Bez złudzeń
2023-06-04 09:16:10
Zbliżające się wybory parlamentarne – jesień 2023 - powodują podniesienie gorączki politycznej w naszym kraju. Popatrzę na to ponad-partyjnie”: należy brać pod uwagę nie tyle odsuniecie rządzącą dziś od władzy Zjednoczoną Prawicę, ale wypada jasno powiedzieć jakie należy podjąć kroki by rozpocząć gruntowną przebudowę naszego kraju oraz sanację polskiej przestrzeni publicznej do dna. Bo PiS jest efektem wcześniejszych decyzji, polityki, układów i relacji w świecie nadwiślańskiej polityki. I dlatego ten problem brzmi następująco: mówić w czasie przed czekającymi nas wyborami (parlamentarnymi, samorządowymi i prezydenckimi) konkrety, jasno i dobitnie. I nie wstydzić się przyznawać do swoich błędów z przeszłości. Bo w wielu wypadkach to one właśnie spowodowały dojście „ciemnych” - pod względem intelektualnym - sił Zjednoczonej Prawicy do władzy, a także kładły podwaliny pod chore, toksyczne układy na różnych poziomach władzy. PiS je wyniósł jedynie na wyższy poziom bezczelności, kumoterstwa i nepotyzmu.

Można do opozycji skierować niegdysiejsze
słowa cara Aleksandra: żadnych złudzeń panowie !

Jan WIDACKI

Warto w tym miejscu wspomnieć o roli mediów w naszym kraju mających ambicje informacyjno-analityczne, a które odwołują się do etosu klasycznego, niezależnego dziennikarstwa, informacyjnej jakości, próbujące zobrazować polskiemu odbiorcy polityczną oraz społeczną sytuację w kraju. Brak jest od lat jakiejkolwiek analizy przyczyn jej zaistnienia. Media stały się stroną polityczno-kulturowego konfliktu dzielącego nasze społeczeństwo niesłychanie głęboko. I wracając do wstępu: nikt z opozycyjnych polityków, a ja jako potencjalny wyborca lewicy to chciałbym od tej opcji usłyszeć, nie mówi co zrobią w tej właśnie niesłychanie wrażliwej i ważnej przestrzeni aby ją uzdrowić. Bo przed 2015 r. sytuacja w tej dziedzinie też nie była kryształową. Pouczano, napominano, wartościowano – pomijając objaśnienia, tłumaczenia, analizy przyczyn poszczególnych zjawisk.
I tu dochodzimy do sedna problemu. Co ewentualni kandydaci na posłów lewicy – nie ważne w koalicji z kimkolwiek czy samodzielnie – w tej materii pragną zrobić ? Chodzi głównie o media publiczne, zwłaszcza TVP. Czy skończyć ma się jedynie na wymianie personalnej tak aby wszystko zostało tak jak obecnie ? Jedynej zmianie uległby wektor sympatii / antypatii czy jednak projekty zmian uwzględniają absolutne odpartyjnienie i ograniczenie do minimum możliwości wpływów politycznych gremiów na informacyjny przekaz publicznej TV ? Znając cechy osobowości wspomnianych liderów Nowej Lewicy i ich intelektualne horyzonty - którzy aktualnie są twarzami tej formacji politycznej - trudno mieć nadzieje w tej mierze.
W ogóle gdy zagłębić się w programy – szczegółowe i dotykające konkretów – całej opozycji trudno znaleźć optymizm co do kierunków cywilizowania polskiej rzeczywistości po rządach Zjednoczonej Prawicy. Bliżej jest do mniemania, iż cała struktura państwa opresyjnego, balansującego na granicy wolności obywatelskich, demokratycznych standardów, sprawiedliwości i równości szans wszystkich obywateli jest jednak bliska całej, polskiej klasie politycznej. Ot, po zmianie władzy, można to i owo przypudrować – w prawie, procedurach, medialnie sprzedać to jako kolosalna sanacja post-pisowskich porządków itd. – ale istota opresji, mechanizmy generujące ów nacisk na obywatela zostaną. Bo pisowski model państwa jest wygodny dla całej tzw. polskiej klasy politycznej. Bez względu na „barwy klubowe”.
Chętnie usłyszałbym od wspomnianych kandydatów na parlamentarzystów Nowej Lewicy co zamierzają zrobić z (o mediach już wspomniałem):
- Instytutem Pamięci Narodowej, strukturą toksyczną i tworzącą kategorie obywateli lepszych i gorszych (czyli będącej namiastką apartheidu)
- słynnym art. Kodeksu Karnego o obrazie uczuć religijnych
- z haniebną praktyka tzw. „aresztów wydobywczych
- w jakim kierunku winny ich zdaniem pójść reformy spec. służb gdyż ich nadmiar i nakładanie się kompetencji wprowadza chaos i pożera ogromne środki (co nie jest bez znaczenia w dobie kryzysu i finansowych braków).
- co z Kartą Praw Podstawowych EuroLex
- co z silnie progresywnym systemem podatkowym (jedynie RAZEM coś na ten temat popiskuje nieśmiało, ale bez przedstawienia szczegółów)
- co z najnowszym projektem prawa mającego tropić wpływy rosyjskie w Polsce, a który jest wypisz wymaluj nadwiślańską wersją makkartyzmu
To tylko nieliczne, konkretne problemy, jakimi winna się moim skromnym zdaniem zająć dziś partia mieniąca się lewicową.
Jeśli Nowa Lewica zamiast po raz 156 zapewniać ustami swych medialnych „front-manów” – Czarzastego, Biedronia, Żukowskiej czy Kulaska – o takiej czy innej koalicji, takich czy innych układach, bawić się komentowaniem takich czy innych posunięć funkcjonariuszy PiS-u, nie przedstawi jasnych zamiarów co chce wnieść do post-pisowskiej rzeczywistości nad Wisłą, Odrą i Bugiem to będziemy mieć kolejny parlament bez lewicy. Bo po co glosować na kogoś kto de facto nie ma nic do powiedzenia w węzłowych zagadnieniach naszego kraju i będącego jednocześnie substytutem liberalnej partii ?
Polacy po 1989 r. ochoczo zanurzyli się w kulcie rynku, totalnie dając się uwieść neoliberalnym ajatollahom wieszczącym koniec historii i prorokujących jednoczesny początek nowej ery powszechnej szczęśliwości, masowego dostatku, epoki bałwochwalczego miłości konkurencji i rywalizacji na unicestwienie tych słabszych i niedostosowanych. Liderzy Nowej Lewicy też się jak widać pozycjonują w tym trendzie. Miłość bez uczucia i zrozumienia jej źródeł, tylko emocje i afekty, w Polsce jest możliwa, nawet w poważnej zdawałoby się przestrzeni politycznej. Zauważył to już w 1845 r. Karol Libelt pisząc: „..Naród polski nigdy nie był przystępny dla abstrakcji. Wszystkie oderwane od wszelkiej materialności przedmiotowości ducha np. idea państwa, idea obyczajowości, idea prawa itp. leżą poza obrębem pojęć narodowych. Lud nasz każdą abstrakcję koncentruje w jednostkę, w osobę. Tak władza manifestuje się mu w panu, prawo w urzędniku, historia w mężach historii” (K. Libelt, >SAMOWŁADZTWO ROZUMU I OBJAWY FILOZOFII SŁOWIAŃSKIEJ<). Może i stąd nasze nadwiślańskie umiłowanie szaleństw, absurdów, diametralnych zwrotów i emocji oraz kolebania od ściany do ściany. Polska historia pełna jest tego typu przykładów i epizodów. Bez edukacji i oświaty, nie tylko powszechnej trudno myśleć o jakichkolwiek drogowskazach zmian tych paradygmatów. To zadania na dekady by nie rzec na pokolenia. Co lewica ma do powiedzenia na ten temat ? Nie słyszę, nie widzę. W takim razie – do widzenia z taką lewicą.
Niestety, ci co się mienią dziś polską lewicą ni jak nie wykazują nawet krzty racjonalizmu, pragmatyzmu czy przyzwoitości intelektualnej. O etyce nawet nie wspominam. Gdy patrzę na uśmiechniętą, zadowoloną i pełną pustych frazesów oraz pouczeń twarz Roberta Biedronia, twarz mającą promować po raz kolejny (?) program tej formacji, rodzi się pytanie o wiarygodność, moralność (wbrew pozorom tej na podstawowym poziomie, gdyż międzyludzkich relacji polityków i ich zaplecza z potencjalnymi wyborcami ona dotyczy) bądź siłę i zdolność przekonywania takiego symbolu. Dla mnie w tym kontekście rzucają się od razu cienie dwóch znanych mi postaci (z minionej kampanii wyborczej), wysoce nieetycznie potraktowanych przez Roberta Biedronia oraz to co je wiązało z jego osobą. I to jest jednoznaczne podsumowanie prowadzonych tu rozważań.
Destrukcyjna moc patriotyzmu
2023-04-24 07:28:42
Cud nad Wisłą, jednak cud, uratowaliśmy
Europę, potem Solidarność uratowała Europę,
pielgrzymki, ksiądz Skorupka, papież
Benedykt XVI coraz lepiej mówi po polsku

Józef HEN

Czy patriotyzm można dzielić na jakieś segmenty, osobno oceniane, wartościowane, opisywane, hierarchizowane ? Patriotyzm to przecież miłość własnej ojczyzny, własnego narodu połączona z gotowością ofiar dla niej. I to pojęcie ofiary jest tu zasadniczym idiomem, dla tzw. polskości, jako clou zrozumienia istoty patriotyzmu destrukcyjnego stojącego w opozycji do patriotyzmu cywilizowanego, odpowiadającego „duchowi epoki” czyli zmiennego w czasie i przestrzeni. Jak wszystko w życiu jednostki, ale i zbiorowości, społeczeństw, narodów, gatunku ludzkiego. Prof. Maria Szyszkowska uważa, że bezpieczeństwu narodu zagrażają przede wszystkim funkcjonujące uprzedzenia i stereotypy myślowe.
Problem faszyzmu – bo o nim tu winno się myśleć i mówić - oraz narastania na bazie niby-patriotycznego a de facto nacjonalistyczno-szowinistycznego wzmożenia traktowanego jako wyraz patriotyzmu, w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku był domena jedynie jakichś niepoprawnych sceptyków, pesymistów, na pewno lewaków, komunistów oraz związanych z tymi środowiskami jajogłowych. To też było kilka stowarzyszeń rejestrujących i prezentujących medialnie przestępstwa na tle rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu itd. Ale w przekazie mainstreamu i mediów głównego nurtu był to problem nieistotny, marginalny, nie zagrażający prawnemu porządkowi kraju. Dziś widać, że taka „strusia polityka” do niczego nie prowadziła. Pojedyncze wybryki podczas corocznych Marszów Niepodległości z ksenofobiczną, nacjonalistyczną, niosącą skojarzenia z latami 30. XX w. oprawą (Niemcy, Italia, a także II RP) przechodziły wtedy bez echa. Faszyzm to ideologia upokorzonych, wyzutych, zdeklasowanych i stygmatyzowanych. Faszyzm wiążę się bezpośrednio z agresją, siłą, natywizmem i przez to z ……. ofiarami. Bo każdy musi być bohaterem, być heroicznym a śmierć jest godna kultu. Faszysta tęskni do śmierci, za Ojczyznę i wodza (może doskonale nim być Jezus Chrystus). Doskonale to opisuje Umberto Eco w eseju >WIECZNY FASZYZM< konkludując, że najczęściej „ …Ludzie bez zasad moralnych owijają się zwykle sztandarem, a bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści - na nienawiści wobec tych, którzy są inni”.
Ważnym w polskim patriotyzmie, niejako immanentna temu pojęciu, jest afirmacja ofiary i cierpienia. To w znaczeniu religijno-teologicznym jest darem składanym bóstwu przez wiernych i stanowi jeden z najistotniejszych elementów kultu. Dotyczy to zarówno form materialnych – ofiary z ludzi, zwierząt, płodów rolnych etc. – jak i duchowych: kadzidła, zaklęcia, recytacje fraz uznanych za święte czy magiczne. W chrześcijaństwie za najwyższą ofiarę uznaje się śmierć Jezusa traktowaną wielopłaszczyznowo i wielowątkowo. I tak też po polsku rozumie się najszerzej patriotyzm. To ofiara na tzw. ołtarzu Ojczyzny. Krew, krzyż, cierpienie. Współgra to - a może i znajduje tam swe źródła - doskonale z polską religijnością maryjną, pasją oblekającą miejscowy katolicyzm ludowy tym cierpieniem zbiorowym obecnym stale w kulturach przesiąkniętych do głębi agraryzmem i przed-nowoczesnymi stosunkami społecznymi.
Twórca polskiej szkoły reportażu, Melchior Wańkowicz, uważał, iż śmierć sama w sobie, w boju, na polu walki, podczas wojny (bo tak najczęściej w polskiej historiografii traktuje się pojęcie ofiary), która samą w sobie inne narody traktują z czcią i powagą, w Polsce jest wielbiona „sama dla siebie”. Śmierć i ofiara z nią bezpośrednio związana stanowią nierozerwalną kompozycję uważaną za pieczęć polskości i tego co my traktujemy jako nieodłączny element wolności i suwerenności w zbiorowej narracji i świadomości. To echo towiańszczyzny, romantycznego i mesjanistycznego amoku, niczym nie uzasadnionej tromtadracji starającej się traktować Polaków i państwo polskie jako „Chrystusa narodów”, mesjasza, swoisty „metr z Sevres” dla całej Europy w przedmiocie tzw. wartości wyższych, duchowości i moralności. Ba, często dotyczyć to ma całego świata. „Chrystus narodów” poświęca się - niczym Jezus biblijny – za całą ludzkość, za jej grzechy, starając się ją oświecić i dać przykład postępowania (a także i myślenia) swoją, często bezsensowną z tytułu racji rozumowych ofiarą.
W atmosferze zacytowanej myśli Józefa Hena, stanowiącej motto, Tadeusz Konwicki mógł zauważyć, iż literatura, edukacja, przekaz medialny i narracja nastrój patriotyzmu heroicznego wytworzone w okresie międzywojennym stworzyły klimat poświęcenia, umierania „za Polskę” jako imperatyw ogólnie obowiązujący. I dziś w XXI w. jak widać i słychać znów odżyły te klimaty. Znów ktoś kto go kontestuje, ktoś przedstawiający alternatywę dla tak pojmowanego patriotyzmu i sensu życia jest oskarżany o jego brak, o komunizm, o bolszewizm i działania wedle agenturalnych, szkodzących Polsce, instrukcji. Widać, że polityka i narracja mainstreamu przez wszystkie dekady tzw. transformacji ustrojowej dały nowe życie w przestrzeni publicznej temu pospolitemu zombie. Liczne enuncjacje polityków polskich, różnych opcji i zapatrywań, doskonale w ten trend się wpisują.
Potrzeba mitu, nierzeczywistego przedstawiania zjawisk, sakralizacja realności świadczą o deficytach i kompleksach zagnieżdżonych w zbiorowej świadomości polskiego imaginarium. To przede wszystkim brak poczucia własnej wartości i dokonań oraz niechlujnego traktowania doczesnego życia pojedynczego człowieka. Ten cień to wynik przerostu narracji religijno-katolickiej w trydenckim, kontrreformacyjnym stylu, mesjanistycznego nauczania obecnego powszechnie tak w świeckiej jak i kościelnej edukacji, prymatu uczucia nad racjonalnością.
Wychowanie młodzieży „do ofiary”, do poświęcenia swego życia – bez względu na racje rozumowe i etyczne uzasadnienia takiego kroku (życie jest największym dobrem człowieka) – dawała zawsze w naszej historii traumatyczne, tragiczne i daleko idące konsekwencje. W wielu wymiarach: demograficznym, egzystencjalnym, kulturowym, społecznym i politycznym. Dziś ten sznyt patriotyzmu i związanego z nim wychowania tudzież edukacji, medialnej narracji czy mainstreamowego przekazu ponownie doszedł do głosu dmąc w surmy nierzeczywistości, irrealności, zupełnie anachronicznego sposobu spojrzenia na życie jednostki, zbiorowości, na historię i dzieje narodu. Przez to kalekie jest widzenie istoty patriotyzmu i wszystkiego co z nim jest związane.
Ofiara, której wymaga taka relacja obywatel / człowiek vs ojczyzna / Polska wiąże się bezpośrednio z cierpieniem. Prof. Maria Janion, zauważyła, iż zbiorowość nie umiejąca żyć bez cierpienia, podnosząca je do wartości wartej czci i kultu, musi ją sobie w masochistycznym geście, zadawać. Tu tkwią m.in. źródła sadystycznych fantazji zmuszających kobiety do rodzenia półmartwych dzieci czy rycie (symboliczne i rzeczywiste) w grobach ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku. Janion wielokrotnie stwierdzała, iż polski mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Podobnie o tym zjawisku wyraża się inny humanista, Bronisław Łagowski, nazywając go polski misjonizmem, Polskę określając krajem w którym symbole i mity pożarły rzeczywistość.
Mit polega na określonej prezentacji elementów kultury i natury, na ukazywaniu wytworów społecznych, ideologicznych, historycznych etc. oraz przedstawieniu bezpośrednich stosunków kulturowo-społecznych i związanych z nimi powikłań moralnych, estetycznych, ideowych jako powstałych samych z siebie. To w konsekwencji prowadzi do uznania ich za dobre prawa, głos opinii publicznej, powszechnie przyjęte normy, chwalebne zasady itd. Jednym słowem za rzeczy wrodzone. Jest to projekcja zdaniem jej akolitów i wyznawców oczywista i jedynie prawdziwa. Wiąże się on z tym co w kulturze pierwotne, starożytne, związane z magią i rytuałem. Mitologizacji ulega wszystko i zależy to od wielu czynników. Mit to pewna fabuła tworząca fikcję, fantasmagorie, iluzje rzeczywistości. Potęguje to chaos i nieprzewidywalność. Źródłem współczesnej mitologii i nierzeczywistości w spojrzeniu na świat i ludzi jest również nachalność, wszechobecność i agresywność reklamy, jako alternatywnego, nierzeczywistego i wydumanego świata.
Na takim pojmowaniu współczesności i rysującej się realności, na mitach nie zbuduje się racjonalnie rozumianego dobrostanu jakości życia. Tworzony jest – i został - dziwny konglomerat mitów, predylekcji do cierpienia i ofiary z para-faszystowskim tłem, eliminujący społeczno-kulturowy i ewolucyjny charakter ludzkiego bytu.



Wolne media i faszyzm
2023-01-01 07:59:12
W swoim słynnym eseju pt. >WIECZNY FASZYM< Umberto Eco skonstruował 14 tez charakterystycznych dla pra-faszymu, który jego zdaniem jest immanentny cywilizacji i kulturze zachodniej (a tym samym – euro-atlantyckiej), Jednym z tych rudymentów pra-faszymu jest mono-przekaz sposobu myślenia i odczuwania, narzucany populacji czy społeczności dotkniętej tym syndromem przez tzw. mainstream (cokolwiek pod tym pojęciem rozumieć). Ponieważ faszyzm zdaniem włoskiego intelektualisty może ubierać w „różne palta” zależne od czasów, miejsca, kultury, okoliczności itd. (w tym właśnie zawiera się jego immanencja kulturze Zachodu) jest totalitaryzmem w wersji „fuzzy” (i dlatego trzeba go odróżniać od niemieckiego nazizmu). „Fuzzy” to termin z logiki oznaczający zbiory rozmyte, o niewyraźnych konturach i kształtach, niewyraźne i mętne.

Anty-lewicowość jest bodaj najważniejszą organizatorką
ogólnoświatowej wyobraźni faszystowskiej, tylko
w nazistowskich Niemczech przyćmił ją, lecz nie
osłabił, integralny antysemityzm. Z tego punktu widzenia
faszyzm daje się scharakteryzować jako skrajna prawica
Jednocześnie jego hybrydalny charakter, jego zadziwiające
zdolność inkorporacji, jego doskonała elastyczność
powodują, że daje się go scharakteryzować
jako skrajne centrum, ekstremum trzeciej drogi.

