TOMASZ NAŁĘCZ - JÓZEF PIŁSUDSKI A PARLAMENT Część I
2011-03-19 22:40:44
Temat Józef Piłsudski a socjalizm w ostatnich latach stopniowo ukazuje się lewicy polskiej w barwach pozbawionych retuszu, obnażających instrumentalny stosunek tego przywódcy do problematyki społecznej i obalających mit socjalisty Piłsudskiego. Ciekawe, że świadectwa mogące wnieść jeszcze więcej do tego tematu, mimo, że pochodzą z międzywojennej literatury politycznej wydanej w oficjalnym obiegu, a także mimo przypominania ich u schyłku PRL przez historyków zachowujących obecnie swą pozycję i uzurpujących sobie miano historyków lewicowych, są jednak kompletnie nieznane szerszemu ogółowi, w tym ludziom poważnie odnoszącym się do problematyki klasowej i społecznej. Wyłania się z tych materiałów obraz polityka, odnoszącego się z pogardą nie tylko wobec organizacji o charakterze lewicowym, lecz nie zamierzającego wysłuchać głosu ludu autokraty, który nawet wybranych przez siebie przedstawicieli władzy, jak Jędrzej Moraczewski musztrował, zakazując im przeprowadzania jakichkolwiek istotniejszych decyzji w kwestiach społecznych.




Warto przeczytać tekst Tomasza Nałęcza ukazujący na podstawie źródeł epoki prawdziwy stosunek Józefa Piłsudskiego zarówno wobec zagadnień związanych ze sprawiedliwością społeczną, jak i jego bynajmniej nie ograniczony tylko do teorii stosunek do wszelkich form demokracji od nie uznawanej przez niego kompletnie demokracji oddolnej po nawet ostatecznie przedstawicielską, którą w młodości był nawet gotów pochwalać.



Dawid Jakubowski

Tekst, oprócz tego pokazuje proces przekształcania się pierwotnie socjalisty-awanturnika, cynicznego polityka w autorytarnego dyktatora, jest ciekawy ze względu na jego autora który sam przeszedł w życiu przemianę. Z rzetelnego historyka krytycznie podchodzącego do postaci Piłsudskiego stał się on ... doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego do spraw historii i dziedzictwa narodowego.Piłsudski znajduje w narodowym dziedzictwie prezydenta podtrzymywanym przez profesora Nałęcza poczesne miejsce. Podczas pompatycznych uroczystości z udziałem najwyższych władz burżuazyjnej Polski zapomina się jednak, że Piłudski był dyktatorem, który dokonał krwawego zbrojnego puczu, wielokrotnie kazał strzelać do demonstrujących robotników, a przeciwników politycznych zwykł skazywać na wieloletnie wyroki więzienia (procesy brzeskie) a nawet osadzać, jak szanujący się dyktator, w obozach koncentracyjnych (Bereza Kartuska).

Parę lat temu wyszła na jaw sensacyjna praca doktorska ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w której cytował on Lenina, a później jak wiemy, ciężej było o bardziej zwierzęcego antykomunistę. Jak widać oportunizm jest częstym zjawiskiem i często sprostytuowanie się przed klasą panującą jest najlepszą przepustką na salony.

Redakcja WR

http://www.1917.net.pl/?q=node/4605

Wiadomości Historyczne. Dwumiesięcznik Min. Oświaty i Wychowania Nr 4 (149) rok XXVI lipiec-sierpień 1983

problemy współczesnej historiografii
TOMASZ NAŁĘCZ
Warszawa
JÓZEF PIŁSUDSKI A PARLAMENT


Stosunek Józefa Piłsudskiego do parlamentu i ustroju parlamentarnego ulegał zmianie w trakcie jego długiej kariery politycznej.
Etap pierwszy to lata działalności w Polskiej Partii Socjalistycznej i okres pracy niepodległościowej, zwieńczonej odzyskaniem przez Polskę suwerenności w 1918 r. Ustrój parlamentarny uważał wówczas Piłsudski za najwierniej odzwierciedlający wolę społeczeństwa, a tę z kolei uznawał za jedyną uzasadnioną podstawę sprawowania władzy.
Stosownie do tych poglądów począł też komendant postępować po objęciu rządów w Polsce w roku 1918. Bardzo szybko, wręcz pośpiesznie, doprowadził do wyborów i wyłonionemu w demokratyczny sposób przedstawicielstwu narodowemu przekazał pełnię władzy w państwie. Coraz wyraźniej jednak począł zniechęcać się do tej metody rządzenia, czego ostatecznym wyrazem stał się zamach majowy 1926 roku.
Okres trzeci to lata 1926—1930, wypełnione coraz bardziej brutalnymi metodami walki z sejmem. Pod wpływem bieżącej rozgrywki z opozycją pogłębiały się w tym okresie u majowego zwycięzcy antyparlamentarne kompleksy, narastała awersja do posłów, jakże wyraźnie widoczna we wrześniu 1930 roku, w czasie tzw. gwałtu brzeskiego.
Po tej kulminacji wrogości i agresji nastąpiła prawie rewolucyjna odmiana poglądów. Przede wszystkim dlatego, iż parlament opanowany został przez piłsudczykowską większość. Nie bez znaczenia był też fakt, iż samotnik z Belwederu coraz bardziej odsuwał się od bieżącej gry politycznej, koncentrując się głównie na kwestiach polityki zagranicznej i wojska. Ów czwarty etap poglądów na parlamentaryzm zwieńczyło podpisanie przez marszałka konstytucji kwietniowej, stanowiącej wykładnię ustrojowych wyobrażeń obozu i jego przywódcy.

Najbardziej dogodny dla ludu ustrój parlamentarny

Stosunek Piłsudskiego do parlamentaryzmu w okresie jego działalności w PPS nie wyróżniał się zbytnią oryginalnością. Towarzysz „Wiktor", bo takim pseudonimem w owych latach posługiwał się najczęściej, akceptował całkowicie zasady ustrojowe sformułowane w listopadzie 1892 roku, w czasie tzw. Zjazdu Paryskiego, spotkania, które zainicjowało proces tworzenia partii. Za główny cel w uchwalonym wówczas programie minimum uznano wywalczenie „samodzielnej rzeczypospolitej demokratycznej", opartej na zasadzie „bezpośredniego, powszechnego i tajnego głosowania: prawodawstwa ludowego, pojmowanego zarówno jako sankcja, jak i inicjatywa". Wywód ten oznaczał, iż w niepodległej, wywalczonej przez socjalistów Polsce, władza spoczywać
będzie w rakach parlamentu, odzwierciedlającego i realizującego wolę ogółu obywateli. Tak określany kształt państwa zgodny był z wizją ustroju demokratycznego, już wcześniej wypracowaną w programach socjaldemokracji zachodnioeuropejskich, na czele z najbardziej w tym okresie wpływową socjaldemokracją niemiecką.
Kwestie ustrojowe i rozważania ideologiczne nie stanowiły zresztą tej sfery pracy partyjnej, która Piłsudskiego pasjonowała najbardziej. Z haseł przewodnich najbliższą była mu idea odzyskania przez Polską niepodległości, ale przede wszystkim pochłaniała go bieżąca działalność partyjna; codzienne, żmudne i wyczerpujące organizowanie i podsycanie konspiracyjnej aktywności.
W nieczęsto podejmowanych kwestiach ustrojowych zawsze jednak deklarował się Piłsudski jako zwolennik systemu parlamentarnego. Tak było np. w artykule „Prawo a urzędnicy" zamieszczonym w 23 numerze „Robotnika" — centralnego organu prasowego PPS — pochodzącym z czerwca 1897 roku. Oceniając stosunki panujące w zaborze rosyjskim pisał: „Przyczyną rozwielmożnionej u nas samowoli urzędników i ich nadużyć jest cały dzisiejszy ustrój rządu — samowładztwo, połączone z najazdem. Aby usunąć przyczynę złego, trzeba oddać władzę prawodawczą w ręce samej ludności i zapewnić jej jak najrozleglejsze prawo kontroli i usuwania urzędników. A to osiągnąć można tylko drogą rewolucji ludowej, któraby obaliła dzisiejsze panowanie cara i zaprowadziła najbardziej dogodny dla ludu ustrój parlamentarny, oparty na powszechnym prawie wyborczym i całkowitej swobodzie słowa i stowarzyszeń. I dlatego też, nie zarzekając się bynajmniej żadnych środków poskramiania już dziś nadużyć i samowoli urzędniczej, dążyć będziemy do wywalczenia sobie samodzielnej Rzeczypospolitej Polskiej, opartej na zasadach demokratycznych"1).
Przesiąknięte były te słowa radykalizmem społecznym, choć nie był on tak wielki, jak to wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. Dla Piłsudskiego bowiem przywoływana i w tym tekście „rewolucja" to nie zasadniczy przewrót w dziedzinie stosunków społecznych i własnościowych a powstanie narodowe, prowadzone przede wszystkim z myślą o odzyskaniu niepodległości.
Dopiero we własnym państwie stopniowo miało dokonywać się niwelowanie nierówności społecznych. Właśnie przez reformy parlamentarne, a nie drogą rewolucji socjalnej. Była to koncepcja reformistyczna, budowana w opozycji do marksistowskiej wizji przewrotu społecznego.
Opowiadając się za taką drogą przebudowy stosunków społecznych w kraju dostrzegał Piłsudski klasowe uwarunkowania sytemu parlamentarnego. Widać to wyraźnie w artykule „Budżet państwa", opublikowanym w 13 numerze „Robotnika" z lutego 1896 roku.
Analogicznie do wcześniej cytowanego i ten tekst zawierał pochwałę ustroju parlamentarnego. Zastanawiając się nad najwłaściwszym sposobem wyznaczania wysokości podatków autor pisał: „Naród, reprezentowany przez swoich posłów, zasiadających w parlamencie, jest zabezpieczony od samowolnego nakładania przez rząd podatków, a zarazem ma prawo kontrolowania wydatków rządu. Od parlamentu już tylko zależy, żeby podatki były sprawiedliwie rozłożone na ludność, nie obciążały jej nadto i żeby wydatki państwa były skierowane na rzeczy użyteczne i potrzebne dla ludu"2).
Może jednak zdarzyć się sytuacja, w której parlament będzie nadzwyczaj stronniczy. „Jeżeli w parlamencie — pisał dalej towarzysz »Wiktor« — dzięki złej konstytucji, pozbawiającej masy pracujące prawa wybierania posłów, oraz wskutek małego uświadomienia ludu zasiadać będzie większość przedstawicieli burżuazji i właścicieli ziemskich, to parlament taki będzie mieć na widoku jedynie interesy klas posiadających. Wtedy uchwalać on będzie budżety wbrew interesom ludu, zrzucając nań główny ciężar podatków i marnując grosz publiczny na rzeczy, nic wspólnego z potrzebami ludu nie mające lub nawet wprost dlań szkodliwe".


