nadania: 2013-06-26 20:56:24, suma postów tego autora: 151

Pani Teklo,

gratuluję odkrycia, że Hegel pisał o panu i niewolniku! :P Jakby chciała się Pani dowiedzieć, dlaczego NIE jest to wszystko, co Hegel ma do powiedzenia w kwestii uznania, zapraszam do lektury mojego doktoratu. Niestety jeszcze nie został wydany, ale jest dostępna wersja elektroniczna w BUW. Polecam też książki świetnego badacza Hegla Roberta R. Williamsa. Zresztą w pierwszej części mojego tekstu pojawia się też cytat z samego Hegla pokazujący, że dominacja pana nad niewolnikiem nie może się utrzymać i ulega zniesieniu.

Myślenie naprawdę nie polega na rzucaniu bez żadnych uzasadnień paru mądrze brzmiących słów czy na odkryciach, że skoro Hegel był wcześniejszy od Marksa, to nie należy do niego zaglądać, bo dla bezmyślnych bałwochwalców Marksa "przedmarksowskie" to już ostateczny epitet! Doprawdy śmieszne!

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-06-27 01:02:56, suma postów tego autora: 76

Demokracja źródłem patriotyzmu ?

Nigdy nie sądziłem, że można mówić o patriotyźmie nie używając słów ojczyzna, tradycja, duma, nasza kultura, miłość, poświęcenie się, bezinteresowność. Tutaj opisuje się patriotyzm słowami: synteza, potrzeby, interesy, dyskurs, zaufanie, świadomość, wolność, równość (te cztery ostatnie to towary reglamentowane w dzisiejszej rzeczywistości neoliberalnego kapitalizmu)

*Heglowskie rozumienie patriotyzmu jako budowania syntezy odmiennych potrzeb*
Szczerze mówiąc ja z pewnością tego heglowskiego patriotyzmu nie rozumiem, to jakaś wirtualna konstrukcja sztuczna, utopia, myślenie życzeniowe.
Te rozważania chyba bardziej pasują do budowy społeczeństwa, systemu demokratycznego niż do kwestii patriotyzmu. Ta synteza (demokracja) nigdy nie nastąpi w społeczeństwie silnie zdominowanym przez jakąś grupę interesów jak np. dzisiaj Kościół Neoliberalny, czy jakiś inny totalitaryzm kontrolujący świadomość ludzką. Antyteza nie przebije się, samoalienacja i atomizacja mas ludzkich będzie raczej skutkiem co dzisiaj dokładnie widać.

*Synteza odmiennych potrzeb* w dzisiejszym świecie nie dokona się w walce o swoje prawa poszczególnych grup, a na pewno nie w dyskursie. Co najwyżej synteza kontrolowana w której hegemon przyzna łaskawie niektóre prawa niektórym grupom (kobietom nieco więcej równości w rodzinie, homoseksualnym więcej równości w społeczeństwie hetero), ale wara od równości i praw do wyzysku ekonomicznego.

Antyteza może się uwiarygodnić i nabrać mocy tylko po obaleniu hegemonii określonej grupy władczej na świecie. Jest to i będzie chyba jeszcze bardziej wyniszczające, to wojna, więc być może tak rozumiany patriotyzm (umiłowanie demokracji) należy kultywować, myśląc o przełamaniu owej hegemonii i syntezie.

A nasz stary dobry patriotyzm tak jak wiara realizuje się w sferze uczuć, doznań irracjonalnych o których nie bardzo wiemy skąd się biorą. Ładnie to opisał w swojej piosence pt * Pytasz mnie...* Andrzej Rosiewicz.

autor: Adrem63, data nadania: 2013-06-27 11:52:14, suma postów tego autora: 2307

Panie i Panowie wybaczą mi za takie porównanie

Czy to o co się spieracie nie jest równoważne
odpowiedzi na pytanie:

Czy na początku było jajo czy kura?

Czy znalezienie odpowiedzi na to pytanie zmienia coś?

Tzn. czy jajo przestaje być jajem a kura przestaje być kurą
i czy nasze ich pojmowanie zmienia się na ich niekorzyść ?

Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-06-27 12:20:43, suma postów tego autora: 3088

Nie można być patriotą "w ogóle"

To tak jak kochać kobiety "w ogóle". Erotomania, a nie miłość.

autor: west, data nadania: 2013-06-27 14:04:36, suma postów tego autora: 6710

@Adrem63

Tradycja i nasza kultura były w pierwszej części, więc oczywiście są! A jak się ma synteza potrzeb do patriotyzmu? Bardzo prosto. Jeśli ma on być miłością do NASZEGO państwa, to kluczowe jest określenie, co to znaczy "nasze", kto to taki "my"? To zapewnia Heglowska synteza. Co więcej, tylko w ten sposób może ono się stać naprawdę nasze: moje, twoje, jej, jego - jeśli dogadamy się, jak nasze czasami sprzeczne interesy mają być w nim pogodzone. Tylko wtedy taka miłość do ojczyzny ma w ogóle sens, jeśli możemy zaufać, że nasze interesy będą zawarte w interesach tej całości, z którą się identyfikujemy.

Druga kwestia: czy to w ogóle możliwe, czy nie utopia? Ale od kiedy to lewica boi się utopii? ;) Oczywiście to ideał, być może niemożliwy do zrealizowania w 100%, ale można się do niego zbliżać i różne współczesne walki o równość do niego prowadzą.
I ja twierdzę, że taki ideał jest lepszy niż obalanie hegemona - a w każdym razie jeśli to obalanie nie jest tylko krokiem w stronę całościowej syntezy, ale celem samym w sobie. Bo wtedy to kończy się tylko wymianą hegemona.
Nie twierdzę bynajmniej, że hegemonów nie ma czy że zawsze trzeba na nich z miłością - myślę, że są sytuacje, gdy potrzebny jest zdecydowany protest. Nie potępiałabym przemocy w KAŻDEJ sytuacji, ale to musi być ostateczność i musi być świadomość tego niebezpieczeństwa, że możemy w ten sposób stać się tacy sami jak nasi wrogowie - i np. wykluczamy "wąsatych" dokładnie tak samo jak oni Żydów.

Ale jak pisałam w tekście, kwestie JAK konkretnie do tego dążyć, to temat rzeka. Chodziło mi tylko o to, żeby pokazać, że trzeba zmienić płaszczyznę dyskursu. Żeby zastanawiać się nad sposobami osiągnięcia tego ideału, trzeba najpierw przyjąć, że warto.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-06-28 01:40:46, suma postów tego autora: 76

klasowa natura państwa

@patriotyzm... ma on być miłością do NASZEGO państwa, to kluczowe jest określenie, co to znaczy "nasze", kto to taki "my"? To zapewnia Heglowska synteza.

W społeczeństwie klasowym nie ma żadnego NASZEGO państwa. Mówienie o tym nie jest utopią, jest zwyczajną ignorancją.

autor: mlm, data nadania: 2013-06-28 15:57:21, suma postów tego autora: 4284

*Niepewność*

Tradycja i kultura rzeczywiście była w pierwszej części, ale ja przed drugą nastawiłem się na ciekwe niestereotypowo opisany patriotyzm i stąd moja uwaga. To nie jest z mojej strony żadna reklamacja, czy atak. Brakowało mi po prostu już od kilku lat ciekawego tekstu o patriotyźmie i dyskusji na ten temat, bez bogoojczyźnianych zaklęć prawicy.

W Pani tekście o patriotyźmie uderzyło mnie jakieś przedefiniowanie pojęcia patriotyzmu. Inaczej rozumiem patriotyzm według wychowania w PRLowskiej szkole. Pani określa patriotyzm jako jakieś bliżej mi nieznane uczucie zadowolenia, dobrostanu, (dumy?) w związku z pewnym osiągniętym konsensusem funkcjonującym w NASZYM społeczeństwie. Konsensus dotyczy naszych interesów, które są w nim uwzględnione.