Pierre SERNA

Jak widać – a myśl tę wyprowadzić można wprost z zacytowanej myśli francuskiego historyka, zajmującego się Rewolucją Francuską, Pierra Serny – anty-lewicowość, a w szczególność i antykomunizm (postrzegany w każdej warstwie – tak praktycznej jak i teoretycznej) jest jednym z istotnych cech faszyzmu. Jednocześnie wspomniane zdolności inkorporacyjne – ta cecha nazwana przez Eco totalitaryzmem w wersji "fuzzy” - czynią go tak niebezpiecznym, mogącym nawet przybierać w związku z tym, „palta” ustroju demokratycznego. I uchodzić tym samym za nobliwy, stateczny, stabilizujący element ustroju demokratycznego. Jedność, jednomyślność to kolejne elementy charakterystyczne – albo może: stanowiące istotną część - ideologii faszystowskiej czy para –faszystowskiej.
Z ustroju faszystowskiego możemy wyeliminować kilka aspektów a i tak rozpoznajemy go jako faszyzm: tak właśnie udowadnia immanencję pra-faszyzmu w kulturze Zachodu Umberto Eco. I gdy dziś rozejrzymy się wokoło, nas to z przerażeniem zaobserwujemy, iż faszyzacja postępuje. I to od lat. Oto jeden z przykładów faszyzacji, która uchodzi jednak za prawidłowość pogłębiającą i immanentną demokracji i obywatelskich wolności.
Media mają w dzisiejszym świecie kolosalną, gigantyczną siłę rażenia. I zdolność do urabiania świadomości odbiorców w pożądanym, celowym, konkretnym aspekcie. Na dodatek osiągnięcia high-techu i nowych technologii pozwalają tak manipulować obrazem i sugestywną prezentacją, iż ta zdolność medialnego rażenia niepomiernie, w sposób nieznany do tej pory, wzrosła. Ojcowie tzw. public relation – Edward Bernays i Walter Lippman (twórcy schematu jak za pomocą reklamy maksymalizować zysk obecnych na rynku podmiotów poprzez zamaskowaną reklamę i żonglerkę obrazem, informacją i sugestią) – byliby dumni z dzisiejszych osiągnięć w przedmiocie medialnej manipulacji.
Powszechność i omnipotencja tego co ma przedstawić reklama medialna, nakazująca niemalże iż od kupna, skonsumowania, nabycia, posiadanie takiej a takiej to wartości czy dobra – obojętnie czego: podpasek, pasty do zębów, prezerwatyw czy suplementów na potencję, samochodu, żywności itd. - uczyni każdego od razu wolnym, szczęśliwym i „uchachanym”.
Dla pra-faszyzmu niezgoda na powszechność jest zdradą, przyczyną wykluczenia i stygmatyzowania tych którzy ośmielają się mieć - a co gorsza głosić publicznie - własne, indywidualne, odmienne zdania czy opinie które głoszą ichnie elity. A demokracja przypisuje obywatelom indywidualne prawa. Także do głoszenia poglądów. Wg opcji faszystowskiej tylko wyznawcy, akolici, monolityczna popierająca daną wizję świata zbiorowość są po stronie prawdy, światła i człowieczeństwa. Gdyż stanowią formę nowego, współczesnego „ludu wybranego”. Eco przestrzegał przed takim, jakościowym populizmem rodzącym się z pra-faszymu a sączonym przez ponoć wolne – ale tylko uznające swój ogląd rzeczywistości, w konwencji zadekretowanego polit-corectness za publicznie dopuszczalne – komunikatory. Dot. to głównie mediów elektronicznych: TV i Internet. Wmówienie wyznawcom, że są jednoznacznie po stronie prawdy, a inne opcje nie mają racji bytu i winne być napiętnowane oraz skazane na wieczne milczenie – często to się równa z eliminacją z życia publicznego czy nieformalną (bo poza sądową) anatemą – jest absolutnie tradycją charakterystyczną dla faszyzmu w każdej wersji.
No i oczywiście uzupełnia współczesną taką przestrzeń istnienie tzw. orwellowskiej nowomowy. Wypełnia ona ją absolutnie, celem efektywniejszego manipulowania „ludem”. Dziś tzw. konsumentów produktów medialnych. Przekaz współcześnie lejący się z mediów spełnia wszelkie kryteria funkcjonowania wedle recept Lippmana-Bernaysa. Dzisiejsza nowomowa ma swe źródła w całkowitej banalizacji i karnawalizacji przekazu, m. in. w języku i formach popularnych talk-show, kolejnych klonach Big Brothers, monokulturze myśli przekazywanych wyłącznie w afektywno-emocjonalnych formach, debatach na poważne i skomplikowane sprawy na różnego rodzaju Twitterach, Tik-Tokach i tego typu forach..
W swoim eseju Ecco stwierdził, iż faszyzm najpewniej powróci w najniewinniejszym i najmniej spodziewanym przebraniu. W nieoczekiwanej formie i chwili. I będzie tym samym świecić niezasłużonym, odbitym blaskiem niczym planety, udając gwiazdę. I zacznie się to jego zdaniem od mediów. Wielu topowych pracowników mediów z Zachodniej Europy – np. Sonia van den Ende (Holandia) czy Giorgio Bianchi (Włochy), nie mówiąc o Johnie Pilgerze – zwraca uwagę na ten właśnie aspekt. Niebywały wzrost cenzorskich i anty-pluralistycznych zapędów mainstreamu, który cały czas mówi jednocześnie o tolerancji, dopuszczalności różnych punktów widzenia czy wolności słowa, to jest echo pra-faszyzmu, dziś przebierającego się w palto demokracji liberalnej. Żądanie i egzekwowanie mono-przekazu jest tego ważnym elementem.
Fundamentalizm to pogląd na świat – nie tylko religijnego chowu – zakładający pewien rodzaj wiary, która może być łatwo doprowadzona do skrajności. Stoi on jednoznacznie pod rękę z pra-faszyzmem stanowiąc jego nieodłączny element. Jest to wiara w doskonałość, w Absolut, w to, że każdy problem musi być dziś rozwiązany. Zakłada istnienie autorytetu wyposażonego w wiedzę doskonałą. A ta wiedza nie musi być dostępna dla zwykłych śmiertelników. I są gremia – czyli ów Absolut – który im tę wiedzę i prawdę przekażą. To immanentny składnik faszystowskiego sposobu myślenia.
Rządzący mainstream, mimo zapewnień o admiracji wobec takich wartości jak wolności obywatelskie, demokracja, swoboda myśli i wypowiedzi, liberalizm wobec różnych postaw i sposobów interpretacji dziejącego się wokoło nas świata, sobie przypisuje wyłącznie prawo do oceny prawdziwości, słuszności czy wiarygodności krążących w przestrzeni publicznej sądów i tez. To swego rodzaju bałwochwalstwo i sakralizacja swoich poglądów. To uznanie siebie za ostateczny autorytet. Czysty fundamentalizm.

Cierpienia topowych beneficjantów transformacji
2022-11-30 14:37:51
Wiara w autorytety powoduje, że błędy
autorytetów przyjmowane są za wzorce.

Lew Tołstoj

Biedni są celebryci, wzięci aktorzy, prezenterzy różnych TV show czy medialni macherzy. Skarżą się publicznie, płaczą „w klapy” bluz i marynarek konsumentów swoich produktów (często bezrefleksyjnych wygłupów telewizyjnych lub zwykłego chłamu reklamowego). Tak, są wśród nich np. aktorzy zdawałoby się poważni, którzy poprzez swoją drogę artystyczną i dokonania sceniczne, mogliby być czy nawet zasługują na to by traktować ich za jakieś tam autorytety. Tak jest z każdą osobą publiczną w jakimś sensie podpadającą pod wspominane kryteria. Ale z zaznaczeniem, iż autorytet, jakikolwiek, nie jest - i nie może być traktowany - jako wzorzec absolutny, jednoznaczny. Coś na kształt metra z Sevres w dziedzinach takich jak polityczne poglądy, sposób życia, stosunek do kultury, historii, człowieczeństwa. A już na pewno nie w kwestiach tak subiektywnych jak moralność, estetyka, wzory postępowania w codziennym życiu. Takie postacie postawione masowo na cokoły pomników – kreowane dogmatycznie i perwersyjnie w ostatnich dekadach na absolutne autorytety – spadają dziś z hukiem z tych postumentów. Rozbijając się wraz ze swoim z autorytetem w proch. Życie i jego praktyka z czasem – tym najważniejszym wymiarem ludzkiego bytu – weryfikują dokładnie kto zasługuje na miano autorytetu. I nawet wtedy nie może to być, nie jest, wymiar dogmatyczny i emocjonalno-uczuciowy: na zasadzie „bo go lubię” (to zupełnie inna para kaloszy).
Na początku XX wieku socjolog amerykański Charles Cooley (a w Polsce wszystko co pochodzi zza oceanu darzone jest czołobitnością i niemalże religijnym kultem) zauważył, iż motyw „pekuniarny” wyłącza olbrzymie obszary ludzkiego życia z racjonalnego i empatycznego postępowania. Wartości pekuniarne nie oznaczają wyższości czy powodów do jakiejkolwiek gratyfikacji czy splendoru. Egoistycznemu klimatowi współzawodnictwa i bezwzględnej konkurencji towarzyszą zawsze pycha, chełpliwość, koturnowość, potrzeba dominacji oraz swoista kostyczność.
Czy ostentacyjny luksus – o którym się w plotkarskich (i nie tylko) mediach mówi z emfazą i megalomanią - wobec materialnych i egzystencjalnych problemów dotykających gros członków naszego społeczeństwa od lat jest argumentem do kreowania się na wszystkowiedzącego guru, mesjasza czy absolutnego, we wszystkich dziedzinach, arbitra elegancji moralnej, etycznej itd. ?
Admirowane przez drobnomieszczańskie społeczeństwo, zaczadzone neoliberalnym sznytem i jego błyskotkami, owe wartości pekuniarne – jak nazwał je Cooley - i wszystko co z nimi się wiąże, są odbiciem tzw. mentalności homo oeconomicusa, osobnika bezwzględnie dążącego do osiągania maksymalnego zysku i korzyści dających mu poczucie pierwszeństwa, elitarności, dystynkcji. I takich idoli, preferujących taką życiową drogę owo społeczeństwo potrzebuje. To jest m.in. efekt neoliberalnego, czysto materialnego, „rycia nadwiślańskich beretów” przez ponad 3 dekady manipulacji i propagandy wyłącznie pro-rynkowej. Przekazu, że tylko rynek i to co się z nim wiąże jest weryfikacją i powodem do prestiżu czy uznania.
Bo przecież tylko przybliżona równość ekonomiczna, nie Himalaje luksusu i zbytku pośród oceanu krzywdy, upodlenia, egzystencjalnej mizerii, zapewnia właściwe funkcjonowanie demokracji, jej pogłębianie i sukcesy. Tak społeczne jak i psychologiczne. Sprzyja także racjonalizacji społecznego dyskursu oraz takich postaw.
Od jakiegoś czasu w mediach rozlegają się coraz powszechniejsze głosy nie tylko celebrytów, ale osób uchodzących czy chcących uchodzić za mentorów, guru bądź nawet mesjaszów naszej polskiej zbiorowości o tym jak żyć, jak głosować i kogo wybierać, jak się zachowywać. I co jest poprawne a co niedopuszczalne. Ich sceniczne dokonania – bo dot. to również niektórych topowych aktorów – czy nawet polityczne zaangażowanie w przeszłości „po jedynie słusznej stronie” (co również apriorycznie podkreślają) są jedyną i absolutną podstawą dla takich deklaracji i nauk.
W ogóle interesującym staje się pytanie czy jednostka może rościć sobie prawa do bogactwa znacznie przekraczającego jej potrzeby i na dodatek tym zbytkiem się szczycić. I za pomocą tego luksusu budować – który nigdy nie jest i nie będzie w minimalnym wymiarze osiągalny dla szerokich warstw społecznych z racji warunków ekonomicznych stworzonych przez współczesny system rynkowej bezwzględności – alternatywną przestrzeń, która pozwoli im być ponad plebsem, nie stykać się z tymi nieoświeconymi poganami nie potrafiącym dostrzec blasku rynkowych możliwości prowadzących do takiego stylu życia.
I jeszcze na dodatek pouczać mentorsko z wyżyn swego wyalienowanego świata owych maluczkich, nieoświeconych pogan czy post-komunistycznych populistów i heretyków o moralności, zasadach czy imperatywach. Analogie z podziałami społeczeństwa I RP nasuwają się same. A warto pamiętać, iż tamta Polska m.in. z powodów takich klasowo-kastowych podziałów zupełnie nie odpowiadających ówczesnemu Zeit-geistowi odeszła w niebyt dokonując politycznego, społecznego i kulturowego seppuku.
Jacy to biedni są owi medialno-plotkarscy guru polskiej transformacji, beneficjenci feudalnej wersji nadwiślańskiego kapitalizmu. Lockdawny, pandemia, zła władza (nie będąca z ich bajki politycznej, choć wywodząca swój rodowód również z tradycji z którą się utożsamiają), roszczeniowi i zachłanni „pięćset-plus untermenschen”, post-komuniści i krytykanci różnych opcji to wszystko spowodowało drastyczny spadek ich dochodów i zysków. Ponadto podatkowy system w Polsce poczynił drobniutkie kroczki (choć absolutnie nie wystarczające) w stronę cywilizowania i ograniczenia wpływu luksusu bądź bogactwa na demokracje (która w takich warunkach przeradza się w oligarchię) co także ich zdaniem uszczupla ich dobrostan i poczucie jakości celebrycko-wyalienowanego życia. Jak teraz, w takiej mizerii, utrzymać kilka mieszkań, lokaty kapitału, dwa-trzy domy, luksusowe samochody, a niekiedy – helikopter ? Jak pojechać z rodziną na Seszele, Malediwy, „Kanary” czy choćby do Hiszpanii bądź Italii ? Kilka razy do roku. Czy nadal trzeba obcować w Sopocie, Kołobrzegu czy innej Łebie – gdy wypada się na weekend – z sukcesorami 500+, którzy ze swoimi bachorami zaludniają teraz owe plaże i letniska ? Skandal oczywisty. Chce się zapytać – schizofrenia to czy brak poczucia realizmu, z jednoczesnymi pokładami pychy czy brakiem minimum przyzwoitości ?
Szanowni celebryci, drogowskazy polskich dróg i wyborów społecznych, pro-systemowe autorytety różnych maści, pouczacze i namaszczeni medialni cicerone: system tak chwalony przez was, o który (może ?) walczyliście z tzw. komuną i który jest waszym zdaniem najlepszym z możliwych naucza, że gdy kogoś na coś nie stać, to ogranicza się wówczas swój apetyt, swoje potrzeby, oszczędza, zwija swój dobrobyt, wyprzedaje dobra rodowe. Tak było, tak jest i tak będzie zawsze w tym systemie. Marylo Rodowicz, Krystyno Jando, Krzysztofie Cugowski, Zenku Martyniuku i cała maso większych lub mniejszych medialnych pieszczochów w rodzaju Cichopek bądź Rozenek: jak was nie stać, jak wam jest ciężko sprzedawać kolejne mieszkania, pozbywać się domów, ograniczać konsumpcję będącą pokazem i reklamą nieprzystającego do powszechnej recesji oraz kryzysu sybaryctwa i ostentacyjnego luksusu. Zwłaszcza, że chcecie pozować na ……. No właśnie, na kogo ?
Poprawnosc polityczna jako droga donikąd.
2022-10-16 11:38:06
Jak się nie nudzić na
scenie tak małej, tak nie
mistrzowsko zrobionej.

Cyprian Kamil Norwid

Poprawność polityczna liberalnych elit osiąga w dzisiejszym świecie Himalaje absurdów. I to nie tylko w Polsce ale w całym zachodnim świecie. W Polsce pod tym względem – jako peryferia tej cywilizacji głęboko porażona na dodatek historyczno-społecznymi skazami, pozostawiającymi na powszechnej mentalności wyraźne ślady irracjonalizmu – mają takie akcje tym bardziej kabotyński i pokraczny wydźwięk. Ale ad rem.
Otóż w cywilizowanych, kulturowo mających pozostawać na piedestałach tzw. europejskości Niemczech, rozpoczyna się akcja w przestrzeni medialnej wyrugowania z obiegu całej serii książek Karola Maya o wodzu Apaczów Mescalero Winnetou i jego „białych” towarzyszach walk na „dzikim Zachodzie” w czasie jego zdobywania przez cywilizowanych ludzi „białej rasy”. Na podstawie tych książek powstało kilkanaście filmów przygodowych opowiadających o przygodach tych bohaterów.
Asumpt do tej akcji i dyskusji miały dać kontrowersje związane z filmem pt. >MŁODY WÓDZ WINNETOU<” jaki wszedł na ekrany w Niemczech w sierpniu br. Padły w nich m.in. oskarżenia o rasizm. Niemiecki wydawca Ravensburger Verlag postanowił wycofać książki o Winnetou z obiegu. W ten sposób reaguje na dyskusję o przedstawieniu postaci rdzennego Amerykanina – jakim był Winetou - w książkach dla dzieci. Wizerunek wodza Apaczów z książek K. Maya ponoć „rani uczucia” niektórych osób a wydawnictwo rozumiejąc owe personalne zmory podjęło taką właśnie decyzję.
Ravensburger Verlag to wiodące wydawnictwo dla dzieci i młodzieży w obszarze niemieckojęzycznym. Jak informuje >THE GUARDIAN< po rozmowie nt. temat z wydawcą okazuje się, iż w świetle rzeczywistości historycznej - ucisku rdzennych Amerykanów - powstał romantyczny obraz z wieloma stereotypami. Nie są to stereotypy z którymi wydawca chce się utożsamiać. Trzeba jego zdaniem kulturę z nich oczyścić. Wydawca przyznał, że decyzja o usunięciu książek z programu została dokładnie rozważona. Uważa, iż od dawna reprezentuje wydawanymi produktami wartości, w które wierzy, w tym we wspólnotę i edukację. Obejmują te wartości m.in. uczciwość i otwartość na inne kultury. I to właśnie jest głównym zadaniem Ravensburger Verlag na polu wydawniczym. Tak tę kontrowersyjną decyzję przedstawiono brytyjskiemu dziennikowi rzeczonym w wywiadzie.
Jako osoba można rzec wychowana m.in. na lekturze przygód Winnetou (ale też dot. to np. >PIĘCIOKSIĄG-u PRZYGÓD SOKOLEGO OKA<) sądzę, iż te powieści z gatunku przygodowo-awanturniczych po uprzednim przygotowaniu, z odpowiednią rozszerzoną edukacją historyczno-kulturową są jak najbardziej potrzebne. Uzmysławiają one bowiem toksyczne i szkodliwie, kolonialne i agresywne pod każdym względem dziedzictwo cywilizacji zachodniej. Tak budowano współczesny dobrobyt białych ludzi, cywilizacji euro-atlantyckiej, przez 500 lat hegemonii. I wyciszanie tej tradycji, tego historycznego faktu może być wprost odbierane jako próba cenzurowania niechlubnej, często haniebnej, historii prowadzącej do wspomnianej dominacji i wynikającego z niej dostatku. Poza tym młodzież jest narażona w takim wypadku na postrzeganie historii i upływającego czasu (a przez to dziejących się zjawisk) – w przedmiocie wartości i cnót – jako czegoś stałego, niezmiennego, dogmatycznie zadekretowanego. Z racji współcześnie obowiązującej politycznej poprawności.
Podobne debaty i retoryczne piruety toczą się u nas wokół lektury – typowo dziewczęcej – pt. >ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA< autorstwa Maud Montgomery.
Refleksja ogólna idąca tym torem myślenia winna w takim razie owocować np. wycofaniem z ekranów gros westernów gdzie pokazuje się autochtonicznych Amerykanów jako prymitywnych, bezmyślnych i krwawych (pozbawianych ludzkich odruchów) osobników. Ot choćby takie filmy jak >DYLIŻANS<, >FORT APACHE< czy >RZEKA BEZ POWROTU<. Jak konsekwencja to konsekwencja.
Ale co wtedy z hollywoodzką wersją i promocją American Dream ?
1:0 dla Ameryki. Ale mecz się dopiero zaczyna
2022-08-03 07:05:54
Cieśla który chce dobrze robotę wykonać
Musi najpierw naostrzyć swe narzędzie