Kiedy rodziły się te oceny w końcu XIX wieku, sytuacje takie należały do codziennych praktyk funkcjonujących w Europie parlamentów. Ale, zdaniem Piłsudskiego, można, a nawet trzeba to zmienić. „Jeżeli dzięki demokratycznym urządzeniom i świadomości mas pracujących — zapowiadał artykuł — w parlamencie zasiadać będzie większość rzeczywistych przedstawicieli ludu, obrońców jego interesów, to wtedy grosz publiczny nie będzie mógł być tak trwonionym, gdyż parlament nie da ani grosza na rzeczy szkodliwe i nieużyteczne, nie pozwoli na niesprawiedliwe obarczanie ludu podatkami".
Te i analogiczne sformułowania świadczyły o głębokim przywiązaniu autora do ideałów demokracji. Realizacja tych zasad nie wymagała jednak zwycięstwa rewolucji socjalnej. Co więcej, nadzieje wiązane z ustrojem parlamentarnym zbyteczną uczynić miały perspektywę społecznego przewrotu.
Demokracja i parlamentaryzm nie stanowiły dla Piłsudskiego wartości samych w sobie. Ściśle wiązały się z programem niepodległościowym. One to stać się miały najistotniejszymi cechami ustroju Rzeczypospolitej, wywalczonej w orężnym starciu z zaborcami. Owa kolejność — najpierw odzyskanie własnej państwowości, a potem urządzanie jej w oparciu o ideały demokracji — powodowała, iż całkowicie pochłonięty pracami niepodległościowymi Piłsudski nader rzadko wypowiadał się na tematy ustrojowe. Wszak były to problemy dalszej dopiero przyszłości.
Z biegiem czasu, wraz z odchodzeniem od ideałów socjalistycznej młodości, rozważania ustrojowe zeszły na jeszcze dalszy plan, wręcz w ogóle znikły z horyzontu ówczesnych zainteresowań i dociekań.
Po upadku rewolucji 1905 roku towarzysz „Wiktor" zmienił bowiem dotychczasowy plan działania. Powstania narodowego nie wiązał już z poruszeniem mas, nie akceptujących swej kondycji socjalnej. Przedzierzgnął się w komendanta strzelców, widzącego szansę sprawy polskiej w kształtowaniu się nowych układów na arenie międzynarodowej. Począł organizować kadry wojskowe, które w przyszłości, w chwili wybuchu nadciągającej wojny europejskiej, przeistoczyć się miały w liczną, zauważalną w światowym konflikcie, polską siłę zbrojną.
Aż po rok 1917, kiedy to aresztowanie uniemożliwiło jakąkolwiek działalność, a więc przez lat blisko dziesięć, interesował Piłsudskiego niemalże wyłącznie polski czyn zbrojny3). Jego kształt i rozmiary zależały od warunków, w których przychodziło działać. Były to więc najpierw organizowane za zgodą władz austriackich na terenie Galicji związki strzeleckie. Wybuch wojny zdawał się otwierać nowe perspektywy. Wkroczenie w sierpniu 1914 r. z kompaniami kadrowymi do Królestwa miało być początkiem narodowego powstania, aktem narodzin liczącej się w wojnie polskiej siły zbrojnej. Plan ten zawiódł i niewspółmierne do rzeczywistych możliwości nadzieje przyszło głęboko skryć w sercu, a na zewnątrz trzeba się było cieszyć konkurencyjną wobec idei strzeleckiej imprezą legionową. Nie rezygnował jednak Piłsudski z odegrania bardziej samodzielnej roli. Nie stał się legionowym pułkownikiem, pozbawionym własnych politycznych koncepcji. Świadczyło o tym chociażby powołanie we wrześniu 1914 roku Polskiej Organizacji Narodowej, a gdy ta inicjatywa spaliła na panewce, zwrócenie uwagi na niezależną w gruncie rzeczy od Legionów Polską Organizację Wojskową.
Całą swoją energię poświęcał Piłsudski, aż po rok 1917, tworzeniu wojska. Nie oznaczało to jednak, by zrezygnował z dawnego programu działania. Nadal cel nadrzędny stanowiło maksymalne polepszenie warunków narodowej egzystencji. Konkretny kształt owych dążeń warunkowany był rezultatem zmagań wojennych. Ideał stanowiła całkowita suwerenność, choć nie ulega wątpliwości, iż w mniej korzystnej sytuacji międzynarodowej brygadier i jego zwolennicy zadowoliliby się i skromniejszą zdobyczą, jeśli inna pozostawała nieosiągalna.
Różnie, przede wszystkim w zależności od oczekiwań rozmówcy, określał w tym czasie Piłsudski cele swego działania. W 1914 roku wyjaśniał rosyjskiemu rewolucjoniście Wiktorowi Czernowowi, iż przejściowo wiążąc się z państwami centralnymi, liczy na ostateczne zwycięstwo Ententy i z nim właśnie wiąże nadzieję na odzyskanie przez Polskę wolności. W 1915 roku pisał do jednego z najwybitniejszych polityków galicyjskich Władysława Leopolda Jaworskiego, iż szansę sprawy polskiej upatruje w połączeniu ziemi zaboru rosyjskiego z Galicją i w przekształceniu monarchii habsburskiej w Austro-Węgro-Polskę. Mnożenie tego typu wypowiedzi, choć możliwe zważywszy na istnienie innych przekazów źródłowych, byłoby zajęciem bezpłodnym.
Piłsudskiego nie absorbowała bowiem w tych latach najbardziej wizja przyszłej Polski. Konkretny jej kształt uzależniał od ostatecznego rezultatu zmagań wojennych, a tego długo przewidzieć nie było można. Nie rezygnując więc z niepodległościowych aspiracji, innymi słowy mówiąc — z pełnego programu państwowego, cały swój wysiłek poświęcił komendant powoływaniu do życia tych atrybutów państwowości, które w danej chwili można było budować.
Polska siła zbrojna zajmowała w tych działaniach najbardziej eksponowane miejsce. Pamiętał jednak Piłsudski, iż żołnierz, o ile nie stoi za nim żaden autorytet polityczny, zaczyna być niezależnie od idei, której służy, tylko najemnikiem. Dlatego tak mocno akcentował brygadier potrzebę u-tworzenia choćby namiastki polskiej władzy państwowej.
„Jestem żołnierzem z ducha i usposobienia — pisał w liście do Józefa Brudzińskiego z 6 listopada 1916 r. — i dlatego pomimo iż się sam dla wielu stałem takim surogatem przedstawicielstwa polskiej władzy, tak mocno jak inni moi koledzy, tęsknię do istnienia formy, w którą się normalnie wylewa ojczyzna żołnierza, do rządu, który żołnierza reprezentuje na zewnątrz, który z niego wszelkie troski polityczne zdejmuje i daje poczucie zrozumiałe celu, dla którego krew się daje. [...] Dawałem po temu drastyczne przykłady, mówiąc, że gdyby mi w czasie wojny rząd mój nakazał czyścić buty, to bym to z całą nieumiejętnością czynił, gdyby kazał wstąpić do armii Syngalezów czy Botokudów, uczyniłbym to również bez wahania. Odwrotnie zaś, przy braku rządu własnego nie mogę nie dawać wyrazu w swym postępowaniu, że po to poszedłem na wojnę, by moja ojczyzna swój własny rząd miała"4).
Szczere to było wyznanie, choć ściśle warunkowane realiami gry politycznej, toczącej się w przyspieszonym tempie po wydaniu tzw. aktu 5 listopada, zapowiadającego utworzenie przez mocarstwa centralne kadłubowej polskiej państwowości. Ujawniał w tej wypowiedzi Piłsudski kolejny, po armii, atrybut państwowości, o który zamierzał walczyć za wszelką cenę — rząd narodowy. Rząd ten byłby niezawisły w podejmowanych decyzjach stosownie do ówczesnych, okupacyjnych możliwości. Dobrze rozumiał komendant potrzebę kompromisu i bardziej o samą instytucję mu chodziło, niż o jej autentyczne zwierzchnictwo administracyjne nad poszczególnymi dziedzinami życia.
W sytuacji, kiedy społeczeństwo skutecznie krępowane było gorsetem niemieckiej i austriackiej okupacji, polski rząd mógł powstać jedynie w wyniku porozumienia się armii i stronnictw politycznych. Nie było możliwe bezpośrednie odwołanie się do narodu, wyłonienie demokratycznie wybranego sejmu i w jego ręce złożenie misji utworzenia gabinetu. Każdy, kto opierając się na realiach dążył do powołania rządu, nie mógł tego nie dostrzegać. Były wprawdzie ugrupowania, jak chociażby udzielająca swego poparcia Piłsudskiemu Polska Partia Socjalistyczna-Frakcja Rewolucyjna, które zwołanie sejmu czyniły podstawowym warunkiem dalszej współpracy z państwami centralnymi. W rzeczywistości jednak, choć hasło to głoszono mówiąc o porozumieniu z okupantami, oznaczało ono zerwanie dotychczasowej współpracy.
Tak też stało się i w przypadku Piłsudskiego. Kiedy latem 1917 roku zdecydował się on na definitywne przekreślenie dotychczasowej linii współdziałania z mocarstwami centralnymi, wówczas począł akcentować potrzebę uzależnienia przyszłego rządu od woli społeczeństwa. Ta ostatnia mogła być, rzecz jasna wyrażona tylko przez parlament. Postulat ów, latem 1917 roku wysunięty ze względów taktycznych, mógł być zrealizowany dopiero w odrodzonej Rzeczypospolitej.