Ale właściwie co znaczy naszym społeczeństwie, państwie ?
Byłem przez kilkadziesiąt lat kibicem naszej drużyny hokeja na lodzie. Potem nastąpiła dwudziestoletnia przerwa z obiektywnych przyczyn, a gdy po tych latach zajrzałem znów na lód zobaczyłem drużynę naszego miasta bardzo zmienioną, w której dominowali kupieni za granicą i z innych miast zawodowcy. W ten sposób pozbyłem się swojej namiętności do hokeja i i do naszej (naszego miasta) drużyny. To nie byli już *nasi*, nasze chłopaki z naszych ulic, szkół, zaułków.

Więc to NASZE ma pewnie wynikać także z owej syntezy potrzeb i interesów, konsensusu i akceptacji. Tylko, że wygląda to jak małżeństwo z rozsądku, podczas gdy moja matka wpoiła mi do głowy małżeństwo z miłości. I to jest mój problem z tym patriotyzmem. Co jest lepsze, naturalnie można dyskutować, ale za poetą można postawić pytanie
*czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie ?*

Ten sam poeta opisywał swoje uczucia do ojczyzny:

Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił.

Więc nie miał czegoś takiego jak *nasze społeczeństwo*, państwo, bo stracił je. Był jednak patriotą i podobnie jak wielu patriotów polskich w czasie rozbiorów co walczyli bo tęsknili za tym co utracili. Nie było więc *syntezy potrzeb i interesów* różnych grup i jednostek ludzkich, była tęsknota:
*Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;*

Powstaje przy tym pytanie, czy z powodu *syntezy potrzeb i interesów* ktoś oddałby życie z własnej woli. Czy w społeczeństwie takim, prowadzącym wojnę na obcym terenie w imię wspólnych interesów ludzie idą na tę wojnę z patriotycznego obowiązku wobec tego społeczeństwa w którym nieliczni tylko bardzo dobrze na tej wojnie zarobią, czy raczej także chcą swoje drobne zarobić, a o narażaniu życia raczej nie myślą sądząc, że to oni będą naciskać guziki odpalając ładunki wybuchowe, a ginąć będą inni ?

Przy takim przedefiniowaniu patriotyzmu powstaje o wiele więcej pytań niż odpowiedzi, i na pewno najważniejszym nie jest czy to aby nie jest utopia. Oczywiście, że możemy przyjąc jakiś model nierealny i zmierzać do niego, ale przy tym musimy się liczyć z nieustanną walką grup interesów co jeszcze nie jest najgorsze, bo tym ostatnim jest uzyskanie pozycji hegemona przez pewną grupę.

Nasuwa się także pytanie o relację takiego patriotyzmu do nierówności. Czy nie warto odpowiedzieć na to pytanie teraz? Czyż nie jest raczej pewne, że nierówności powstające i powiększające się w większości dzisiejszych systemów wykluczają możliwość syntezy o której myślał Hegl ? Czy nie jest to tak, że istniejąca hegemonia pewnej grupy (Pani jej nie dostrzega?), uczy nas, wręcz wymusza, podjęcie walki o inny kształt stosunków społecznych niż ten który nam narzucili. O konsensusie w tych warunkach nie ma mowy. Widać to w wielu krajach.

autor: Adrem63, data nadania: 2013-06-28 21:33:47, suma postów tego autora: 2307

Czyli Adrem ..... pozostaje nam

wrażliwym Ludziom Lewicy ......

jedynie Rewolucja :( ?


jacekx marksista chrześcijańnski
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-06-29 01:26:42, suma postów tego autora: 3088

bez mięsa armatniego i pustych uniesień

No właśnie problem w tym, że polski patriotyzm postrzega się przez pryzmat utraty niepodległości - jest to miłość do utraconej ojczyzny i walka o nią. Ja też wyniosłam takie przekonanie z (częściowo) PRLowskiej szkoły, chociaż pozytywizm i Żeromski też jednak byli tam obecni. Teraz chyba głównie powstanie warszawskie, a walkę z obcym najeźdźcą prowadzi się np. na stadionach... :/

Ale nie jest to tylko polska specyfika, chociaż chyba traumy wojenne i zaborowe to pogarszają. Zacytuję, co Hegel o tym pisze dalej po tym przytoczonym w tekście cytacie:
"Przez patriotyzm rozumie się często gotowość do pewnych nadzwyczajnych ofiar i czynów. W istocie jednak jest to postawa, która w zwyczajnych sytuacjach i stosunkach życiowych przywykła widzieć w społeczności substancjalne podłoże i substancjalny cel. ["substancjalny" znaczy powstały w wyniku syntezy] Ta przy zwykłym trybie życia we wszystkich stosunkach utrzymująca się świadomość jest następnie właśnie tym, co stanowi podstawę gotowości do dalszych wysiłków. Ponieważ jednak ludzie wolą często być raczej wielkodusznymi niż prawymi, przeto łatwo wmawiają w siebie, że przeniknięci są owym nadzwyczajnym patriotyzmem, aby zaoszczędzić sobie posiadania tej prawdziwej postawy lub usprawiedliwić jej brak."

Czyli Hegel sam zdawał sobie sprawę, że odchodzi od powszechnie przyjętego znaczenia tego słowa, ale twierdzę, że tylko takie jego rozumienie jest sensowne. A część odpowiedzi, dlaczego tak jest, jest w Pana komentarzu.
1) bez tego patriotyzm zmienia się w bycie mięsem armatnim dla cudzych zysków. Bo jeśli to jest nasze wspólne, to niemożliwa jest taka sytuacja.
2) Bez tego patriotyzm jest wykluczający. I nie chodzi tylko o to, że Żyd nie może jednocześnie być Polakiem, więc zaczynamy czyścić do bólu tak, że już nic nie zostaje z tej polskości (http://lewica.pl/index.php?id=23051), ale że nie wszyscy przynależą w równym stopniu. Pisałam o syntezie potrzeb i interesów, bo musiało być skrótowo, ale było też przecież o możliwości współdefiniowania tych wspólnot, do których należymy - czyli płaszczyzna symboliczna jak najbardziej jest istotna. I to np. robi Mickiewicz: opisując ten (wyidealizowany) "kraj lat dziecinnych" czyni go swoim własnym - i to kreuje poziom uczuć, przywiązania. A żeby to była ojczyzna dla nas wszystkich, a nie moje osobiste rojenia, to wszelkie rozumienia polskości, wszelkie doświadczenia muszą móc tu zaistnieć. Z całą pewnością wymiar symboliczny jest równie ważny jak "bazowe" kwestie interesów, o czym pisałam też tutaj: http://nowe-peryferie.pl/index.php/2013/01/z-kamera-wsrod-robotnic-i-dobroczyncow/ Problemem robotnic nie jest tylko to, że są nisko opłacane, ale też to, że nie mają praktycznie żadnego wpływu na tworzenie zbiorowej tożsamości, nie istnieją w sferze symbolicznej.

Tak, oczywiście taka synteza wyklucza się z nierównościami - pisałam o tym wyraźnie w tekście. Konsensus w żadnym wypadku nie oznacza zgody na wyzysk czy dyskryminację. A kształtowanie "postawy substancjalnej" nie jest bynajmniej łatwe i przyjemne - pisałam, że podważanie relacji opartych na dominacji bywa bolesne - i to dla obu stron, bo często łatwiej być zadowoloną niewolnicą, udawać, że jest dobrze jak jest. "Dobrostan" to dopiero na koniec, jako (być może w 100% nieosiągalny) cel.