KONFUCJUSZ

Nancy Pelosi wylądowała jednak w Taipei na Tajwanie. Mimo groźby światowego konfliktu i starcia mocarstw dysponujących jądrową bronią. Chińskie myśliwce nie zdołały (?), nie potrafiły (?) nie chciały (?) przechwycić nad Morzem Południowochińskim samolotu rządowego USA, którym 82 – letnia spikerka Izby Reprezentantów, jedna z głównych osobowości Partii Demokratycznej i poważny gracz w talii tzw. „deep state” w USA leciała z Kuala Lumpur (Malezja) do Taipei podczas swego turneé po Azji południowo-wschodniej. Waszyngton triumfuje, Pekin ociera łzy. To mimo wszystko medialna porażka ChRL i osobiście prezydenta Xi Jinpinga. Przede wszystkim w perspektywie nadchodzącego późną jesienią XX Zjazdu Komunistycznej Partii Chin, który zgodnie ze wszystkimi przewidywaniami i personalnymi „tektonicznymi ruchami” w tej najliczniejszej politycznej organizacji na świecie (ponad 95 mln członków) powinien zatwierdzić kolektywnie – jak to ma miejsce w Chinach - władzę Xi i kierunek rozwoju Państwa Środka na najbliższe lata.
Ten afront – bo tak w wymiarze chińskiego pojmowania władzy i roli Chin jako centrum kultury oraz wschodzącego globalnego mocarstwa trzeba rozpatrywać dojście do skutku lądowanie i wizytę Pelosi na Tajwanie – ma wymiar przede wszystkim symboliczny i prestiżowy. Na dziś. Wschodzące, nowe mocarstwo i przyszły planetarny dominator – który zgodnie z zapowiedziami ma królować na świecie w XXI wieku – poniósł wizerunkowy uszczerbek. Hegemon dotychczasowy postawił na swoim. Jeszcze raz.
Ale znając historię, zwłaszcza dzieje polityki światowej i rozumienie tzw. syndromu Tukidydesa, a także mając na względzie pamiętliwość Azjatów trzeba sądzić, iż to dopiero początek zasadniczego starcia. Tę pamiętliwość odnieść należy zwłaszcza do Chińczyków, gdyż ta cecha została wdrukowana głęboko w ich kulturę i mentalność. Z wielu względów i uwarunkowań historycznych, kulturowych, filozoficznych itd. Czerpie to także uzasadnienia w ich głębokim poczuciu wewnętrznej mocy i kulturowo-cywilizacyjnego prymatu w dziejach świata. Nie na darmo Chiny wg tej koncepcji są Państwem Środka. Wielu obserwatorów uważa już, iż Chiny i USA nie mogą uniknąć owej pułapki Tukidydesa która mówi, że wschodzące mocarstwo musi się zetrzeć z panującym do tej pory hegemonem na polu boju.
Obserwując na bieżąco w światowych mediach elektronicznych jak rozwijała się sytuacja na pd. – wsch. Azji oraz nad Morzem Południowochińskim nadejść mogła tylko refleksja, iż dzisiejszy świat co raz staje w obliczu planetarnego konfliktu, ku któremu nieuchronnie zmierzamy. Ukraina krwawi już pół roku. Zagotowało się w Kosowie – to starcie jest tylko odroczone na razie o miesiąc gdyż USA w obliczu konfliktu jaki zawisł nad Tajwanem i wizytą Pelosi nie było absolutnie na rękę aby Bałkany znów stanęły w ogniu wojny Serbów i Albańczyków - trwa wojna na Ukrainie, niepokoje wywracają Irak, przedłużają się wojny w Syrii i Jemenie. Iskrzy mocno miedzy Turcją i Grecją (państwami członkami NATO). Czy dotychczasowy światowy żandarm i hegemon ma tyle sił i środków (w obliczu wewnętrznych, poważnych trudności i kryzysu tożsamości amerykańskiej) aby opanować i gasić wszystkie – a to tylko nieliczne konflikty, które niosą sobą zarzewia szerszych wojen – lokalne starcia, które najczęściej sam wywoływał i nadzorował ?
Wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazują, że światowy konflikt zbliża się wielkimi krokami, a my jak lemingi idziemy bezwiednie ku owemu Armagedonowi. Ukraina okazać się może – to trzeba sobie w Polsce uświadomić, gdyż eurocentryzm czy euro-atlantyzm są ideami zwietrzałymi i minionymi w obliczu trendów współczesnego świata – preludium i wstępem do zasadniczej rozgrywki w przeformatowaniu świata. To co się wydarzyło 2.08.2022 wokół Tajwanu było jawnym otwarciem tego starcia. Chiny w tej rywalizacji o pierwszeństwo na świecie, próbując wypchnąć Amerykę z liderowania, postępowały dotychczas w sposób pokojowy. Konkurując na polu gospodarki, kultury, logistyki i powiązań w ramach światowej gospodarki i wg reguł globalizacji jakie Zachód promował po upadku Muru Berlińskiego i kolapsu bloku radzieckiego. Teraz nadchodzi już po prowokacyjnej i jawnie wyzywającej wizycie Pelosi w Taipei czas zasadniczej realizacji opisanego schematu działań opisanych 2500 lat temu przez Tukidydesa.
Przed Pekinem stoją aktualnie dwa zadania. Zwłaszcza, że użyto w języku dyplomacji – co w Chinach zdarzało się do tej pory niezwykle rzadko – podczas sytuacji z wizytą Pelosi na Tajwanie terminu „yanzhen yidai”. To oznacza, iż jesteśmy w pełni przygotowani na każdą ewentualność. Takie sformułowanie ostatni raz Chińczycy użyli w 1950 r. I padło ono z ust premiera Zhou Enlaia. Dotyczyło ewentualnego przekroczenia 38 równoleżnika na płw. Koreańskim przez wojska amerykańskie w czasie wojny i poprzedzało udział ponad 1 mln ochotników chińskich w wojnie na półwyspie. Ma to być zarówno symbol jak i dowód na determinację Pekinu w sprawie Tajwanu, podobnie jak to miało miejsce w 1950 r.
Pierwszym zadaniem Chin jest ostateczne zjednoczenie z Tajwanem jako częścią ChRL, możliwie z minimalnymi (jak to po wspomnianych wydarzeniach widać) stratami oraz tym samym anulowanie możliwości zaistnienia takich jak to miało miejsce 2.08.2022 prowokacji. A po drugie – danie nauczki prowokatorowi made in Waszyngton. Jedno z licznych chińskich przysłów bowiem mówi: „drapieżniki łowi się podstępem, zwierzęta domowe – arkanem”.



.
Grilowanie Pakistanu
2022-06-23 18:59:47
Zapatrzeni w europejski - ale czy najważniejszy na świecie (?) - teatr starć geo-politycznych płyt tektonicznych nie zauważamy, iż wiele dzieje się poza Starym Kontynentem. I może te wydarzenia i procesy właśnie mają większe znaczenie dla przyszłości świata niż starzejąca, pogrążająca się w marazmie i przeszłości Europa. W skali świata sterująca ku pozycji jaką w Imperium Romanum zajmowała antyczna Hellada: piękna, wypełniona zabytkami i nostalgią za minionymi czasami świetności mikroskopijna enklawa minionej świetności.

Inni nie mogą nam zabrać naszego szacunku
dla siebie, jeśli im go nie oddamy.

Mohandas Karamchand Ghandi

Wiosną tego roku po manipulacjach politycznych w efekcie których usunięto w formie parlamentarnego przewrotu popularnego premiera rządu w Pakistanie Imre Khana kolejną próbą destabilizacji i tak już napiętej atmosfery w skonfliktowanym wewnętrznie od dekad kraju był samobójczy zamach Shaari Baloch (alias Bramsh) na Uniwersytecie w Karaczi na przełomie kwietnia i maja br. Zamachu którego nie zauważono w mediach zachodnich dokonała 30-letnia, wykształcona nauczycielka (doktor zoologii), zaliczana do pakistańskiej klasy średniej z racji społecznej jak i materialnej pozycji (jej mąż jest wziętym stomatologiem w rodzinnym Turbacie – miasto w południowej prowincji Beludżystan, a ojciec pakistańskim urzędnikiem). Zamach zaowocował śmiercią trzech osób – sami Chińczycy. Kilkanaście osób odniosło rany (także obywatele ChRL). Był więc ów atak celnie i jednoznacznie wymierzony. Można bez większego błędu domniemać, gdzie leżą źródła i przyczyny (a także dalecy inspiratorzy) tej akcji.
Beludżystan to kraina zlokalizowana w południowej i zachodniej części kraju, na południe od Afganistanu (aż po Morze Arabskie). Leży zarówno w Pakistanie jak i Iranie. Od dawna dochodziło tam do aktów przemocy a nawet do okresowej wojny domowej (po obu stronach granicy i było to wykorzystywane politycznie jak i propagandowo zarówno przez Islamabad jak i Teheran). Plemiona zamieszkujące ten teren – nazywane ogólnie Beludżami - domagały zarówno niepodległości jaki większej autonomii (w zależności od okoliczności i środków otrzymywanych z bliższej i dalszej zagranicy). W ostatnich latach oba kraje osiągnęły w sprawie Beludżystanu kruche choć w miarę trwałe, porozumienie.
Pakistan stał się w ostatnich latach ważnym sojusznikiem Chin, porzucając wielo-dekadowe uzależnienie i półkolonialny status wobec USA. Czarą przelewającą złość Pakistańczyków w tej mierze była akcja komando amerykańskiego, które „po cichu”, bez zgody i powiadomienia władz w Islamabadzie, gwałcąc suwerenność kraju, dokonało rajdu w efekcie którego zabici zostali Osama ibn Laden i część członków jego rodziny.
W Beludżystanie działa kilka organizacji para-militarnych czy wręcz wojskowych o nastawieniu terrorystyczno-wyzwoleńczym. Największą z nich jest Armia Wyzwolenia Beludżystanu (BLA). Pakistańskie władze oskarżały wielokrotnie takie służby jak MI-6, CIA czy Mossad o infiltrację i wsparcie tej terrorystycznej organizacji celem siania niepokojów w całym Pakistanie. Sama CIA (oraz liczne fundacje z nią sprzężone) niedwuznacznie informowała o swych zainteresowaniach Beludźystanem w celu kontroli sytuacji zarówno w Pakistanie, Afganistanie czy Iranie. Finansowe wsparcie „w rozwój demokracji liberalnej” czym zajmują się wspomniane fundacje w prowincji gdzie jedynie 16 % populacji umie czytać i pisać są po prostu śmieszne. Czysty humbug.
Imre Khan i jego sojusz chińsko-pakistański stały się cierniem w opcji Zachodu, liczącej zarówno na skierowanie (jak w minionych dekadach XX w.) Islamabadu przeciwko Chińczykom jak i Hindusom. Warto wiedzieć, iż armia pakistańska jest zaliczana do jednej z lepiej wyposażonych na świecie. Ponadto Pakistan jest w posiadaniu broni jądrowej. W obliczu aktualnej sytuacji globalnej, kiedy Indie, Chiny a także i Pakistan (nazywany od jakiegoś czasu „żelaznym bratem Pekinu") nie kwapią się pójść za naciskami Zachodu co do polityki wobec Rosji – a wręcz przeciwnie: montują coś na kształt osi anty-zachodniej i trans-azjatyckiej przestrzeni handlowej eliminującej dolara z rozliczeń międzynarodowej - wszelkie próby osłabienia czy wręcz zanegowania takich sojuszy jest sprawą realną.
Trzeba jeszcze dodać, iż dalekosiężne plany trans-azjatyckie przewidują poprzez wciągnięcie do tej współpracy afgańskich talibów rządzących aktualnie w Kabulu mają zaowocować budową kilku gazociągów z Syberii i post-radzieckich republik środkowo-azjatyckich biegnących do portu Gwadar (leży w tej prowincji) nad M. Arabskim. Jest to projekt mający zmaterializować rezygnację Rosji oraz wspomnianych krajów Azji Śr. z handlu błękitnym paliwem z Zachodem i odwrócić kierunek transportu gazu ziemnego z Zachodu na Południe i Wschód. O tym w naszym kraju mało się informuje. Wiadomości o tych planach i przedsięwzięciach znaleźć można m.in. w moich, ubiegłorocznych tekstach pt: >Wielki świat gazociągów< (https://strajk.eu/wielki-swiat-gazociagow/) i >Afgańskie domino< (https://strajk.eu/afganskie-domino/).
Wspomniany port Gwadar jest niezwykle istotnym węzłem dla chińskiej koncepcji Nowego Jedwabnego Szlaku. Tu – ten port został rozbudowany i unowocześniony przez Chiny – docelowo ma się kończyć linia kolejowa, autostrada, rurociąg i gazociąg biegnace przez Sinciang do Chin centralnych i wschodnich. Także wg tej koncepcji tu mają kończyć swój bieg wspomniane gazociągi z Syberii i Środkowej Azji. Ten zamach jest zapowiedzią poważnych turbulencji w tej części świata mogących zakłócić trwale proces integracji nie tylko w tej części Azji. Biorąc pod uwagę wspomniane uwarunkowania regionalne wiadomo w czyim interesie nie będzie szła - i idzie - taka integracja.
BLA wzięła odpowiedzialność za wspomniany zamach ogłaszając Shaari Baloch pierwszą „szahidką” Beludżystanu. Czy będą powtórki ? Czas pokaże.

Rashomon
2022-05-01 21:52:30
Zły śpi spokojnie bo jest pewny siebie” – rzekł w jednej z dyskusji o filmie i swojej twórczości japoński reżyser, mag kina XX wieku Akira Kurosawa. Do tej sentencji można tylko dodać wypowiedź brytyjskiego filozofa Bertranda Russella o istocie mądrości i głupoty. I nie jest moim zdaniem ta myśl spersonalizowana.

To smutne, że głupcy są tak pewni siebie,
a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości

Bertrand Russell

Akira Kurosawa jest jednym z najważniejszych reżyserów kina światowego. Czarno-białe, surowe w swym wyrazie obrazy nasycone uniwersalnym humanizmem przyniosły mu międzynarodową sławę i zasłużone zaszczyty. Chyba najważniejszym w plejadzie jego twórczości jest film >RASHOMON<. Mimo upływu lat od jego nakręcenia (1950), prostej fabuły nie mówiąc już o warsztacie reżyserskim (gdy porównujemy go do współczesnych produkcji) niesie ponadczasowe, wiecznie żywe i zasadne dylematy będące esencją człowieczeństwa. Dylematy, które jak widzimy dziś są stale aktualne, a może tym bardziej istotne, w czasach technologicznej rewolucji w sposobie komunikacji interpersonalnych, medialnych mega-manipulacji oraz gigantycznej ilości informacji pochodzących z różnych stron i próbujących wywrzeć na nas presję która pozbawia człowieka samodzielnego, krytycznego i nie będącego trendy „z tłumem” myślenia.
Akcja filmu dzieje się w średniowiecznej Japonii. W opuszczonej świątyni Rashomon grupa podróżnych chroni się przed deszczem. Czasy są niepewne, bo kraj wyniszczają krwawe wojny toczone przez feudałów i pozostających w ich służbie samurajów. Królują wszechogarniający chaos i poczucie braku bezpieczeństwa. Jeden z podróżnych zaczyna swą opowieść. Niedawno w lesie znalazł ciało zabitego samuraja.
Zabójca został pojmany. Wersja zabójcy ma brzmieć, iż zabił samuraja w pojedynku po tym jak ten zgwałcił jego żonę. Z kolei jego żona przedstawia inną wersję – to ona zabiła samuraja, nie mogąc znieść pogardy męża wobec gwałtu dokonanego na niej. Pojawiający się duch zabitego samuraja opowiada, że on popełnił samobójstwo. Z kolei wg narracji podróżnego chroniącego się w świątyni przed deszczem który rozpoczyna opowieść o tym wydarzeniu to kobieta sprowokowała mężczyzn do walki. Obaj walczący jego zdaniem zachowując się jak tchórze.
W zależności od wersji wszystko wygląda różnie. Raz samuraj jest ofiarą, a raz katem. Jego żona jest widzem albo podstępną prowokatorką, zaś podróżny inicjujący tę opowieść: przypadkowym przechodniem, beznamiętnym obserwatorem albo mordercą. Każdy z bohaterów opowiadających historię napadu przedstawia ją zupełnie inaczej, starając się reprezentować siebie w możliwie pozytywnym świetle, jednocześnie demonizując postępowanie pozostałych uczestników zdarzenia. Nie wiadomo, która z relacji jest prawdziwa, który z narratorów jest wiarygodny a kto kłamie. W zderzenie kilku przeciwstawnych wersji, przy braku możliwości racjonalnej i zdystansowanej pozycji gdyż główną rolę grają zaangażowanie i emocje, nikt nie może być postrzegany jako świadek i recenzent całkowicie godny zaufania. To jest iście szekspirowskie, uniwersalne, wieczne pytanie o naturę prawdy i istotę człowieka: o to, czy możliwe jest obiektywne poznanie i czy istnieje jedna, absolutna prawda. Nawet w obliczu tak wydawałoby się jasnego wydarzenia jakim jest morderstwo człowieka przez drugiego człowieka.
Więc kto kłamie, a kto mówi prawdę ? Kto jest ofiarą a kto sprawcą zbrodni ? A jeśli to kłamstwo jest w przekonaniu mówiącego najczystszą prawdą ? Kurosawa każe widzowi wątpić w nas samych, bo człowiek jest omylny, zawsze ma w sobie nagromadzone życiowe doświadczenia i wizję świata oraz ludzi, wedle których sądzi i opiniuje, a jego wiedza zawsze pozostaje ograniczoną (gdyż jest subiektywna i selektywna). Zwłaszcza w chwilach takich jak współcześnie, kiedy media są wszechogarniające, pozostają w służbie określonych ośrodków mających wywierać wpływ w określonych celach na ludzką świadomość i bombardują nas miliardami informacji. Często sprzecznymi, nie pozwalającymi zachować balansu, zdystansowania i dokonać racjonalnej refleksji i analizy. Raz z nadmiaru tych informacji, dwa – z tytułu ich wzajemnego wykluczenia. Więc czasem może warto popatrzeć na dziejące się wokół nas wydarzenia – te małe, wielkie i globalne – przez pryzmat czasu który ciągle mija i miejsca w jakim się znajdujemy. I faktu, iż nie zawsze ofiara jest aniołem, a napastnik demonem.
Ta opowieść o ułudzie absolutu – bo chcemy aby nasza prawda była czymś niepodzielnym i powszechnie przyjmowanym aksjomatem – jest tym bardziej we współczesny świecie istotna gdyż owe wolne, demokratyczne i obiektywne ponoć media posiadające niebywałą władzę, formatują naszą świadomość wedle zapotrzebowania swoich kuratorów: czyli mega-kapitału wiejącego przez nasz świat niczym Duch Święty wedle św. Augustyna czyli „kędy on chce” i mającego jednoznaczny, utylitarny, wieczny interes. Zysk, wielowymiarowo rozumiany.
Marc Bloch, twórca w okresie międzywojennym znakomitej szkoły historycznej we Francji (tzw. >ANNALES<) zauważył, iż wszelkie dziejące się wokół nas wydarzenia – polityczne, kulturowe, ekonomiczne itd. – nie wolno oceniać i opisywać wyłącznie ze współczesnej nam perspektywy. Istnieje bowiem zasada przyczynowości i skutkowości. Z tej racji wszystko ma swe źródła w czasie minionym – tym bliskim, dalszym, a czasami w odległej o wieki przeszłości. To przykład na tzw. „długie trwanie”, jak z kolei konkludował kolejny reprezentant tej szkoły historycznej, Ferdynand Braudel.
Nie jest to pochwala – choć to jest ludzkie czyli realne – tzw. relatywizmu (wzmacnianego przy okazji przez medialnych mentorów terminem „moralny”). Nie jest to także nawoływanie do pasywności. Jest to jedynie zwrócenie uwagi na to, iż o winie, karze czy odpowiedzialności decydować winne powołane do tego specjalistyczne, profesjonalne, opierające się o kodeksy (oczywiście po dogłębnym i zgodnym z procedurami procesie) organy. Zbyt często owi nowi władcy naszej świadomości, umiejscowieni w mediach i mainstreamie podając nam informacje w formie jedynej i absolutnej prawdy – bo to ich prawda i ich wersja - mają w tym konkretny interes. A to taki aby owa prawda i wersja tak właśnie była odbierana i przez to jednocześnie kreując wyroki zgodne z ich intencjami. Chcą być prokuratorem, sędzią i katem.
Warto więc choćby dla psychicznej higieny wyrwać się z bańki jednoznacznych i dogmatycznych definicji serwowanych nam przez media, odłączyć sieć i przejść do informacji, źródeł, tekstów czy obrazów (takich jak np. wspomniany >RASHOMON< Kurosawy) pozwalających spojrzeć na świat, procesy w nim zachodzące i na nas samych – ludzi - bez emocji, uprzedzeń, fobii i dogmatyczno-poszufladkowanych klasyfikacji.
Święci i 17 rocznica
2022-03-31 19:12:10
Początek kwietnia to kolejna rocznica śmierci Jana Pawła II. Media w Polsce będą znów bezkrytycznie i bałwochwalczo pisać o tym wydarzeniu przypominając o okrzykach „Santo subito” na placu św. Piotra podczas uroczystości pogrzebowych. Przez admirację i czołobitność - które nadal nad Wisłą mają się wobec papieża z Polski całkiem dobrze – nie wspomni się o pedofilii, seksualnym rozpasaniu duchownych, wykorzystaniu słabych i nieletnich, masowych mordach w domach dziecka prowadzonych przez duchowieństwo, aferach finansowych itd. Taki obraz Kościoła jawi się światu nad Wisłą w kilkanaście lat po śmierci tzw. Papieża Tysiąclecia. Spójrzmy na to co niosą sobą tabuny kanonizowanych i beatyfikowanych przez Wojtyłę kobiet i mężczyzn. Na tych kilku przytoczonych przykładów. I to kolejny dowód, iż instytucja gloryfikująca takie osoby nie może być święta ani godna szacunku. Wyłącznie zasługuje na potępienie.

Wszystko co stałe, wyparowuje,
a wszystko co święt ulega profanacji.

