Stracone dekady lewicy. Polemika z Piotrem Kuligowskim
2011-01-10 15:58:01
STRACONE DEKADY LEWICY

Czego nie zauważył Piotr Kuligowski?

Piotr Kuligowski był i jest osobą przeze mnie cenioną, z tym większą przykrością czytałem jego wypowiedź poświęconą dekadzie lewicy w Polsce.



Bez wątpienia nie można odmawiać mu wrażliwości społecznej, jednak popadł w wyraźne wypalenie się wewnętrzne marksistowskiego światopoglądu, stając się krążącym w koło zakładnikiem nie tyle myśli anarchistycznej, która w wydaniu Abramowskiego czy Chomskiego, bynajmniej nie posuwających się do potępiania marksizmu w czambuł jest godna szacunku, co raczej post czy neo -anarchizmu w swej odmianie skrajnie negującej jakąkolwiek wartość i osiągnięcia komunizmu, zakładającej, że nawet „mniejszym złem” może być współpraca z socjaldemokratami i naprawianie świata drogą stopniowych reform, realizowania potrzeb konsumenckich, czy metod charytatywnych, przy całkowitym i wcale nie taktycznym odrzuceniu pojęć takich jak „walka klasowa” czy „dyktatura proletariatu” ze względu na to, że źle się one kojarzą, albo też ze względu na własne jednostronne percepowanie tych pojęć.

A zatem logika panowania klasowego jaką przedstawił Marks jest zdaniem Piotra do odrzucenia. Nie chodzi przy tym o jakąś krwawą i stosującą zaczepną przemoc dyktaturę, bo wówczas jest mowa jedynie o rzezi, lecz o zmianę układu sił klasowych zabezpieczoną przed powrotem ancien regime. Według naukowej analizy Marksa panowanie klasowe zawsze opiera się na sile klasy, która aktualnie władzę sprawuje, to znaczy wyklucza kompletnie np. „demokratyczny” udział w podejmowaniu decyzji w danym państwie swoich przeciwników mogących dokonać zmiany układu społeczno-politycznego.

W przypadku rządów burżuazyjnych klasą sekowaną i odrzucaną, jak w historii bywało przy pomocy bardzo silnych masowych represji jest proletariat. Kiedy rewolucja socjalistyczna obala rządy burżuazji, to właśnie wysiłki tejże klasy, by powrócić do władzy i odrestaurować dawne stosunki społeczne, a także wymordować awangardę i zwolenników rewolucji, co realizowano, żeby wspomnieć tylko najważniejsze przypadki np. podczas eksterminacji zwolenników komuny paryskiej, w pacyfikacji Finlandii w 1918 r., rewolucji 1918-19 w Niemczech, wymordowaniu twórców komuny bakijskiej ze Stiepanem Szaumianem na czele, stłumieniu przy pomocy krwi i żelaza rewolucji węgierskiej, czy tłumiąc wszelkie wystąpienia robotnicze, strzelaniem do demonstracji i stosowaniu masowych tortur wobec komunistów przez cały okres trwania Polski Międzywojennej, albo też podczas zamachu stanu Pinocheta.

Przyjrzyjmy się nieco zadziwiającej logice Piotra Kuligowskiego, który własne zmęczenie działalnością w organizacji politycznej utożsamił najwidoczniej z nastawieniem, że zdecydowana większość komunistów „nigdy się niczego nie nauczy”. Pierwsze pytanie nasuwa się samo, a z czego ma się uczyć w ciągu ostatnich 20 lat, podczas gdy należałoby powiedzieć otwarcie, że ostatnie 20 lat działalności lewicy to stracone dekady i dopiero należałoby starać się przemyśleć wszystko od początku i z porażek i błędów wykuć jakiś początek bez odrzucania i potępiania w czambuł najstarszych tradycji związanych z marksizmem, w tym także polskich XIXwiecznych i międzywojennych. Po raz kolejny powtórzmy bez zbędnych oskarżeń ale i idealistycznych upiększeń – ostatnie 20 lat to okres braku jakichkolwiek większych sukcesów politycznych lewicy, choć nie zawsze z winy tych, którym niektórzy to próbują przypisywać, niemniej z wyjątkiem jedynie początkowego zainteresowania jakie budził w społeczeństwie do czasu gdy ludzie dostrzegli, że rządy i tak robią swoje, ruch antywojenny, budowany wokół lewicy, trudno mówić o jakichś większych i trwałych osiągnięciach.