Sejm — domu ojczystego jedynym panem i gospodarzem

Kiedy w listopadzie 1918 roku, po latach niewoli, odradzała się Polska brak było w społeczeństwie zgody, jak ukształtować jej ustrój wewnętrzny. Zgłaszano różne propozycje — od rewolucyjnej próby przebudowy stosunków społecznych, po wprowadzenie zachowawczej monarchii konstytucyjnej. Większość jednak obywateli swe nadzieje wiązała z republiką demokratyczną, a w niej z wyrażającym wolę ogółu ludności sejmem. Różniono się jednak w poglądach, kiedy owo zwołanie parlamentu powinno nastąpić. Czy winno otwierać skomplikowany proces konstruowania własnej państwowości, czy też może być dopiero podsumowaniem pierwszego etapu prac państwotwórczych. Za pierwszym rozwiązaniem opowiadały się stronnictwa tzw. lewicy niepodległościowej, a wśród nich działająca w środowisku robotniczym PPS i dysponujące wpływami na wsi Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie". Ugrupowania te, zdając sobie sprawę ze wzrostu nastrojów rewolucyjnych, właśnie z sejmu chciały uczynić arenę realizowania społecznych aspiracji mas. Miały także nadzieję, iż radykalizacja nastrojów im zapewni wyborcze zwycięstwo. Taki bieg wydarzeń równoznaczny byłby z odepchnięciem od władzy tak konkurentów z lewicy — komunistów, jak i przeciwnika z prawicy, przede wszystkim narodowej demokracji. Sami endecy taki rozwój wydarzeń uważali za dosyć prawdopodobny i dlatego, gorąco agitując za wyborami, odraczali moment ich przeprowadzenia, argumentując oficjalnie swe stanowisko chęcią uporządkowania stosunków w kraju, a w gruncie rzeczy czekając na opadnięcie fali społecznych niepokojów.
Osobą, która spór rozstrzygnęła był Piłsudski. Rankiem 10 listopada wrócił on z magdeburskiego więzienia i w ciągu kilku dni posiadł w kraju władzę dyktatorską. Na jego ręce złożyli dymisje członkowie niepopularnej, powolnej okupantom Rady Regencyjnej. Podobnie uczynili ministrowie lewicowego Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, utworzonego w nocy z 6 na 7 listopada w Lublinie. Właściwie nie było nikogo, włącznie z przewodzącą prawicy narodową demokracją, świadomą własnej chwilowej słabości, kto kwestionowałby potrzebę powierzenia magdeburskiemu więźniowi rządów w państwie. Objął je więc jako Tymczasowy Naczelnik Państwa, otrzymując niczym w gruncie rzeczy nie ograniczone pełnomocnictwa.
Ale w listopadzie 1918 roku Piłsudskiemu nie marzyła się dyktatura. Dołożył wszelkich starań, by jak najszybciej złożyć nadzwyczajne uprawnienia w ręce możliwie najspieszniej wyłonionego parlamentu, Z takim właśnie zadaniem powołany został do życia będący właściwie kopią rządu lubelskiego gabinet Jędrzeja Moraczewskiego.

Wspominał ów moment Piłsudski: „Powołałem na prezesa ministrów oficera I Brygady, przy tym kapitana saperów, inż. Moraczewskiego. Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność (w owych czasach ostrożność ta nie była zbyteczna), a potem powiedziałem mu: «Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów, ale pod dwoma warunkami: pierwszy by pan nie wkraczał swymi zarządzeniami w jakiekolwiek stosunki społeczne, drugi — i tu podniosłem głos — wypracuje pan w ciągu jednego tygodnia (podkr.- TN) ustawę wyborczą i to tak, jak gdyby pan miał budować okopy». Moraczewski prosił o trzy dni zwłoki, na co się zgodziłem. I oto po dziesięciu dniach prawo wyborcze było gotowe i przedłożone mi do podpisu"5).

Dekret o ordynacji wyborczej ogłoszony został 28 listopada 1918 roku. Wybory wyznaczono na 26 stycznia roku następnego, odbyły się zgodnie z zapowiedzią, chociaż w międzyczasie nastąpiła zmiana gabinetu. Socjalistę Moraczewskiego zastąpił na fotelu premiera Ignacy Paderewski, wybitny pianista, polityk bezpartyjny, ale do tej pory współdziałający z przeciwnikami Naczelnika Państwa.
Zaledwie w dziesięć dni po elekcji, 5 lutego, wydał Piłsudski dekret zwołujący Sejm Ustawodawczy do Warszawy na dzień 9 lutego. Nadal działał konsekwentnie, dążąc do jak najszybszego ukonstytuowania się izby. Jednocześnie starał się jej zapewnić możliwie wysoki autorytet. Temu właśnie celowi służyć miało ogłoszenie dekretu ustanawiającego dzień otwarcia sejmu świętem narodowym.
Entuzjazmu nie trzeba było zresztą podsycać. 9 lutego przez nikogo nie organizowane tłumy wypełniły odświętnie udekorowane warszawskie ulice. O 11 w katedrze św. Jana rozpoczęło się uroczyste nabożeństwo celebrowane przez arcybiskupa A. Rakowskiego. Obecni byli Piłsudski, Paderewski, ministrowie, świeżo wybrani posłowie. Tego samego dnia uczestniczył też Naczelnik w uroczystym poświęceniu przez prymasa Dalbora gmachu sejmowego przy ul. Wiejskiej.
10 lutego o godzinie 11.15 rozpoczęło się pierwsze posiedzenie parlamentu. Otworzył je Naczelnik Państwa, któremu dla podkreślenia doniosłości chwili towarzyszyło aż czterech adiutantów.
„Panowie Posłowie! — mówił Naczelnik — Półtora wieku walk, krwawych nieraz i ofiarnych, znalazło swój tryumf w dniu dzisiejszym. Półtora wieku marzeń o wolnej Polsce czekało swego ziszczenia w obecnej chwili. Dzisiaj mamy wielkie święto narodu, święto radości po długiej ciężkiej nocy cierpień. W tej godzinie wielkiego serc polskich bicia czuję się szczęśliwym, że przypadł mi zaszczyt otwierać Sejm polski, który znowu będzie domu swego ojczystego jedynym panem i gospodarzem" (podkr. — TN) 6).
W ręce sejmu złożył też Piłsudski swoją dotychczasową dyktatorską władzę. Mówił przy tej okazji:
„Wysoki Sejmie!
Z chwilą, gdy losy w ręce moje oddały ster odradzającego się państwa polskiego, postawiłem sobie, jako zasadniczy, podstawowy cel moich rządów, zwołanie Sejmu Ustawodawczego do Warszawy.
W wielkim chaosie i rozprężeniu, które ogarnęło po wojnie całą środkową i wschodnią Europę, chciałem właśnie z Polski uczynić ośrodek kultury, w którym rządzi i obowiązuje prawo. Wśród olbrzymiej zawieruchy, w której miliony ludzi rozstrzyga sprawy jedynie gwałtem i przemocą, dążyłem, aby właśnie w naszej Ojczyźnie konieczne i nieuniknione tarcia społeczne były rozstrzygane w sposób jedynie demokratyczny: za pomocą praw, stanowionych przez wybrańców narodu.
Starałem się osiągnąć swój cel jak najśpieszniej. Chciałem bowiem, by kładąc trwałe fundamenty pod swe odrodzenie, Polska wyprzedziła sąsiadów i w ten sposób stała się siłą przyciągającą, dającą zapewnienie choćby nie najszybszego, lecz spokojnego i prawnego rozwoju.
Główne to zadanie mych rządów niełatwym było do rozwiązania. Niełatwo jest bowiem utrzymać spokój wśród szalejącej burzy, wśród ogólnej niepewności i chwiejności instytucji i urządzeń ludzkich. Niełatwym było utrzymać równowagę, rządząc bez dostatecznych środków materialnych i technicznych, rządząc podczas wojny, która rozgorzała na wszystkich naszych granicach.
Zgodnie ze swym zasadniczym celem i głębokim przekonaniem, że w Polsce XX wieku źródłem praw może być jedynie Sejm, wybrany na podstawie demokratycznej — obu rządom, które do życia powołałem, stawiałem, jako główny warunek, by uznawały siebie za rząd jedynie tymczasowy, a pracę swą za załatwienie tylko konieczności państwowych i nie regulowały zasadniczych spraw życia politycznego i społecznego za pomocą dekretów, nie uświęconych uchwałą wybrańców narodu. Również zgodnie z tym celem całe wojsko polskie, któremu mam zaszczyt przewodzić, złożyło jednobrzmiące uroczyste ślubowanie, że się podda wszystkim prawom, wynikającym z uchwał i postanowień Sejmu, a osobiście razem z całym garnizonem warszawskim złożyłem to ślubowanie dnia 13 grudnia ubiegłego roku.
Pomimo wszystkich przeszkód udało mi się zasadniczy cel mych rządów osiągnąć i zebrać w Warszawie pierwszy Sejm Polski w warunkach spokojnych, nie przeszkadzających jego pracom.
Uważam, że po jego ukonstytuowaniu się moja rola jest skończona. Jestem szczęśliwy, że posłuszny swej żołnierskiej przysiędze i swemu przekonaniu — postawić mogę do dyspozycji Sejmowi swą władzę, którą dotąd w narodzie piastowałem" 7).

