lewica.pl

Piotr Rymarczyk: Fanatycy kontra żydopedałokomuna

[2011-12-22 00:23:39]

Piłkarscy kibole to niewątpliwie środowisko, które u lewicowo nastawionego obserwatora polskiej sceny społecznej może wzbudzać ambiwalentne odczucia. Z jednej strony hałaśliwa rządowo-medialna nagonka ostatnich miesięcy może skłaniać do patrzenia na kiboli z sympatią. Fakt, że rozpoczęto akurat kiedy na stadionach nic szczególnego się nie działo i było raczej spokojniej niż kilka lat wcześniej, sugeruje, że jej celem, wbrew deklaracjom inspiratorów, wcale nie było wyeliminowanie „stadionowego bandytyzmu", lecz raczej gentryfikacja trybun – usunięcie dotychczasowej publiczności, uciążliwej i często niezbyt majętnej, tak by mecze mogły stać się niedzielną rozrywką statecznej klasy średniej, gotowej płacić za bilety więcej. Taka interpretacja (sięgnięciu po nią sprzyja dodatkowo niedawny film Kena Loacha, obrazujący proces gentryfikacji Manchesteru United) każe widzieć w „pseudokibicach" reprezentantów autentycznej proletariackiej kultury, szykanowanych przez wielki biznes i wspierające go władze państwowe.

Z drugiej strony nie od dzisiaj znane są związki między subkulturą kiboli a skrajną prawicą. Szalikowcy – choć na razie stosunkowo nieliczni – uczestniczą w nacjonalistycznych demonstracjach i zakłócają parady równości. Z tego punktu widzenia ich środowisko jawi się raczej jako wylęgarnia faszyzmu, a nie zasługująca na afirmację forma proletariackiej kultury.

Aby usunąć tę ambiwalencję, warto zapoznać się ze stronami internetowymi prowadzonymi przez fanów Legii Warszawa: www.zyleta.info i www.legionisci.com. Na pierwszy rzut oka ich zawartość potwierdza w pewnej mierze przekonanie, że subkultura kibolska to forma autentycznej oddolnej ekspresji kulturowej i pewnego rodzaju enklawa spontaniczności, w ramach której można się wyzwolić z doświadczanej w innych sferach życia alienacji. „Na stadion Legii przychodzi wiele kobiet i dzieci" – pisze jeden z kiboli – „jak ostatnio wykazał klub ta tendencja rośnie. Przychodzą »mimo« latających »kurw« i wybuchających petard. A może właśnie z ich powodu? Może stadion jest jednym z niewielu miejsc, gdzie można się zetknąć ze szczerymi emocjami? Dobrą zabawą?". Te żywiołowe manifestacje emocji na stadionach są niekiedy przeciwstawiane – w iście kontrkulturowym duchu – nudzie pracy i pustce codziennego życia: „wstaję rano, wkurwiony niemiłosiernie bo wtorek to dziwka (tak, tak, nie tylko poniedziałek), odstałem swoje w korku, przybyłem do fabryki czekającej na mnie z szeroko rozstawionymi... nie, nie rękami... ze stalowymi ramionami kołowrotka liczącego co do sekundy kiedy przyszedłem i zaczyna się dzień".

Nie jest natomiast jasne, czy te oddolne formy ekspresji można rzeczywiście ujmować w tradycyjnych kategoriach klasowych. Wspomniane strony tworzą bowiem ludzie z rozmaitych warstw społecznych, którzy wcale nie mają wyraźnej potrzeby, by określać się w kategoriach przedstawicieli grup materialnie upośledzonych czy wyzyskiwanych. Z jednej strony można tam przeczytać o bezrobotnych kibolach z blokowisk, wywlekanych bladym świtem z łóżek przez policję, a ich ciężki los jest przeciwstawiany sytuacji pławiących się w luksusie wrogów. Z drugiej natomiast można napotkać wypowiedzi, w których z oburzeniem odrzuca się wyobrażenia o kibolskiej subkulturze jako tworzonej przez biedną i niewykształconą młodzież: „Wśród nas są prawnicy, informatycy, przedsiębiorcy, pracownicy sektora medialnego i usługowego – generalnie ludzie sukcesu". Zważywszy na te wypowiedzi, działania opisywanej grupy, jeśli rozpatrywać je w perspektywie krytyki kapitalizmu, jawią się raczej jako reakcja na alienację dotykającą ogółu społeczeństwa niż na jakieś szczególne formy nędzy i upośledzenia. Co prawda warto dodać, że autorzy wspomnianych stron nie stanowią zapewne reprezentatywnej próby kibolskiego środowiska. To prędzej swoista elita opiniotwórcza – elita, co do której można sądzić, że jej członkowie mają wyższy status społeczny niż „szeregowi" kibole.

