Feminizm jako niezły biznes
2009-10-19 15:44:10
Publiczna debata o ważnym temacie w kontekście praw kobiet. Sala wypełniona po brzegi, na niej wiele feministek. Specjalne gościnie skończyły przemawiać, czas na pytania. Z pierwszych rzędów podnosi się mężczyzna, od razu odwraca tyłem do panelistek. Już wiemy: pytań nie będzie, będzie przemowa. A raczej popis, przedstawienie, show. „Jupitery na mnie, proszę“ – mówi za niego całe ciało. Jupitery czyli oczy kobiet. Pełne nadziei, zachwytu, afirmacji. Bo w pierwszych słowach pan deklaruje się jako radykalny feminista. Brawo! W następnych jako kochający i podziwiający kobiety gej. Zbiorowy orgazm na sali. W trzecich wygłasza seksistowskie uwagi na temat wielkości przyrodzenia kilku polityków. Rubaszne śmiechy, piszczące chichoty.

Na temat debaty pan ów powiedział niewiele. Chyba nic zgoła. A w każdym razie nic takiego nie pamiętam. Pamiętam za to człowieka, który znalazł nowy sposób, by wypolerować magiczne lusterko, które powie mu: jesteś najwspanialszy na świecie. Nową metodę na wypucowanie zbiorowego sumienia ludzi, którzy mają tego farta, że urodzili się mężczyznami. Na podładowanie bateryjek, by móc być jeszcze bardziej sobą zachwyconym. Na wyklarowanie wody, w której przegląda się narcyz.

Woda to my. Kobiety na sali. Feministki, które zamiast widzieć, że niektórzy mężczyźni używają feminizmu jak dobrej bajery – a przodują w tym nie tylko geje - klaszczemy z uciechy. Zamiast pójść po rozum do głowy i podejrzliwie patrzeć, jak ze zdeklarowanych feministów wyłazi patriarchat, mamy łaskotki w brzuchu i wdzięczność w sercach.

A wyłazi bokami, ulewa im się jak niemowlęciu na ramionach rodzica. Ich w ramionach kołysze pewność siebie. Ego-łasuchy, nie potrafią znieść myśli, że nie mają racji. Nie potrafią znieść nawet jej kiełka, który mógłby zagościć w czyjejś głowie. Z własnej już dawno go wyparli. Oni się nigdy nie mylą. Oni nie używają takich zwrotów jak: „myślę, że“, „ja uważam“, „sądzę“, „wydaje mi się“. Słowa: „może“, „chyba“, „jakby“ wyparowały z ich słownika. Może (sic!) nigdy ich tam nie było. No bo skąd? Oni przecież wiedzą. Mają prawdę. Posiadają ją na własność. Kułacy racji. Burżuje myśli. Monopolizatorzy nieomylności. Kobietom „się wydaje“. Oni wiedzą. Kobiety mogą sobie „uważać“ lub „sądzić“, mogą tkwić w swoich fantasmagoriach, wizjach i błędach. Oni pozwolić na to nie mogą – ani sobie, ani innym. Nie mogą dopuścić myśli, że jeśli kilka osób ma różne zdanie i ktoś się myli, to mylić się mogą także oni. Wizja, zgodnie z którą ludzie mają różne poglądy, a każdy z nich u początku rozmowy jest równoprawny, potem zaś musi zostać obroniony argumentami, ich przerasta. Wytaczają więc armaty despotyczności, protekcjonalności, paternalizmu. Kryją pod nimi agresję. Kryją z dbałością, bo ona zdemaskowałaby lęk, że oto monopol się kruszy, kapitał wygasa, prawda natarczywie domaga się wielogłosu.