Oczywiście dostrzegam hegemonię, tylko chodzi mi tylko o to, jak pisałam już wyżej, że jak postawimy sobie za cel jedynie zwalczenie hegemonii, a nie zbudowanie takiej powszechnej syntezy, to skutkiem będzie tylko zmiana hegemona. Zwalczenie hegemonii jako etap jest konieczne, jako główny i jedyny cel - błędne.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-06-29 23:26:29, suma postów tego autora: 76

Faszyzm,nacjonalizm,patriotyzm...

zło tego świata,naszego ludzkiego,to skutek naszego złego "wychowania"...żadne dziecko nie rodzi się złe,ale gdy poznaje świat,dokonuje wyboru,często to jest wybór wymuszony,ale jednak wybór...na pytanie człowieka w trudnej sytuacji życiowej :jak mam się "zachować" jest jedna uniwersalna odpowiedź...- < przyzwoicie > .

autor: bambosz0, data nadania: 2013-07-01 09:55:12, suma postów tego autora: 1835

Nierówności TAK - są i będą w przyszłości :(

Jednak sposób ich tworzenia oraz rozmiary mogą i powinny być kontrolowane np. przez państwo czy unię państw.
Liberalizm w tym obszarze prowadzi niestety do wynaturzeń.

Wystarczy zadać dwa pytania i uzyskać na nie prawidłowe odpowiedzi:
a) Czy jest słuszne, że tzw. menedżer w danym społeczeństwie zarabia 200-300 krotność średniej czy minimalnej płacy?

b) Czy sukces w danej społeczności odnoszony przez jednostkę
powinien być wynikiem tzw. urodzenia czy ogólnie rozumianego sprytu czy wynikiem zdolności, umiejętności i pracy w tym pracy nad sobą ?

Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD




autor: jacekx, data nadania: 2013-07-01 12:43:37, suma postów tego autora: 3088

Z przyjemnością mogę się zgodzić

prawie z wszystkimi wyjaśnieniami do moich wątpliwości, myślę podobnie.
Chętnie także definiuję patriotyzm jako sposób życia w społeczeństwie, życia pożytecznego również dla innych, którzy chcą być takimi członkami wspólnoty, a dobro wspólne stawiają na równi z dobrem własnym. Takie myśli są nieobce zwłaszcza ludziom przebywającym na emigracji, nawet czującym swoją tożsamość narodową.

Być może warto przyjąć także opcję pluralistyczną, uznać różne rodzaje patriotyzmu zwłaszcza ten od uczuć i ten od wspólnych interesów, jak i wiele innych grupowych, lokalnych, klanowych i innych. Możemy z pewnością być takimi multipatriotami.

Zgadzam się także, że problemem jest ten patriotyzm rosnący na gruncie przynależności narodowej, mogący się przeradzać w nacjonalizm, wtedy wykluczający inne narodowosci zwłaszcza gdy one manifestują swoją odrębność. Ale i patriotyzm wg Pani interpretacji Hegla to *synteza*, a raczej ciągła walka o nią i obawiam się (a raczej mam nadzieję), że w trakcie tej walki wykluczone zostaną elementy przeciwne syntezie, równości i wspólnotowości lub przynajmniej sprowadzone *do porządku*, co *nie będzie miłe* dla nich, co się właściwie wykluczeniu równa. Tak więc w rzeczywistości nie ma ideału.

Zygmunt Bauman zauważył już dość wcześnie, że wahadło społecznej mentalności kieruje się teraz w kierunku indywidualizmu, stąd można wyciągać wniosek, że cofamy się raczej od celu jakim jest solidarne społeczeństwo uczestniczące, a wracamy do walki o byt, walki każdego z każdym.

Intuicja podpowiada mi właśnie, że w tej sytuacji konieczne jest obalenie neoliberalnej hegemonii skutkującej indywidualizmem, nierównościami i wykluczeniem, a na koniec walki każdego z każdym, a zastąpienie jej hegemonią wspólnotowości, aby wahadło zmieniło kierunek, a społeczeństwa zaczęły podążać w kierunku do syntezy.

Innymi słowy, nie ma *syntezy* bez *antytezy*, a tę ostatnią stawiamy dość nieporadnie i nieśmiało.

autor: Adrem63, data nadania: 2013-07-01 15:55:49, suma postów tego autora: 2307

jacekx

>pozostaje nam wrażliwym Ludziom Lewicy ......
jedynie Rewolucja :( ?

Rewolucja w myśleniu o tym co dobre, a co złe dla człowieka
i o tym jak unieszkodliwić zło, a zaktywizować dobro. Niektórzy filozofowie już to mniej więcej wiedzą, ale niewielu ich słucha.





autor: Adrem63, data nadania: 2013-07-01 19:42:38, suma postów tego autora: 2307

To się cieszę, że zasadniczo się zgadzamy

Co do "nieporadności i nieśmiałości" w stawianiu antytezy do hegemona, to wydaje mi się, że wspólnotowa teza tekstu jest mocno antyhegemonowa, jeśli za hegemona uznać kapitalistyczny indywidualizm. Jeszcze mocniej stawiałam tę antytezę tutaj: http://lewica.pl/index.php?id=25110

Ale tak poza tym, to nie uważam, żeby był jeden hegemon, ale raczej różne płaszczyzny dominacji. Tzn. można twierdzić, że kapitalizm jest najgorszy, bo jest najpotężniejszy i przenika wszystkie sfery życia, ale taki seksizm też przenika. Z tym "hegemonem" zmagałam się tutaj: http://lewica24.pl/analizy/3133-znajdzcie-mi-nie-seksiste-czyli-o-trwalosci-dyskryminacji.html
Itd. itp. Dlatego wolę pisać o różnych płaszczyznach dominacji (zarówno kulturowej jak i ekonomicznej) niż o jednym hegemonie.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-07-02 20:09:53, suma postów tego autora: 76

jeszcze co do "hegemonii wspólnotowości"

Widzę, że pojawiło się takie sformułowanie i to jest oczywiście błąd. Tzn. niemożliwa jest wspólnota bez jednostek. Bez dialektycznie zniesionego, czyli też zawartego w niej indywidualizmu wspólnotowość zmieni się w totalitarnego molocha, który nie będzie należał do nikogo, bo już nie będzie jednostek. O tym pisał np. Norbert Elias w "Społeczeństwie jednostek" i ja w swoim doktoracie również.

Właśnie o to mi chodzi, że zbyt intensywne machanie "wahadłem" prowadzi do swojego przeciwieństwa - pan staje się niewolnikiem, centrum zadupiem itd. Takie właśnie są niebezpieczeństwa języka hegemonii zamiast znoszenia dominacji.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-07-02 21:15:34, suma postów tego autora: 76

Pani Małgorzato Anno

Co do *nieporadności i nieśmiałości*...
Napisałem to jako zarzut pod adresem zbiorowości, która chociaż nie zgadza się z aurą i skutkami jakie wytwarza kapitalizm (dzisiaj kapitalizm neoliberalny, turbokapitalizm, liberalne demokracje i inne mylące określenia), ale nie jest dość mądra by nakreślić racjonalny, system alternatywny, przekonujący system, zdolny skupić wokół jego realizacji masy ludzkie (co jest niezbędne dla jego realności). Do tej zbiorowości zaliczam także siebie, a mądrością nazywam zdolność przejścia od analizy do syntezy i umiejętność stworzenia dobra.

Co do hegemonii...
Nasze działania wynikają z odczuwania, postrzegania, z naszych doświadczeń, także intuicji co do tych zjawisk o których piszemy. Wskazany tekst o absurdalności kapitalizmu wskazuje, że mamy podobne refleksje ( także uważam dzisiejszy kapitalizm za nieracjonalny, czego większość nie dostrzega). Dzięki za ten tekst, muszę go jeszcze raz przeanalizować, ale już na pierwsze czytanie wydaje mi się świetny.

Pani naturalnie może dostrzegać i opisywać zjawisko hegemonii w szerszym kontekście i w różnych jego przejawach, to zrozumiałe. Ja z kolei np. jestem średnio zainteresowany seksizmem, feminizmem, genderyzmem itp., a moje zainteresowanie stosunkami produkcji i ich wpływem na życie ludzi wynika z moich doświadczeń i to spektrum problemów uważam za najbardziej istotne dla przyszłości ludzi na tej ziemi.