Karol MARKS

Santo subito” – wołały tłumy podczas pogrzebu Jana Pawła II. Został on kanonizowany – w przyśpieszonym tempie wedle zatwierdzonego przez niego samego wcześniej schematu wynoszenia ludzi Kościoła godnych atencji i kultu na katolickie ołtarze z pominięciem także reguł jakie do jego pontyfikatu obowiązywały dodatkowo gdy kanonizowany miał być papież – blokada dot. daty jego śmierci (nieformalna lecz stosowana od wieków). Dziś ten nimb świętości Wojtyły mocno przyblakł, a towarzyszące mu monumentalne, alabastrowe pomniki co rusz się kruszą pod naporem skrywanych i zamiatanych pod dywan do tej pory informacji, danych, faktów. Wiara religijna wsparta emocjami potrafi przenosić góry, ale po to aby je wznieść w innych, najmniej spodziewanych, miejscach. Kościół z balastem pontyfikatu Jana Pawła II, sprowadzony przez niego do wymiaru struktury „po-trydenckiej”, kontrreformacyjnej, niemalże średniowiecznej (czyli wojowniczej, obskuranckiej i fundamentalistycznej) jest tego zawsze najlepszym przykładem.
Psycholog społeczny, dr Jarosław Klebaniuk w książce autorstwa Piotra Szumlewicza (>OJCIEC NIE-ŚWIĘTY<) w krótkich słowach podsumował pontyfikat Karola Wojtyły na podstawie jego początku: „Karol Wojtyła został wybrany na urząd w atmosferze skandalu. I to podwójnego. Po pierwsze obejmował stanowisko po niezwykle, jak na Watykan, egalitarnym i uczciwym poprzedniku. Po drugie, okoliczności śmierci Lucianiego ani wtedy, ani później nie zostały wyjaśnione”. 2.04.2022 mija 17 rocznica śmierci Karola Wojtyły, 264 papieża rzymskiego, który pozostawił po sobie rzesze świętych. Dziś w obliczu skandali wychylających coraz obficiej i szerzej zza Spiżowej Bramy owe tabuny kanonizowanych i beatyfikowanych kobiet i mężczyzn wyglądają coraz bardziej pokracznie, świadcząc o absolutnej hipokryzji, alienacji autora tej inflacji świętości z codziennego życia przełomu tysiącleci. Bo żaden papież w historii Kościoła katolickiego nie wyprodukował tylu kanonizowanych i beatyfikowanych osobowych wzorców. Z tym właśnie się wiąże wyniesienie jakiejś osoby (czy grupy osób en bloc) na ołtarze: mają stanowić modele postępowania, naśladowania przez wiernych, członków katolickiej wspólnoty.
Święci stanowili jedną z osnów pontyfikatu Karola Wojtyły. To miała być rękojmia tzw. nowej ewangelizacją jaką postawił przed sobą Jan Paweł II. Metoda zmiany procesów laicyzacyjnych i sekularyzacyjnych jakich świat zachodni, euro-atlantycki doświadczał od dekad. Vaticanum II nie wahał się ostatecznie podjąć nieśmiałych prób dostosowania nawy Kościoła do tych zamian i trendów, wyrwania się z konserwatywnych i tradycjonalistycznych ram epoki Piusów oraz kleszczy jakie na Kościół powszechny nałożył Vaticanum I. Zmian, które miałyby dostosowania go do wymogów współczesność. Aggiornamento i accomodata renovatio Jana XXIII miały być tego symbolem i zapowiedzią. I w jakimś sensie – co widać przynajmniej do początku lat 70. – były, choć sam Kościół jako struktura i instytucja na wskroś tradycjonalistyczna, do szpiku kości konserwatywna nie mógł tak z roku na rok się zmienić, porzucić swojej tradycji (często złej, czasami zbrodniczej, a nade wszystkim – dwulicowej). I ta właśnie dwulicowość, hipokryzja, manipulacja w przedmiocie tzw. świętości i jej prezentacji dla „ludu bożego” jest jak dziś widać głównym leitmotivem pontyfikatu Wojtyły.
Jan Paweł II cofnął Kościół o kilka dekad. Może do epoki Piusów a może jeszcze dalej, do czasów kontrreformacji. Swym pontyfikatem postawił wybitnie szkodliwe piętno na całej kulturze świata, Europy, a przede wszystkim – Polski. Te toksyny oddziaływać będą jeszcze przez dekady. Jego zdaniem masowa produkcja świętych – mających być niejako stemplem czasów w jakich żyli – miała zaświadczyć, że tylko życie wg norm i kanonów Kościoła którym on kierował jest przeznaczeniem do świętości. Że tylko takie wartości są ludzkie i stanowią jedyną podstawę ziemskiego bytu. Reszta klasyfikowana była do rzędu „cywilizacji śmierci”. Specyficzny wybór i prezentacja tak rozumianych wartości i cnót wartych admiracji, oddawania im czci i uprawiania ich kultu świadczą wyraźnie o preferencjach i zamiarach całego tego procesu. I mentalności kreatora. To właśnie stanowi o sile owych toksyn.
Jednak jak to dziś wyraźnie widać świat Wojtyły oparty o masową produkcję osób godnych naśladowania z racji swych walorów (a de facto papieskiego uwielbienia określonych wartości utożsamianych z tymi osobami) okazał się rzeczywistością na wskroś zakłamaną, pustą i godną napiętnowania. Właśnie z racji potwornych rozbieżności między medialnym zadęciem, żarliwymi przemówieniami, groźnymi potępieniami, ekstatycznymi modłami i praktyką życiową.
Święci w Kościele są niczym herosi z greckiej mitologii. To wzory osobowego postępowania, moralności i cnót dla katolickiej wspólnoty. Stanowić mają swoistą, katolicką mitologię, oprawę dla masowej wersji przekazu jak należy postępować oraz jakie wartości są niesione aktualnie przez naukę Kościoła. O zmienności tych tendencji niech świadczą przypadki Oscara Romero (zamordowanego przez prawicowe bojówki arcybiskupa San Salwador) oraz Pedro Arrupe (wieloletniego generała jezuitów, gorącego zwolennika teologii wyzwolenia i przez lata postponowanego publicznie przez Jana Pawła II aż ten niezwykle szanowany Hiszpan doznał rozległego wylewu krwi do mózgu i musiał w 1981 ustąpić ze stanowiska). Ci usuwani w cień podczas pontyfikatu Wojtyły ludzie Kościoła dziś mają otwarte procesy beatyfikacyjne. O czym Kościół Wojtyły (a także Ratzingera) nie chciał absolutnie słyszeć.
Jan Paweł II wyniósł z wielką pompą i medialną fanfaronadą na ołtarze tak kontrowersyjne postacie jak abp Alojzy Stepinać – ustaszowski prymas Chorwacji błogosławiący swym milczeniem zbrodnie faszystów z Zagrzebia w latach 1941-45 – czy założyciel i promotor Opus Dei Jose Maria Escriva de Balaguer. Kontrowersje i negatywne opinie osób obcujących z Escrivą przez lata, a dot. charakteru, osobowości i relacji interpersonalnych jakie ów przyszły święty prezentował, przekazywane do Watykanu nie miały żadnego znaczenia. Ważnym – właśnie taką promocję wartości przy wynoszeniu na ołtarze nakreślił Wojtyła – był jego skrajny antykomunizm, anty-progresywizm w każdym wymiarze życia i bezwzględne podporządkowanie się wytycznym Rzymu. Obaj – Stepinać i Escriva – splamili się współpracą i admiracją faszyzmu: ustaszowskiego i frankistowskiego.
Dzisiejsze kontrowersje i skandale kłębiące się wokoło takich świętych jak Matka Teresa z Kalkuty czy o. Pio z Pietrelciny potwierdzają jedynie wnioski o wybitnie konserwatywnym szkodliwym (dla świata, gdyż rzucały cień na świadomość ok. 1,5 mld ludzi na Ziemi) – wręcz toksycznym wobec postępu i rozwoju ludzkości – pontyfikacie polskiego papieża.
Gdyby sytuacja potoczyła się inaczej a Jan Paweł II władał by Kościołem jeszcze przez kilka lub kilkanaście lat (de facto w ostatnich latach rządził - jak mówiono w kurii rzymskiej – i o wszystkim decydował vice-papież, „don Stanislao” czyli abp Stanisław Dziwisz, jedynie osobisty sekretarz Wojtyły) na ołtarze wyniesiono by osobistych kamratów Dziwisza abp Paula Marcinkusa (to ten skompromitowany duchowny od afery Banco Ambrosiano) i założyciela Legionu Chrystusa, zwyrodnialca, gwałciciela dzieci, bigamistę Marciala Maciel Degollado („ukochanego syna Jana Pawła”). Ale żarliwych antykomunistów, skutecznych w pozyskiwaniu różnych dochodów dla Matki Kościoła.
Zgnilizna masowej pedofilii w łonie instytucji którą Jan Paweł II kierował przez prawie 30 lat i którym to procesom oraz zbrodniom funkcjonariuszy Kościoła w żaden sposób się nie przeciwdziałał powinny jednoznacznie demistyfikować ten pontyfikat w absolutny sposób. W Polsce jednak znajdują się gremia które w imię własnych, partykularnych, dwulicowych (bo z wartościami i moralnością na ustach) temu zaprzeczają, protestując głośno i agresywnie przeciwko demitologizacji osoby Wojtyły. Grożąc tym co chcą patrzeć na pontyfikat Wojtyły bez różowych okularów, nie klęcząc na kolanach i powtarzać tylko „Abba Ojcze”.
Czy >zielony ład< powali klasę średnią ?
2022-01-01 00:10:48
Czy bogata Północ napasiona w czasie kolonialnej eksploatacji i rabunku teraz pouczająca ofiary wyzysku o konieczności oszczędzania, zaciskania konsumpcyjnego pasa, cywilizacyjnej ascezy – podpierając swe nauk klimatycznym kryzysem - będzie zdolna do spojrzenia na cywilizacyjną zapaść jaka opuka do drzwi szerzej ? Bo oprócz niewątpliwych zagrożeń związanych z klimatem (wywołanych pogonią kapitału za maksymalizacją i optymalizacją zysku), rosnącymi cenami i deficytem nośników tradycyjnej energii, niezwykle groźną jest tykająca bomba zegarowa nierówności społecznych. A ich dalsze pogłębienie w związku z owymi oszczędnościami, ograniczeniami i przewartościowaniem całego dotychczas funkcjonującego systemu nie tylko gospodarczego, ale myślenia (tak zbiorowego jak i indywidualnego), kultury jest nie do uniknięcia. Więcej – trzeba zaakceptować i uzmysłowić sobie drastyczne obniżenie jakości życia wielkich, do tej pory uważających się za tzw. klasę średnią - grup społecznych. Bo kryzys ten i zapowiadane rozwiązania muszą w nią, w jej poziom życia, w jej mentalność uderzyć. I jak zauważają analitycy, komentatorzy – oczywiście realistycznie i obiektywnie spoglądający na ów problem - ponad połowa tych ludzi będzie strącona w niebyt underclass.

Gdy zmieniają się ludzkie interesy zmieniają się też prawa
John Gray

Proponowany tzw. >zielony ład< niesie sobą oprócz ograniczenia emisji CO 2 co determinuje dalsze funkcjonowanie naszego gatunku oraz Ziemi jaką znamy do tej pory. Jednak elementów przemilczanych dyskretnie przez polityków i propagatorów tych rozwiązań jest mnóstwo. To przede wszystkim minimalizacja dotychczasowej, masowej konsumpcji stanowiącej clou panującego systemu i medialno-reklamowej retoryki. To totalna klapa całego systemu (i kultu) wolnego rynku i jego niewidzialnej ręki niepodzielnie panującego od kilku dekad tak w „realu” jak i narracji medialnej.
Z tym wiążą się kolosalne cięcia w produkcji dóbr i usług. A w konsekwencji ograniczenie ich sprzedaży oraz dostęp do nich. To będzie wynik cen i dochodów ludności permanentnie spadających. A więc co z zatrudnieniem ? A co z bezrobociem które sięgnie prawdopodobnie 40-50 % populacji ? Co z tą armią ludzi „bez długotrwałego zajęcia” ? To zagadnienie jest nie tylko egzystencjalne – praca i dochody z niej stanowią o przeżyciu – ale może przede wszystkim w przedmiocie znaczenia pracy jako uczłowieczania, humanizowania jednostki, jej rozwoju i poszerzanie horyzontów intelektualno-mentalnych. Co z tak podstawowymi elementami naszego życia jak ograniczenie masowego dostęp do energii elektrycznej, gazu, wody, ciepła w mieszkaniach ?
Znów kłaniają się ceny i drastycznie ograniczone dochody ludności. Raz, że tego ma być mniej (ochrona emisyjna i dekarbonizacja), dwa - wzrosną horrendalnie ich koszty przy jednoczesnym dramatycznym spadku wspomnianych dochodów. To tylko część dylematów na które winno się odpowiedzieć w kontekście całości zagrożeń związanych z klimatyczna katastrofą, która nieuchronnie się zbliża.
Czy ubogie, poszkodowane w epoce kolonizacji kraje, mają na równi z tym bogatymi (które dziś chcą stawiać mury i zasieki na swoich granicach chroniąc swe terytoria przed napływem uchodźców z regionów gdzie się niej da żyć) ponieść koszty wyrzeczeń i oszczędności w imię globalnej i gatunkowej solidarności ? Czy ci którzy z eksploatacji, podboju, rabunku tych regionów i krajów zapewnili sobie współczesny i dostatni poziom życia swoich społeczeństw, nie powinni w imię właśnie owej solidarności ponieść wyższych nakładów na rzecz globalnej walki z efektem cieplarnianym ?
Trzeba obniżyć poziom życia poprzez ograniczenie konsumpcji właśnie klasy średniej w bogatych krajach Zachodu (i nielicznych kompradorskich elit w pozostałej części świata) do poziomu miliardów ludzi żyjących aktualnie w biedzie, upodleniu, zmagających się z codzienną niepewnością i chaosem. Teoria skapywania bogactwa po raz kolejny okazuje się humbugiem i oszustwem. Tym razem jednak w wyjątkowo brutalnej i traumatycznej, bo globalno-katastroficznej, formie. I trzeba to ludziom uzmysłowić. Jednak czy klasa polityczna patrząca wg demo-liberalnej perspektywy czterech lat od wyborów do wyborów jest w stanie to uczynić ? Nie tylko z koniunkturalizmu i intelektualnego lenistwa. Chodzi przede wszystkim o indywidualne interesy związane z myśleniem o życiu jako paśmie sukcesów i wiecznego brylowania na salonach. Dobrowolna rezygnacja z tzw. „korytka władzy” jest jednym z kanonów rynkowo-neoliberalnego porządku tego świata.
Hurra-optymistom - twierdzącym że „tak jak jest musi zawsze być” - i ślepym fanom turbo-kapitalizmu oraz leseferyzmu, odprawiającym kult rynku zawsze pasącego się masową produkcją dóbr warto tylko przypomnieć, że zyski pomnażać można w dwojaki sposób: albo produkujemy i sprzedajemy dużo i tanio, albo – produkcja jest elitarna, droga a zysk tak czy siak się równoważy.
Kryzysy są immanencją systemu kapitalistycznego (vel wolno- rynkowego). Sygnał jaki dotknął świat w 2008 r. niczego nie nauczył elit globalnych, reprezentantów światowego mainstreamu politycznego, tzw. autorytety moralne i politycznie wziętych i cytowanych wciąż analityków (oczywiście głównego nurtu medialnego), celebrytów czy topowych dziennikarzy. Powszechna narracja – mająca już absolutne cechy propagandy i manipulacji by nie rzec mega-oszustwa - o postępującej szczęśliwości i wzroście powszechnego dobrostanu ni jak się ma do rzeczywistości. Ponad 70 % populacji światowej należy do najniższej kategorii majątkowej (w niej prawie połowa nie posiada nic w rozumieniu panującej doktryny rynkowego fundamentalizmu). Ostatnie dane (Forbes, Oxfam itd.) mówią, iż 26 miliarderów dysponuje majątkiem takim jak 3,8 mld ludności świata (i ta rozpiętość dramatycznie rośnie). Świat i ludzkość stoją przed globalnymi, planetarnymi wyzwaniami. Nie da się zrealizować koncepcji planetarnej cywilizacji uniwersalnej, humanistycznej, pro-człowieczej, z jednoczesną akceptacją rozpiętości majątkowych, w poziomie jakości życia, stratyfikacji społecznego usytuowania ludzi, grup, społeczeństw czy całych narodów. Nie może nam być to obojętne. W dobie globalizacji musi to być szczególnie istotny sposób widzenia ludzkich potrzeb. W sposób gatunkowy, globalny i ponad: rasowy, językowy, kulturowy, religijny, państwowy itd. I zaspokojenie przynajmniej podstawowego poczucia sprawiedliwości i równości szans. Lewicy jednak tu nie widać: i nie mówię tylko tym kraju znad Wisły, Odry czy Bugu. Całej, europejskiej, unijnej.
Horrendalny wzrost kosztów praktycznie wszystkiego zmienić musi absolutnie rzeczywistość w jakiej do tej pory żyje bogaty i quasi-bogaty świat: bilety lotnicze - to ograniczenie tej formy komunikacji sięgających nawet i 80-90 % stanu obecnego: benzyna - to spadek produkcji samochodów, a w związku z tym ich cena i dostępność jako masowego środka przemieszczania się musi też ulec znacznym ograniczeniom (ograniczenie tzw. mobilności): upadek turystyki i tłumów przedstawicieli middle class podróżujących i „szwędających się” po świecie musi uderzyć w kraje żyjące do tej formy pozyskiwania środków (Hiszpania, Portugali, Włochy, Grecja, Cypr, Chorwacja nie mówiąc o Mauritiusie, Seszelach czy Malediwach – o ile utrzymają się nad poziomem wzrastającego oceanu światowego). Co z poziomem i jakością życia milionów ludzi w tych krajach zajmujących się dotychczas obsługą tych rzesz turystów ?
Ponieważ świat stał się dzięki neoliberalizmowi jednym wielkim kasynem - a ten stan rzeczy rzutował oprócz wspomnianej żądzy szybkiego i maksymalnego, w krótkim czasie osiąganego, zysku na inne gałęzi gospodarowania i przede wszystkim na kulturę i świadomość społeczną – załamanie cywilizacji może być globalne. I odbije się w planetarnym wymiarze także na populacji ludzi z krajów najbardziej rozwiniętych. Panujący system nauczył społeczeństwa bogate, demokratyczne, z euro-atlantyckiego obszaru cywilizacyjno-kulturowego, życia „na czyjś koszt”. To jest cena globalizacji i za nią te zbiorowości przede wszystkim zapłacą. Tam gdzie owa klasa średnia, rządząca i prezentująca określoną, typową dla systemu świadomość -a emanacją tego w sferze polityki i porządków prawnych jest liberalna demokracja - ów spadek i degradacja może być największy. Niektórzy komentatorzy – np. Michaił Chazin (rosyjski ekonomista), Matthews Desmond (socjolog z Harwardu) czy James Dawid Vance (amerykański dziennikarz i polityk) - zapowiadają nawet 40 – 50 % spadek poziomu życia klasy średnie w społeczeństwach Zachodu. A deklasacja boli najbardziej, przede wszystkim kiedy jest się klasą rządzącą, powszechnie admirowaną (przez media i mainstream). I na dodatek gdy się coś ważnego – z racji wyznawanych wartości i głoszonej ideologii – posiada materialnie. Bo z tego czerpie się często uzasadnienie dla zajmowanego miejsca w społecznej hierarchii, kosztem tych niżej posadowionych na tej drabinie. O pogardzie i wyższości – wzmacnianej w ostatnich 3 dekadach przez media – wobec tych którym się nie udało nawet nie wspominam. Sytuują się tam gdyż są leniwi, niewykształceni, roszczeniowi, populistyczni, po prostu gorsi "z urodzenia”. A teraz te argumenty i uzasadnienia dla własnej społecznej pozycji staną się niedostępne. To m.in. z tego tytułu dotknięta głębokim kryzysem ekonomicznym drobna burżuazja, zdeklasowani urzędnicy, nauczyciele czy pozbawieni dochodów rzemieślnicy stali się klientami głosującymi na partię Adolfa Hitlera w Niemczech. I nie ważne propozycje i metody rządzenia jakie zapowiadała. Chodzi o mechanizm i przyczyny tego zjawiska.


Hejt, drzewa i komuniści
2021-11-25 07:54:24
§ 2. Kto publicznie nawołuje do popełnienia zbrodni, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 3. Kto publicznie pochwala popełnienie przestępstwa, podlega grzywnie do 180 stawek dziennych, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Art. 255. Kodeksu karnego

Po 11 listopada zawsze nachodzić mogą takie refleksje jak w przedstawiam w tym tekście. Demo-liberalny mainstream, politycy, osoby o ugruntowanych (zdawałoby się) pozycjach medialnych, autorytetów są zniesmaczone, zdziwione agresją, nienawiścią, hejtem – a często nawoływaniem do pospolitego linczu – jakie leją się z mediów społecznościowych i elektronicznych, z ambon, z mównic politycznych debat. Nawet w parlamencie polskim są na co dzień obecne. Dziś to jest tylko skutek waszego mainstreamie i demo-liberalne elity udawania iż nic się nie dzieje. A w zasadzie to może i dobrze, gdyż to puszczanie od lat „perskiego oka” do środowisk które na różnego rodzaju marszach, demonstracjach, pikietach czy akcjach protestacyjnych wykrzykiwały głośno i publicznie hasło „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” materializuje się w szerszej przestrzeni. To hasło ni mniej ni więcej jest nawoływaniem do zbrodni, do zabójstwa, do linczu. Was to nie brzydziło, nie bulwersowało, nie budziło w was nawet zaniepokojenia czy refleksji. I do dziś nie brzydzi, nie dziwi, nie bulwersuje. Zachowywaliście się dokładnie tak jak to w swej wiekopomnej i uniwersalnej frazie zawarł pastor Martin Niemöller mówiąc o komunistach, Żydach, socjaldemokratach i ciszy jaka towarzyszyła ich prześladowaniom. Bo nikt z porządnych, bogobojnych, konserwatywnych obywateli nie zaliczał siebie do tych kategorii, do tych zbiorowości.
Cytowany Kodeks Karny, artykuł 255, jak widać wprost mówi, że skandowanie na wiecach, marszach, manifestacjach zapowiedzi o wieszaniu kogokolwiek powinno podlegać ściganiu i karze. Ale od wielu, wielu lat nikt na ten akt nawoływania do popełnienia de facto przestępstwa, zbrodni – bo tak to należy nazwać – inspirowanej zwierzęcym antykomunizmem nie zwracał uwagi. Z wielu względów – przede wszystkim: doktrynalnych i ideologicznych. Mainstream oraz demo-liberalne elity w jakimś sensie traktowały te nawoływania, te okrzyki, jako przejaw patriotyzmu, emocjonalnie uzasadnione hasło wyrażające polskość, nadwiślańską tradycję, religijną wiarę i miejscową tożsamość. Miało ono udowodnić „od zawsze” powszechną nienawiść Polaków nie tyle do komunizmu jako takiego, ale do tych przedstawicieli polskiego społeczeństwa, którzy Polskę Ludową traktować raczyli jako państwo polskie. To państwo polskie będące dla wielu Ojczyzną (bo innej w owym po-jałtańsko-poczdamskim układzie geopolitycznym być nie mogło), której oddawali swe zdolności, umiejętności, wykształcenie. Tu realizowali swe marzenia zawodowe i rodzinne, kształcili się, żenili, rodziły się im dzieci, umierali. Wiedli normalne życie.
Kościół katolicki i jego najwyżsi hierarchowie, ta ostoja moralności i polskiej tożsamości, ten stróż wartości i człowieczeństwa - bez której to instytucji trudno sobie wyobrazić Polskę (tak uważa w 2021 roku Adam Michnik) – także dziwnie na te publiczne nawoływania do linczu i odpowiedzialności zbiorowej nie reagował. Milczał czyli de facto im sprzyjał.
Szanowny mainstreamie, elito demo-liberalna, inteligenckie środowiska post-solidarnościowe: brzydziliście się i odmawialiście racji jakiegokolwiek bytu tzw. komunistom, gardziliście tzw. „lewactwem”, nie chcieliście lewicy w ogóle w Polsce uznać za immanentną siłę sprawczą tzw. „polskości”, zwłaszcza tej post-peerelowskiej (miała tylko posypywać głowę popiołem i siedzieć „na oślej ławce” w kącie – bo jej z definicji „mniej wolno” – w najlepszym przypadku przyjąć waszą narrację i wasze mniemanie o świecie i ludziach) to macie ultra-konserwatystów i nacjonalistów u władzy, a na plecach już czujecie oddech faszystów. To dopiero będzie prawdziwa – zapowiadana w jakimś sensie przez owe hasło – „jazda bez trzymanki” gdy będą współrządzić. Ku temu idzie bo klimat jest od lat przygotowywany. Poseł Nitras już o tym kiedyś wspominał w Sejmie.
Wracając do meritum zawartego w tytule niniejszego tekstu czyli drzew na których mieli / mają być wieszani przez prawdziwych Polaków-patriotów komuniści. Trzeba zauważyć, iż niereagowanie na łamanie prawa zawsze wraca w nieoczekiwanym momencie niczym bumerang. To co wedle waszych demo-liberałowie jedynie słusznych mniemań, zaspokajających wasze poczucie plemiennej sprawiedliwości, będących pochwałą odpowiedzialności zbiorowej, aprobatą dla linczu, kultywowanej przez minione 30 lat bez mała, dziś ma brunatne podniebienie i język polskiego faszyzmu. Przybiera formę swastyki z wafelków Price-Polo na torcie, faszystowskich tatuaży na ciele kibola i wyciągniętej ręki w hitlerowskim pozdrowieniu tłumaczonej jako zamawianie 5 piw. Materializuje się w projektach ustaw a’la Kaja Godek, dekomunizacyjnych pomysłach składanych co jakiś czas w Sejmie, prześladowaniem systemowym uchodźców pomimo, iż Polska w efekcie współudziału w najazdach obok USA na kilku krajów jest współwinna sytuacji jaka zmusza mieszkających tam ludzi do ucieczki z tych regionów nie nadających się do normalnego życia, do jakiejkolwiek egzystencji. Gdzie zagrożone jest poważnie życie ludzkie.
Po owocach ich poznacie – jak mówi starotestamentowa sentencja. "Chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie, pstrąg !"(K.I.Gałczyński).