Warto było przytoczyć ten długi cytat, bowiem zawiera on zasadniczo wytłumaczenie stosunku Piłsudskiego do sejmu w chwili narodzin Ii Rzeczypospolitej. Mówca był szczery — o zrzeczeniu się przez niego na rzecz sejmu władzy dyktatorskiej w równym stopniu przesądziły zewnętrzne, jak i wewnętrzne interesy państwa.
Racje zewnętrzne to przede wszystkim chęć wprowadzenia w Polsce ustroju atrakcyjnego dla narodów sąsiednich, które — warto to w tym miejscu przypomnieć — zamierzał Naczelnik związać z Rzecząpospolitą węzłami federacji. O sukcesie tej koncepcji przesądzić musiały działania militarne, ale siła przyciągania polskiego modelu ustrojowego nie była w tej grze czynnikiem bez znaczenia.
Potrzebny był też Piłsudskiemu sejm dla umocnienia międzynarodowej pozycji Polski. Nie mówił o tym na forum parlamentu, bo wszyscy i lak wiedzieli, a chwalić się nie było czym, ale jego osoba nie należała do najmilej widzianych przez rządy zwycięskiej Ententy. W czasie minionej wojny walczył przecież ramię w ramię z Austriakami i Niemcami. Ponadto w kraju popierany był przez lewicę, co na Zachodzie dodatkowo nie zjednywało zwolenników. Rządy Francji, Anglii, Stanów Zjednoczonych od dawna zaś współpracowały z opanowanym przez endeków Komitetem Narodowym Polskim, który rezydując w Paryżu stanowił coś w rodzaju alternatywnego rządu polskiego, choć oficjalnie nie aspirował do odgrywania takiej roli. Nie było kwestią przypadku, iż fakt powstania państwa polskiego, aczkolwiek notyfikowany depeszami Piłsudskiego z 16 listopada 1918 roku, przez mocarstwa Ententy uznany został dopiero po przeprowadzeniu wyborów. Jako pierwsze, 30 stycznia 1919 r. państwowość polską oficjalnie uznały Stany Zjednoczone. Pozostałe kraje zwlekały jeszcze dłużej. Francja poszła w ślady USA dopiero 24 lutego, Anglia — 25 lutego, a Włochy — 27 lutego.
Niezbędny był również Piłsudskiemu sejm dla unormowania stosunków wewnętrznych. W cytowanym przemówieniu akcentował on przede wszystkim reformatorskie zadania parlamentu. Ważny to sygnał, jak nabrzmiałe musiały być w tym czasie konflikty społeczne, skoro potrzeba ich rozładowania tak

mocno podkreślona została w pierwszym sejmowym orędziu głowy państwa.
Ale sejm potrzebny był nie tylko jako antidotum uodparniające na rewolucyjną propagandę. Nie mniej liczyła się jego rola jako forum krystalizowania się politycznego oblicza kraju. W styczniu 1921 roku tak wspominał Piłsudski swe pierwsze warszawskie wrażenia z listopada 1918 r.:
„Wewnątrz było już dosyć chaosu, byłem nim po prostu przerażony. Przez pierwsze kilka tygodni nie napotkałem po prostu człowieka, grupy, partii, czy stronnictwa, które nie było opanowane megalomanią wyjątkową. Twierdzenie: ja, lub my i naród, to jedno — nie schodziło z ust, każdy to powtarzał, każdy rwał się do reprezentowania na swoją rękę Polski wewnątrz i zewnątrz. Byliśmy, zdaniem moim, tak przesiąknięci chaosem, że naturalny rozwój musiał prowadzić nie do praworządności, o czym w Magdeburgu marzyłem, lecz do silnych tarć wewnętrznych i do panowania samowoli grupowej czy partyjnej. Ześrodkowałem więc wszystkie swe wysiłki na zebranie Sejmu Ustawodawczego, jako pierwszego wzoru, dla ustanowienia praworządności w kraju"8).
Nie było w tych słowach przesady. Przed 1918 rokiem, w pozbawionej wolności Polsce nie istniały, funkcjonujące gdzie indziej, mechanizmy weryfikowania popularności poszczególnych ugrupowań politycznych. Wybory do parlamentów państw zaborczych spełniały tę rolę w kalekiej formie i w 1918 roku nikt nie śmiał się na nie powoływać. W ciągu ostatnich lat zmieniło się przecież tak wiele. Wszyscy więc, jedni bardziej, inni mniej obłudnie, mogli twierdzić, że to właśnie oni dysponują poparciem większości społeczeństwa.
Piłsudski dla każdego miał tę samą odpowiedź. Bezceremonialnie udzielił jej też 8 grudnia 1918 roku przedstawicielom PPS i PSL „Wyzwolenie", a więc reprezentantom partii wówczas w Polsce rządzących: „Najważniejszym dążeniem moim w obecnym czasie jest zwołanie sejmu. W Polsce wszyscy krzyczą, że posiadają większość. Dopiero