Niestety jedną z przyczyn tego stanu rzeczy nie jest, jak by się Kuligowski nie upierał, pielęgnowanie jakiegoś rzekomego „truchła marksizmu” , ile zaniedbanie przez część lewicy, mieniącej się górnolotnie „lewicą antyautorytarną” czy też reformistyczną o różnych odcieniach tejże marksistowskiej analizy, którą Piotr Kuligowski nazywa tak nieskuteczną, choć tyle miejsca, jak już zauważył jeden z komentatorów, jest zmuszony jej poświęcić. Jednym słowem poświęcenie się wyłącznie obyczajówce, czy dobroczynności. W tym momencie pewną wcale nie małą część lewicy wypada po prostu oskarżyć o całkiem autorytarne sekowanie tychże tradycji, zapominając że żaden inny zastępczy problem czy analiza nawet naukowa, nie pozwoli na znalezienie drogi alternatywnego rozwoju na polu cywilizacyjnym. Ta bowiem płaszczyzna jest tutaj totalnie zlekceważona na rzecz spełniania jedynie „realnych” postulatów. Warto by Piotr Kuligowski zapoznał się z analizą zawartą w pracy jednego z blogerów lewica.pl Artura Banaszewskiego p.t. „Szanse dla socjalizmu w XXI w” pozwalającą spojrzeć z perspektywy konsekwentnie marksistowskiej na rzeczywistość, jaką ona jest, przy wykazaniu na podstawie faktów, gdzie toczy się linia konfliktu cywilizacyjnego, którego Piotr zdaje się nie zauważać. Ze względu na to, ze jest to PDF, podaję link zbiorczy, w którym tekst ten zajmuje przedostatnią pozycję :

http://www.edutuba.pl/strona.php?p=16&cbd_dokument_id=6146&ocena=1&action=ocen

Natomiast do Artura byłaby prośba, jeśli czyta moje słowa, bądź ktokolwiek może mu to przekazać, o dostarczenie tekstu w wordzie bądź zamieszczenie go na swoim blogu – przetwarzanie znaków polskich z tej wersji jest torturą, a z Twoim tekstem Arturze, uważam, że powinni się zapoznać ze zrozumieniem przedstawiciele wszystkich odcieni lewicy, gdyż nie tworząc mitów czy dogmatów i nie szukając żadnych zastępczych tematów przedstawia on fakty i moim zdaniem pokazuje drogę jaką powinna pójść lewica, czyli w pierwszej kolejności oparcie na metodologii naukowej, wyłożonej zresztą przez Ciebie w niezwykle spójny, przejrzysty i zrozumiały sposób. Wróćmy jednak do enuncjacji Piotra Kuligowskiego.

Przez całą swój tekst rysuje Kuligowski wizję w myśl której projekt marksistowski znajduje się na straconej pozycji. W pewnych kwestiach autor zdaje się być wyraźnie wprowadzony w błąd.

Pisze np. „Projekt bolszewicki - piramidalny w swym rozmachu i klęsce - dowiódł absolutnej błędności tego poglądu”.