PS: Mój facebookowy znajomy, jeden z ważnych (kiedyś) polityków SLD, Krzysztof Janik, przypomniał w kontekście marszów nacjonalistów art. 13 Konstytucji mówiący, że „….Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową lub narodowościową”. Widać zapomniał, iż problem nacjonalizmu, szowinizmu czy jawnego nawet faszyzmu w naszym kraju nie jest wytworem dzisiejszej chwili. Odpowiedziałem mu więc następująco: Od lat to ma miejsce. Jeszcze sprzed PiS-u - KPP (działacze ze Śląska) są ścigani bodajże od 2012 roku (?) przez prokuraturę - wtedy prok. gen. był chyba "platformerski" Seremet i rządziła PO, a szefem TK był "dzisiejszy Katon" prof. Rzepliński. Nawet wyroki pozapadały "za szerzenie totalitaryzmu". Min. spraw wew. Sienkiewicz "szedł po faszystów" i nie doszedł. Albo nie chciał dojść. Jednak można było ..... Bo się chciało i w "nie swoich" uderzyć tym paragrafem kk. Dlatego dwie sprawy mam do Was wszystkich, polityków czynnych i byłych, dziś zdziwionych tym co się dzieje:
1) POPiS jest bytem realnym, leżącym w mentalności tych ludzi i konserwatywnym (tak czy siak) neoliberalnym i klerykalnym widzeniu świata oraz procesów w nim zachodzących. Przepływy polityków od lat mające miejsce w obrębie POPiS-u między członkami tego tworu o tym najlepiej świadczą - programowo-ideowa bliskość. O towarzyskich konotacjach nie wspominając. Nie na darmo Tusk po 2007 roku nie chciał rozliczać PiS-u za przekroczenia prawa, a było za co, choćby Trybunał Stanu dla JarKacza i ZZ (ale Kamińskiemu i Szwejkowskiemu należał się prokurator - Blida i Lepper gdyby ktoś zapomniał). Bo nie chciał zemsty i "jakże to kolegów z etosu ciągać po prokuratorach" (info. z pierwszej ręki, od osoby pozostającej wtedy blisko kierowniczych gremiów PO).
2) Arystotelesem podsumuję to co Pan słusznie zresztą zauważył: "nie poznamy prawdy nie zgłębiając przyczyn".
Terrorysta - kto nim jest ?
2021-10-29 10:41:54
Gdyby przyjąć czarno-biały obraz konfliktu
z islamskim dżihadem, jaki malują obrońcy
„wojny z terroryzmem”  oraz logikę ich
rozumowania, można by rzec, że ta wojna
zamieniła wielu z „nas” w „nich”. I być może
to właśnie jest jednym z największych zwycięstw
terrorystów, którzy wbili samoloty w wieże
WTC. Egzekucja na ibn Ladenie i jej szeroka
akceptacja są tylko kolejnymi tego przykładami.

Artur Domosławski

Od wielu lat (praktycznie od 3 dekad) mówi się o gruntownej reformie ONZ-tu i Rady Bezpieczeństwa jako będącej ciałem stałym, decydującym w zasadzie o kierunkach polityki światowej. Chodzi głównie o rolę tzw. Wielkich Mocarstw w RB ONZ i przysługującego im prawa weta. Celem tej reformy miałoby być z jednej strony urealnienia sytuacji jaka ma dziś miejsce na naszej planecie i dokooptowanie w formie stałych członków RB krajów, których rola i potencjał polityczni-gospodarczy niepomiernie wzrósł (znaczenie takich krajów jak Indie, Japonia, Niemcy, Brazylia, Meksyk, Iran czy Turcja jest nie mniejsze niż Francji czy Wielkiej Brytanii), a z drugiej – odwrócić tendencję przejawiająca się postępującym paraliżem działań całej organizacji. Chodzi głównie o tzw. interwencje humanitarne mające mandat Organizacji Narodów Zjednoczonych, z odpowiednimi plenipotencjami operacyjno-militarnymi. Przywoływane są tu przede wszystkim przykłady wojen domowych i związanych z tym klęsk dopadających miejscową ludność w Somalii i byłej Jugosławii (wojna w Bośni), a z ostatnich dekad – Irak, Libia, Syria, Sudan (dżandżawidzi i Darfur) czy Myanmar (i problem Rohingya). Pierwsze kroki ku materializacji takiej reformy złożył w czasie swego sekretarzowania (1997-2006) Kofi Annan, ale wobec sprzeciwu wszystkich stałych członków RB ONZ projekt odłożono do szuflady. Debaty nad nim trwają jednak od jakiegoś czasu, ale wszystko ogranicza się do debat kuluarowych, głównie między USA, Rosją i Chinami (Francja i Wielka Brytania pozostają „jakby z boku” wobec tego zagadnienia choć od czasu od czasu dobiegnie z ich strony jakieś oświadczenie czy enuncjacja w tej mierze).
Pojęcie tzw. interwencji humanitarnej przy użyciu wojsk międzynarodowej koalicji w błękitnych hełmach i pod flagą Narodów Zjednoczonych jako jedynej reprezentacji społeczności globalnej zostało jednak w XXI wieku wyraźnie sprofanowane i skompromitowane. NATO swoje operacje wojskowe, agresywne i typowo kolonialno-imperialistyczne działania (np. w Libii czy wcześniej w sprawie Kosowa), tłumaczył i objaśniał właśnie takimi argumentami. Choć wielu autorów o światowy wymiarze zwraca uwagę na cynizm i mega oszustwo tych działań. M.in. Naomi Klein w >DOKTRYNIE SZOKU< pokazała, iż wywoływanie lokalnych konfliktów i tzw. „kolorowych rewolucji” ma na celu spowodowanie chaosu w określonym kraju po to aby pod pozorem właśnie zaprowadzania porządków na „neoliberalna modłę” i niesienia tym samym pomocy cierpiącej ludności dokonywać zbrojnych interwencji. Także narracja o międzynarodowym terroryzmie i prowadzonej z nim wojnie z nim (toczonej od 20 lat czyli od chwili ataku na WTC) przybrała współcześnie groteskowy choć tragiczny w istocie wyraz. Właśnie argumentacja uzasadniająca interwencje humanitarne jakie przedsiębrał Zachód w kontekście tej wojny (dodatkowo argumentując, iż zaprowadzenie w tych regionach demokracji liberalnej na wzór zachodniej) okazywała się niezwykle kompatybilną z tym co poruszyła w swej książce wspominana Naomi Klein.
Znamienne słowa na temat kto jest terrorystą napisał w >SPIEGEL - on Line< znany dziennikarz, działacz polityczny i wydawca niemiecki Jacob Augstein: „Zachód zwalcza islamski terroryzm. Dlaczego nie nasz własny ? Liczba ofiar które on powoduje jest znacznie wyższa. Co 5 sekund w świecie umiera z głodu jedno dziecko. Z naszej winy. Jedynym wyjściem z tego jest oddłużenie biednych narodów, nałożenia ceł zaporowych na import agropaliw, zakaz spekulacji giełdowych na podstawowe produkty spożywcze”. Czy to jest możliwe do zrealizowania ? Czy tym właśnie nie powinna zająć się przede wszystkim – o ile do tego dojdzie – zreformowana RB i całe ONZ a nie debatami nad usprawnieniem ewentualnych militarnych interwencji ?
Rezolucja RB ONZ nr 688 z 5.04.1991dotyczyła potępienia Iraku i użycia przez Saddama Husajna wobec swoich obywateli napalmu, bomb fosforowych i gazów bojowych. Rezolucja otworzyła drogę – i była autentycznym głosem całej opinii międzynarodowej – do ingerencji humanitarnej w północnym Iraku (Kurdystan) oraz poprzez nadzór z powietrza zablokowała wszelkie ruchy wojsk irackich w tym rejonie.
11.09.2001 roku podczas ataku na WTC i Pentagon śmierć poniosło 2973 osoby z 62 narodowości. Minęła właśnie 20 rocznica tego dramatycznego wydarzenia zmieniającego diametralnie optykę świata. Z tego powodu Ameryka wyruszyła na wojnę do Afganistanu, która trwała bez mała 20 lat. Dziś US Army zrejterowała z tego środkowo-azjatyckiego kraju kończąc interwencję porażką. Dane ONZ mówią, iż w chwili gdy waliły się wieże Twin Towers na świecie z głodu i niedożywienia zmarło ok. 35 tys. dzieci poniżej 10 lat. Z powodu gruźlicy, biegunek, AIDS, malarii, trądu, infekcji dróg oddechowych tego samego dnia zakończyło życie w tzw. III Świecie 156 368 osób. Porównajmy – emocje, dramat telewizyjnego przekazu oraz śmierć na oczach świata owych 2973 osób pod gruzami zaatakowanych obiektów i kompletna cisza, milczenie wobec nieszczęścia tych dziesiątków tysięcy ludzi w tym „gorszym”, bo nie zachodnim nieszczęśliwym, świecie. Świecie który takich – i podobnych nieszczęść – doświadcza właśnie z racji polityki Zachodu realizowanej od dekad, by nie rzec – od wieków. I nikt nie wzywa do humanitarnych interwencji – nie, nie militarnych ale skoordynowanych i globalnych działań bogatych i sytych społeczeństw upasionych na wyzysku, niesprawiedliwości i cynizmie – aby położyć kres tej hekatombie. I kto jest tym rzeczywistym terrorystą ? Bo terrorystą jest nie tylko ten kto dokonuje zamachu, ale też i ten kto swoim działaniem stwarza pole do działań terrorystycznych. Klasyczny przykład współudziału w zbrodni.
Głośno mówi się o dramacie Syryjczyków gdzie od dekady toczy się brutalna wojna domowa i gdzie jak prezentowały do niedawna mainstreamowe media sytuacja układała się wedle schematu – dobrzy i światli bojownicy o demokrację i zła, brutalna władza w Damaszku (na dodatek wspierana przez Moskwę). Lecz czy sytuacja jaka istnieje np. od lat w demokratycznej i stawianej za przykład sąsiedniej Wenezueli Kolumbiii nie wymaga humanitarnej interwencji i takich samych wniosków ? Już w 2014 r. Wysoka Komisarz ONZ, Navi Pillar z RPA, podczas jednej z sesji RB ONZ zwróciła uwagę na fakt, iż w Kolumbii instytucje na szczytach władz państwowych chronią paramilitarne oddziały pozostające na usługach uprawiających palmę olejową latyfundystów bądź ponadnarodowych korporacji. Oprawcy z tych grup zabijali już wtedy setki rolników, palili ich domostwa uwalniając tym samym ziemię pod rozszerzanie upraw swoich mocodawców. Lekarze z Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka ONZ ekshumujący i identyfikujące te zwłoki zawiadamiali o tych nagminnych faktach władze w Bogocie. Żadnej reakcji Bogoty i zainteresowania mediów jak w przypadku rzeczonej Syrii nie było i nie ma. Odkrywane są masowe pochówki zawierające poćwiartowane i rozrzucone w różnych miejscach szczątki zabitych ludzi. To metoda uniemożliwiająca identyfikację zaginionych osób, którą stosuje się ostatnimi czasy w tym kraju.
Na temat poruszonej katastrofy humanitarnej w Kolumbii Navi Pillar nie uzyskała żadnej odpowiedzi od możnych zachodniego świata. A media światowe pominęły i nadal pomijają temat źródeł przemocy i zasięgu humanitarnej katastrofy w Kolumbii, skupiając uwagę na sytuacji w Wenezueli, tworząc atmosferę poparcia dla figuranta Guaido, niby-prezydenta tego kraju. Kolumbijska elita władzy uważa, iż jest ona upoważniona do pouczania i potępiania Caracas i Maduro w przedmiocie praw człowieka.
I znów się ciśnie pytanie - kto tu jest terrorystą i jaka jest jego definicja ?
Nieuchronność demitologizacji
2021-09-23 10:41:30
W tygodniku PRZEGLĄD w swych stałych felietonach prof. Andrzej Romanowski – refleksje pesymisty – od jakiegoś czasu daje wyraz refleksjom zawiedzionego, oszukanego i zdradzonego przez mit i legendę, aktywnego od samego początku członka, ruchu >Solidarność<. Próbuje – choć nie do końca – rozliczyć się z upadłymi nadziejami. Dla demo-liberałów tworzących zręby nowego systemu w 1989 jest to klęska i degeneracja mitu. Czas Panie Profesorze i inni, realistycznie, krytycznie widzący polskie sprawy, ludzie zaangażowani od zarania w działania tego potężnego ruchu społecznego spojrzeć twardo prawdzie w oczy; czas jest na de-solidaryzację gdyż dzisiejsza sytuacja daje asumpt do stwierdzenia, iż pokojowa rewolucja >Solidarności< okazała się de facto kontrrewolucją. I to kontrrewolucją wielowymiarową, we wszystkich dziedzinach życia, z immanentnymi takim wydarzeniom negatywnymi efektami oraz zjawiskami. Materializującą się dziś reakcyjnym i opresyjny m obliczem.

Chciałbym być zawsze niewinny i prawdziwy
Chciałbym być zawsze pełen wiary i nadziei
Tak jak Bolek i Lolek, Tytus, Romek i Atomek
Dzieci z Bullerbyn, Tomek na tropach Yeti
Jak król Maciuś pierwszy, Asterix i Obelix
Jak załoga G, McGywer i Pippi
Jak Bolek i Lolek”, zespół HURT

Słowa utworu rockowego zespołu HURT użyte jako motto niniejszego tekstu najlepiej oddają moim zdaniem stan umysłów i postaw przedstawicieli opozycji demokratyczno-liberalnej, która objęła władzę i dzierży cały czas „rząd polskich dusz”, od chwili rozpoczęcia tzw. transformacji ustrojowej. Piszę w czasie teraźniejszym bo PiS i jego rządy są w lwiej części tradycją i niejako kontynuacją tej formy rządów polskimi duszami, tylko a’rebours.
Prof. Ludwik Stomma pisał: „Mit polega na przedstawieniu kultury i natury w taki sposób aby wytwory społeczne, ideologiczne, historyczne, materialne itd. oraz powiązane z nimi bezpośrednio powikłania moralno-etyczne, estetyczne i wyobrażenia, były rozumiane jako powstałe same z siebie lub w wyniku interwencji Opatrzności, sił wyższych, poza-racjonalnych”. Tym samym mit zdejmuje z wyznawcy odpowiedzialność za wybory, decyzje, postawy. To bardzo wygodna psychologicznie pozycja. Wiedzie wprost do infantylizmu, dziecinności, niedojrzałości. Czas dzieciństwa jest zazwyczaj miło i słodko wspominany. Dlaczego demitologizacja zawsze tak bardzo boli i tak trudno z mitem się rozstać. Jest to niełatwe dla człowieka owładniętego mitomanią i mistyką. Te elementy obecne od początku w istocie ruchu >Solidarność< funkcjonują cały czas w polskiej narracji. Można je było tym samym zadekretować jako „głos opinii publicznej”, „dobre prawo”, „odwieczne wartości”, „normalne stosunku społeczne”, „chwalebne zasady” czyli jednym słowem – rzeczy wrodzone, dane od siły poza- ziemskiej. Mit jest też formą przekazu wykładni dziejów czy interpretacji układów społecznych opartej najczęściej na chwytliwej formule, iż jest to jedyna, niepodważalna i oczywista prawda. Jest rodzajem świadomości społecznej obecnym we wszystkich wspólnotach: narodowych, obywatelskich, plemiennych czy klanowych. Jeśli niektórzy z frontmanów pierwszej >Solidarności< mówią dziś o sobie per „legenda ruchu” to znaczy, iż mitologizacja i oderwanie od myślenia racjonalnego (na rzecz magicznego pojmowania historii, spraw społecznych polityki itd.) są daleko posunięte nie tylko w obozie najszerzej rozumianej polskiej prawicy. Hodowane i uprawiane jest to także w obozie demokratyczno-liberalnym walczącym ze Zjednoczoną Prawicą.
Gdy Andrzej Romanowski pisze; „Paradygmat solidarnościowy sprawujący rząd dusz w Polsce od lat 32 (sprawował go także w dekadzie lat 80.) dobiegł ostatecznie kresu. On również łączy się z kompromitacją. Bo Polska solidarnościowa miała być ojczyzną wszystkich, za stała się ojczyzną swoich, równych i równiejszych pokrzywdzonych i niepokrzywdzonych, ludzi którzy sami sobie przyznali piękną kartę opozycyjną” . Oznacza to iż przełom dokonany przez >Solidarność< w roku 1989 (a rozpoczęty w 1980), okazuje się w perspektywie minionych lat tzw. transformacji ustrojowej i tego z czym mamy współcześnie do czynienia, kontrrewolucją. Czyli restauracją stosunków społecznych, własnościowych, politycznych a także – mentalności, głęboko osadzonej w skompromitowanej we wrześniu 1939 rzeczywistości sanacyjnej. Często sięgającej – tak jak dziś – do pomysłów XIX wiecznych w rozumieniu takich pojęć jak państwo, naród, społeczeństwo, kultura, polityka. Najlepiej taki sposób myślenia, taki sposób uprawiania polityki pokazuje efekt dany w historii przez konfrontację tromtadrackich enuncjacji o ostatnim guziku z rozsypaniem się państwa we wrześniu 1939 r. niczym domek z kart. Dramat.
W Polsce zwycięstwo kontrrewolucji w wymiarze również kontrreformacji (właśnie poprzez restaurację wspomnianych stosunków społeczno-politycznych) to na nowo realizacja religijno-politycznej doktryny po-trydenckiego Rzymu, instytucji o ciągle feudalnej i opresyjnej strukturze, uzurpującej sobie z racji teologicznych uzasadnień, władzę we wszystkich wymiarach doczesności. A najważniejsze to tzw. "rząd dusz". Szerokie pole dla tego zwycięstwa – i wszystkich przypadłości z tym związanych (doświadczonych przez Polskę w swej historii w sposób tragiczny) – bezmyślnie, bezkrytycznie i bezrefleksyjnie, politycznie wybitnie szkodliwie otworzyła właśnie >Solidarność< i jej światłe, proeuropejskiej, cywilizowane elity w chwili dojścia do władzy po 1989 r.
Prof. Jan Szczepański, socjolog i myśliciel, zauważył ponad 40 lat temu, że „Polityka w Polsce ciągle rozgrywa się w sferze emocji i ciągle sądzimy, iż rozwój kraju zależy od postaw patriotycznych, zaangażowania, oddania sprawie, ofiarności etc. i ciągle w wychowaniu i propagandzie kładziemy nacisk na emocje. Jest to z jednej strony nieefektywne, gdyż ludzie żyjący w podnieceniu emocjonalnym zużywają się znacznie szybciej, emocje często przeradzają się w przeciwieństwa, trwają krótko. A zatem jako metoda sterowania długofalowym wynikiem jest nieskuteczna. Z drugiej strony jest to igranie z ogniem, gdyż pobudzenia emocjonalne mogą zawsze przynieść niespodziewane skutki”. Czy coś się w tej mierze zmieniło ? Jeśli tak, to na gorsze.
Mit >Solidarności< i jej legenda trwają po dziś dzień mimo, iż rzeczywistość nie ma zbyt wiele wspólnego z nadziejami, dążeniami i wizjami głównych – takimi przecież mieli być – beneficjentów tej rewolucji: „klasy robotniczej, ludu pracującego miast i wsi oraz inteligencji pracującej”. Wystarczy przeanalizować 21 postulatów ze słynnej tablicy wywieszonej na bramie Stoczni Gdańskiej im. W.I.Lenina. Kolejne hybrydy polityczne odwołujące się do tradycji, mitu, legendy itd. tamtego Związku Zawodowego, zawłaszczyły tak dalece polskie państwo, że jest ono współcześnie niepotrzebnym dodatkiem do partii jedynie-słusznych gdyż wywodzących się z owej tradycji. Z owego mitu i nim się pasących. Prof.. Bronisław Łagowski celnie ten stan nazwał „pożarciem rzeczywistości przez mity, fantasmagorie i miraże”.
Szanowny mainstreamie, elito demo-liberalna, inteligenckie środowiska post-solidarnościowe: brzydziliście się i odmawialiście racji jakiegokolwiek bytu tzw. komunistom, gardziliście „lewactwem”, nie chcieliście lewicy w Polsce uznać za immanentną siłę sprawczą i część tzw. „polskości”. Nie chcieliście, to dziś macie ultra konserwatystów ze Zjednoczonej Prawicy u władzy (o korzeniach etosowo-styropianowych) a na plecach czujecie oddech jawnych, czystych faszystów z ich symboliką, narracją, nienawiścią i autentycznym totalitaryzmem immanentnym temu porządkowi społecznemu. Bo wg was ci, którzy nie przeszli na waszą stronę zapominając tym samym o swoich biografiach i życiorysach mieli tylko posypywać głowę popiołem i siedzieć „na oślej ławce” w kącie. No bo lewicy było „mniej wolno” jak oficjalnie napisała w Gazecie Wyborczej w 2001 r. jedna z owych legend >Solidarności<, czołowa działaczka opozycji demokratycznej w Polsce Ludowej. Tego właśnie dotyka treść wspomnianych materiałów autorstwa prof. Andrzeja Romanowskiego. Trzeba tylko postawić jeszcze kropkę nad „i”: czas de-solidaryzacji czyli dekonstrukcji i demitologizacji ostatnich 40 lat historii Polski już nadszedł.
To Wy drodzy demo-liberałowie musi sami przeprowadzić ten proces. Zdemitologizować i zdekonstruować wszytko co wiąże się z mitem panny >S<. I wrócić do źródeł.
Nowe miejsce starcia Chin i USA
2021-08-24 06:42:18
Amerykański sojusz z religijnym fundamentalizmem w Azji (i nie tylko tam) wydał gorzkie owoce. Cele okazały się niewspółmierne do zagrożeń, które zwycięstwo z tym sojuszem zrodziło.