jednak sejm wyjaśni i ustali, gdzie jest większość i czego ona chce"9).
Miał więc sejm unormować polskie życie polityczne. Uporządkować je i skierować na tory legalizmu. Tam, gdzie do tej pory rządziły prawa ulicznej demagogii i podniecającej tłumy histerii, zapanować miały reguły gry parlamentarnej, dopuszczającej partyjne spory, ale zawsze kornie chylące czoła przed wolą większości.
Łudził się też chyba Piłsudski, że w nowej sytuacji zatracą swą ostrość dawne podziały polityczne, które przypisywał przede wszystkim różnicom w kreśleniu dróg wiodących ku niepodległości. „W spór stąd wynikający — wspominał jego ocenę Bogusław Miedziński — wkładano za dużo zaciekłości, podejrzliwości i odsądzania strony przeciwnej od czci i dobrej wiary. Ale dziś historia powiedziała już swoje; niezależnie od tego, kto co i jak przewidywał, faktem jest, że stanęła przed nami wolność i życie niepodległe z jego ogromnymi i zupełnie nowymi zagadnieniami. Skutki przeszłości, szczególnie na przestrzeni zaboru rosyjskiego i pruskiego, gdzie byliśmy przez sto pięćdziesiąt lat odsunięci od udziału w życiu państwowym; skutki zniszczeń wojennych w kraju, który był polem bitwy przez lat cztery, którego warsztaty produkcyjne i zasoby pieniężne zostały zniszczone, są takie, że nie ma stronnictwa czy partii, która by mogła powiedzieć, że własnymi siłami potrafi dać radę wszystkim trudnościom" 10).
Właśnie sejm miał ogniskować wysiłki zmierzające do umocnienia odzyskanej państwowości. Destrukcyjne dotąd spory partyjne przekuć we wspólny trud zabezpieczania wątłej ciągle suwerenności.
„Nic nie rozumiecie mojej sytuacji w ogóle — krzyczał na swoich najbliższych współpracowników komendant w połowie stycznia 1919 roku — Nie chodzi o lewicę, czy prawicę, mam to w d... . Nie jestem tu od lewicy i dla niej, jestem dla całości. [...] Sprawy wewnętrzne załatwi Sejm, który na to właśnie zwołuję. Jaki będzie: lewy czy prawy — zobaczymy. Wszystkie moje wysiłki muszą iść w kierunku armii. O to się staram..." 11).
Gdyby te wszystkie enuncjacje traktować dosłownie można by wysnuć wniosek, iż parlament uważał Piłsudski za najdoskonalszą instytucję sprawowania władzy. Ale sąd taki nie oparłby się próbie historii. Piłsudski był niewątpliwie znakomitym taktykiem i do tej właśnie kategorii jego poczynań należy zaliczyć owo emablowanie parlamentu. W rzeczywistości daleki był od podmiotowego traktowania sejmu. Więcej, nie wierzył, by ciało to zdolne było do reprezentowania autentycznej woli narodu. W swym głębokim przekonaniu uznawał, iż sam dostatecznie dobrze pojął interesy tegoż narodu, by w jego imieniu móc działać. A więc to nie on miał pomagać sejmowi w trudnym dziele budowy państwa. Wręcz odwrotnie. Parlament miał mu tylko wykonanie owego zadania ułatwić.
Tymczasem sejm serio traktował swoją pozycję jedynego gospodarza Rzeczypospolitej i w tej rozbieżności pojmowania ról politycznych tkwiły źródła późniejszych konfliktów.
Początkowo w stosunkach parlamentu z dotychczasowym dyktatorem zdawała się panować pełna harmonia. 20 lutego, kiedy to Naczelnik złożył deklarację o zrzeczeniu się urzędu i opuścił salę, marszałek sejmu Wojciech Trąmpczyński oświadczył, że do laski marszałkowskiej zgłoszony został wniosek posłów Daszyńskiego, Korfantego, Stolarskiego i Witosa uzupełniony stukilkudziesięcioma podpisami ze wszystkich stronnictw politycznych, normujący na nowych zasadach funkcjonowanie naczelnych władz państwowych. Wniosek ten, zwany później „Małą Konstytucją" sejm przyjął jednogłośnie.
W myśl tej ustawy pełnia władzy państwowej spoczywała w rękach Sejmu Ustawodawczego. Jemu to podporządkowane zostały organa władzy wykonawczej — Naczelnik Państwa i rząd. Naczelnik, wybierany przez parlament i przed nim odpowiedzialny, reprezentował państwo na zewnątrz oraz był najwyższym wykonawcą uchwał sejmu w sprawach cywilnych i wojskowych. Powoływał na podstawie porozumienia z sejmem rząd, który za swe działania był również odpowiedzialny przed izbą. Każdy akt państwowy Naczelnika nabierał ważności dopiero z chwilą podpisania go przez odpowiedniego ministra. W ten sposób, w skrajnej postaci, wprowadzony został w Polsce system rządów parlamentarnych, głowie państwa pozostawiający właściwie tylko funkcje reprezentacyjne.
Jednocześnie specjalną uchwałą sejm jednomyślnie wyraził podziękowanie Piłsudskiemu „za pełne trudów sprawowanie urzędu w służbie dla Ojczyzny" i również jednogłośnie powierzył mu urząd Naczelnika Państwa.
Prawione z tej okazji przez obydwie strony komplementy nie były w stanie zmienić rzeczywistości: Piłsudski formalnie zachowując ten sam urząd — Naczelnika Państwa — faktycznie, z dyktatora przeistaczał się w prezydenta całkowicie niemalże pozbawionego możliwości politycznego działania.
Komendant był jednak politykiem zbyt wielkiego formatu, by sprawiony przez posłów gorset mógł go skutecznie krępować. Piastował poza tym stanowisko naczelnego wodza, które zważywszy na permanentnie trwające na rubieżach konflikty, dawało mu olbrzymie możliwości działania. Nie można też zapominać, iż praktycznie Sejm Ustawodawczy mógł zagrozić przemożnej pozycji politycznej Naczelnika tylko wówczas, gdyby wyłonił trwałą większość rządową. Biorąc wszakże pod uwagę fakt, iż prawica, centrum i lewica dysponowały zbliżoną liczbą mandatów, groźba ta nie rysowała się zbyt jasno.
Niemniej mariaż Piłsudskiego z sejmem od początku nie był związkiem, któremu rokować można było długą i wypełnioną harmonią przyszłość. Na razie obydwie strony, jak to zwykle bywa z małżeństwami kojarzonymi przez rozsądek, dbały o poprawność wzajemnych stosunków, nawet w momentach niewierności zachowując pozory zgodnego pożycia.
Tak było na przykład w kwietniu 1919 roku, kiedy Piłsudski zdecydował się zbrojną ręką zająć Wilno. Większość sejmu nie akceptowała natarcia na tym kierunku, uważając za pierwszoplanowe działania w Galicji wschodniej. Nie chcąc otwarcie antagonizować się z parlamentem naczelny wódz przeprowadził wyprawę wileńską w czasie sejmowych ferii wielkanocnych, wychodząc ze słusznego założenia, że im później rozpocznie się poselska dyskusja, tym skala protestu będzie mniejsza, zwłaszcza w sytuacji, kiedy działania wojskowe zwieńczone zostaną sukcesem.
W poufnych wypowiedziach nie krył jednak Piłsudski swego rozczarowania do sejmu. W liście z 21 sierpnia 1919 roku, skierowanym do przewidywanego na szefa Sztabu Generalnego gen. Stanisława Szeptyckie-go, pisał: „Chronię jak najusilniej wojsko, jego organizację i jego użycie od wkraczania do tych spraw obecnego Sejmu, z jego nieustaloną większością, wynikającymi stąd intrygami i drobnymi walkami stronnictw z ich często personalnymi interesami. [...] Zdobyłem się więc na to, że dałem wojsku i całej pracy wojskowej jedno trwałe oparcie — chociaż także prowizoryczne — oparcie na nieulegającym fluktuacjom i nastrojom chwilowym stronnictw i partii w ich walce o władzę — oparcie w mojej osobie. Nie zakrywam jednak oczu na to, że zostało to zrobione iure caduco i sytuacja utrzymana została przeze mnie jedynie dzięki zimnej krwi, uporczywej woli i pewnemu taktowi politycznemu, jaki posiadam..."12).
Z upływem czasu ton wypowiedzi dotyczących sejmu ulegał dalszemu zaostrzeniu. Parlament coraz skuteczniej sięgał bowiem po władzę nad krajem i tym samym kurczyły się wydatnie możliwości poczynań Naczelnika. Zaznaczyło się to zwłaszcza od chwili, gdy po zakończeniu wojny przestał pełnić funkcję naczelnego wodza.
Konflikt, choć maskowany kanonami kurtuazji i grzeczności, stał się tajemnicą poliszynela. Każdy wiedział, że to obawa przed Piłsudskim skłoniła sejm do dalszego ograniczenia kompetencji głowy państwa w uchwalonej 17 marca 1921 roku konstytucji. Wręcz policzkiem dla marszałka było zawarte w ustawie zasadniczej zastrzeżenie, iż prezydent nie może sprawować naczelnego dowództwa w czasie wojny.
W tej batalii Piłsudski nie tylko otrzymywał ciosy. Także je zadawał. On to wywołał w czerwcu 1922 roku przesilenie gabinetowe i tak nim sterował, by wykazać, że parlament w obecnym swym kształcie nie jest w stanie dźwigać odpowiedzialności za losy państwa. Dla osiągnięcia tego celu złamał nawet swą dotychczasową zasadę — nie krytykowania sejmu publicznie. W czasie jednego ze spotkań, 12 czerwca 1922 roku rzucił w twarz przedstawicielom parlamentu: „Panowie staliście się istotą dwoistą, rządem i źródłem praw. Stan to anormalny (podkr. — TN) i trwa, niestety, zbyt długo, ale z tej dwoistości musiały wyniknąć i konsekwencje. Dopóki ta dwoistość istnieje, nie wejdziemy w stan normalny..." 13).
Za nieprzychylnymi dla parlamentu słowami szły czyny. Między innymi Naczelnik odmówił powierzenia misji sformowania rządu Wojciechowi Korfantemu, desygnowanemu na premiera przez większość sejmu.
W odpowiedzi, forsująca kandydaturę Korfantego prawica, postanowiła usunąć adwersarza z zajmowanego urzędu i 26 lipca zgłosiła wniosek o votum nieufności dla niego. Brzmiał on:
„Zważywszy, że Naczelnik Państwa Józef Piłsudski przez nieposzanowanie praw Sejmu Ustawodawczego, lekceważenie żywotnych interesów państwowych i pogłębianie przeciwieństw i walk partyjnych, naraził Państwo na niepowetowane szkody moralne i materialne; że w szczególności w ostatnich miesiącach przez niekonstytucyjne prowokowanie przesilenia gabinetowego p. Ponikowskiego wywołał, a następnie przewlekał w państwie ciężkie przesilenie polityczne, gospodarcze i finansowe; że mimo desygnowania przez Sejmową Komisję Główną premiera w osobie posła Wojciecha Korfantego i mimo własnego zapewnienia, że nie będzie mu w utworzeniu rządu przeszkadzał, odmówił podpisania listy gabinetu posła Korfantego wbrew obowiązującym uchwałom sejmowym, których winien być stróżem i wykonawcą — podpisani posłowie wnoszą: Wysoki Sejm raczy uchwalić: Sejm odmawia swego zaufania Naczelnikowi Państwa Józefowi Piłsudskiemu" 14).
To już nie była wojna podjazdowa, w której chodzi o ewentualne przetrzepanie skóry krnąbrnemu, ale w sumie potrzebnemu partnerowi. Konflikt zbliżał się do granicy, spoza której nie istnieje możliwość odwrotu. Przestraszyła się też takiej ewentualności część posłów i ostatecznie Piłsudskiemu nie udzielono dymisji. Za wnioskiem głosowało 187 posłów, przeciw — 205, 4 kartki były puste. A przecież przed niespełna dwoma tygodniami sponiewierany teraz przez Naczelnika Korfanty cieszył się poparciem 219 deputowanych. Posłowie nie wykazali konsekwencji w działaniu i nie ulegało wątpliwości, iż cały ten konflikt z Piłsudskim nie przydał im autorytetu w oczach opinii publicznej.
