Gry wojenne Tarantino 2
2009-11-10 22:57:33
Moje pierwsze wrażenia po najnowszym filmie Quentina Tarantino Bękarty wojny, wywołały dość burzliwą dyskusję na łamach witryny internetowej Krytyki Politycznej. Tezy autorów, którzy najmocniej protestowali przeciwko mojemu odczytaniu filmu, niespecjalnie mnie przekonywały.



Argument, że Tarantino nie odwołuje się wcale do multi-kulti liberalizmu (czyniąc z niego zwycięskie i triumfujące przeciwieństwo faszyzmu), tylko do klisz popkultury (kina, komiksu, itd.), nie jest dla mnie w ogóle żadnym argumentem, bo klisze popkulturowe opierają się przecież na jakichś strukturach ideologicznych, czy też je wyrażają. Czasem konserwatywnych, a czasem multi-kulti liberalnych – i w tym wypadku po prostu Tarantino odwoływałby się do klisz popkultury zorientowanej multi-kulti liberalnie. W ogóle nie przeczyło to mojej tezie.

Jeżeli dobrze rozumiem, o co chodzi w myśli, że „kino ma moc niszczenia nazizmu” (a nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem), to odczytuję ją jako przekonanie, że wyśmiewając nazistów i ich wizerunek można ich strącić z pozycji negatywnego sacrum, jaką zajęli w popkulturze, ale i gdzieniegdzie w postmodernistycznej filozofii i myśli etycznej. A strąciwszy przepędzić.

Kilka takich interpretacji pojawiało się w prasie zachodniej i ponoć niektóre były przedrukowywane i przywoływane w Polsce. Jakoś nie kupuję tej interpretacji filmu, bo naprawdę ośmieszony w stopniu przekraczającym codzienność postmodernistycznej zabawy jest tylko Hitler, ale jednocześnie w sposobie, w jaki jest temu poddany, nie ma nic jakościowo nowego (jest mały, brzydki, pokurczony, piekli się i miota; a! – no i śmieje się jak kretyn). Właściwie tak samo ośmieszał go już Charles Chaplin dawno, dawno temu i nic nie dało. Jeśliby więc tylko o to chodziło, to również nieszczególnie mocno wpłynęłoby to w moich oczach na korzyść filmu. Tym bardziej, że inni naziści są w filmie przestylizowani w sposób mieszczący się jednak w „kulturowej logice” postmodernizmu, a nawet są przestylizowani w stronę fantazji sadystycznej, a nie ośmieszenia (Landa). Fantazja sadystyczna mieściłaby się doskonale w ramach postmodernistycznego "negatywnego sacrum".

Ale oto stanąłem przed koniecznością zrewidowania mojego stanowiska, a nawet dosć gruntownej zmiany zdania, gdy przeczytałem interpretację Gilada Atzmona (Vengeance, Barbarism and Tarantino’s „Inglourious Basterds”, „Counterpunch”). I chyba znowu muszę złożyć samokrytykę.

Atzmon odpowiedział na pytanie, które mi co prawda przyszło do głowy, gdy oglądałem film, ale nie znalazłem na nie żadnej sensownej odpowiedzi, wobec czego je porzuciłem – zamiast drążyć. Postanowienie noworoczne: nigdy więcej tak nie robić!

Porzucone pytanie było o imiona. Żydowska mścicielka ma na imię Szoszana, co jest może imieniem bardzo żydowskim w sensie, że hebrajskim i biblijnym, ale zupełnie nienormalnym i niespotykanym wśród Żydów francuskich; wiedziałem to choćby stąd, że sporo moich znajomych z Francji to tamtejsi Żydzi - ale od Atzmona teraz wiem, że w ogóle w diasporze żydowskiej w Europie Zachodniej jest to imię niespotykane. Podobnie zresztą jak Amos, imię zamordowanego przez Landę i jego ludzi brata Szoszany. Atzmon wskazuje jeszcze na wyjątkowo nietypowe dla francuskich Żydów zajęcie rodziny Szoszany: byliby oni bowiem rolnikami hodującymi mleczne krowy. (Można by jeszcze dodać płynną angielszczyznę człowieka, u którego rodzina ta się ukrywała, a który też był przecież rolnikiem. We Francji w pierwszej połowie XX wieku nie było już analfabetyzmu, o ile się nie mylę, ale płynna angielszczyzna farmera w takiej dziurze?)

Odpowiedź Atzmona brzmi tak, że film odwołuje się do mitycznych i podświadomych pokładów żydowskiej tożsamości, ale po jej zawłaszczeniu przez ideologię syjonizmu, która jest zdaniem Atzmona głównym tematem filmu. Stanowisko Atzmona mnie przekonało.

Biblijne brzmienie imion (Szoszana to przecież po prostu Zuzanna, czy we Francji Suzanne), Żyd jako hodowca przywołujący starotestamentowe figury wędrownych pasterzy. Płynna angielszczyzna rolnika jako znak, że swiatem przedstawionym rządzą inne niż „realistyczne” zasady, że zasady te pochodzą ze snu i praw pragnienia. No i oczywiście zemsta o "starotestamentowym" rozmachu i sile uderzenia. Sens filmu, zdaniem Atzmona, polega na wydobyciu na wierzch, na światło dnia, największej syjonistycznej fantazji ukrytej pod współczesną żydowską tożsamością, ale zupełnie nie w takim sensie, w jakim ja to odczytałem.