Tak czy inaczej pierwsze wrażenia z lektury kibolskich stron mogą być pozytywne. Gdy się jednak uważniej przyjrzeć, widać, że kibolom – nawet gdy piszą o spontaniczności – chodzi w gruncie rzeczy o coś innego. Sami się zresztą do tego przyznają, zamiast słowa „spontaniczność" używając chętniej słowa „fanatyzm" i samych siebie często określają mianem „fanatyków". Jak pisze jeden: „Ultras to fanatyk, a nie osoba robiąca to, na co mu regulamin pozwala. Ultras to według mnie każdy fanatyczny kibic z młyna, wiedzący »o co chodzi«. Mentalność ultras to według mnie głównie spontan w postaci wybuchających fajerwerków, wiszących na płocie fanów – dzikiej, fanatycznej grupy".

Afirmuje się zatem zachowania hałaśliwe i prostackie – i z tego powodu niewątpliwie gratyfikujące emocjonalne – ale zarazem zuniformizowane, a nawet związane z pewną dozą przymusu „Jak widzisz, że kolega obok ciebie nie śpiewa, to zajeb mu w łeb. (...) Weź tego mongoła w łeb jebnij!" – wzywał w znanej z prasy wypowiedzi Staruch, lider kiboli Legii. Pochwały spontaniczności okazują się więc, koniec końców, wezwaniami do zbiorowego oddawania czci fetyszowi „klubu".

W tym kontekście nie dziwi kierunek, jaki przybiera widoczne obecnie upolitycznienie kiboli. W przypadku fanów Legii Warszawa wydaje się ono zresztą szczególnie silne, gdyż oprócz niedawnej antykibolskiej kampanii prowadzonej przez rząd Tuska przyczynił się do niego także wcześniejszy konflikt z właścicielem klubu – koncernem ITI. Wspomniane upolitycznienie znajduje wyraz między innymi w próbach opisania konfliktu, w którym uczestniczą kibole, jako elementu ogólniejszego konfliktu społecznego oraz w sposobie definiowania wrogów, którym środowisko kiboli musi stawić czoła. Wrogom tym przypisuje się potrójną tożsamość: gdybyśmy chcieli określić ich jednym słowem, należałoby nazwać „żydopedałokomuną".

Wydaje się, że to właśnie taki sposób charakteryzowania wrogów przesądza o tym, któremu poświęca się najwięcej uwagi, choć trudno przecież uznać go za większe zagrożenie niż rząd, policja czy ITI. Jest nim mianowicie „Gazeta Wyborcza" – zapewne dlatego, że do jej redaktorów, nazywanych między innymi „gejami z Czerskiej" i „sowiecką bandą wyznania handlowego", etykieta żydopedałokomuny relatywnie najlepiej pasuje.

Czemu jednak w ten właśnie sposób zdefiniowano wrogów? Nie jako kapitalistów czy polityków, co wydawałoby się dużo bardziej racjonalne, ale jako Żydów, gejów i komunistów? Zapewne wynika to właśnie ze wspomnianych cech kibolskiej subkultury, które w widoczny sposób predysponują jej członków do przyjmowania faszyzującej ideologii. Emocjonalne zaspokojenie, uzyskiwane przez tłumne i wrzaskliwe manifestowanie oddania klubowi i jego symbolom („nie wiecie czym dla nas, kibiców, jest Herb Klubowy i Barwy Klubowe"), to nowoczesny nacjonalizm w miniaturze, a zarazem jego nieświadoma parodia. Wyrasta też zresztą z podobnych potrzeb psychologicznych: dążenia do poczucia bezpieczeństwa i siły przez stopienie się z masą.