Ależ drogi Piotrze – nie ma czegoś takiego jak uniwersalny projekt bolszewicki . Projekt bolszewicki był tylko i wyłącznie JEDNĄ Z PRÓB REALIZACJI drogi od socjalizmu do komunizmu, do tego ograniczoną w czasie, opartą na możliwie najbardziej oddolnej demokracji dla tych, którzy byli do tej pory wykluczeni, zniszczoną z winy niemożności dogadania się pomiędzy sobą pomiędzy różnymi frakcjami antystalinowskimi, które de facto Stalin kolejno pozyskiwał w duchu walki ze wspólnymi rywalami, po to, by je po ich wykorzystaniu potraktować czekanem, otruć czy postawić pod murem . Determinizm w negatywnej od początku ocenie tych faktów także jest jedną z popłuczyn nurtu anarchizmu, o którym pisałem wyżej.

To tak jak byś napisał:” nie spełniły się nadzieje na odrodzenie Związku Radzieckiego”, a przecież nie o to ani mnie, ani Tobie chodzi.

Następnym kwiatkiem jest spłycona analiza przemian w Ameryce Łacińskiej, z której tytułem można by się zgodzić: „Chavez to nie wszystko”. W swojej katastroficznej wizji ewolucji rządów Chaveza, autor nie dostrzegł bowiem, że …Chavez to rzeczywiście nie wszystko, gdyż na tym kontynencie trwa nadal ekspansja różnych nurtów lewicy, nie ograniczających się jedynie do krajów, które autor wymienił.

Ani słowa nie poświęca Kuligowski nieudanemu zamachowi stanu w Ekwadorze. Kompletnie nie istnieje dla niego Evo Morales. Tak samo nieistotny jest dla niego pierwszy lewicowy prezydent Salwadoru Mauricio Funes. Jego antyautorytarne ( w jego przekonaniu ) oko pozwala mu dostrzec jedynie to, że Chavez kupuje broń od Putina czy Łukaszenki – wielkie odkrycie na miarę Krzysztofa Kolumba – gdyż na temat zbrojeń Chaveza artykuły pisze od lat np. Maciej Stasiński, wypominając mu jego międzynarodowe kontakty. Tymczasem gdyby autor przypomniał sobie choćby, mówiąc tylko o najświeższych wydarzeniach, o masowych represjach związanych z zamachem stanu w Hondurasie w 2009 r., gdzie Reuters i inne agencje sporo się napociły, by usuwać krew ze zdjęć, próbie dokonania zamachu w Ekwadorze, czy masowych czystkach politycznych w Kolumbii, być może na miejscu Chaveza też kupowałby broń od tego, kto chce mu ją sprzedawać. Do tego nie trzeba, choć może warto, rozumieć wyłożonej przeze mnie wyżej teorii dyktatury proletariatu.

Dodam jeszcze, że Piotr nie wspomniał ani słowem o tym, że to parlament na którego czele stanął dawniejszy przywódca lewicowej partyzantki udzielił Chavezowi tak wielkiego wotum zaufania, jak udzielenie mu prawa rządzenia przez czas określony za pomocą dekretów – tego jednak w antyautorytarnej gorączce nie da się dostrzec – lepiej ulegać prawicowej propagandzie, że prezydent Wenezueli dąży do jednoosobowej dyktatury i siłą narzuca swoje decyzje.

Niezależnie od tego, że kraje te są na różnym stopniu budowy socjalizmu, a pełnej realizacji ich celów przeszkadzają takie czynniki jak groźba interwencji potężniejszego sąsiada z północy, bądż wspieranego przezeń choćby po cichu puczu, czy też brak własnych, wykształconych i świadomych klasowo kadr, nie sposób nie zauważyć, że kontynent ten powoli budzi się z letargu po całych dekadach zniechęcenia do prób budowania jakichkolwiek form socjalizmu, gdy lewica odnosiła tam jedynie klęski, po zniszczeniu początkowych sukcesów rządu Allendego przez sabotaż i blokadę ekonomiczną.