Było to zresztą głównym celem marszałka. Nie widział on dla siebie miejsca w systemie rządów wprowadzanym przez konstytucję marcową. Przystępował do walki z nadmiernymi jego zdaniem uprawnieniami parlamentu. Finał tej batalii zależał w ostatecznym rachunku od tego, której stronie uda się przekonać społeczeństwo o wyższości własnych racji. Prawdę tę Piłsudski rozumiał doskonale.
Latem 1922 roku próbował udowodnić, że Sejm Ustawodawczy w gąszczu intryg partyjnych i personalnych nie dostrzega wartości nadrzędnej — polskiej racji stanu. Tak żegnał marszałek pierwszy sejm odrodzonej Rzeczypospolitej, który w kilka tygodni później zakończył swoją działalność.
Nowa izba wybrana w elekcji listopadowej 1922 r. niewiele różniła się od poprzedniej, chociaż swe pozycje wyraźnie wzmocniła prawica. Pojawił się też nowy czynnik na Wiejskiej — reprezentanci mniejszości narodowych. Ciągle jednak żadne stronnictwo nie dysponowało większością umożliwiającą trwałe objęcie rządów w państwie.
Piłsudski zaś zastosował nową metodę walki. Zdecydował się na zupełne oddanie pola przeciwnikowi, słusznie zresztą oczekując, iż ten nie poradzi sobie z narastającymi w kraju konfliktami i sprzecznościami.
Taktyka ta zaskoczyła rywali. Większość parlamentu (zgodnie z postanowieniami konstytucji już dwuizbowego) gotowa była głosować na dotychczasowego Naczelnika, w zbliżających się wyborach prezydenckich. Ale 4 grudnia 1922 r. na specjalnie zorganizowanym w Prezydium Rady Ministrów spotkaniu posłów i senatorów Piłsudski poprosił o niewysuwanie jego kandydatury. W uzasadnieniu tego kroku mówił m.in.:
„Byłem tarczą dla pocisków różnego rodzaju. Więc były tam kwiaty, wyrażające szczerze cześć, podziw i miłość. [...] Lecz zwyczaje polskie znają i inne pociski, mniej pachnące, pociski, na które musi być przygotowany przyszły Prezydent Rzeczypospolitej, który może będzie miał mniej spokojne nerwy, niż ja. Ja te pociski po żołdacku nazywałem «stinkgranatami» (granaty z cuchnącym gazem — TN), chcącymi zdusić mnie... w zapachu. Jako żołnierz, granaty wytrzymuję łatwo i nie robią one na mnie prawie żadnego wrażenia. Pachną i tyle. Długoletnia niewola zostawiła po sobie rozległe bagna i trzęsawiska. Co do mnie, na polowaniach nawet, gdyby polowano na mnie, chodzę łatwo, bo chód mam lekki, choć rękę nieraz ciężką. Nie grzęznę. Po przejściu bagna oglądam lekko zmoczone nogi i idę dalej..."
Niby ogólne to były zarzuty, ale nikt nie mógł mieć wątpliwości pod czyim kierował je Piłsudski adresem. Chwilę wcześniej wypowiedział bowiem charakterystyczne zastrzeżenie: „O stosunku do Sejmu nie chcę wcale mówić [...] Tłumaczenia zaniecham..."15).
W podobne grzeczności nie bawił się ustępujący Naczelnik w rozmowach prywatnych. Władysławowi Baranowskiemu tak mówił o swej walce z sejmem: „Jestem ciągle zwierzyną w klatce, do której każdy śmierdziel strzelać może..., lecz mniejsza z tym. Najwstrętniejsze przeszedłem i mam to poza sobą, niech inni z tym się parają. Cztery lata!"16).
Coraz większe rozczarowanie do sejmu przeistoczyło się w głęboki i trwały uraz pod wpływem wypadków z grudnia 1922 roku.
9 grudnia tworzący Zgromadzenie Narodowe, zebrani na wspólnym posiedzeniu posłowie i senatorowie wybrali pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej. Został nim Gabriel Narutowicz, uczony o europejskiej sławie, aktualnie piastujący stanowisko ministra spraw zagranicznych. O wyborze przesądziły głosy lewicy i centrum oraz mniejszości narodowych. I chociaż elekcja odbyła się od początku do końca w majestacie prawa, to jednak jej wynik został zakwestionowany przez prawicę. Narodowa demokracja całkowicie uległa partyjnemu zaślepieniu. Jej prasa w wydaniach porannych z 10 grudnia opublikowała oficjalne oświadczenie przywódców prawicowych klubów sejmowych, głoszące, iż Narutowicz „narzucony został na Prezydenta głosami obcych narodowości", i że „naród polski musi odczuć i odczuje" taki wybór, „jako ciężką zniewagę" i „jako gwałt zadany myśli politycznej polskiej"17). Liderzy prawicy sejmowej zapowiadali, że ich kluby nie tylko „odmówią wszelkiego poparcia" rządom powoływanym przez Narutowicza, ale także „podejmą stanowczą walkę o narodowy charakter państwa". Jednocześnie w licznych artykułach prasowych i na masowo organizowanych wiecach ulicznych obrzucano nowo obranego prezydenta niewybrednymi obelgami i oszczerstwami. Zorganizowano tysiące ludzi do pisania na adres Narutowicza anonimów pełnych wyzwisk oraz zapowiedzi „marnej śmierci".
Po poniesieniu porażki w parlamencie, kiedy prawo, legalizm i konstytucja stanęły za prezydentem-elektem, prawica zdecydowała się na przeniesienie walki na ulicę. Chodziło jej o pokazanie siły, o zastraszenie przeciwników. Nie zważano na fakt, iż postępowanie takie równoznaczne było z pomiataniem autorytetem sejmu i stanowionych przez niego ustaw.
Przy użyciu siły endecja postanowiła też
nie dopuścić do objęcia władzy przez elekta. Cel ten chciano osiągnąć przez uniemożliwienie jego zaprzysiężenia. 11 grudnia, kiedy prezydencki powóz zmierzał w kierunku ulicy Wiejskiej, Aleje Ujazdowskie zatarasowała barykada zaimprowizowana ze ściągniętych z pobliskiego parku ławek. „Tłum powitał zatrzymanego Prezydenta — pisał Władysław Pobóg-Malinowski — wrogimi okrzykami, gwizdem, przekleństwami, wnet posypały się zabłocone, zbite na twardo grudy śniegu; kilku takich grud trafiło Prezydenta, paru zuchwalców z kijami wskoczyło na stopnie powozu; mocnym ruchem strącił ich towarzyszący Prezydentowi szef protokołu St. Przeździecki. Za powozem, gdy minął roztrąconą barykadę, pobiegł wrzeszczący tłum z podniesionymi kijami; z tyłu i z boków, z mijanych tłumów, sypały się wciąż grudy śniegu z błotem..." l8).
Prezydent został jednak zaprzysiężony i objął urzędowanie. Ale burza nienawiści rozpętana przez prawicę wydała owoce. 16 grudnia Narutowicz zginął z rąk zamachowca. Dla Polaków, dumnych z tego, że ich ojczyzna nie znała dotąd królobójstwa, był to wstrząs, którego przecenić nie sposób. Rzecz jasna, nie dla wszystkich. Zbyt daleko zaawansowane było polityczne zacietrzewienie.
Bez wątpienia jednak dla Piłsudskiego śmierć Narutowicza i poprzedzające ją wypadki były wstrząsem niezwykle silnym. Ostatecznie utwierdził się w przekonaniu, iż interesy poszczególnych ugrupowań są tak rozbieżne i tak brutalnie egzekwowane, że zagrozić to może podstawom istnienia państwa.
Owa refleksja ogólna uzupełniona została przez doznania bardziej osobiste. Morderca prezydenta zeznał na procesie, iż uprzednio zamierzał zabić Naczelnika Państwa. Podał nawet szczegóły planowanego zamachu, z którego zrezygnował w ostatniej chwili na wieść o nie kandydowaniu przez niego w zbliżającej się elekcji prezydenckiej. Nie ulegało wątpliwości, że zamachowiec dopiąłby swego i choć nie można zarzucić marszałkowi braku odwagi, to wizja przypadkiem unikniętej śmierci musiała zaciążyć nad jego osobowością, pogłębić stare antyparlamentarne urazy.
Nieprzypadkowo przecież w tym czasie w mentalności komendanta dokonała się istotna przemiana. Przestał dowierzać ludziom, nawet ze swego bliskiego otoczenia. Stał się ostry, wymagający, w rozmowach często wręcz nieuprzejmy. To właśnie w tym czasie wyraźnej zmianie uległ język jego wypowiedzi. „Słownictwo młodego Piłsudskiego — pisał Adam Krzyżanowski — delikatnego i wytwornego w obejściu nie obfitowało w brutalne wymyślania i obelgi. Dopiero po wycofaniu się z życia publicznego miotał wyzwiskami w swoich przeciwników. Zmienił obyczaje wbrew prośbom i zaklęciom przyjaciół i rodziny w nadziei, że używaniem tej broni oszczędzi przeciwnikom i sobie godzenia w nich nagim, fizycznym przymusem" 19).
Wydarzenia z grudnia 1922 roku utwierdziły Piłsudskiego w przekonaniu o potrzebie walki ze złem, jego zdaniem drążącym Rzeczpospolitą, tj. z obezwładniającym parlament egoizmem stronnictw, przede wszystkim prawicowych. Chwilowo jednak konfrontacja uległa odroczeniu. Objął bowiem marszałek jedno z najwyższych stanowisk wojskowych — szefa Sztabu Generalnego, które uniemożliwiało mu wstąpienie w szranki politycznej rywalizacji.
W maju 1923 r. tak niechlubnie poczynająca sobie przed pięciu miesiącami endecja zawarła porozumienie z Polskim Stronnictwem Ludowym „Piast", konstruując w ten sposób prawicowocentrową większość potrzebną do sformowania gabinetu. Piłsudski zareagował niezwykle ostro. 29 maja demonstracyjne poprosił o zwolnienie ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego, a 2 lipca, po zakończeniu pobytu rumuńskiej pary królewskiej, przed rokiem goszczącej go w Bukareszcie, zrzekł się ostatniej godności państwowej — przewodnictwa w Ścisłej Radzie Wojennej. Następnego dnia, w czasie pożegnalnego bankietu w „Bristolu" poddał ostrej krytyce panujące w Polsce stosunki. Przede wszystkim gromił nowo powołany rząd Witosa, ale nie oszczędzał też stojącego za nim sejmu.
Wspominając pierwsze miesiące niepodległości mówił m.in.: „Dyktatorem byłem kilka miesięcy. Decyzją moją głupią czy rozumną, to jest wszystko jedno, postanowiłem zwołanie sejmu, oddanie władzy mojej w jego ręce i stworzenie legalnej formy życia państwa polskiego. Była to moja decyzja. Decyzja ta została usłuchana. Panowie posłowie, którzy potem nieraz przeciw mnie występowali, zostali wybrani na mój rozkaz, tego rozkazu usłuchali, wybór przyjęli, na określony przeze mnie termin do Warszawy się stawili..."20).