Nigdy nie łącz się z łotrem,
aby drugiego łotra zwyciężyć.
Przysłowie chińskie.

Szanghajska Organizacja Współpracy (OCS), założona została w 2001 r. przez Chiny, Rosję, Kazachstan, Kirgistan i Tadżykistan do której później dołączyły Uzbekistan, Indie i Pakistan oraz na zasadzie obserwatora Iran. Miał być to rdzeń przeciwwagi do światowej hegemonii Stanów Zjednoczonych i jej zachodnich satelitów. Wuj Sam wszelkimi możliwymi sposobami chce ograniczyć zdolności i potencjał tego tworu uderzając przede wszystkim w jego najsilniejszy element – w Chiny.
ChRL buduje od lat rozległą sieć portów, która obejmowałaby bazy i stacje w Azji pd- wsch. (Sri Lanca, Bangladesz, Myanmar). Ale to przede wszystkim strategiczny port w Pakistanie, Gwadar (zwany wąwozem Zatoki Perskiej) oddalony o 72 kilometry od granicy z Iranem ma być najważniejszym punktem w transporcie ropy naftowej z krajów Zat. Perskiej do Chin. Całkowitą modernizację portu sfinansowały Chiny i jest zarządzany przez państwową spółkę China Overseas Port Holding Company (COPHC). 30 % światowego transportu ropy przechodzi przez wspomnianą cieśninę z czego ok. 70 % idzie do Chin (tzw. „Silk Road”). Pogłębiająca się współpraca i polityczne zbliżenie Pekinu i Islamabadu spotyka się z rosnącą niechęcią Waszyngtonu. Ograniczając do minimum pomoc wojskową dla Pakistanu w wysokości 300 milionów dolarów, USA jednocześnie promują ruch niepodległościowy w prowincji Beludżystanu. To w niej znajduje się strategiczny dla Chin port Gwadar. Podgrzewając niepokoje w regionie – Beludżystan i pogranicze pakistańsko-afgańskie - Waszyngton chce skonfliktować Indie z Pakistanem (kraje dysponujące bronią jądrową), a tym samym uniemożliwić dyplomacji rosyjskiej działania na rzecz współpracy Chin, Indii i Pakistanu.
Także działania amerykańskie na rzecz niepokojów w irańskiej części Beludźystanu mają miejsce od dawna. Działa tu wspierana funduszami CIA organizacja Dżundallah. Jak twierdzą jej władze walczy o równe prawa mniejszości sunnickiej w szyickim Iranie. Dżundallah widnieje obecnie na listach organizacji terrorystycznych w Iranie, Stanach Zjednoczonych i Nowej Zelandii, co jednak nie przeszkadza Amerykanom poprzez swych agentów w Afganistanie i do niedawna w Pakistanie wsparcie dla tej organizacji. Najbardziej znaczącymi akcjami Dżundallahu w Iranie były: próba zamachu na prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada (2005 r.), zamachy bombowe w Zahedanie (2007, 2009 i 2010), w Piszin (2009), porwania i uprowadzenia obywateli irańskich do Pakistanu (2006, 2007, 2008), porwanie i zamordowanie policjantów w Sarawanie (2008) oraz zamachy bombowe w Czabahar (2010-2012). Co charakterystyczne dla irańskiej rzeczywistości: aktywność beludżyjskich grup zbrojnych koncentruje się wokół stolicy prowincji – Zahedanu, a także strategicznego i prężnie rozwijającego się irańskiego portu Czabahar, który jest rozbudowywany we współpracy z Indiami i w zamierzeniu ma być bramą dla śródlądowego Afganistanu i państw Azji Centralnej (gazociągi z Turkmenistanu i Uzbekistanu). To konkurencyjny projekt dla pakistańskiego Gwadaru, gdzie mają się kończyć chiński gazociąg, ropociąg, autostrada i linia kolejowa przez Pakistan i Hindukusz do Chin.
Iran oskarża o wspieranie irańskiego Dżundallahu głównie Pakistan (jako bazę dla tego ugrupowania), a także Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone, Izrael i Arabię Saudyjską. Wiele źródeł łączy też Dżundallah z Al-Kaidą i Ruchem Talibów, choć władze tego ugrupowania odcinają się od tych powiązań.
Do przełomowego wydarzenia w historii działania irańskiego Dżundallahu doszło w 2010 roku, kiedy służby irańskie doprowadziły do schwytania oraz egzekucji Abdulmaleka Rigiego, założyciela i przywódcy ugrupowania. Jego następcą ogłoszony został wkrótce Mohammad Zahir Balucz, a organizacja dokonała kolejnych głośnych ataków bombowych (w Zahedanie i Czabahar).
Za radykalne klony Dżundallahu uznaje się obecnie dwie młode salafickie organizacje: Dżajsz ul-Adl oraz Ansar ul-Furqan. Prowadzą one – tak jak ich poprzednicy – działania zarówno w Iranie jak i na terenie Pakistanu gdzie znajduje się gros terytorium Beludźystanu. Od 2015 r. Irańczycy informują regularnie o przejęciu znacznych ilości broni i materiałów wybuchowych podkreślając, że terroryści mają związki z obcymi agencjami wywiadowczymi (CIA, Mossad, MI – 6).
Mimo iż w 2013 r. Iran i Pakistan podpisały umowę w sprawie zapobiegania oraz zwalczania terroryzmu i przestępczości zorganizowanej, pogranicze wciąż pozostaje niespokojne. Bojownicy trudnią się oprócz terroru porwaniami oraz przemytem narkotyków z terytorium Afganistanu. W przeciwną stronę (do Afganistanu i Pakistanu) są przemycane irańskie paliwa, które na czarnym rynku w Afganistanie i Pakistanie miały osiągać pięciokrotnie wyższą cenę niż w Iranie. Wskazuje się, iż taki proceder jest ważnym źródłem zdobywania środków finansowych na prowadzenie walki przez wszystkie organizacje beludżyjskich rebeliantów. Region ten jest od dawna największym wyzwaniem dla irańskich i pakistańskich sił bezpieczeństwa. Amerykanie mogą więc dowolnie rozstawiać w tym rejonie swoje pionki w zależności od potrzeb i zainteresowań.
W okresie pozimnowojennym za najpoważniejszy pretekst do podejmowania działań zbrojnych przeciwko rządowi w Islamabadzie uznać należy eksploatację surowców skoncentrowanych w Beludżystanie. To o prawa do surowców w tej ziemi w dużej mierze toczy się obecny konflikt, zainicjowany w 2005 roku przez przywódców z dwóch najbardziej wojowniczych plemion – Nawaba Akbara Chana (Bugti) i Mir Balucza (Marri). Oczywiście, bezpośrednim pretekstem do jego wybuchu była śmierć Akbara Bugtiego (2006 r.), przywódcy klanu Bugti i żywej legendy walk o prawa Beludżów w Pakistanie. Od tego czasu systematycznie dochodzi do ataków na przedstawicieli pakistańskich służb i odwetowych działań pakistańskich sił bezpieczeństwa, co pogłębiło kryzys w prowincji. Amerykanie teraz chcą wykorzystać te niepokoje trwające w Beludżystanie od lat na skierowanie ich w stronę ekspansji chińskiej w regionie (poprzez walkę z ich aktualnym sojusznikiem – Pakistanem).
W 2009 r. Agha Mir Sulejman Daud Chan ogłosił, iż jest przywódcą zjednoczonego Beludżystanu, który również ma ambicje, by sprawować władze nad irańską częścią: prowincje Sistan i Beludżystan. Stąd też po wielu latach wzajemnego podkopywania interesów na terenie Beludżystanu, w ostatnich latach doszło ostatnio (także z inicjatywy Rosji i Chin) do szeregu spotkań pomiędzy Teheranem i Islamabadem, podczas których rozszerzono traktat z 2013 r. Oba rządy mają świadomość, że współpraca mogłaby doprowadzić do skutecznego zlikwidowania beludżyjskiego separatyzmu Z drugiej strony jednak rywalizacja polityczna i gospodarcza nie pozwalają na ostateczne porzucenie mechanizmów dywersji. W centrum projektów gospodarczych w Beludżystanie znajdują się m.in. rywalizujące ze sobą porty Czabahar i Gwadar oraz projekty ponadregionalnych gazociągów z Azji Środkowej. Także działania innych sił zewnętrznych nie pozwalają na uspokojenie sytuacji w regionie. Za najbardziej destabilizujący czynnik uznawana jest aktywność rywalizujących z Pakistanem Indii, a ostatnio również Stanów Zjednoczonych, gdzie wciąż toczy się debata odnośnie rozszerzania wsparcia dla beludżyjskiego separatyzmu.
Rywalizacja sunnicko-szyicka w świecie islamu odbija się coraz głośniejszym echem również na terenach Beludżystanu i ma w tym regionie zdecydowanie wieloaspektowy charakter. Podstawowa kwestia jest związana z szyickim Iranem, w którym sunnici – m.in. właśnie Beludżowie – deklarują walkę o równe prawa mniejszości wyznaniowej. Drugą istotną kwestią związaną ze wspomnianą rywalizacją, są ataki na szyickich uchodźców z afgańskiego Hazaradżatu w Kwecie, stolicy pakistańskiego Beludżystanu. Szczególnie w ostatnich latach Hazarowie regularnie padają ofiarą aktów terroru – w tym porwań i zabójstw – ze strony radykalnych ugrupowań sunnickich. Choć Beludżowie uchodzą w opinii swoich sąsiadów za muzułmanów umiarkowanych i tolerancyjnych (stąd właśnie migracje afgańskich Hazarów do Kwety), liczne i brutalne ataki na Hazarów sprawiają, że Beludżystan coraz częściej postrzegany bywa jako region niebezpieczny i zamieszkany przez społeczność nietolerancyjną. Podgrzewanie tych nastrojów leży w interesie przede wszystkim Wuja Sama: blokuje inwestycje chińskie i niweluje wpływy rosyjskie w regionie.
Warto w tym miejscu wspomnieć o jeszcze jednym, niezwykle istotnym, fakcie geopolitycznym: Beludżystan, który rozciąga się od wybrzeża Morza Arabskiego aż po południowe, pustynne tereny Afganistanu, stanowi idealne miejsce dla migracji arabskich bojowników z Półwyspu Arabskiego, a także wszelkiego rodzaju logistycznego wsparcia dla nich. Niestabilny i w wielu regionach niekontrolowany Beludżystan już od dłuższego czasu stanowił pierwszy przystanek na drodze bojowników Al-Kaidy do Afganistanu i dalej do poradzieckiej Azji Środkowej. Dziś ten region znajduje się na głównej drodze tranzytu dla członków ISIS, które jawnie już dąży do podboju nie tylko Afganistanu i Pakistanu, ale również Azji Centralnej, części Rosji i Chin (Sinciang). Będący dotychczas na uboczu zainteresowania Beludżystan pozostanie tym samym w nadchodzących latach niezwykle istotnym frontem rywalizacji sunnicko-szyickiej i potencjalnym regionem wzmożonych działań struktur kalifatu. Nie będzie to wpływało korzystnie na życie mieszkańców tego regionu i wdrażanie projektów rozwojowych, mających na celu poprawę ich bytu. Nie da się tym samym zaprzeczyć tezie, iż Beludżowie wciąż są zakładnikami geopolityki i starcia możnych tego świata.
Okoliczności te cynicznie są wykorzystane przez Stany Zjednoczone do destabilizowania granicy dzielonej przez oba kraje: Pakistanu i Iranu. A także w perspektywie zapewnienia sobie poprzez eksport z Arabii Saudyjskiej i emiratów znad Zat. Perskiej grup mudżahedinów i zwolenników Al-Kaidy czy ISIS permanentną destabilizację Afganistanu, środkowo-azjatyckiego „podbrzusza Rosji" i tzw. Turkiestanu Wschodniego (chiński region autonomiczny Sinciang). Aktualna sytuacja w Afganistanie może w jkiims sensie wpisywac sie te scenariusze.
Powrót Tuska i bałwochwalstwo liberałów
2021-07-17 16:03:38
Szef PO Borys Budka podczas Krajowej Rady P0 poinformował Polskę, że na jego prośbę i zaproszenie, Donald Tusk wraca do nadwiślańskiej polityki. Zastąpi on Budkę w fotelu szefa Platformy Obywatelskiej. Atmosfera w demo-liberalnych środowiskach oraz kibicujących bez żenady takim rozwiązaniom mediów w związku z tym wydarzeniem przypomina od tamtej pory bogoojczyźniany, pompatyczny nastrój immanentny religijnemu niemalże kultowi. Śmieszy to i poraża zarazem, gdyż te środowiska głośno, wszem i wobec ogłaszają iż przywrócą w Polsce normalność: nie mówią tylko jaką. Sądzić wypada, iż chodzi im o normalność opisaną np. terminem kompromis aborcyjny bądź nadzieją Agnieszki Holland „żeby było jak dawniej”. Absolutny odlot prezentuje Tomasz Lis w swych sieciowych wpisach. Oto jedna z próbek takich produkcji stanowiąca jawny przykład bałwochwalstwa, klasycznej idolatrii, irracjonalnego dogmatyzmu i ślepego kultu. Przypomina to średniowieczne żywoty świętych produkowane przez Kościół katolicki celem indoktrynacji maluczkich:

Popatrzcie na Tuska. Figura 35-ciolatka.
Zabawni są ci wszyscy
podtatusiali postmłodzieżowcy
z brzuszkami, pomstujący na boomersów
.
Tomasz LIS

Doskonale ten syndrom opisał niegdyś Leszek Kołakowski, to ukąszenie religii i idącej z nią pod ręką irracjonalnością, dogmatem, a w dalszej kolejności – fundamentalizmem. Uważa on, iż każdy „Kult religijny, jakiejkolwiek proweniencji, nigdy nie pozbędzie się przyrodzonej skłonności do degradowania świeckich wartości życia, do uznania ich za względne i pochodne, jeśli wręcz nie wrogie prawdziwemu powołaniu człowieka”. Ze swej strony dodać pragnę jedynie iż każdy kult o religijnym rysie i takiej też praktyce idealizuje swoje przesłanie jednocześnie depcząc, poniżając, stygmatyzując wszystko co się w nim nie mieści, co jest z nim niekompatybilne, co wydaje się ślepemu (bo irracjonalnemu) wyznawcy obce jego pojmowaniu sacrum. Sacrum lub idolowi, któremu oddaje ów kult. To typowy przykład idolatrii czyli czczenia deifikowanych ludzkich „złotych cielców”.
Tuskowi wyznawcy, deklarujący się jako polscy liberałowie, ci którzy jako jedyni posiedli kamień filozoficzny i doznali iluminacji pozwalającej im sprowadzić Polskę na ścieżki normalności, do euro-cywilizacyjnych standardów, odpowiadających wymogom modernizmu na miarę XXI wieku nie mówią nic o konkretach owych ścieżek którymi chcą nas prowadzić do tej normalności, owego Edenu, ku współcześnie rozumianemu postępowi cywilizacyjnemu i kulturowemu. O formach tych zmian nawet nie wspominając.
Poruszmy tylko jeden temat, choć moim zdaniem zasadniczy, na drodze ku cywilizacyjnym, nowoczesnym, współczesnym standardom. Bez niego o jakichkolwiek zmianach, o czymkolwiek w tej mierze, mówić się nie da. Chodzi o świeckość państwa w najszerzej rozumianym wymiarze, o oddzielenie instytucji religijnych – wiadomo, iż w polskiej sytuacji chodzi o Kościół katolicki i jego nad-reprezentację w każdej sferze polskiego życia publicznego – od bieżącej polityki i jurysprudencji. To sprowadzenie religii, jako formy czci sacrum i związanego z tym kultu (czyli czegoś intymnego, subiektywnego, niezwykle personalnego), do osobowego wymiaru. To miałoby pozytywny wpływ zarówno na stosunki wewnątrz naszego państwa jak i na sam przekaz oraz praktykę religijną, traktowaną wówczas jako personalny związek wiary i indywidualnych zachowań. Dziś, w wyniku niebywałego przenicowania religii i prawa, religii i polityki, religii i gospodarki (chodzi o finansowanie z budżetu państwa i państwowych przedsiębiorstw czysto komercyjno-religijnych przedsięwzięć Kościoła kat.) sytuacja w naszym kraju przypomina dawną reklamę napojów alkoholowych wyświetlaną w TV przed 23.00: piwo bezalkoholowe i przymrużenie oka. Z Polską też tak jest – państwo i Kościół konstytucyjnie są autonomicznymi bytami, ale tu następuje owo przymrużenie oka bo rzeczywistość jest absolutnie czymś innym.
Czy ktokolwiek z liberałów zapowiedział choćby kosmetyczną zmianę jaką byłaby likwidacja osławionego, kompromitującego nasz kraj, stawiającego nasz system prawny na równi z jurysprudencją panującą w Iranie, Arabii Saudyjskiej czy Sudanie (a funkcjonującego od dawna, sprzed rządów PiS-u, wprowadzonego do KK w roku 1999 podczas rządów AWS-u, protoplasty zarówno PO jak i PiS-u) artykułu 196 dot. o obrazie uczuć religijnych ?
Czy ludzie ze świecznika obywatelskiego sprzeciwu (czyli przy-platformianego) wobec toksycznych i szkodliwych rządów partii JarKacza są zdolni do takich zmian ? Wątpię w to mocno. I to nie tylko w oparciu o doświadczenia jakie dostarcza przeszłość tych ludzi – kiedy tworzyli Unię Wolności, potem współdecydowali o polityce AWS-u czy dali twarz doktrynie kojarzonej z Platforma Obywatelską. Co sądzić, kiedy np. przedstawiana przez mainstream jako liberałka w zachodnioeuropejskim stylu, myśląca ponoć nowocześnie i w duchu XXI – wiecznego postępu, Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz stwierdza, iż nie chce wojny z Kościołem. A mówi to w kontekście kiedy decyzją władz Gdańska miasto rezygnuje z odzyskania sprzedanej za 1% wartości działki, na której abp. Leszek S. Głódź hodował daniele.
W 2011 r. ówczesny metropolita gdański nabył ową działkę o wartości 460 tys. za 4,5 tys. PLN (transakcję żyrował ówczesny prezydent miasta Paweł Adamowicz). Była szansa na odzyskanie terenu poprzez anulowanie umowy, gdyż faktycznie doszło tu do nadużyć. Jednak 12 lipca, czyli dokładnie po 10 latach od sprzedania działki, ta szansa minęła. Można było także dochodzić praw do wym. terenu podpierając się karą i sankcjami jakie nałożył Watykan na abpa Sławoja L. Głodzia w sprawie tuszowania nadużyć seksualnych jakie miał miejsca w jego diecezji. Celnie zauważa OKO-Press w tej mierze, iż Dulkiewicz jawi się lepszą parafianką niż prezydentką miasta. To przykład dla całej Polski pokazujący, że polityczne elity (mieniące się oświeconymi, liberalnymi, nowoczesnymi) prywatną wiarę religijną i powiązania z Kościołem (formalne i nieformalne) stawiają nadal wyżej niż interes publiczny.
Czy w takim razie ci ludzie mogą pchnąć w razie odzyskania władzy, Polskę – choćby w tym malutkim zakresie – w kierunku nowoczesności, modernizmu, standardom które minimalizować zaczną pisowską (ewentualną) recydywę w przyszłości ? Najlepszą egzemplifikacją tych wątpliwości jest Paweł Poncyliusz, poseł na Sejm i wiceprzewodniczący parlamentarnego klubu Koalicji Obywatelskiej (czyli jedna z twarzy ewentualnej odnowy) klęczący na schodach sklepu z obuwiem w Nowym Sączy (14.07.br ), z różańcem w ręku i odmawiający głośno modlitwę po wezwaniu jakie pod jego adresem w czasie spotkania z mieszkańcami tego miasta skierował do niego zwolennik PiS-u.
Czy na kolanach można być wolny ? A przecież tym liberałom słowo wolność nie schodzi z ust i odmieniają je na różne sposoby.
Mędrzec i mit
2021-05-19 10:58:01
Ostatnie wywiady Adama Michnika dla >ZDANIA< i >GAZETY WYBORCZEJ< odbiły się szerokim echem w polskiej przestrzeni publicznej. I wywołały po części nawet krytykę Mistrza z Czerskiej. Więc jednak dekonstrukcja tego zmurszałego, nadwiślańskiego, umocowanego w romantycznym i patriarchalnym sposobie funkcjonowania przestrzeni publicznej postępuje. Nie jest tak jak drzewiej bywało, jeszcze nie tak dawno, kiedy powszechne uwielbienie i kult wobec wszystkiego co rzekł guru polskich przemian powodowało intelektualny upadek na kolana i uprawianie bezkrytycznej adoracji Mistrza. „Mistrza intelektualnej elegancji”, pewnie obok JP II drugiego monumentu minionych 3 dekad III RP. Oba mity pod naporem czasu i nieuchronnej dekonstrukcji ulegają skruszeniu na naszych oczach. Bo każdy mit czy legenda w zderzeniu z codzienną praktyką, tą mistrzynią i demiurgiem czasów modernizmu i powszechnego pluralizmu, rozproszenia, swobody wyrażania swoich sądów (zasadniczych wartości demokracji o którą Michnik i JP II ponoć walczyli – pytanie tylko czy miały ona dotyczyć ich oponentów, krytyków i innych sądów tak jak ich sądy, mniemania czy nauki) blednie i popieleje. Rozsypuje się niczym skały pod naporem wiatru, wody i lodu.