Elementem analizy Piotra Kuligowskiego jest też doprowadzona do absurdalnego schematu, uproszczona ocena Kuby. Oto jaką mesjanistyczną wizją zarażonej od Kuby ich „dyktaturą” Wenezueli raczy nas autor:

„…projekt rewolucji boliwariańskiej może pewnego dnia skończyć tak, jak castrowska Kuba. Nikomu normalnemu nie jest potrzebny kolejny "socjalizm" oparty na kulcie jednostki”.

Pozwolisz zatem Piotrze, że jako jeden z tych nienormalnych postaram się odpowiedzieć trochę obszerniej na Twoje wątpliwości. Wiem oczywiście, że będziesz twierdził, że nie postrzegasz Kuby z perspektywy burżuazyjnej, pozwól jednak milionom obywateli postrzegać ją, jak to określają „własnymi oczami”, do czego jeszcze pozwolę sobie wrócić.

Na ten oklepany temat , powiązań między Kubą a Wenezuelą bardzo wiele piszą m.in. Maciej Stasiński, czy Yoani Sanchez, więc Kuligowski w ogóle nie jest tu odkrywczy. Pisząc jednak, że kubański jego zdaniem wymagający cudzysłowu socjalizm jest oparty na kulcie jednostki, nie dostrzega on w jak wielkim stopniu ulega jedynie swej schematycznej wizji i fetyszyzowaniu odmian przez wszystkie przypadki pojęcia „demokracja”, a więc dezawuuje perspektywę marksistowską, że demokracja służy zawsze dopóki istnieje państwo interesom pewnej klasy. Tak więc nie zadaje sobie on trudu poznania opinii Kubańczyków ze starszych pokoleń, którzy mówią, że przed 1959 r. nigdy nie brali udziału w wyborach.

Nie czyta co na temat obecnej Kuby mają do powiedzenia wybitny reżyser i przyjaciel od lat szkolnych Fidela Castro Alfredo Guevara, historyk Eusebio Leal, czy choćby znany piosenkarz Silvio Rodriguez. Nie zastanawia go, że poparcia Castro udzielają także m.in. przeciwnicy modelu sowieckiego, tacy jak Max Lesnik, mieszkający w Miami publicysta i szef Radia Miami, którego łączy przyjaźń z Fidelem, czy wybitny naukowiec z Argentyny, wybitny znawca dorobku Róży Luksemburg dr Atillio Boron, a także Chomsky. Takich opinii jest o wiele więcej. Nie interesuje go, że Raul Castro czy wiceprezydent i jeden z najbliższych przyjaciół Che, Ramiro Valdes Menendez, jak też wymienione powyżej wzywają do decentralizacji i walki z biurokracją. Nie interesują go opinie Kubańczyków, ale też np. Hiszpanów i przedstawicieli bardzo różnych narodowości, wśród których bez żadnego bałwochwalstwa można także pod bardzo jednostronnymi artykułami w prasie tendencyjnie antyku bańskiej dostrzec opinie świadczące o tym, że Fidel jest po prostu dla tych osób autorytetem.

Nie dostrzega, że Fidel Castro jako jeden z nielicznych polityków, wzorem Lenina potrafił wziąć na siebie błędy i grzechy własnych współpracowników. Nie zauważa, że Amerykanka, która praktycznie straciła wszystko przez rewolucję potrafiła po latach uznać, że przywódca rewolucji jest dobrym człowiekiem, choć ma swoje przekonania i pomysły, ani że uważa on się on za żołnierza idei, który mimo, że wykaraskał się z perypetii zdrowotnych, nie zamierza powracać do władzy.