Wygląda na to, że w istotnej dla mnie kwestii nie mamy rozbieżności poglądów.
Dziękuję zatem za te wspaniałe teksty, będę do nich jeszcze z pewnością wracał, jednocześnie z zainteresowaniem oczekiwał na kolejne Pani publikacje.
Pozdrawiam !







Małgorzata Anna Maciejewska: Kapitalizm - reductio ad absurdum
[2011-08-30 07:16:16]
Dlaczego w powszechnej świadomości społecznej kapitalizm funkcjonuje jako jedyny sensowny system ekonomiczny, a inne pomysły nie są traktowane poważnie? Tadeusz Kowalik zastanawiając się, co skłoniło autorów polskiej transformacji do przyjęcia planu Balcerowicza bez żadnego oporu, chociaż świadomi byli jego destrukcyjnych konsekwencji, stwierdza, że było to wynikiem para-religijnej wiary w rynek. Pomimo istnienia alternatywnych propozycji, wygrały ostre cięcia wyrzucające na margines znaczną część polskiego społeczeństwa.1

Przedmiotem owej irracjonalnej i destrukcyjnej wiary jest - paradoksalnie - przeświadczenie o racjonalności i nieubłaganej naukowości kapitalizmu. W niniejszym tekście postaram się wykazać jego całkowitą fałszywość. Kapitalizm bowiem wcale nie zapewnia nam tego, co, jak się powszechnie uważa, jako jedyny jest w stanie zapewnić. Przyglądając się bliżej, w jaki sposób wypełnia on swoje obietnice, dochodzimy do wniosku, że nie tylko tego nie robi, ale wręcz uniemożliwia ich wypełnienie. Wykazanie, że z zasad kapitalistycznej racjonalności wypływa dokładnie odwrotność tego, czym uwodzi, stanowić będzie jego reductio ad absurdum.

Fakty, które będę przytaczać za tą tezą, są dobrze znane. Jednak "nieobalalna" oczywistość kapitalizmu oraz przekonanie o braku innej racjonalnej alternatywy nie pozwalają wykonać narzucającego się kroku myślowego i dostrzec, że efekty kapitalizmu stoją w całkowitej sprzeczności z obietnicami, jakie niesie. Niemożność zauważenia tego, co od dawna wiemy, nie jest wbrew pozorom niczym dziwnym - potrzebujemy jakoś uporządkować nasz świat, wierzyć, że to, co robimy, oparte jest na racjonalnych podstawach, więc kurczowo trzymamy się "jedynej możliwej" alternatywy. Zatem żeby umożliwić dostrzeżenie nieracjonalności kapitalizmu, postaram się także zarysować model innej racjonalności, innego myślenia o człowieku i państwie.

Teza tego tekstu wykracza poza dobrze znane argumentacje przeciwko kapitalizmowi odwołujące się do solidarności czy współczucia wobec tych, których umieszcza on poza wspólnotą racjonalnych, przedsiębiorczych ludzi, którym zawsze się udaje. Nie chcę przez to bynajmniej podważać tamtych argumentów za porzuceniem kapitalizmu. Wydaje się jednak, że solidarność i współczucie nie mogą wygrać z racjonalnością. "Owszem, mówi się, dobrze by było, żeby starczyło wszystkiego dla wszystkich, nam też się serce kraje, jak patrzymy na głodne dzieci. Ale tego po prostu nie da się zrobić, nie ma ucieczki od nieubłaganej logiki ekonomicznych praw i trzeba się z tym pogodzić". Żeby obalić kapitalizm trzeba pokonać go na jego własnym polu i wykazać jego nieracjonalność, co okazuje się prostsze niż mogłoby się wydawać, jak już uda nam się otworzyć oczy i w końcu zobaczyć, to, co tak naprawdę widzieliśmy od dawna.

Jakie są źródła przekonania o racjonalności kapitalizmu? Przede wszystkim wiara w ekonomię jako naukę oraz błędne pojmowanie nauki w ogóle jako dostarczycielki niepodważalnych prawd. Czytamy co pewien czas o tym, że naukowcy odrzucili właśnie jakąś starą teorię, wiemy, że dawniej uznawano teorie z naszego punktu widzenia całkowicie fałszywe, ale pomimo to usilnie wierzymy, że to tylko dlatego, że oni byli nie dość racjonalni - nawet jeśli ci "oni", to tylko my sprzed pół roku.

Zauroczenie naukowymi równaniami wypływa z niezrozumienia, czym jest matematyczne modelowanie. Owszem, matematyczne wzory pozwalają nam wiele rzeczy obliczyć, ale same nie określają przecież, co tak naprawdę liczymy, co w realnym świecie odpowiada matematycznym formułom. Kwestia wyboru takiego a nie innego opisu matematycznego nie jest determinowana przez sam ten opis - ani też żaden inny. Taki wybór nie opiera się na "nieubłaganej" naukowej logice, a racjonalność samych formuł nie daje nam żadnych gwarancji, że racjonalnie wybraliśmy kontekst ich zastosowania. Dlatego, jak wiadomo, teorii ekonomicznych jest wiele, jednak nie przeszkadza to zwolennikom kapitalistycznej racjonalności w przytaczaniu argumentów typu "ekonomiści twierdzą..." czy "zgodnie z prawami ekonomii..." Jakiej ekonomii? Jakimi prawami? Którzy ekonomiści?

Poza tym matematyczne modele, jak wiemy, są abstrakcyjne, co oznacza, że znacznie upraszczają one opisywane problemy. Abstrahowanie pozwala stworzyć prosty i zrozumiały model umożliwiający precyzyjne obliczenia. Trzeba jednak być świadomym, że pominięcie pewnych aspektów badanej rzeczywistości może sprawić, że wyniki naszych obliczeń będą do niej przystawały jedynie "mnie więcej" prowadząc do błędnych przewidywań. To, na ile i od czego można abstrahować, żeby teoria nie odbiegała zanadto od rzeczywistości, również nie jest określane przez samą teorię. Takie decyzje muszą podejmować naukowcy i bynajmniej nie są w tym zgodni. Są one zależne także od tego, na ile dany badacz jest ideologicznie czy emocjonalnie przywiązany do danej teorii, na ile jej założenia są zgodne z jego światopoglądem.

Jednak z całą pewnością: im bardziej skomplikowane, wieloaspektowe zjawisko, tym trudniej je matematycznie opisać. Fizyka newtonowska operująca bezwymiarowymi punktami sprawdza się bardzo dobrze jako opis ruchu kul bilardowych. Ale już na matematycznych modelach prognozujących pogodę można opierać się jedynie w ograniczony sposób, zaś prognozy dłuższe niż kilkudniowe sprawdzają się bardzo rzadko. Wydaje się, że światowy, czy choćby tylko państwowy, system gospodarczy jest obiektem nieporównanie bardziej skomplikowanym niż pogoda, jednak - całkowicie nieracjonalnie - w tej sferze uznajemy, że można wskazać takie modele jego opisu, których adekwatność jest niepodważalna i w imię wyliczonych na ich gruncie konsekwencji można podejmować decyzje, które z całą pewnością zniszczą życie wielu osób.

Jednak wiara w naukowość kapitalistycznej ekonomii nie jest jedynym fundamentem przekonania o jego racjonalności. Istotną rolę odgrywają tutaj także założenia dotyczące natury istot ludzkich. Przyjmuje się bowiem, że jest to jedyny system, który umożliwia rozwój ludzkiej podmiotowości dając jednostkom wolność wyboru i wspierając indywidualną inicjatywę. Pozostawienie wolności wyboru zarówno producentom jak i nabywcom doprowadzi do tego, że każdy (może z wyjątkiem leniwych i niezaradnych...) będzie miał to, czego potrzebuje. Żaden państwowy, odgórny plan nie będzie narzucał, co ma być produkowane i co kto ma kupować - a my przecież wiemy, jak takie próby się kończą! Co więcej, zdrowa konkurencja zapewni, że będzie to towar możliwie najlepszy - czyż nie pamiętamy, jakie buble produkowało się w PRL?