Puszczenie wodzy tej fantazji odebrałem tylko jako konsekwencję ślepej uliczki, w jaką prowadzi postmodernistyczny użytek z nazizmu i figury Nazisty jako zła ostatecznego, ale ujmowanego w kategoriach niemal „metafizycznych” lub jako problem kulturowy. Ponieważ donikąd to ostatecznie nie prowadzi (bo nazizm był problemem politycznym, a nie metafizycznym czy kulturowym), jedyne, co się w tym ślepym zaułku da zrobić, to dać zaszalać pustej fantazji. Tak myślałem.

Atzmon tymczasem twierdzi, że Tarantino zrobił anti-Holocaust movie, to znaczy film skierowany przeciwko specyficznemu „gatunkowi” filmowemu, jakim jest Holocaust movie. Holocaust movies celebują wciąż i na powrót te same obrazy niewinnych, bezbronnych i nie stawiających oporu żydowskich ofiar (co prawda w kilku miejscach Atzmon powinien był może ugryźć się w język, bo balansuje na bardzo niebezpiecznej krawędzi). Atzmon mówi, że nieprzepracowana czy też niewłaściwie przepracowana przez syjonizm zbiorowa trauma Szoah podszywa te obrazy niewypowiedzianym, ale i uporczywie powracającym pragnieniem, by wreszcie przestać być Ofiarą, by w końcu zostać Katem.

By wyrzucić na śmietnik ukształtowaną w diasporze niezwykle pacyfistyczną kulturę, która niemal całkowicie wyrugowała z własnej struktury przemoc (m. in. V. Karady w pracy Les juifs et la violence stalinienne [„Actes de la recherche en sciences sociales” 1997, nr. 120] wskazuje, że we wspólnotach żydowskich w Europie Środkowej w XIX wieku niemal nie występowały gwałty czy morderstwa, nie praktykowały one nawet wysoce zrytualizowanych form przemocy, np. sportowych). Zdaniem Atzmona, Tarantino wydobywa na powierzchnię to przeszywające syjonistyczny odbiór Holocaust movies pragnienie, którego Prawdą jest okupacja Palestyny i piekło zafundowane jej arabskim mieszkańcom. Czego nie mogli zrobić w odwecie Niemcom, teraz robią Palestyńczykom. Przestali być „mięczakami” ze środkoweuropejskiego sztetł, którzy dali się prowadzić na rzeź. Teraz to oni decydują, kto ma prawo żyć, a czyjego życia jest enough!.

Atzmon zwraca też uwagę na sens powracającego w filmie motywu swastyki wyrzynanej przez Bękartów na czołach nazistów.

Zamiast próbować przepracować znaczenia i dynamikę historii, jesteśmy poddani procesowi narastającego nasycania symboli a nawet uregulowań prawnych, które ustalają, które poglądy są dopuszczalne, a które nie. „Terror”, „naziści” i „faszyzm” są oczywiście „tymi złymi”. „Demokracja” i „Wolność” - „tymi dobrymi”. Wycinanie ludziom na czołach symboli (swastyk) stanowi część hegemonicznego panowania. Jak widzicie, jesteśmy wystarczająco potężni, by dyktować, co jest „prawdą”. Gdybyśmy zamiast tego byli zainteresowani ustaleniem prawdziwego sensu historii, bylibyśmy może w stanie powstrzymać Imperium Anglojęzyczne naszych czasów przed powtarzaniem jego zbrodni drezdeńskich w Hiroszimie, Wietnamie, Iraku i Gazie.

Golem
[jeden z Bękartów przywołuje postać Golema właśnie – przyp. J.P.] ma wycięte na czole słowo „prawda” po hebrajsku. Dla Bękartów Wojny „prawda” to to, co zdołają innym narzucić, wydzierając na ich czołach swastyki


Na tej samej zasadzie – chciałoby się dodać dla poszerzenia kontekstu – właśnie przy użyciu zestawiania różnych symboli np. w jednym rzędzie ze swastyką, globalne i lokalne ideologie hegemoniczne rozprawiają się z tymi, którzy nie mają takiej mocy narzucania „prawdy”. Czy to kreując straszak "islamofaszyzmu", czy to traktując każdą formę oporu jako skierowany "przeciwko demokracji" "terroryzm" czy – to już na naszym podwórku – zrównując komunizm i jego symbole z nazizmem…

Jak Bękarty Wojny, Szoszana i Izraelczycy, którzy gromadzili się na wzgórzach wokół Gazy, by przyglądać się, jak ich armia sieje śmierć, czerpią rozkosz z zemsty, tak być może te dwie i pół godziny przeprowadzonej przez Tarantino terapii, pozwolą nam wreszcie ucieszyć się naszym symptomem i powiedzieć głośno: Enough is Enough. Nigdy więcej starotestamentowej zemsty i barbarzyństwa. Zamiast tego chcemy łaski.

Tak więc wycofuję moje wcześniejsze zarzuty, nie załapałem, o czym ten film jest naprawdę...

Jarosław Pietrzak



Postscriptum
Przypomniał mi się pokrewny wątek w "Walcu z Baszirem". Kto widział (a należy), ten zapewne pamięta, że w podświadomości bohatera/narratora/reżysera te same obrazy wiążą dwie traumy: wyparte wspomnienia własnego udziału w izraelskich zbrodniach wojennych i nieprzepracowaną traumę własnej rodziny w hitlerowskim ludobójstwie, którego ofiarą padli Żydzi.

I jeszcze taki materiał, bardzo zbieżny z rozważaniami Atzmona:



poprzedninastępny komentarze