Ciekawe artykuły poruszające wątki które zarysowałem w poprzednim zdaniu znajdują się tutaj:

http://www.cbc.ca/canada/newfoundland-labrador/story/2007/04/27/mccarthy-birthday.html?ref=rss>


http://www.nst.com.my/nst/articles/Castronow__8216_asoldierinthebattleofideas__8217_/Article/

Mówiąc o dyktaturze, Kuligowski nie zauważa właśnie tego o czym mówiłem wyjaśniając kwestię panowania klasowego, czyli zakłada, że jedynie dobrym modelem jest dopuszczenie do konkurencji politycznej przeciwników, pragnących przeforsować odwrócenie stosunków społecznych o 180 stopni, skompromitowanych zresztą pobieraniem pensji od rządu północnoamerykańskiego, bądź też politycznych nieudaczników, których zarzuty wobec rządu rewolucyjnego np. o pakt z klerykałami czy ludźmi Ancien regime’u świadczą jedynie o tym, że są pijanymi dziećmi we mgle. Zamiast tego mogą kandydować ludzie całkowicie bezpartyjni, jak np. pisarz Miguel Barnet. W rządzie „dyktatury castrowskiej” nie brak wybitnych intelektualistów jak poeta Roberto Fernandez Retamar, czy też zmarły w 2009 r. Juan Almeida Bosque, zajmujący się m.in. historiografią i komponowaniem muzyki, a nie tylko i wyłącznie polityką.

Nie zrozumiałby zapewne wypowiedzi obywatelki Kuby, z którą niedawno miałem przyjemność rozmawiać, która dostrzegając, że cały świat próbuje obserwować i oceniać Kubę, powiedziała, że powinien on być zaskoczony, gdyż Kubańczycy patrzą na swój kraj własnymi oczami. Na moje słowa, że postrzegam Kubę jako najuczciwszy ( także w kwestii nie ukrywania własnych problemów ) i pełen godności kraj, co sprawia, że w niemałej części mojego serca czuję się Kubańczykiem, odpowiedziała, że to wszystko prawda, co czuję i dostrzegam, gdyż „Kuba jest wyspą, pełną ciężko pracujących ludzi. Ćwiczymy solidarności i braterstwo na całym świecie, na wszystkich kontynentach istnieje wiele przykładów kubańskich wysiłków w celu niesienia pomocy ludziom w życiu społecznym i innych dziedzinach życia ...”.

Głosząc ostateczny koniec „fantastów” Piotr Kuligowski nie dostrzegł także, że idee komunizmu których koniec niczym Kasandra obwieścił w swoim proroctwie, znajdują duże poparcie w Europie Zachodniej, np. w Niemczech, gdzie nie tylko wzrasta gwałtownie sprzedaż Kapitału, czy też organizowane są przy udziale dziesiątek tysięcy uczestników, zarówno bezpartyjnych, jak i reprezentujących różne odcienie lewicy obchody „Święta Trzech L”, czyli w rocznice śmierci Lenina, Róży Luksemburg i Karola Liebknechta, obchodzone zgodnie z tradycją międzywojenną.
Całkowicie przeoczył też fakt, że posłanka Die Linke Gesine Loetzsch na łamach marksistowskiego pisma Die Junge Welt ogłosiła konieczność "wypróbowania dróg do komunizmu". Oczywiście po zagrożeniu delegalizacją sama przestraszyła się konsekwencji własnych słów, pospiesznie zapewniając, że chodziło jej jedynie o ewolucję ustrojową poprzez reformy, jednak oświadczenie "Drogi do komunizmu zdołamy znaleźć tylko wtedy, jeśli nimi wyruszymy i je wypróbujemy, będąc czy to w opozycji, czy to w rządzie" ma jakąś wymowę.

Dlatego Kuligowski powinien dostrzec, że mimo straconych polskich dekad, widmo wciąż krąży i wcale nie jest „truchłem” lecz drogą wyjaśnienia zjawisk społeczno – politycznych, ale tego, że koniec kryzysu wcale nie nastąpił, ani tego, że wypowiedzenie posłuszeństwa obecnemu systemowi wymuszą oprócz kryzysu, który może przynieść w następnej fali bankructwo państw, obecne podwyżki cen, brak pracy dla absolwentów uczelni, które zresztą wg nowych pomysłów, mają kierunkować tylko w kierunku biznesu, brak perspektyw dla ludzi mających nawet za co się utrzymać, ale ubolewających że nie mają za co zapewnić im rozwoju intelektualnego w kierunku, do jakich predestynują je ich uzdolnienia. Z moich obserwacji wynika, że coraz więcej ludzi, których nigdy bym nie podejrzewał o zainteresowanie pojęciem „wyzysk” ani tym co się dzieje w państwie, zaczyna myśleć i używać pewnych pojęć, które do tej pory wydawały się interesować jedynie marksistów.