Po drugie, twierdzi się, że kapitalizm to jedyny system umożliwiający sprawiedliwy podział dóbr, w którym każdy dostanie tyle, ile sobie wypracował. Wszelkie próby redystrybucji są tak naprawdę kradzieżą a podział tego, co państwo "zagrabiło" pobierając podatki, opiera się wyłącznie na arbitralnym widzimisię danego rządu szantażowanego przez różnorakie grupy interesu - nie istnieją i nie mogą istnieć reguły pozwalające racjonalnie taki podział uzasadnić.

Zajmijmy się najpierw pierwszą z tych tez. Kapitalizm jako źródło wolności i rozwoju podmiotowości? Wystarczy wprost napisać takie zdanie, by ogarnął nas pusty śmiech. Kto jest wolny w kapitalizmie? Na pewno nie ci, którzy pracują za głodowe stawki, albo zmuszeni są pracować w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Więc może przynajmniej ci bogaci? Ale czyż oni nie żyją w ciągłym lęku, że stracą swoje pieniądze a wraz z nimi przynależność do klasy tych, którym się udało - lepszych? Chronione osiedla i opancerzone samochody nie są chyba dokładnie tym, co rozumiemy przez wolność? Widmo biedy krąży nad kapitalizmem: czy będzie to groźba głodu, czy też - dla niektórych równoznaczna ze śmiercią cywilną - groźba wykluczenia z uprzywilejowanej grupy wskutek konieczności sprzedania luksusowego jachtu. Jedni i drudzy są przeliczani na pieniądze - Bill Gates jest wart nieporównanie więcej niż zwykły robotnik, ale waluta jest ta sama. Kapitalizm ze swoim kultem opłacalności nie pozwala by ktokolwiek był traktowany jako człowiek sam dla siebie - jako cel, a nie środek. Osobisty rozwój? Coś mogą na ten temat powiedzieć ci, którzy wybrali studia kierując się własnymi zainteresowaniami i chęcią prowadzenia życia pełnego sensu. W kapitalizmie to rynek decyduje, w którą stronę możesz się rozwijać, a folgując jakimkolwiek innym nieopłacalnym fanaberiom po prostu wypadasz z gry. Oczywiście możesz decydować o swoim życiu, jak tylko zechcesz, ale zastanów się lepiej, czy potem nie umrzesz z głodu. Sterowane przez rynek jednostki nie mają zatem nic wspólnego z autonomicznymi, wolnymi podmiotami. Kapitalizm uprzedmiotawia także tych, którzy poddają się jego racjonalności i w nagrodę przez jakiś czas mogą pociągać za sznurki. Ich wolność również jest pozorna.

Jeśli racjonalne jest tylko to, co da się przeliczyć na pieniądze, to - jak bardzo dobrze wiemy - upada kultura. Zamieniona na towar, staje się bezwartościowym bublem i przestaje spełniać swoje podstawowe funkcje. Zamiast dostarczać jednostkom nowych sposobów rozumienia siebie i świata czy form dla ekspresji własnych uczuć, oferuje im jedynie stereotypowe, wyprane z wszelkich pomysłów błyskotki pop. Imitacje autentycznej twórczości. Bo autentyczność zostaje zabita dokładnie w momencie, gdy zamiast o przekazie zaczynamy myśleć o targecie. Gdy zaczynamy "racjonalnie" wstrzeliwać się w rynek idei.

Ostatnie wyrażenie - rynek idei - jest w ogóle oksymoronem. Kapitalizm zabija bowiem również naukę. I nie chodzi tylko o to, że jej celem jest poznawanie świata, a instrumentalizacja naukowej ciekawości i ograniczenie jej wymogami opłacalności uniemożliwia realizowanie tego celu. Nie chodzi tylko o to, że nigdy nie wiemy, jakie pomysły okażą się płodne czy użyteczne, a twórczego myślenia nie da się zaplanować i przykroić pod dyktando przedsiębiorców poszukujących szybkiego i pewnego zysku. Nie jest to tylko kwestia niemożliwości przewidzenia, które kierunki badań okażą się lepsze - kapitalistyczna walka o zysk często sprawia, że lepsze i tańsze rozwiązanie nie może zostać przyjęte, bo nie dopuszczą do tego ci, którym droższe i gorsze się opłaca. Przykładem jest opowiedziana przez Deborę Rhodes historia urządzenia, które jest dużo lepsze w diagnostyce raka piersi niż dotychczas stosowane metody, a do tego nieporównanie tańsze. Jednak recenzenci opłacani przez firmy zarabiające na droższych urządzeniach odrzucali artykuł opisujący nowy pomysł utrudniając zdobycie funduszy na rozwój lepszej i tańszej technologii.2

Kapitalizm jest zasadniczo sprzeczny z nauką, jeśli przyjmiemy, że jej podstawą jest prawda. W "racjonalnym" dążeniu do wzbogacenia się nikt przecież nie zawraca sobie głowy takimi idealistycznymi bzdurami! I nikt też nie oczekuje, że inni będą prawdomówni. Rację ma ten, kto wygrał: kto więcej sprzedał, więcej zarobił &#8211; jeśli przy tym oszukał innych, to znaczy, że jest sprytny, skoro mu uwierzyli. Kapitalistyczny stosunek do prawdy najlepiej pokazuje reklama. Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdziłby, że jest ona źródłem rzetelnej wiedzy o produkcie. Tomy napisano o manipulacjach, na jakich się opiera. A jednak to ona przecież jest główną podstawą naszych konsumenckich wyborów! Wbrew wszelkiej racjonalności wierzymy, że oparta na reklamie konkurencja może być racjonalna i że wygra w niej najlepszy produkt! Wiemy, że w świecie reklamy najważniejsze fakty są przed nami ukrywane, że jesteśmy oszukiwani na nieskończenie wiele sposobów, ale nie wyciągamy z tego wniosków, że kapitalistyczna wolność wyboru jest całkowitą ułudą. Czyżbyśmy nie wiedzieli, że warunkiem racjonalnej decyzji jest posiadanie pełnej i niezafałszowanej informacji?

Czy trzeba dodawać, że kapitalizm jest również sprzeczny z etyką? Chyba tak, skoro szermuje on nieustannie etycznymi odwołaniami do wolności i autonomii pracowitej jednostki. Jeśli jednak rację (i jednocześnie dowód na błogosławieństwo kapitalistycznego boga) ma ten, kto wygrał, to jak niby mielibyśmy uzasadnić godziwe opłacanie pracowników, skoro konkurencja tego nie robi? Po co w ogóle płacić temu, komu nie musimy płacić, bo np. mamimy go obietnicą etatu czy choćby umowy po skończeniu niekończących się "praktyk"? Kompletnie nieracjonalne jest także respektowanie praw tych, którzy nie są w stanie się o nie upomnieć - konkurencja natychmiast to wykorzysta! Po co przejmować się toksycznymi odpadami, skoro istnieją ludzie tak biedni, że posprzątają je za grosze? Po co myśleć o przyszłych pokoleniach, skoro naszym celem i jedyną wartością jest zarobienie jak największych pieniędzy tu i teraz? Czy trzeba przekonywać o niszczycielskich skutkach myślenia w terminach opłacalności dla ziemi jako ekosystemu?

Kapitalizm zatem sprzedaje się jako ostoja wolności i niezależnej podmiotowości jednocześnie odbierając wolność i podmiotowość uprzedmiotowionym i wycenionym jednostkom zmuszonym do nieustannej rywalizacji, destrukcyjnej dla nich samych i dla całej planety. Opierając się na swojej marce "naukowej" racjonalności, kapitalizm niszczy naukę i kulturę, niszczy w ludziach zdolność krytycznego i twórczego myślenia, którego istotną cechą jest nieprzewidywalność i niezależność od zewnętrznych nacisków opłacalności. Trąbiąc o wolnym wyborze, kapitalizm uniemożliwia go sankcjonując jako podstawę racjonalnej konkurencji reklamowe manipulacje. Chociaż udaje, że jednostki i ich wolność jest tym, co chce chronić, kapitalizm racjonalizuje wyzysk i łamanie praw najsłabszych.