Podczas jednego ze spotkań z Adamem Michnikiem
poinformowałem go o moim (dość klasztornym, przyznaję)
zaangażowaniu w próby odnowienia formacji lewicowej.
Adam Michnik zareagował: >I co ? Pewnie będziecie
Stawiać problem aborcji jako główną kwestię polityczną ?
Niech was ręka boska broni ! Nie można w Polsce
robić polityki przeciwko Kościołowi !<.

prof. Adam CHMIELEWSKI

I tym aspektom towarzyszącym obu wywiadom chciałbym poświęcić te kilka refleksji, nicując je aforyzmami jednego z największych filozofów i etyków Polski w XX wieku, prof. Tadeusza Kotarbińskiego. Bo czy sakralizację i mumifikację poglądów (a przy tym osób z nimi kojarzonych) nawet najbardziej zasłużonych ludzi w historii może w dzisiejszym świecie być praktyką świadczącą o cywilizowanym, nowoczesnym, demokratycznym społeczeństwie ? Przecież już kilka dekad temu Kotarbiński słusznie zauważył:

Nieśmiertelne są tylko rzeczy martwe
Tadeusz Kotarbiński

Z obu wywiadów wyłania się postać okrzykniętego przez polski demo-liberalny mainstream intelektualisty i giganta nadwiślańskiej myśli okresu tzw. transformacji, jednego z jej twórców podwalin pod III RP i jednostkę obdarzaną przez demo-liberalne środowiska do niedawana niemalże religijnym kultem, głęboko zgorzkniałego, przegranego guru (a my jako społeczeństwo prawdopodobnie z nim). Na koniec ożenionego – jak to ma się permanentnie w polskiej historii - z nadwiślańskimi mitami, romantycznymi fantasmagoriami i nierealistycznym spojrzeniem, bo chciejskim (limitowanym przede wszystkim antykomunizmem który w świadomości Michnika stworzył aprioryczne pola dobra i zła, bieli i czerni), na rzeczywistość. Ideały zmian, cywilizowaniu czy europeizowaniu Polski ugrzęzły znów w postawie klęczącej: przed tradycją i Kościołem. Kadr w głowie się zatrzymał, zastygł, powrócił „do źródeł”. A wiadomo, że na „kolanach nie można być wolnym”.

Kto nie idzie naprzód ten się cofa. Nie ma powrotu do frazy która się przeżyła.
Tadeusz Kotarbiński

Dlaczego – pytają niektórzy dla których najważniejszy jest MIT - intelektualista, heros wolność made in panna "S", ostatecznie, po 30 latach gdy jego dziecko (III RP) jest dojrzałą kobietą świadomą swych praw i wolności, bredzi o religii oraz instytucji religijnej, która w swej 2000 letniej historii wielokrotnie tę wolność deptała, paskudziła, zohydzała ? Moim zdaniem to typowy przykład polskich fantazmatów i fatamorgan, które ten kraj i naród wielokrotnie przywiodły do klęsk. "Polsko, twa zguba w Rzymie" – wołał Słowacki. I romantyk (raczej mistyfikator) Michnik tego nie wie ? Okazuje się kolejnym polskim demokratą, wolnościowcem, który z opresji religijnej kolonizacji kultury nadwiślańskiej nie potrafi się wyzwolić. I to nie jest konserwatyzm. To jest tradycjonalizm, a to różni się zasadniczo co cywilizowany świat rozumie dziś pod pojęciem konserwatyzmu. I tego co z tym się wiąże.

W wolności najcenniejsza jest świadomość
Tadeusz Kotarbiński

W naszym kraju ostatnio sporo pojawiło się tekstów, materiałów, opracowań i prac naukowych na temat historii polskiego włościaństwa, ludu, tych warstw i klas nadwiślańskiego społeczeństwa o których historia milczy. Bo tylko królowie, magnateria, „hrabie i książęta”, „kardynały i biskupy”, szlachta, ziemiaństwo, wcześniej rycerze w zbrojach i na koniach, zwycięskie bitwy i wzniosłe porażki były (i są) przedmiotem prezentacji dziejów Polski. Polak zawsze walczył i jak nie zwyciężał to i tak był „moralnym zwycięzcą”. I jeszcze się modlił, pielgrzymował, wspomagał Kościół i stał przy wierze rzymsko-katolickiej.

Żyć rozumnie. Odtrącić złudne opowieści.
Trzeźwo sądzić. Z ponętnych urojeń wyzdrowieć.
I temu tylko ufać, co zawrze w swej treści
Dostarczyna empirii, rozwagi podpowiedź.

Tadeusz Kotarbiński

Natura folwarczna, pańszczyźnianego, odczłowieczonego przez system chłopa który myślał tylko aby wyjść z folwarku, stanąć obok Pana (np. w liberii lokaja) i czuć pogardę dla tych z czworaków ma się całkiem dobrze w naszym kraju. Czuć pogardę i wyższość do swoich niedawnych towarzyszy niedoli. Bo jakie jest marzenie niewolników ? Targ z niewolnikami gdzie niewolnicy - jako Panowie - handlują swymi dotychczasowi Panami. Ale to odczłowiecza też Pana. Wierzy w swą dziejową misję daną od Boga. Misję ucywilizowania Chama. Nawet w tak powszechnym i modnym od 30 lat u nas słowie – pracodawca – pobrzmiewają te patriarchalne, paternalistyczne ciągoty. Pan, łaskawca, posiadacz - „daje pracę”. Nie zatrudnia. O tym, że to my, pracownicy najemni mu swą prace sprzedajemy nikt nie wspomina. I to jest też mit, który Michnik i jego familia wszczepiły w dusze, serca a przede wszystkim – umysły, Polek i Polaków.

Bywają specjaliści od pilnowania własnych praw i cudzych obowiązków.
Tadeusz Kotarbiński

Zastanawiałem się nad przyczyną klękania środowiska Adama Michnika i jego osobiście przed Kościołem katolickim. Mam odpowiedź z ust samego Michnika: „Albo zachowujesz się jak niezależny intelektualista, albo jesteś w polityce. Dopóki byłem w polityce, szedłem na wiele kompromisów, często gorszych niż ten z Kościołem”. Wszystko więc wiemy. Od momentu kiedy Michnik wszedł do polityki (a kiedy z niej wyszedł ?) do kąta poszły ideały niezależnie od ich wymiaru i znaczenia.
"Uniwersum" i „metr z Sevres” w obszarze etyki i moralności można więc schować do szafy.

Do etyki miłości bliźniego nie jest potrzebna religia. Życzliwość, prawość, odwaga, dzielność opanowanie, godność własna nie dlatego zasługują na szacunek, że tego żąda Opatrzność w pouczeniach przez siebie wtajemniczonym, rzekomo objawionych, ani nie dlatego że praktykując owe cnoty zbawiać dusze dla życia przyszłego. Po prostu dlatego, że postępować w takim duchu jest czcigodne.
Tadeusz Kotarbiński

Michnik i jego familia popadli, zwłaszcza po 2015 roku, w swoisty klincz intelektualny. Otóż Prawo i Sprawiedliwość tak atakowana przez te środowiska bezpardonowo i irracjonalnie jest częścią tradycji "S" i to nie tylko z racji tworzenia jej przez takich ludzi jak Gwiazdowie, Kaczyńscy, Walentynowicz, Gliński (działacz "cywilizowanej" Unii Wolności !), Macierewicz, Wrzodak (gdzie on, gdzie) Glapiński itd. ale i z racji pomysłu na Polskę. PiS jest po prostu częścią „polskości" w warstwie mentalnej, kulturowej, historycznej. A "S" idealizowała naród jako taki, dychotomizując zbiorowość wedle określonego, biało-czarnego, mocno wartościującego, schematu. I ten sposób patrzenia na społeczeństwo to był wstęp do dzisiejszego - kroczek, malutki, kamyczek do ogródka – „gorszego sortu". Zresztą przepływy kadr z PO (nieodłączne dziecko nieboszczki Unii Wolności, środowiska które stworzyło i kultywuje „michnikizm”) do PiS-u i na odwrót świadczą o programowym i światopoglądowym podobieństwie obu członów tworu zwanego przeze mnie POPiS-em

Gdy ustaje tolerancja dla tolerancji, nastaje tolerancja przemocy.
Światło które oślepia jest grosze od ciemności.

Tadeusz Kotarbińśki

Po obu tych wywiadach i postawie Adam Michnika dziś, po 30 latach tzw. transformacji ustrojowej, po tym jak w pewnym czasie >GAZETA WYBORCZA< – czyli familia Adama M – skolonizowała świadomość dużego odłamu polskiego społeczeństwa (a na pewno lwią część wśród tzw. inteligencji) a dziś to imperium medialne zostało zdekolonizowane i zdemistyfikowane, można wysnuć wniosek, iż Adam Michnik jest kolejnym chochołem „ze swym złotym rogiem” – jak w >WESELU< Stanisława Wyspiańskiego - w naszej, nadwiślańskiej historii.




Manipulacje religijne jako opium ludu
2021-04-14 12:39:52
Większość z nas żyje pod nieustanną presją religii,
która chyba najsilniej jest odczuwana w rodzinach i szkołach.
To jest przemoc. Jesteśmy jako jednostki i jako społeczeństwo
ofiarami przemocy. Świadomość tej przemocy to już
w pewnym sensie panowanie nad sprawcą, nawet
jeśli on nadal kontroluje sporą część społeczeństwa
.
Adam Cioch

Adam Cioch to dziennikarz, publicysta, działacz na rzecz laicyzacji w Polsce, założyciel i gospodarz strony internetowej www.pomocswiatopogladowa.pl. Obecny w przestrzeni nie tylko polskojęzycznych, ale i francuskojęzycznych mediów. Studiował teologię na KUL-u. Absolwent sekcji ewangelickiej ChAT w Warszawie. Więc jest osobą wszechstronnie zaznajomioną z problematyką najszerzej rozumianej religijności i zagrożeniami niesionymi społeczeństwu przez wszelką ortodoksje, fundamentalizm, purytanizm religijny. Bezpośrednie kontakty z ludźmi w ramach wspomnianej pomocy światopoglądowej są kanwą, podstawą na jakiej swe spostrzeżenia zawarł w przedstawianej tu pozycji. Nie recenzuję jej, nie streszczam. Moje blogowe rozważania – zachęcające jednocześnie do sięgnięcia po tę pożyteczną i wzbudzającą zastanowienie oraz refleksje pozycję – są subiektywnym spojrzeniem na niektóre problemy zasygnalizowane w prezentowanej tu pozycji. Są jakby moim, prywatnym apendyksem.
Niepokaźnych rozmiarów książeczka pt. >Epidemia manipulacji< zdaniem Autora jest efektem właśnie relacji interpersonalnych z tymi, którzy albo z a-religijnego dystansu krytycznie oceniają obecną pozycję Kościoła katolickiego w przestrzeni publicznej w Polsce lub jako aktywni i zaangażowani ludzie należący do tej wspólnoty nie zgadzają się na wynaturzenia - mającymi swoje źródła w związkach z władzą doczesną duchowieństwa - targającymi polskim Kościołem. Ludzie zaangażowani i samodzielnie myślący odczuwają w coraz szerszym stopniu stany lękowe, bojąc się o przyszłość: swoją, swoich najbliższych, kraju. Bo często postawy ludzi Kościoła, ich wypowiedzi i działania, tworzą podstawy dla dalszych podziałów i fragmentacji polskiego społeczeństwa. A mowa nienawiści płynąca ochoczo z ambon i katolickich środków masowej komunikacji stwarza żyzne pole dla nienawiści, agresji, ksenofobii. Może stanowić – co już widać wyraźnie - podstawę dla fizycznych napaści na tzw. INNEGO.
Dla lewicy laickość państwa i przestrzeni publicznej jest jednym z zasadniczych zagadnień. Religia winna być sprawą absolutnie prywatną, zaś instytucje religijne stać się takimi samymi podmiotami jak inne elementy sfery publicznej, spraw społecznych, o polityce nie wspominając. Zinstytucjonalizowana religia, jej gremia kierownicze są bowiem zawsze częścią systemu władzy. W przypadku systemu kapitalistycznego – częścią władzy kapitału. Klerykalizm jest tego najlepszym przykładem i praktyką.
Zinstytucjonalizowana religia, włączona i funkcjonująca czynnie w przestrzeni publicznej, jest zawsze czynnikiem wzmagającym opresję państwa (jako struktury organizacyjnej) wobec osoby ludzkiej. Ogranicza jej wolność i swobodę myślenia, wyrażania opinii, zawęża jej kreatywność i krytycyzm, wtłacza jednostkę w system państwowych, niby-powszechnych, religijno-systemowych nakazów, norm, autorytetów. Z jednej strony mamy do czynienia z państwowo-systemową propagandą i przekazem, z drugiej – potwierdza się go religijną, podprogową, niemalże intymną (bo czymś takim jest religia jako kontakt jednostki wierzącej z Absolutem) transmisją informacji przekazywanych równolegle do liturgii i religijnych rytuałów.
To m.in. stąd, z upolitycznienia religii i czynnego uczestnictwa bezpośrednio w życiu publicznym przez duchowieństwo tworzy się tzw. "lumpenproletariat" ([za]; Karol Marks / Fryderyk Engels, >Manifest komunistyczny< wyd. niemieckie - 1890 r.). "Lumpenproletariat" współczesny, w wydaniu XXI-wiecznym. Chodzi o wpływy na świadomość powodującą skłonności do konserwatyzmu, tradycjonalizmu, unikanie nowinkarstwa czy krytycyzmu w stosunku do tzw. ogólnie przyjętych (a faktycznie – narzuconych), potwierdzonych stemplem państwa i ambony, autorytetów. To też jest element mieszczący się w terminie „lumpenproletariat” w ujęciu klasyków marksizmu. W jego obrazie i przyczynach powstania. Tu widzę właśnie korelację pomiędzy prezentacjami przez Adama Ciocha przyczyn i efektów religijnej manipulacji a współczesnym zagrożeniem nawrotu do jakiejś formy „wieków ciemnych”. Bo skąd – oprócz materialnego, społecznego wykluczenia - wziął się nagle tabun tych twardych anty-szczepionkowców ? Skąd te hordy płaskoziemców, bezrefleksyjnych czcicieli tego co im powie reklama w TV ? Skąd ci zwolennicy pseudo-nauki i szamanizmu intelektualnego itd. ? M.in. z nadmiernej obecności manipulacji absolutnie anty-racjonalnej i kultu nierzeczywistości w publicznym także państwowym, przekazie. Religijna manipulacja w jakimś sensie z tym współgra i się do tego przyczynia.
Lewica walcząc o świeckie, laickie państwo nie walczy z religią. Postuluje jedynie – właśnie dla wzmocnienia jednostki, dla podniesienia rangi indywidualnych przekonań i osobowej wiary (także religijnej) wzbogacającej duchowość człowieka – o absolutny rozdział instytucji religijnych i przestrzeni publicznej. Manifestacje oraz zaprawione w podtekście politycznie rytuały religijne, realizowane w sposób masowy i publiczny, szkodzą de facto samej istocie religii, indywidualnej wierze. Odzierają ją bowiem z intymności i subiektywnej refleksji. Lewica twardo stawiająca zagadnienie absolutnego rozdziału instytucji religijnych i religii od publicznej przestrzeni walczy tym samym o wolność jednostki, o jej dobrostan i poszerzenie horyzontów dla jej samodzielności. Wizja takiej osoby ludzkiej, bardziej krytycznej, bardziej refleksyjnej, bardziej oddzielonej od narzuconych (czyli bardziej wolnej) – bo „tak było zawsze” – jakichkolwiek tradycyjnie pojmowanych autorytetów leży przecież u podstaw in situ lewicowości.
Bo tak naprawdę Kościół rzymsko-katolicki (jako przykład najbardziej zinstytucjonalizowanej, zcentralizowanej i totalnie rozumianej religii) – choć tego ex cathedra jawnie nie głosi ale cały jego przekaz jest nasączony tym przesłaniem – uznaje i propaguje tylko jedną formę równości; równość wobec grzechu pierworodnego. I tak się to ma ze wszystkimi religiami i instytucjami religijnymi, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. religie abrahamowe. Z taką interpretacją pojęcia równość i idącej z nią pod rękę sprawiedliwości (we wszystkich wymiarach bytu ludzkiego) nikt mieniący się lewicowcem nie może się zgodzić. Nie może tego tolerować i promować. I to jest kolejny argument dla eliminacji z przestrzeni publicznej i bieżącej polityki tak mówiących o świecie i ludziach instytucji.
Polecam sięgnąć - nawet dla krytycznego zastanowienia się nad wnioskami Autora – po tę zwartą, cieniutką pozycję książkową. Warto.