Dwa elementy tej wypowiedzi szczególnie przyciągają uwagę. Pierwszy to dystansowanie się marszałka od jego własnej decyzji o zwołaniu Sejmu Ustawodawczego. Jeszcze dosyć ostrożne, bowiem stanowcze potępienie szybkiego zorganizowania wyborów równoznaczne byłoby z przyznaniem się do błędnego posunięcia politycznego. Drugi akcent oświadczenia, nie mniej interesujący, to paternalistyczne traktowanie sejmu. Zdaniem mówcy parlament nie zebrał się dlatego, iż tylko w ten sposób naród mógł objawić swoją wolę. Wybory przeprowadzono, ponieważ było to życzeniem Naczelnika. Stanowisko takie równoznaczne było z odbieraniem społeczeństwu jego podmiotowości politycznej. Piłsudski coraz bardziej skłonny był uznawać siebie nie za wybitnego syna, ale wręcz ojca narodu. Tymczasem — a był o tym głęboko przekonany — społeczeństwo nie potraktowało go z należytą atencją. „Był cień — mówił w «Bristolu» — który biegł koło mnie, to wyprzedzał mnie, to pozostawał w tyle. Cieniów takich było mnóstwo, cienie te otaczały mnie zawsze, cienie nieodstępne, chodzące krok w krok, śledzące mnie i przedrzeźniające. Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka, cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba — rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie — ten potworny karzeł pełzał za mną, jak nieodłączny druh. [...] Nie sądźcie, panowie, że to jest tylko metafora..." 21).
Karzeł ów nie poprzestał na podłości słów. Nie cofnął się przed zbrodnią. „W tej samej chwili, gdy Belweder, miejsce zaszczytu, miejsce honoru Polski, opuściłem, wszedł tam inny człowiek, wybrany legalnie aktem uroczystym, podpisanym przez marszałka sejmu. Oddałem mu władzę zgodnie z Konstytucją. Na moje miejsce przyszedł dla reprezentacji narodu całego i wszedł na tę ścieżkę, którą ja po trosze przetorowałem, człowiek inny. Nie rozważam jego zalet, ani wad, nie omawiam jego wartości. Człowiek ten, jak ja, został wyniesiony ponad innych, dobrowolnym aktem włożono na niego obowiązek, że ma być naszym przedstawicielem, ma w pieczy mieć nasz honor, naszą godność. Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obrażających wartość pracy reprezentacyjnej, przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej nienawiści wykazali. Teraz spełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo. Moi panowie, jestem żołnierzem. Żołnierz powołany bywa do ciężkich obowiązków, nieraz sprzecznych ze swoim sumieniem, ze swoją myślą, z drogimi uczuciami. Gdym sobie pomyślał na chwilę, że ja tych panów, jako żołnierz, bronić będę, zawahałem się w swoim sumieniu. A gdym się raz zawahał, zdecydowałem, że żołnierzem być nie mogę. Podałem się do dymisji z wojska. To są moi panowie, przyczyny i motywy, dla których służbę państwową opuszczam" 22).
Słowa te oznaczały wypowiedzenie otwartej wojny endecko-piastowskimu rządowi Witosa, oraz popierającemu go sejmowi. Marszałek demonstracyjnie zaszył się w Sulejówku, nie chcąc brać odpowiedzialności za sytuację w kraju, systematycznie jego zdaniem pogarszaną przez kolejne poczynania parlamentu.
Działał w dwóch kierunkach. Z jednej strony zaciekle zwalczał partie i polityków, których obwiniał o coraz bardziej panoszące się zło, z drugiej zaś zwracał uwagę na pilną potrzebę zreformowania aktualnego systemu rządów.
Dla sejmu — w 1919 roku uznanego za domu ojczystego jedynego pana i gospodarza — nie znajdował miłych określeń. Nie tajona awersja, z biegiem czasu ulegała wyraźnemu pogłębieniu.
Jeszcze w wywiadzie udzielonym w sierpniu 1923 roku redaktorowi wileńskiego „Słowa" Stanisławowi Mackiewiczowi wypowiadał marszałek na temat parlamentu zdania krytyczne, ale bez ostentacyjnej złośliwości. Źródło wszelkiego zła w pracy sejmu widział w tym, że „Sejm poprzedni wybrała przecież jeszcze Polska niewoli. Sejm obecny nie pozyskał żadnych nowych wartości"23).
W dwa lata później, w sierpniu 1925 roku, tę samą treść Piłsudski przekazywał już bardzo brutalnymi słowami. Mówił: „Chciałem wierzyć wtedy (po przybyciu z Magdeburga — TN) [...], że wraz z odrodzeniem Polski odrodzenie duszy ludzkiej pójdzie. [...] Odrodzenia w suwerenach (aluzja do stwierdzenia Małej Konstytucji — „władzą suwerenną i ustawodawczą w Państwie Polskim jest Sejm Ustawodawczy" —- TN") nie znalazłem. Gdy robie przypomnę owe lata, gdy najważniejszą kwestią, o której przy gromach nowej nawałnicy mówiono: kto rozumny jakiemu zaborcy się sprzedawał, a kto miał nędzny rozum stanu, że się sprzedawał głupio. Kto rozumny się sprzedawał — gdy zapachy dawne, piękne, ładne do mnie doleciały: rodzime szpicelki, rodzime kurewki, kłócące się o to, kto więcej dawał, a kto więcej brał..." 24).
Więcej w tej wypowiedzi inwektyw niż treści. I oto właśnie chodziło — o pognębienie przeciwników, o ich skompromitowanie, o ośmieszenie w oczach opinii publicznej.
Bezpardonowej walce towarzyszyły oświadczenia podkreślające potrzebę zreformowania polskiego parlamentaryzmu. Deklarował się Piłsudski jako zdecydowany przeciwnik obecnych metod sejmowych, ale jednocześnie wyjaśniał, że w gruncie rzeczy należy do grona zwolenników rządów parlamentarnych. Zapewniał o tym m.in. polityków lewicy i centrum zgromadzonych na specjalnej herbatce w dniu 2 lutego 1924 r. w mieszkaniu Bogusława Miedzińskiego.
Podobne myśli zawarł marszałek w wywiadzie udzielonym „Nowemu Kurierowi Polskiemu" w dniu 29 kwietnia 1926 r„ a więc w chwili, w której bez wątpienia zdecydowany już był orężnie sięgnąć po władzę. Mówił wówczas, że Polska podobnie jak cała Europa przeżywa kryzys parlamentaryzmu. Na pytanie, gdzie tkwią korzenie tego zjawiska, odpowiadał:
„Jest jedna sprzeczność zanadto silna, aby nie przejawiała się ona stale i ciągle. Według zasady ustroju parlamentarnego — rząd rządzi, sejm sądzi. Gdy zaś zastępuje ją praktyka, że sędzia jest oskarżonym, a oskarżony także sędzią, to wówczas musi nastąpić zanik wszelkiego poczucia odpowiedzialności. [...] To jest charakterystyczna cecha kryzysu parlamentaryzmu wszędzie. Powstaje wówczas jak gdyby zabawa w próby rządów całkiem nieodpowiedzialnych i z konieczności formują sio wtedy tylko mafie i konwentykle. ze stałymi z ich strony próbami siadania do rządu, tylko cokolwiek inaczej niż poprzednio. Jest to stan, który demoralizuje to, co jest rządem, i to, co jest sądem. Musi powstać w takim wypadku coś w rodzaju nierządu, którym jakoby Polska zawsze stała." 25).
Wyjście z tego ślepego zanika systemu rządzenia, widział Piłsudski we wzmocnieniu władzy wykonawczej kosztem ustawodawczej, pozostawiając jednak tej ostatniej należne jej uprawnienia kontrolne. Propozycja ta nie była nowością dla opinii. Właściwie większość stronnictw i polityków była zdania, że w tym kierunku powinna zmierzać reforma polskiego parlamentaryzmu, którego stan obecny nikogo nie zadowalał.
Ale Piłsudskiemu w gruncie rzeczy nie
chodziło o uzdrowienie mechanizmów władzy. Przede wszystkim dążył do przejęcia rządów we własne ręce. Łamiąc żołnierską przysięgę, zbrojną ręką sięgał po zwierzchnictwo nad narodem. W dalszym ciągu zapewniał o swych demokratycznych przekonaniach, ale występując przeciwko legalnemu porządkowi Rzeczypospolitej, odmawiając prawa do rządzenia krajem reprezentującemu naród sejmowi, stawał się dyktatorem.
Mówił w wywiadzie z 11 maja 1926 roku: „Staję do walki, tak, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści". Raz więc jeszcze przywoływał argument mówiący, że to nie o walkę z samym parlamentem chodzi, a jedynie o wykorzenienie trawiącej go choroby. Przyszłość miała pokazać, że nie były to deklaracje prawdziwe.
Uchwalą, co zechcę, zatwierdzą, co każę, a jeśli nie, to będę łamał, łamał...
Działalność parlamentu przed majem 1926 r. bez wątpienia budzić mogła różnego rodzaju zastrzeżenia. Oskarżanie go — jak to czynił Piłsudski, o wszelkie zło panujące w państwie, było jednak złośliwą przesadą. Zarzucał marszałek sejmowi, że pławi się w orgii intryg, że nie jest w stanie wyłonić trwałej większości rządzącej i przez to wtrąca kraj w wiry partyjnej rywalizacji. Oskarżenie to polegało jednak na zwykłym myleniu skutku z przyczyną. Społeczeństwo rozchodziło się bowiem coraz bardziej w swoich poglądach politycznych nie dlatego, że nie było zgody na ulicy Wiejskiej. Odwrotnie — to układy sejmowe stanowiły odbicie politycznej fizjonomii ówczesnej Polski, jej podziałów społecznych, politycznych, narodowych. W tych warunkach demokratyczne rządzenie krajem przychodziło z trudem. Wymagało czasu, niezbędnego do wypracowania odpowiedniego modelu sprawowania władzy. Ten bowiem, który usankcjonowany został przez konstytucję marcową, funkcjonował nie najlepiej. Potrzebował korekty. Piłsudski takie właśnie działania zapowiadał, ale jego lekarstwa mające uzdrowić polski parlamentaryzm, uczyniły z sejmu dekorację, skrywającą system rządzenia z demokracją niewiele mający wspólnego.
Dążył marszałek do celu powoli, ale konsekwentnie. Po osiągnięciu zwycięstwa nie wprowadził siłą nowego modelu rządów, nie oktrojował konstytucji. Po części dlatego, że bał się nowej fali oporu, w tym również i dotychczasowych sojuszników, zwłaszcza z lewicy. Opóźniał też działanie brak własnych, oryginalnych recept rządzenia. Przed majem 1926 r. samotnik z Sulejówka rozbudowywał program negatywny, gromił rzeczywiste i urojone winy politycznych adwersarzy. Nigdy jednak nie mówił, co czynić, by wyeliminować zło. Za program wystarczyć miała jego własna osoba i tzw. imponderabilia. No i zaciekłe, bez umiaru w słowach, atakowanie przeciwników.
I chociaż po przewrocie sytuacja zmieniła się diametralnie, to dotychczasowej metody walki z parlamentem Piłsudski nie zarzucił. Nadal za wszelką cenę dążył do skompromitowania sejmu w oczach opinii publicznej, miotając nań gromy, ale aż do lata 1930 r. niewiele czyniąc mu złego.
Nie został więc rozwiązany sejm, chociaż w jego rządy wymierzony został zamach. Niezrozumiałe to posunięcie, jeśli przyjąć, że majowemu zwycięzcy chodziło o rzeczywistą sanację systemu władzy. Znakomicie natomiast krok ów mieścił się w koncepcji zakładającej dalsze pomiatanie parlamentu. Garnitur posłów i senatorów wyłoniony w 1922 roku posiadał wystarczająco zabagnioną w oczach opinii hipotekę, a ponadto majowa manifestacja siły skutecznie osłabiła w dotychczasowych suwerenach wolę walki. Świadom był też Piłsudski, że natychmiastowe wybory przyniosą sukces nie jemu, a popierającej go lewicy, z której celami dawno już przestał się identyfikować. „Rząd — notował w dzienniku deklarację premiera Bartla Maciej Rataj — nie pójdzie na natychmiastowe rozwiązanie sejmu, czego domagała się lewica, bo wybory dałyby w tych warunkach radykalną hołotę. Trzeba przeciągnąć sejm do marca — kwietnia 1927 roku, aż się kraj uspokoi" 26).