Zakładając ostateczną klęskę marksizmu w skali globalnej, Piotr Kuligowski, mimo dobrych intencji, poszedł drogą własnych wyobrażeń, a chcąc znaleźć drogę wyjścia dla lewicy kompletnie odleciał na antypody własnej wyobraźni, która nie pozwoliła mu ocenić zjawisk w całej ich złożoności, co zastąpił schematycznym i ograniczonym postrzeganiem rzeczywistości. Wykazał się kompletnie idealistycznym niezrozumieniem o co chodzi w marksizmie i powtórzył kilka neoanarchistycznych mitów. Piotr Kuligowski ma szansę kiedyś przejrzeć na oczy i nie chodzi o to, by spisać go na straty, jednak na razie na jego światopoglądzie mocno zaciążył subiektywny idealizm, który wydaje mu się jedynym realistycznym spojrzeniem, a może nawet lekarstwem na błędy tych czy innych organizacji lewicowych.

W tym jednak momencie zbłądził, nie dostrzegając, że za stracone polskie dekady nie jest winna idea marksistowska i że sytuacja ta wcale nie jest ostateczna, a o chwilowym skanalizowaniu nastrojów społecznych poprzez zwrócenie ich przeciw emigrantom, jako winowajcom kryzysu, jako kwestii, którą także klasycy marksizmu poruszali, mogą mu przypomnieć chociażby Bratkowscy. Cały problem tkwi zresztą w czymś zupełnie innym i to dawny marksista Kuligowski zapewne musiałby dostrzec, a mianowicie w słabości mówiąc najkrócej konkretnej programowej alternatywy w tychże krajach, w których ten zabieg się udaje, chociaż w Polsce w której również nie ma silnej masowej partii rewolucyjnej, ten zabieg miałby mniejsze szanse powodzenia – tutaj Piotr zapomniał jak silne manifestacje i protesty choćby indywidualnych przypadkowych świadków tego tragicznego wydarzenia wywołały strzały policji do Maxwella Itoyi na Stadionie X Lecia. Odezwałyby się być może głosy, że dlatego, że w Polsce jest mniej imigrantów, jednak np. w Niemczech, gdzie jest ich o wiele więcej, a sytuacja materialna i społeczna powoduje, że część z nich zasila zorganizowaną przestępczość, a część izoluje się, nie chcąc poznawać historii swego nowego kraju, do masowych wystąpień antyimigranckich nie dochodzi, a nie brak też oczywiście takich, którzy chcą po prostu spokojnie żyć i mieć jakieś normalne ludzkie perspektywy, a także można dostrzec przypadki świadomych klasowo imigrantów, biorących udział np. we wspomnianym Święcie 3 L.

Ogólnie zabrakło w jego spojrzeniu, zrozumienia, że marksizm nie jest kanonem dogmatów czy cytatów lecz żywą naukową metodą badania także obecnych zjawisk społecznych, które nie stoją w miejscu, lecz znajdują się w ciągłym ruchu. Czyżby sam w dawniejszym okresie młodzieńczej fascynacji ideą rewolucyjną, chłonął jedynie płynące z niej przesłanie, jak gąbka wodę ? Najwyraźniej ceną nie pogłębionej w swoim krytycyzmie analizy zastąpionej fascynacją rozmachem pewnych zjawisk i braniem tez wokół nich zbudowanych na wiarę, jest apostazja, choć miejmy nadzieję nie na zawsze.

poprzedninastępny komentarze