Niewiele robimy, by pozostać jej wierne. Wiele robimy, by tę natarczywość zagłaskać. Traktujemy mężczyzn jak Żydzi aryjczyków 60 lat temu: może któryś okaże się jednak łaskawy? Dziękujemy im w pokłonach, jeśli raczą zauważyć, że dzieje nam się krzywda. Robimy im kanapki zawinięte w celofan, jeśli tylko zgłoszą niesprecyzowaną chęć udzielenia nam pomocy. Udowadniamy im wciąż, jak bardzo nam na nich zależy i jak bardzo nie chcemy oceniać ich szablonowo, wedle wzorów płci.
Na widok faceta, który potrafi wypowiedzieć słowo „seksizm” bez przekąsu i ironii sikamy w gacie ze szczęścia, wychwalamy pod niebiosa, garniemy się z pomocą i radą, lecz broń boże nachalną. Dziękujemy mężczyznom za każde dostrzeżenie nierówności jak za coś niezwykłego, całą swoją uwagę skupiając na nich, całą energię, czas, pracę. Pompujemy w nich swoje marzenia, a oni rosną jak drożdżowe pączki. To z nas feminiści robią sobie mydełka i myją się nimi co rano, by iść w świat i pachnieć dobrocią, tolerancją, wrażliwością, empatią. Piszą wieczorami podręczniki: jak pomalować przemoc na różowo, jak wypolerować sobie sumienie lesbijską flagą. Mamy to w towarzystwie, gdzie chłopcy nauczyli się pewnych zwrotów na pamięć i tylko jak się upiją, upalą albo są zmęczeni, to mylą im się zwrotki i czasem coś wyjdzie na opak jak brudne gacie spod dobrze dobranej koszuli.

Wciąż ganiamy na smyczach normy, którą jest przemoc wobec kobiet tak potworna, że widok jej nas przerasta. Wdzięczymy się za zauważanie płciowej dyskryminacji, dajemy czułość i podziw w podzięce za wrażliwość na seksualną przemoc, budujemy pomniki domowe i publiczne za kiwanie głową ze zrozumieniem, za agresję bierną zamiast czynnej. W co myśmy się dały wmanewrować? Niewolnik chwali pana za to, że bije go tylko raz w tygodniu a nie, jak to zwykle bywa, codziennie.

Deklarując się jako feministka kobieta ma wciąż wiele do stracenia: zostanie uznana za niekobiecą, przewrażliwioną i dziwadło bez poczucia humoru, straci sporo znajomych, obiady rodzinne zamienią się w piekiełko, w pracy i w domu sypać się będą prowokacje i chamskie żarty, dopadnie ją poczucie frustracji z powodu niemożności wpływu na rzeczywistość pełną pogardy wobec kobiet. Mężczyzna z tą samą deklaracją na ustach zgarnie same plusy. Antyfeministki potraktują to jako wyznanie w rodzaju: "uwielbiam kobiety". Feministki wezmą za sprzymierzeńca. Wszystkie kobiety obdarują większym szacunkiem i zaufaniem. Mężczyźni uznają za oryginała, a oryginalność jest w cenie. Niektórzy może za dziwaka, ale wystarczy kilka faceckich grypsów, by kolegom ulżyło, że nadal jesteś "swój".

Drodzy feminiści, zapłaćcie najpierw alimenty zamiast chwalić alimenciary za budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Zadbajcie o antykoncepcję w swoich związkach zamiast grzmieć o prawie do aborcji. Weźcie urlop wychowawczy zamiast wysyłać na niego kolegów z pracy. Odwalcie czarną robotę przy manifach zamiast przemawiać z platformy w aureoli bezinteresownych nonkonformistów. Pomóżcie swoim koleżankom w potrzebie zamiast przechadzać się z nimi Nowym Światem. Wyplakatujcie nocą miasto i zapłaćcie mandat zamiast obnosić się z badzikami: I love feminism. Zejdźcie ze sceny zamiast perorować, że brak na niej kobiet to skandal. Wywiążcie się ze swoich zobowiązań finansowych wobec bliskich zamiast rozliczać kolejne rządy ze zobowiązań wobec Polek. Wyszorujcie kibel, pozmywajcie naczynia, pozamiatajcie podłogi zamiast debatować o nierównym podziale obowiązków. Posprzątajcie po sobie skarpetki zamiast płacić za to grosze kobietom zza wschodniej granicy pieniędzmi zarobionymi na słusznym gniewie. Ośmieszcie się brakiem poczucia humoru publicznie interweniując, gdy kolega mówi seksistowski żart, zamiast psioczyć na niego w kuluarach. Ugotujcie obiad zamiast płacić za niego w knajpie, gdzie kucharka zarabia 10 zł za godzinę pracy, a danie kosztuje tyle, ile jej dniówka. Mówcie o swoich emocjach i uczuciach zamiast mówić o tym, że mężczyźni nie potrafią o tym mówić.

Inaczej wasze deklaracje pozostaną tylko sposobem na zdobycie poklasku wśród kobiet. Niestety sposobem wciąż skutecznym. Nie jest to jednak dowodem waszej świetności, a jedynie tego, do jak złego traktowania przywykłyśmy, by zachłystywać się obietnicami, które przecież nic nie kosztują, za to pozwalają chodzić w glorii i chwale dobrego człowieka.

poprzedninastępny komentarze