Ekipa Bidena i Chiny
2021-02-07 16:56:31
Błąd chwili staje się troską całego życia.
Przysłowie chińskie

Po inauguracji rządów nowej administracji w Waszyngtonie Chiny powracają do swojej polityki w cieśninie Tajwańskiej czyli stwarzania klimatu nacisku na Tajwan – traktowanego przez Pekin jako zbuntowana prowincja Chin kontynentalnych – za pomocą permanentnej obecności lotnictwa Chińskich Sił Powietrznych Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (PLAAF) i chińskiej marynarki wojennej (PLAN) tuż u wybrzeży wyspy. Tajwan jest dla USA od dekad ważnym obiektem tak militarnym jak i politycznym (nacisk na ChRL). Zmiana ekipy w Białym Domu – jak marzyło wielu komentatorów – nie zmieni relacji w tej (i w innych także) Waszyngtonu i Pekinu. Może tylko retoryka ulec zmianie lecz zasadniczo działania ekipy Bidena będą kontynuacją polityki Trumpa wobec Chin.
Świadczą o tym przede wszystkim nominacje w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i MSZ. Gdy je ogłoszono stało się jasne, że polityka nowej administracji wobec Chin i Tajwanu nie zostanie cofnięta. Tacy ludzie i ich dotychczasowe poglądy jak Kurt Campbell, Laura Rosenberger i Shanthi Kalathil, Katherine Tai itd. to gwarantują. Coraz ostrzejsza rywalizacja USA i Chin na terenie Azji pd. wsch. i wsch. będzie postępować i to na wielu płaszczyznach. Wymienieni urzędnicy są zwolennikami coraz bliższej współpracy – nie zważając na protesty i oburzenie Pekinu oraz idące wraz z tym zagrożenia – z Tajwanem, również w sferze militarnej i dozbrajania Tajpej. Co więcej, z kręgów republikańskich będzie szedł nacisk na kontynuację polityki wobec Chin i ekipa Bidena musi się z tym poważnie liczyć. Zwłaszcza iż w kręgach obecnie wybranego, z większością demokratyczną, Kongresu poparcie dla Tajwanu jest rekordowe. Demokraci – jak zawsze miało to miejsce – swą politykę opierali (przynajmniej taką prowadzono narrację) o szerzenie wolności, demokracji wg swoich zasad, swobód i swoiście pojmowanych praw człowieka. Oczywiście w interesach i z punktu widzenia Waszyngtonu. Co do Chin taktyka jest w tej sferze jasna: sprawa Ujgurów (Xinjiang), Tybet, Hongkong, prawa człowieka w samych Chinach. No i właśnie Tajwan.
Na zaostrzenie reakcji Pekinu wobec Taipei w minionym roku wpływał też fakt, że wybory na Tajwanie ponownie wygrał Tsai In-weng optujący za absolutną niezależnością wyspy i realizujący konfrontacyjną politykę z Chinami kontynentalnymi (m.in. zakupy wielkiej ilości broni w USA oraz częste wizyty biurokratów waszyngtońskich na wyspie co zawsze powoduje zdenerwowanie i protesty ze strony Pekinu traktujących je jako ingerencja w wewnętrzne sprawy Chin). ChRL stawia od lat na przedstawicieli Kuomintangu na wyspie, który jest jednak w defensywie. Penetracja tajwańskich wód terytorialnych i przestrzeni powietrznej przez jednostki PLAAF i PLAN osłabła (podobnie jak notoryczne cyberataki chińskich hakerów) przed wyborami w USA. Ale po analizie ich wyników oraz wspomnianych nominacjach sytuacja ponownie ulega zaostrzeniu.
I tak w ciągu miesiąca kilkadziesiąt razy samoloty chińskie wdarły się (przebijając system elektronicznej identyfikacji obrony) w przestrzeń tajwańską. Zwiększyła się też znacznie liczba lotów w cieśnicie Tajwańskiej chińskich, specjalnych samolotów do zwalczania okrętów podwodnych. Kutry PLAN notorycznie wpływają na tajwańskie wody terytorialne. Tajwan przy wsparciu USA ma nadzieje – na bazie CoV-19 i sprawnego poradzenia sobie na wyspie z epidemią – na powrót do czynnej i aktywnej polityki międzynarodowej. Zwłaszcza wspomniane lobby pro-tajwańskie (a w zasadzie anty-chińskie) wśród kongresmanów wydaje z siebie tego typu sygnały.
I w tej mierze można także odczytywać aktualną eskalację klimatu wokół Tajwanu z racji uświadomienia sobie przez Pekin, że zobowiązania USA wobec Tajwanu pod rządami Bidena pozostaną bez zmian, a nawet mogą ulec zacieśnieniu. Powrót do sytuacji za rządów Obamy - bardziej liberalnej i opartej na postrzeganiu Chiny jako partnera w wielu płaszczyznach – jest jak uważa wielu komentatorów i analityków niemożliwy. Z tej też racji iż miejsce mniej asertywnego, bardziej koncyliacyjnego Hu Jin-tao zajmuje dziś wyrazisty polityk, bezkompromisowy i czujący potęgę Chin, Xi Jin-ping.
W wydanym 23.01.2021 Departament Stanu USA oświadczeniu zatytułowanym >Presja wojskowa ChRL przeciwko Tajwanowi zagraża regionalnemu pokojowi i stabilności< wyraził wysokie zaniepokojenie wzrostem napięcia na wodach wokół Azji południowej i południowo-wschodniej. Wezwano Pekin do natychmiastowego zaprzestania nacisków wojskowych, dyplomatycznych i ekonomicznych jakich doświadcza z jego strony Tajwan. Zaapelowano do podjęcia dialogu z demokratycznie wybranymi przedstawicielami Tajwanu i uznania status quo. Stany Zjednoczone zapewniają wsparcie dla pokojowych rozwiązań problemów w cieśninie Tajwańskiej i na Morzu Południowo-chińskim, zgodne z życzeniami i najlepszym interesem mieszkańców Tajwanu oraz krajów leżących w tym regionie. Departament Stanu podkreślił, iż wsparcie USA dla Tajpej musi być utrzymane tak, aby zdolności militarne Tajwanu nie ulegały uszczupleniu.
W międzyczasie jednak na wody Morza Południowo-chińskiego powróciła grupa okrętów amerykańskiej marynarki wojennej kierowana przez atomowy lotniskowiec USS Theodore Roosevelt
Trzeba dodać, że prezydent Chin ma obecnie możliwości personalnego decydowania o militarnych działaniach i wszystkim co jest związane z wojskiem oraz obronnością kraju po zmianach jakie weszły w życie 1 stycznia br. Bardziej niż kiedykolwiek Xi Jin-ping posiada teraz prerogatywy dla mobilizowania całego społeczeństwo chińskiego na rzecz obronności kraju.
W tym regionie dochodzi jeszcze dodatkowo konflikt z Filipinami o szereg wysepek i raf na rubieżach Morza Południowo-chińskiego zwanych (w zależności od kraju) Wyspami Paracelskimi lub Spratly’ego. Chiny ostatnio poinformowały o utworzeniu na tych wyspach dwóch tzw. wojskowych regionów administracyjnych. Pekin uważa je za nieodłączne terytoria Chin. Władze w Pekinie przedstawiły także listę nazw, które nadały 80 wyspom, rafom, płyciznom i grzbietom śródoceanicznym na Morzu Południowochińskim wg chińskiej transkrypcji.
Już wcześniej – jako że te wysepki, rafy i skały są rozbudowywane jako chińskie bazy wojskowe (prowadzi się tu od lat szeroko zakrojone prace inżynieryjno-budowlane) – Pekin utworzył tu wojskowe ośrodki wsparcia psychologicznego dla żołnierzy stacjonujących w tym w rejonie, narażonych na trudy służby i stres związany z groźbą wybuchu zbrojnego konfliktu. A ten konflikt wisi cały czas nad tym regionem. Filipiny uznają wysepki za swoje terytoria. Zaniepokojenie rządu w Manili wywołało również otwarcie w ub. roku dwóch naukowych stacji badawczych na zbudowanych przez Chiny wyspach w rejonie raf. Według chińskiej agencji Xinhua stacje mają służyć do prowadzenia badań oceanograficznych, ale analitycy z państw Azji Południowo-Wschodniej podkreślają nie tylko ich rolę naukowo-badawczą ale i militarno-ekspansjonistyczną.
O post-demokracji tworzącej post-obywatela
2021-01-01 00:24:24
Kiedy zaawansowane społeczeństwa stają się
odpolitycznione, zmiany są w równej mierze subtelne
i spektakularne. W codziennym dyskursie język
polityczny zostaje postawiony na głowie, zgodnie
z przepowiednią Orwella w Roku 1984. Demokracja
uchodzi obecnie za instrument retoryczny. Pokój
jest wieczną wojną, globalny oznacza imperialistyczny,
a niegdyś pełne nadziei pojęcie reformy teraz jest
synonimem regres - nawet destrukcji. Oszczędności.
są narzuceniem ekstremalnego kapitalizmu biednym
oraz podarowaniem socjalizmu bogatym: pomysłowy
system w którym większość obsługuje
zadłużenie mniejszości

John PILGER

Istota myśląca, zdolna do przekształcania świata wedle swoich zdolności i możliwości nie może się obyć bez wartościowania. I tym samym bez pojęcia wartości. Musi jednak to być skorelowane z cywilizacyjnym rozwojem, co nie jest jednak immanencją kultury Zachodu uzurpującej sobie miano wiodącej i z wielu względów modelowej dla wszystkich pozostałych cywilizacji na Ziemi. Dziś i w przeszłości. Jednocześnie obserwuje się chęć ludzi Zachodu do ucieczki, do zapomnienia czy zminimalizowania swej tragicznej roli w historii świata. Kolonialnej, krucjatowej, imperialistycznej w epoce rozpoczętej wyprawami krzyżowymi, reconquistą i odkryciem Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Także udziału nie tylko intelektualnego, ideowego, kulturowego ale i politycznego w rozwoju faszyzmu i nazizmu. Gdyż to określone praktyki kolonialne na pozaeuropejskich teatrach działań, narracja i głoszone publicznie idee przez cały XIX wiek przygotowywały dramat Holocaustu w Europie. Problem ostatecznego rozwiązania dojrzewał długo w głowach Europejczyków i dopiero najbardziej cywilizowany, rozwinięty technologicznie i kulturowo naród jakim był (i są) na Starym Kontynencie Niemcy potrafił wdrożyć te metody i formy in situ. I Europejczycy się przerazili mimo, iż od dekad podobne lub tożsame metody stosowano w koloniach wobec tamtejszych, nie-europejskich autochtonów.
Taką ucieczką jest również uchwalona przez Parlament Europejski rezolucja pt. „O znaczeniu europejskiej pamięci dla przyszłości Europy”(17.10.2019), z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Owo zrównanie komunizmu z faszyzmem w kontekście wybuchu II wojny światowej oznacza nie tylko polityczną ale i historyczną ślepotę, koniunkturalność, hipokryzję, ale przede wszystkim – manipulację historią. Jest właśnie typową próbą zapomnienia własnych, zachodnio-europejskich niechlubnych epizodów z minionych dziejów, które stały się przyczynami z jednej strony zwycięstwa nazizmu w Niemczech (i popularności faszyzmu w wielu krajach Europy 1920-45) a z drugiej – ale grubo wcześniej bo w XIX wieku – doprowadziły do popularności idei komunistycznych i socjalistycznych. Poza tym wydźwięk tej rezolucji jest wybitnie krucjatowy i mentorski.
Kolonializm jest nieodłącznie sprzężony z rasizmem i wszelkimi jego hybrydami. Bez rasizmu nie byłoby kolonializmu. I na odwrót. Kolonializm XIX i XX wieczny były efektem, wisienką na torcie rozpoczętych procesów społecznych wraz z I wyprawą krzyżową (1099). Podbojom, eksploatacji, zyskom nadawano tylko różnie uzasadnienia: od religijnych, typowo mitycznych przez rasowe, kulturowe i cywilizacyjne (tu widać wyraźnie te rasistowsko podgrzaną wyższość kultury „białego człowieka” wobec kolonizowanych ludzi z innych kontynentów, innych ras, pozostających na innym – co nie oznacza gorszym – stopniu ewolucji). W dzisiejszych czasach sięga się po uzasadnienia humanitarne – interwencja humanitarna czy „uniwersalistyczna” w imię demokracji, wolności, praw człowieka. Efekty są zazwyczaj mizerne. Np. interwencja USA wspomagana przez tzw. koalicję w Afganistanie trwa już prawie 20 lat. O Iraku, Libii, Syrii czy wcześniej Somalii nawet wspominać już nie warto.
W całej tej narracji mówiącej o post-demokracji, post-prawdzie, post-modernizmie człowiek staje się post-obywatelem, kultura zachodnia – post-Zachodem, a swoboda wyrażania myśli i przekonań (w każdym wymiarze) post-wolnością. Stempel post – niweluje wszystko co do tej pory miało jakiekolwiek znaczenie, jakąkolwiek wartość, cokolwiek znaczyło. Zostają tylko zyski, dochody mega-korporacji i rekinów finansjery.
Zachowując się jak rycerze krzyżowi, nietolerancyjnie, wybiórczo traktując pojęcia wolności i demokracji, mimo woli wywołano wilka z lasu we własnym domu. Ofensywa wszelkiej konserwy jest o tyle niebezpieczna, że elity są wyalienowane ze społeczności lokalnych, narodów czy innych większych grup społecznych. Poczuwają się raczej do ponadnarodowych, ponadklasowych, ponad-rasowych czy ponad-konfesyjnych więzi korporacyjnych czy klanowych. To, iż po swej stronie mają liberalną prasę i media, o niczym jeszcze nie świadczy i nic nie znaczy. Bo przeciwnik też okopał się na tych samych pozycjach. Dżihad, walcząc z McŚwiatem (Benjamin Barber), posługuje się skutecznymi metodami utożsamianymi do tej pory jednoznacznie z nowoczesnością. A krucjata jest jedną (i nieodłączną) z form prozelityzmu czy apostolstwa immanentnych chrześcijaństwu, islamowi czy hinduizmowi. To połączenie walki i wiary religijnej: cnót rycerskich, męskich i sił witalnych z bogobojnością, idealizmem, potrzebą transcendencji i poddaństwem. Rewitalizacja wierzeń religijnych, wzrost liczby ortodoksyjnych adherentów i fanatycznych wyznawców grozi – przy równoczesnym postponowaniu wszystkiego co nowoczesne, modernistyczne czy neutralne światopoglądowo – powrotem dawnych czasów krucjat, ostracyzmu wobec INNEGO czy aktami przemocy w stosunku do niewiernych bądź inaczej myślących, wyznających inne idee i wartości. Zwłaszcza, gdy do tego dochodzi wszechobecny uwiąd racji rozumu i deprecjacja empirii wobec płaskiej mistyki, taniej ezoteryki, pop-okultyzmu, osjanizmu czy zwykłego transcendentalnego szaleństwa.
Tak post-kolonialnym, imperialnym i paternalistyczno-dogmatycznym postępowaniem i polityką Zachód „wywołał” recydywę sił wrogich ideom, które sam chciał eksportować uznając w swym egocentryzmie i egotyzmie za szczyt, za clou rozwoju ludzkości.
Dwugłos w sprawie "Black Friday"
2020-12-01 09:35:01
Anna Maria Siewierska-Chmaj - to polska politolożka, dr hab. nauk społecznych, profesor nadzwyczajny Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie (jest rektorem tej uczelni) oraz Katedry Nauk o Administracji Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Dokonała 30.11.2020 na FB wpisu dot. wyprzedaży i tego co wokoło tego wydarzenia się dzieje. Komentując jej wpis napisałem coś co może nie jest kontrą wobec tez Pani Profesor, ale zawiera wg mnie istotę tego szaleństwa jakie neoliberalna kultura mega-konsumpcji czyni swoją obecnością w przestrzeni publicznej. Przedstawiam ten dyskurs na swoim BLOGU:

Można sądzić, ze prawdziwym celem rewolucji jakie dokonały się
w Europie Wschodniej była nie tyle wolność i prawo głosu, co
dobrze płatne posady(dla nielicznych) i prawo do
nieograniczonych zakupów. Zakupy oznaczają konsumpcję,
a konsumpcja zależy od fabrykowania potrzeb, a także towarów,
które zaliczam do specyficznego sektora gospodarki
opartej na usługach – telesektora inforozrywkowego.

Benjamin R. Barber (>DZIHAD KONTRA MCSWIAT<, 1995)


ANNA SIEWIERSKA – CHMAJ:
Black Friday, Black Week, Cyber Monday... Sale, Sale, Sale...

Co roku o tej porze nachodzi mnie refleksja, że my jednak zasługujemy na los dinozaurów. Nie zrozumcie mnie źle! Nie jestem ascetką, nie namawiam do chodzenia w barchanowych majtkach i zgrzebnej kapocie, nie lubię skrajności w żadnym wydaniu. Lubię za to ładne ubrania, dobre kosmetyki, czerwone wino. Ale ile ubrań może potrzebować jeden człowiek ? Ile kosmetyków zużyć, zanim zda sobie sprawę, że czasu nie można zatrzymać ? Ile wina wypić, zanim porzyga się nadmiarem szczęścia ?
Fast fashion zabija naszą planetę szybciej, niż jakakolwiek inna branża ! To, że ktoś gdzieś ustalił, że w tym sezonie jest modna fuksja, nie oznacza, że mamy pędzić do galerii handlowych kupować kolejne szmaty, które trafią na śmietnik za rok lub dwa. Bo jest wyprzedaż ? Bo tanio ? Ale jakim kosztem ??? I po co ? Ile jeszcze rzeczy potrzebujemy, żeby zaspokoić pragnienie, którego się nie da ugasić ? Ile okazji upolować, żeby poczuć się drapieżnikiem a nie ofiarą ? Kupujemy, kupujemy a i tak smutno jakoś, coraz smutniej...
Był taki czas w moim życiu, że trochę podróżowałam po Azji. Pamiętam z jakim dziwnym uczuciem, wręcz deja vu, dostrzegłam coś, czego na Zachodzie już prawie nie ma - rzemieślników. Krawców, szewców, ślusarzy, zegarmistrzów i elektryków, ulicznych naprawiaczy wszystkiego, co się da naprawić. My wolimy wyrzucić, my możemy wyrzucić. U nas już prawie nie ma kto naprawiać, zresztą wymiana bywa bardziej opłacalna od naprawy. Tyle, że to myślenie zaczyna chyba przenikać ze świata przedmiotów do świata relacji międzyludzkich. Nowa sukienka, nowa szminka, nowy mąż. Nowy zegarek, nowy samochód, nowa dziewczyna. Tylko my coraz starsi a na wyprzedażach jakoś ciągle nie można kupić wiecznej młodości. Do dupy takie wyprzedaże !

RADOSŁAW S. CZARNECKI:
Reklama wmawia tej 15 -20 % populacji „światowych ludzi", tej części która jest esencją i nią ma być w nadchodzących czasach hiper-globalizacji /to co J.Galtung nazywa społeczeństwem 20 : 80/, że gdy „cuś" nowego kupisz to będziesz szczęśliwy, będziesz cool, że bez smartfona z wodotryskiem albo zegarka ze śledziem na złotym łańcuszku nie możesz „być pięknym, młodym, bogatym (wewnętrznie)". A wszyscy przecież tacy są; na dodatek uśmiechnięci, weseli, szczęśliwi. Bo kupili, nabyli, bo mają to „cuś". I żeby takim być, dołączyć do tej zbiorowości to trzeba kupować ........ bo z kolei idzie produkcja a przez to (ponoć) rosną wskaźniki dobrobytu, szczęśliwości, zadowolenia itd. Bo jest praca. To wariactwo tego świata - głównie euro-atlantyckiego - jest nową formą kolonializmu, wyzysku i eksploatacji. Tym razem mentalnego. Tzw. „zakupizm" (B.Barber >DŻIHAD KONTRA MCŚWIAT<, L.Thurow >PRZESZŁOŚĆ KAPITALIZMU< który porównuje dzisiejszą, taką żesz sytuację do upadku Imperium Romanum właśnie z racji rozbuchanej i będącej samą dla siebie konsumpcji itd.) to rodzaj choroby niczym alkoholizm, narkomania, seksoholizm etc. Trzeba też pamiętać w jakich warunkach szyje się markowe „ciuchy" Zary, Armaniego czy jakiejś Bershki w Etiopii, Azerbejdżanie bądź Bangladeszu. Np. pożar szwalni przed paru laty gdzie stłoczone w niewolniczych warunkach kobiety szyjące za 3 dolary dziennie „ciuchy", które w Europie dostające tylko metkę markowego producenta są sprzedawane właśnie na tych niby-wyprzedażach po zwielokrotnionych cenach swej wartości produkcji ..... Zginęło wówczas, podczas tego pożaru, ponad 1600 szwaczek (to było w Banladeszu). Szybciej, taniej, więcej...... Parafrazuję współczesność, naszej kultury i cywilizacji zachodniej przedstawianej reszcie świata jako clou rozwoju ludzkości, dewizy barona P. de Coubertina ! I ten nacisk psychologiczny za pomocą agresywnej i totalnej reklamy, ze wszystkich stron na moją, Twoją, naszą świadomość. To atak i wmówienie, że musisz .....
Czy to nie jest nowa forma totalitaryzmu (miękkiego, zawoalowanego, działającego podstępnie na podświadomość ale totalitaryzmu z racji swej agresywności i „przymusu od wewnątrz") ?
Nigdy nie brałem i nie biorę, nie będę brał w tym zbiorowym szaleństwie udziału. I gardzę reklamą, wszelaką, gdyż to jest traktowanie człowieka „jak bezrozumnego zwierzęcia, żyjącego tylko po to aby kupować" (B.Barber, >SKONSUMOWANI<). To właśnie jeden z przykładów infantylizacji świata i ludzi przez aktualną kulturę (neoliberalną). A jeszcze co do reklamy: gdy coś potrzebuję kupić wtedy przeglądam, interesuje się, czytam, ale inicjatywa jest moja, którą rodzi potrzeba, moja chęć i myśl nie agresywny, ciągły atak na moją podświadomość, że muszę .......
Dawno temu, jeszcze w czasach studenckich (I poł. lat 70. ub. wieku) gdy należałem do studenckiego klubu dyskusyjnego (tak to się nazywało chyba wtedy - Pałacyk we Wrocku) oglądałem film pt. >WIELKIE ŻARCIE< (obraz Ferreriego z M.Mastrojanim i U.Togniazzim w rolach głównych) . Koniec filmu jest symboliczny - 4 bohaterów umiera z przejedzenia, w fali własnych ekskrementów i wymiocin. I to była futurystyczna - a dziś co i JM Pani Rektor porusza w swym świetnym, humanistycznym i pro-człowieczym wpisie (chapeaux bas Pani Aniu) - wizja kultury Zachodu, wyeksportowana na cały świat. Wtedy przed 50 bez mała laty nie za bardzo kojarzyłem ten symbol. Dziś jest on „realem". Św. Augustyn rzekł był swego czasu „Nam pereat mundus, sed fiat iustitia" (niech zginie świat, byleby była sprawiedliwość - w domyśle: nasza, chrześcijańska, rzymska sprawiedliwość). Parafraza tej sentencji do przedstawionej w tym wpisie przez Panią Profesor sytuacji przekłada się na następujący moim zdaniem szlagwort: „niech zginie świat, ale tylko kupujmy".

MOJA REFLEKSJA PODSUMOWUJACA:
Taka jest istota sytemu kapitalizmu, bałwochwalstwa rynku i neoliberalnych tzw. reform, które zaczęły się od gospodarki, a z czasem objęły wszystkie dziedziny życia. Myślenie także, czyniąc przeważnie z ludzi infantylne dzieci żyjące tylko po to aby się bawić, uśmiechać, konsumować, a życie ograniczać najdalej do dnia jutrzejszego. Rację może ma więc punkowy zespół Cool Kids of Deth śpiewając: „Chcesz być szczęśliwy – ogłup się sam”.