1) Pisma zbiorowe, Warszawa 1937, T. I, s. 172.
2) Tamże, s. 122—123.
3) Tomasz Nałęcz, Działalność i legenda Józefa Piłsudskiego. ,,Wiadomości Historyczne", 1981, nr 6, s. 342—345.
4) Pisma Zbiorowe, T. IV, s. 88—89
5) Tamże, T. V, s 205.
6) Tamże, s. 55—58.
7) Tamże, s. 60—61.
8) Tamże, s. 182
9) Tamże, s. 35.
10) Bogusław Miedziński, Wspomnienia. „Zeszyty Historyczne", nr 37, Paryż 1976, s. 170—171.
11) Władysław Baranowski, Rozmowy z Piłsudskim 1916—1931. Warszawa 1938, s. 96.
12) Wacław Jędrzejewicz, Kronika życia Józefa Piłsudskiego 1867—1935 T. I, Londyn 1977, s. 452.
13) Pisma Zbiorowe T. V, s. 247—248.
14) W. Jędrzejewicz, op. cit., T. II, s. 60.
15) Pisma Zbiorowe, T V, s. 294—295.
16) W. Baranowski, op. cit., s. 167.
17) „Kurier Warszawski", nr 339 z 10 grudnia 1922 r.
18) Władysław Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski. T. II, Londyn 1967, s. 601.
19) Adam Krzyżanowski, Dzieje Polski. Paryż 1973, s. 98—99.
20) Pisma Zbiorowe, T. VI, s. 28.
21) Tamże, s. 30—31.
22) Tamże, s. 33—34,
23) Tamże, s. 99.
24) Tamże, T. VIII, s. 205—206
25) Tamże, s. 330
26) Maciej Rataj, Pamiętniki 1918—1927. Warszawa 1965, s. 370.

poprzedninastępny komentarze