Przyjrzyjmy się teraz drugiemu argumentowi za racjonalnością kapitalizmu - że jest on najlepszym i jedynym sprawiedliwym systemem podziału dóbr. Jak inaczej mielibyśmy je dzielić? Dlaczego oddać decyzje w tej sprawie skorumpowanym, pazernym i często zwyczajnie głupim politykom, których jedyną motywacją jest utrzymanie się na stołku? Czy sami ludzie nie załatwią tego lepiej?

Zauważmy, że "ludzie" w tego rodzaju argumentacji przeciwstawieni są politykom, zakłada się więc milcząco, że w odróżnieniu od nich nie bywają oni głupi ani pazerni. Skorumpowani za to z całą pewnością nie są, ponieważ w ich wypadku dbanie o własne profity nie jest korupcją, ale ich świętym prawem i jednocześnie obowiązkiem zalecanym przez kapitalistyczny system wartości. Dlaczego uważamy, że ci, którzy dbają o swój interes otwarcie, lepiej urządzą świat niż ci, którzy przynajmniej muszą udawać, że dbają o dobro ogółu, a za zbyt jaskrawe występowanie przeciwko tej zasadzie grożą im jednak konsekwencje karne? Tym bardziej, że owi "ludzie", którzy przejmą - i już zresztą to robią - funkcję polityków, to bynajmniej nie zwykłe szaraki, lecz szefowie wielkich korporacji. Czy naprawdę przekazanie im kompetencji polityków zmieni nasz świat na lepsze? Wydaje się, że nikt nie ma co do tego wątpliwości - czytamy na co dzień o tym, jak wielkie korporacje powodują katastrofy ekologiczne, doprowadzają ludzi do samobójstwa czy niszczą ekonomicznie całe regiony. A jednak nie cichną argumenty, że mamy za dużo państwa, podatki powinny być zmniejszone, a przedsiębiorcy powinni dostać specjalne ulgi - czyż owi zyskujący na tym "przedsiębiorcy" nie okażą się koniec końców wolnymi od wszelkiej etyki i pięknymi w swej bezwzględnej, racjonalnej sile korporacjami?

No dobrze - ale jakie jest inne wyjście? Zwróćmy uwagę, że poprzedni akapit ukazuje nam pewien paradoks: politycy są jedynymi ludźmi w systemie kapitalistycznym, od których wymagamy, aby przedkładali dobro ogółu ponad swoje własne. Dlaczego dziwi nas, że jednak w ogromnej większości starają się zminimalizować konsekwencje tego nakazu i uszczknąć dla siebie, ile tylko się da, korzystając z sytuacji tak, jak zaleca kapitalistyczny nakaz bogacenia się? Może więc odrzucenie tego nakazu, zmiana dominującej ideologii wmawiającej nam, że racjonalne jest to, co przynosi zysk, wpłynęłoby też na polityków? Nie musieliby wtedy tak drastycznie odstawać od reszty społeczeństwa. Gdyby ponadto zlikwidować związek kapitału z polityką - sponsorowanie kampanii, ale także znaczne odbieganie płac polityków od średniej krajowej - to może do polityki szliby ci, którzy naprawdę chcą pracować dla dobra ogółu, a nie jedynie się dorobić?

Ale czy przekonanie, że ktokolwiek chciałby tak naprawdę dbać o dobro ogółu, a nie swoje własne interesy, nie jest idealistycznym złudzeniem? Czyż nie wiemy, że człowiek człowiekowi wilkiem, a jedyną autentyczną ludzką motywacją jest egoistyczna chęć bogacenia się? Na takiej antropologii opiera się kapitalizm - jednocześnie ją zakładając i umacniając, bo ci, którzy do niej nie pasują, zwyczajnie w kapitalizmie nie przetrwają. Zaś wszyscy inni, skutecznie oduczeni altruizmu na lekcjach kapitalistycznej racjonalności, będą potem tylko od czasu do czasu narzekać na zatomizowane społeczeństwo, ludzką interesowność i niemożność znalezienia sensu w materialistycznym świecie, na co dzień przyjmując oczywiście jedyną słuszną racjonalność.

Nie, tęsknota za tym, żeby na świecie liczyło się coś więcej niż kasa, nie jest bynajmniej elitarną cechą nielicznych świętych odbiegających od normalnego, egoistycznego wzorca osobnika naszego gatunku. Psychologia i socjologia od dawna pokazują, że jesteśmy istotami społecznymi i inni są nam niezbędni, abyśmy mogli być ludźmi. Relacje z innymi nas współtworzą a bez poczucia przynależności do różnych grup, bez możliwości dzielenia swoich doświadczeń - po prostu nie istniejemy. Niemowlę pozbawione kontaktu z ludźmi nie stanie się w pełni człowiekiem, a rozbitek na bezludnej wyspie ratuje się dialogiem z wyobrażonymi innymi. Kapitalizm zwyczajnie opiera się na fałszywej antropologii zakładającej autonomiczność jednostki i nie uwzględniającej jej społecznych potrzeb.

Spróbujmy zatem je uwzględnić. Jaka racjonalność mogłaby się wyłonić po odrzuceniu indywidualistycznej antropologii? Przede wszystkim dla istot społecznych kluczowe jest dbanie o jakość ich relacji z innymi, o dobro rozmaitych grup, do których przynależą i które dają im uznanie i poczucie własnej wartości, które współtworzą ich tożsamość. Co z tego, że ja się wzbogacę, jeśli moi przyjaciele, znajomi czy współobywatele przez to zbiednieją? Czy rzeczywiście dążenie do zysku kosztem innych jest racjonalne, jeśli jednocześnie niszczy przynależności i relacje, od których zależy moje człowieczeństwo? Jaki sens ma zbijanie fortuny, które zniszczy przyszłość następnych pokoleń - naszych dzieci, które są naszą przyszłością? Czy możemy cieszyć się bogactwem, które kosztowało zdrowie lub życie wielu ludzi, nawet jeśli to tylko nieznani nam "oni" z dalekich krajów? Odpowiedzi na te pytania są oczywiste. Problem polega na tym, że nigdy ich nie zadajemy, bo nie są to uprawnione pytania na gruncie kapitalistycznej racjonalności. Takich czynników w racjonalnych kalkulacjach po prostu się nie uwzględnia.

Dobro ogółu - brzmi pięknie! Ale - zapytają zaraz krytycy - kto niby miałby je ustalać? Przecież wiemy, jak to się kończy, gdy jednostce odbierze się autonomię w imię narodu czy na przykład proletariatu! Takie myślenie zakłada, że mamy tu do czynienia z alternatywą: albo ważne są jednostki, albo grupy czy społeczeństwa. Wbrew pozorom nie jest to jednak sytuacja zerojedynkowa i wcale nie musimy wybierać. Jednostki rozwijają się dzięki przynależności do grup, zaś atmosfera w grupach i ich przetrwanie zależy od tego, czy jednostki dobrze się w nich czują. Nie musimy myśleć o grupach jako narzuconych z góry, genetycznych wspólnotach krwi, z których nie ma wyjścia. Żyjemy w świecie, w którym rozmaite przynależności bywają przedefiniowywane na najbardziej nieoczekiwane sposoby i nic nie stoi na przeszkodzie, by na przykład pożenić islam z punkiem.3 Globalizacja pozwala jednostkom przekształcać własną tożsamość czerpiąc z najrozmaitszych wzorców i kultur, co zmniejsza jej zależność od grup, w jakich się urodziła.