Członkowie kibolskiej subkultury są zatem niewątpliwie przysposobieni do spełniającego podobne funkcje praktykowania kultu narodu. Techniki konsolidowania własnej grupy na stadionie i maksymalizowania emocjonalnych gratyfikacji przez agresję wobec kibiców i zawodników obcych drużyn znajdują łatwy do zaakceptowania odpowiednik w praktykach wzmagania patriotycznych uczuć przez urządzanie nagonek na rzekomo zagrażających narodowi „obcych".

Funkcje takich obcych w endeckiej ideologii tradycyjnie pełniła „żydokomuna". Pojawienie się nowego elementu składowego obcości w postaci „pedalstwa" to niewątpliwe odzwierciedlenie nasilających się w ostatnich latach emancypacyjnych działań środowisk homoseksualnych, które przez prawicowe ugrupowania są postrzegane jako zagrożenie dla wartości konstytuujących narodową tożsamość. Jednakże fakt obsesyjnego wręcz zainteresowania homoseksualistami należy tłumaczyć skłonnością do utożsamiania roli kibola z byciem prawdziwym mężczyzną. Stereotypowo wyobrażony gej to w tej perspektywie idealny punkt odniesienia i odrzucenie go pozwala „prawdziwemu" – twardemu i agresywnemu – mężczyźnie się zdefiniować. Dołącza się do tego jeszcze swoisty mechanizm błędnego koła. Kibole, tworząc homofobiczną atmosferę, sprawiają, że ich grupa zaczyna wydawać się podejrzana. Mimo przytoczonego na początku tekstu stwierdzenia, że na stadiony przychodzą też kobiety, nie ulega wątpliwości, że wciąż w ogromnej większości są to przede wszystkim młodzi mężczyźni. Dlatego, żeby rozwiać podejrzenia, kibole muszą coraz zacieklej potępiać i wyszydzać „gejostwo".

Interpretacje, w myśl których subkultura kiboli to wyraz sprzeciwu wobec panującego porządku, wydają się zatem o tyle słuszne, że w istocie mamy tu do czynienia z reakcją na poczucie nudy i pustki codziennego życia. Poczucie to, ogólnie mówiąc, wynika stąd, że współczesne społeczeństwa kapitalistyczne wymagają podporządkowania się stereotypowym rolom, tyle że w odróżnieniu od społeczeństw dawniejszych nie są już w stanie ról tych w przekonujący sposób uwiarygodnić. W efekcie jednostki doświadczają własnego życia jako zbioru pozbawionych uzasadnienia schematów, jałowych, powtarzalnych czynności.

W przypadku kiboli reakcja ta nie przybiera jednak formy dążenia do życia niepodporządkowanego stereotypowym rolom, lecz raczej przeciwnie, to pragnienie znalezienia takich form podporządkowania, z którymi będą mogli całym sercem się zidentyfikować i w których słuszność będą mogli entuzjastycznie uwierzyć. Pod tym względem „pseudokibice" przypominają nieco fundamentalistów i członków sekt religijnych, choć oczywiście w ich przypadku fanatyczna wiara bierze się skądinąd, a jej doświadczanie ma charakter bardziej efemeryczny i jest w dużej mierze uzależnione od obecności wzmagającego emocje tłumu.

Fakt, że w przypadku kiboli mamy do czynienia raczej z ucieczką od wolności niż dążeniem do niej, nie oznacza oczywiście, że stadionowych fanatyków należy spisać na straty. Biorąc pod uwagę fakt, że są to ludzie młodzi, można mieć pewność, że wielu z nich zrewiduje swe życiowe postawy. Jeśli jednak w przyszłości wezmą udział w działaniach na rzecz społecznej emancypacji, to nie na gruncie swej subkulturowej tożsamości, lecz na skutek jej zakwestionowania.

Piotr Rymarczyk



Artykuł pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".