Jeśli zatem w świecie coraz lepszego przepływu informacji przetrwają tylko takie grupy, do których jednostki będą chciały należeć, to muszą one uwzględniać potrzeby jednostek tak samo, jak jednostki należące do grup muszą dbać o dobro wspólne. Jak zatem je ustalimy? To proste: wspólnie. Tak jak dotąd, tylko lepiej. Kapitalistyczny świat nie doprowadził się bowiem jeszcze do samozagłady tylko dlatego, że nie jest w pełni kapitalistyczny i wbrew dominującej racjonalności istnieją wciąż ludzie, dla których opłacalność nie jest jedyną i najwyższą wartością. Bo mimo wszystko domagamy się od naszych rządów, by dbały o dobro wspólne, chociaż jest to sprzeczne z logiką systemu, który akceptujemy jako jedyny możliwy.

Tym, czego potrzebujemy, jest zatem zmiana sposobu myślenia, powszechne uznanie wartości dbania o dobro ogółu i odrzucenie racjonalności, dla której opłacalność jest jedyną liczącą się wartością. Jeśli przyjmiemy, że nasz świat, kraj czy miasto jest wspólną własnością wszystkich zamieszkujących go ludzi, to potrzeby innych przestaną być naganną "postawą roszczeniową", ale możliwa będzie demokratyczna dyskusja nad tym, jaki podział dóbr jest najbardziej sprawiedliwy. Ona i tak się toczy, chociaż na gruncie założeń kapitalistycznej racjonalności zamiast dyskusji przypomina raczej wyrywanie sobie skąpej kołdry. Żeby za społecznymi żądaniami dostrzec realne potrzeby, a nie egoistyczną próbę odebrania nam naszej części tortu, musimy widzieć w innych część naszej wspólnoty, a nie konkurentów w walce wszystkich ze wszystkimi.

Oczywiście znajdą się ludzie, którzy taką dyskusją będą chcieli manipulować wyolbrzymiając swoje potrzeby, minimalizując cudze, czy nierzetelnie przedstawiając dostępne rozwiązania. Dlatego podstawą demokratycznych sporów i dyskusji musi być oczywiście wiarygodna informacja - o tym, co tak naprawdę posiadamy, jakie są możliwości wykorzystania zasobów i umiejętności różnych ludzi, czy jaki ekonomiczny model najlepiej opisuje naszą rzeczywistość. Zamiast kapitalistycznej manipulacji i półprawd w imię racjonalności zysku, potrzebne jest zatem wzajemne etyczne zobowiązanie do prawdomówności i rzetelności. Niepoprawna utopia? Wcale nie. Tego rodzaju idealizm możemy od dawna obserwować na żywo. Jak zwraca uwagę Michael Polanyi, nauka jest przedsięwzięciem zbiorowym opartym na takim właśnie etycznym zobowiązaniu, gdyż każdy naukowiec musi w swojej pracy opierać się na wynikach wielu innych badaczy. Bez opartego na solidnych podstawach wzajemnego zaufania nauka byłaby niemożliwa. Zobowiązanie to jest jednak na ogół przestrzegane, a nauka jako całość posuwa się do przodu, ponieważ każdy naukowiec ręczy samym sobą za przedstawione wyniki - stawką jest jego reputacja, jego przynależność do naukowej społeczności. Pewne zaburzenia do tego systemu wprowadza, jak widzieliśmy wyżej, racjonalność zysku. Na pewno swoją rolę odgrywają też ludzkie przywary takie jak pycha czy chora ambicja. Ale jeśli mimo wszystko nie uniemożliwiają one nauki jako całości w systemie wartości zalecającym egoistyczny wyścig szczurów, to społeczne wsparcie dla racjonalności dobra wspólnego powinno tylko poprawić tę sytuację. Jeśli do tego jeszcze wyeliminujemy naciski kapitału finansując naukę ze wspólnych funduszy, to powinna nam ona zapewnić całkiem niezłe podstawy do zdefiniowania dobra wspólnego i najlepszych możliwych sposobów podziału dostępnych zasobów.

Polanyi pisał, że społeczność naukowców oparta na wzajemnym zaufaniu i umożliwiającej samorozwój twórczej aktywności jest najlepszym przykładem wolnego społeczeństwa. W poszukiwaniu alternatywnej racjonalności trafiamy zatem na powrót do nauki. Jednak w przeciwieństwie do nauki, na której kapitalizm chce oprzeć swoją bezalternatywną racjonalność, jest ona tutaj rozumiana jako pole ciągłej dyskusji, a nie źródło nieobalalnych wyroków. Zatem tym, czego potrzebujemy do ustalenia dobra wspólnego, jest możliwość otwartej dyskusji, w której każdy może przedstawić swój punkt widzenia - dobrze znany, demokratyczny ideał. Moderatorami takiej dyskusji powinny być instytucje niezależnych naukowców przedstawiających i oceniających dostępne rozwiązania. Zauważmy, że na różnego rodzaju ekspertach opieramy się także teraz, ale w kapitalistycznej racjonalności zysku nie możemy ufać, że mówią oni prawdę. Opłacanie naukowców przez rozmaite firmy czy grupy nacisku nie jest obecnie bowiem uważane za coś zdrożnego, zagrażającego ich bezstronnemu osądowi, ale wręcz przeciwnie - jest to dowód ich racjonalnego odnajdywania się w rynkowej rzeczywistości! Skoro ktoś za pewne tezy płaci, to znaczy, że są one wartościowe - myślimy, chociaż w oczywisty sposób naukowiec powinien tracić wszelką wiarygodność w momencie, gdy zaczyna pracować dla podmiotu dbającego tylko o własny zysk, a nie o dobro wspólne.

Ale żeby można było naprawdę mówić o dobru wspólnym, potrzebne jest poczucie przynależności, które niemożliwe jest bez kultury i bez innego rodzaju naukowców - humanistów, dla których kapitalistyczna racjonalność nie przewiduje zajęcia innego niż copywriter. Ludzi, którzy będą umieli słuchać różnego rodzaju wykluczonych i pomóc im wyartykułować własne stanowisko, którzy będą potrafili łączyć w całość pozornie wykluczające się tożsamości i rozwijając swoją podmiotowość, pomagać w rozwoju innym. I w ten sposób tworzyć społeczeństwo jednostek wolnych i niezależnych, bo zakorzenionych w różnorakich wspólnotach, a nie niszczących się w egoistycznej walce i bezwzględnej konkurencji. Z całą pewnością nie jest to możliwe w oparciu o kapitalistyczną racjonalność zysku.

Przypisy:
1. T. Kowalik, "Niespodzianki są możliwe", http://lewica.pl/index.php?id=21609
2. http://www.ted.com/talks/deborah_rhodes.html
3. http://www.taqwacore.com/
Małgorzata Anna Maciejewska

autor: Adrem63, data nadania: 2013-07-03 11:29:47, suma postów tego autora: 2307

Adrem ......

Ja byłbym jednak za ewolucją kapitalizmu w system sprawiedliwszy dla pracowników pracy najemnej zdejmujący hegemonię wielkiego kapitału w tym ogólnie rozumianych Banków.
Hegemonia ta prowadzi to do tworzenia dyktatu neofeudalnego ...... czyli systemów teokratyczno-policyjnych.

Nie potrafię na razie odpowiedzieć na następujące pytania:

a) Jak to zrobić?

b) Jak przekonać właścicieli środków produkcji i pracowników pracy najemnej, że nie jest to wbrew tzw. logice uzyskanie porozumienia między nimi.
By stanęli po jednej stronie w walce o lepsze państwo, sprawiedliwsze państwo uwzględniające interesy tzw. właścicieli jak i pracowników jest w interesie obydwu stron.

c) Czy symbioza klas jest możliwa tzn. pokojowe spieranie się o interesy i godzenie w myśl pro publico bono?

d) Jakimi środkami dojść do symbiozy klas ?

Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-07-04 09:10:34, suma postów tego autora: 3088

errata

Pani tekst pt *Kapitalizm - reductio ad absurdum* znalazł się w moim poście przypadkowo, był otwarty, bo wcześniej go czytałem. Open Office którego używam zaskakuje mnie czasami.
Przepraszam !

autor: Adrem63, data nadania: 2013-07-04 12:15:32, suma postów tego autora: 2307

dziękuję

za miłe słowa co do moich tekstów - to bardzo ważne mieć dobrych czytelników, żeby dalej pisać. Dziękuję też za dyskusję.

Panie Jacku, to na pewno są bardzo trudne pytania i moim zdaniem trzeba radykalnie przemyśleć np. pojęcie własności - co mam w najbliższych naukowych planach, ale to kwestia na lata a nie miesiące.
W każdym razie synteza jest konieczna, co pokazuje i Hegel, i zupełnie z innej perspektywy autorzy książki "Duch równości". Dominacja jest nie do utrzymania, a równość się opłaca.

autor: malgorzata_anna, data nadania: 2013-07-05 01:40:41, suma postów tego autora: 76

jacekx

>Ja byłbym jednak za ewolucją kapitalizmu w system sprawiedliwszy dla pracowników pracy najemnej zdejmujący hegemonię wielkiego kapitału w tym ogólnie rozumianych Banków.

Nieraz na tym forum wypowiadałem się za ewolucyjnym przekształcaniem kapitalizmu z tym zastrzeżeniem, że ewolucji trzeba pomagać. Wynika to z historycznych doświadczeń, które wskazują, że rewolucyjnie wprowadzane zmiany formacji społecznej są nietrwałe, bo zmiany w mentalności ludzkiej nie nadążają za zmianami stosunków społecznych. Dlatego napisałem Ci, że rewolucja potrzebna jest w myśleniu, wartościowaniu i sposobie życia większości ludzi. Nie może być przeskoku stosunków społecznych w nową formację bez zmiany mentalności ludzkiej. Nie będzie socjalizmu z kapitalistycznym myśleniem.

Dzisiaj najbardziej potrzebnym działaniem jest budzenie świadomości ludzkiej, wychowywanie do socjalizmu, bo kapitalizm nie zaspokaja już potrzeb ludzkich, stał się hamulcem rozwoju i zagrożeniem dla wolności (tak, tak) pokoju i bytu milionów, a nawet miliardów ludzi. Kapitalizm bazujący na niskich instynktach bogacenia się kosztem innych, zdobycia władzy dla zdobycia i utrzymania bogactwa w tym bogactw natury potrzebnych wszystkim i narzucania swojej woli innym jest nie tylko systemem nieracjonalnym ekonomicznie, jak pięknie pisze w swoim eseju nasza autorka *reductio ad absurdum*, on jest przede wszystkim w swojej absurdalnej dzisiejszej formie z powodów etycznych nie do utrzymania. W tej tezie mieści się także dzisiejsza forma znanej hegemonii gospodarczej i politycznej, której formy i skutki możemy obserwować codziennie z doniesień medialnych.

Kiedyś sam myślałem, że wobec nieudolności i nieświadomości lewicy być może dojdzie do jakiegoś innego rozwiązania, bo niegłupi ludzie po stronie kapitalistów dojdą najpierw sami do wniosku, że ich system zacznie wkrótce szkodzić im samym więc zaistnieją warunki do zmian, ale to mrzonki, bez zmiany myślenia, świadomości większości ludzi na świecie nie będzie istotnych zmian, mogą się zmienić tylko formy i stopień natężenia wyzysku mas ludzi na bogactwo nielicznych.

Oczywiście sama świadomość społeczno polityczna tych którzy to wiedzą nie wystarczy. Potrzebna jest odwaga, uczciwość i aktywność ludzi takich jak nasza autorka i wielu już innych, do nich należeć będzie dominacja intelektualna w przyszłości. Ponadto, żeby mówić o dyskursywnym kształtowaniu rzeczywistości w przyszłej *syntezie* trzeba dzisiaj nie tyle równowagi sił, bo ta będzie sprzyjać zachowaniu status quo, co odsunięcia od władzy kapitału i w konsekwencji uzyskanie przewagi siłowej i intelektualnej.

Wydaje się także niezbędne, wypracowanie jakiegoś modelu funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa na podstawach naukowych w oparciu o rzetelną kompleksową analizę skutków społecznych w dzisiejszych i spodziewanych stosunkach produkcji. Niekoniecznie trzeba to nazywać socjalizmem lub socjalizmem naukowym, może np. zrównoważoną gospodarką prospołeczną.

Pozdrawiam !

autor: Adrem63, data nadania: 2013-07-05 19:15:49, suma postów tego autora: 2307

Pojęcie własności ......

a może ...

Własność tu na Ziemi, Tej Ziemi rozumieć ......
jako zarządzanie dobrem materialnym czy nie materialnym
dla dobra ogółu

...... czyli dla pro publico bono, czy bardziej naiwnie dla dobra ludzkości - matki Ziemi

Byłem i jestem zafascynowany astronomią czy astrofizyką
jako belfer fizyk.

Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-07-08 20:03:29, suma postów tego autora: 3088

Ja patrzę w gwiazdy ......

i widzę głupotę ...... elit politycznych a czasami intelektualnych Tego Świata .......

Droga Ludzkości jest do Gwiazd ...... i moim zdaniem nie mamy innej drogi ...... jak:
a) Księżyc
b) Mars
c) Księżyce ...... Saturna, Urana i Neptuna

a potem ...... żabi skok do gwiazd :)


Tą drogę Ludzkość może i musi odbyć pod sztandarami haseł Wielkiej Francuskiej
>>>>>>>>
Wolność, równość, braterstwo (fr. Liberté-Égalité-Fraternité) &#8211; właściwie "Wolność, Równość, Braterstwo, albo Śmierć" (fr. Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort) - hasło sformułowane 30 czerwca 1793.
>>>>>>>

Inaczej cóż ...... czeka nas degradacja gatunku i los Dinozaurów
:(.


Pozdrawiam.

jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-07-09 15:32:53, suma postów tego autora: 3088

errata jackax

a może ...
Własność tu na Ziemi, Tej Ziemi rozumieć ......
jako zarządzanie dobrem materialnym czy niematerialnym
dla dobra ogółu.


...... trochę w tym stylu o sensie własności wypowiadał się B. Gates


>>>>>>>>>>>
19 czerwca 2006 Gates ogłosił, że przejdzie na niepełnoetatowe stanowisko w Microsofcie, porzucając codzienne zarządzanie działaniami w lipcu 2008, aby bardziej skoncentrować się na filantropii.

To Warren Buffett, według Gatesa, skłonił go do poświęcenia się działalności charytatywnej. Wkrótce potem, Buffett ogłosił, że będzie wpłacał na rzecz Gates Foundation identyczne sumy jak Gates, do 1,5 miliarda dolarów na rok. Po tym oświadczeniu Buffeta, 25 czerwca 2006, Gates podarował mu kopię Bogactwa narodów Adama Smitha.

24 stycznia 2008 Gates powiedział:

&#8222; Adam Smith, ojciec kapitalizmu i autor &laquo;Bogactwa narodów&raquo;, wierząc mocno w wartość korzyści własnej dla społeczeństwa, rozpoczął swoją pierwszą książkę słowami: &laquo;Bez względu na przypuszczania, jakim samolubem może się człowiek stać, są jednak wyraźne zasady w jego naturze, dzięki którym los innych jest dla niego ważny i dzięki czemu szczęście innych jest mu niezbędne, mimo że to nie dostarcza mu nic więcej poza obserwowaniem radości innych&raquo;.

>>>>>>>>>>>>>>


jacekx marksista chrześcijański
z SLD

autor: jacekx, data nadania: 2013-07-11 22:20:42, suma postów tego autora: 3088

Dodaj komentarz