Borejza: Wieś cudami słynąca...

[2006-05-22 15:30:57]

"Kto w Polsce nie słyszał o Liskowie, o tej wsi, o której świetny felietonista i literat Zygmunt Nowakowski pisał, że jest to wieś >>cudami słynąca<<" (W. Karczewski, 1939).

Dzisiaj już próżno szukać podkaliskiej wsi w podręcznikach historii, wiedza o niej jest znikoma, a polscy spółdzielcy, którzy zapisali piękną kartę w naszych dziejach, zupełnie już z nich zniknęli. Warto przypomnieć o tej zapomnianej "perle w koronie" II Rzeczpospolitej.

Na przełomie wieków Lisków był wsią dość dużą ale też biedną i zaniedbaną. Do najbliższej stacji kolejowej było 100 km, do szosy 20. Co dziesiąty mieszkaniec nie miał ziemi, zaledwie jeden na dziesięciu umiał czytać, a i to często tylko na książeczce do nabożeństwa i to... swojej. Szkoła elementarna była, ale miała zaledwie jedną, wspólną dla dzieci w różnym wieku, klasę. Powszechne jeżdżono "na saksy" do Prus, gdzie można było zarobić i lepiej, i łatwiej.

W 1900 roku proboszczem Liskowa mianowano młodego księdza, wcześniej biskupiego sekretarza, Wacława Blizińskiego. Pierwszy, niezbyt zachęcający, kontakt nominata z mieszkańcami wsi nastąpił jeszcze przed objęciem "placówki", kiedy to najznaczniejsi gospodarze liskowscy, z wójtem na czele, przybyli do Kurii, aby spotkać się z biskupem. Tam natknęli się na pełniącego jeszcze obowiązki sekretarza nowego proboszcza. A że go nie znali, to właśnie jemu wyłożyli sprawę z którą przybyli. - A skąd to, moi gospodarze? - zapytał ks. Bliziński. - My z Liskowa, wedle nowotnego proboszcza przyjechaliśma - objaśnili - my tam - tłumaczyli się gęsto - przeciw temu, co go nam "wiskup" naznaczył, "osobliwie" nie mamy "nic" tylko ponoć sielny młódek; miescki księżyk jest i nieobyty z wiejskim narodem. Patrzyłby się nam bardziej zaszły w lata... Bo to i naród rozbisurmaniony!...

Biskup nominacji nie cofnął, a i nowy proboszcz mimo wielu obaw i rad znajomych, nową parafię objął. Pierwszą mszę odprawił dokładnie w święto Trzech Króli 1900 roku. Swoje pierwsze kazanie zakończył słowami "... i pragnę wam przychylić nieba i chleba".

Pierwsze dwa lata to okres wzajemnego "badania" parafian i nowego proboszcza. Bliziński - pochodzący z Warszawy i nie obeznany z wiejskimi problemami, uczył się - słuchał, wypytywał, a wszystko to ostrożnie, tak żeby gospodarze nie zorientowali się, jak zielonym w wiejskich sprawach był ich nowy duszpasterz. Szukał jednocześnie sposobu na to, żeby swoim parafianom przychylić obiecanego chleba. "Wpadły mi wtedy do rąk książki o spółdzielczości, o kooperatywach, zwłaszcza zagranicznych. U nas bowiem w Polsce te rzeczy w ogóle nie miały jeszcze wielkiego zastosowania, a już w Kongresówce, w której ja pracowałem i pracuję, prawie że ich nie było" - wspominał po latach. Przykłady zagranicznych spółdzielni takich choćby, jak Towarzystwo Pionierów Roczdelskich, zainspirowały go do wprowadzenia w Liskowie nowych, spółdzielczych porządków.

Sprawa nie była jednak prosta, i to nie tylko ze względu na opór miejscowych chłopów, także Moskale nie ułatwiali sprawy. Każdy przejaw polskiej współpracy, a już co gorsza współpracy zorganizowanej, carscy czynownicy uniemożliwiali węsząc "kramołę". Mimo to ks. Bliziński, ks. Wtorkiewicz - wikariusz, oraz Lipiński - miejscowy nauczyciel, zaczęli działać.

Rozpoczęto od spółdzielczego sklepu. Nie tylko dlatego, że był najprostszy w realizacji, ale też z tego powodu, że nie rzucał się w oczy i mógł przyjąć rolę miejsca spotkań. A spotykać się trzeba było, ponieważ ferment już się we wsi rozpoczął. Prenumerowano, za proboszczowskie pieniądze, kilkanaście egzemplarzy "Zorzy" i "Gazety Świątecznej". A z ich treścią zapoznawali się nie tylko piśmienni, ale także analfabeci. Spotykano się, czytano na głos, rozmawiano. Proboszcz podsuwał pomysły. Ot tak, delikatnie, żeby nie zrazić.

W końcu 35 gospodarzy zgodziło się przystąpić do spółki. Wspomniany nauczyciel - pan Lipiński, został subiektem. Chłopi musieli wpłacić wcale nie mało, bo po 10 rubli, a sklepowy na dokładkę 50 rubli kaucji. Sam Bliziński mówił później, że ledwie 12 z nich rzeczywiście przejętych było ideą spółdzielczości. Zresztą czemu się dziwić, skoro sąsiedzi zapowiadali im, że "bez portek" wyjdą z tego interesu, a i miejscowi sklepikarze dokładali swoje trzy grosze. Część nie uwierzyła, inni uwierzyli, ale wkład dali. "Widać było - powiada ks. Bliziński - po twarzach wielu, z jaką niechęcią, z jakim żalem dawali te pieniądze; mówiły ich oczy: >>masz, proboszczu, te 10 rubli, skoro tak namawiasz, ale już ja ich więcej oglądać nie będę<<".

Nie pożałowali jednak, ponieważ od sklepu spółdzielczego otwartego 13 stycznia 1902 roku pod szyldem "Gospodarz" rozpoczął się Lisków taki, jakim znała go II Rzeczpospolita. I nawet poważne problemy, groźba bankructwa po dwóch zaledwie latach działalności nie zniechęciła miejscowych. Sklep niemal do bankructwa doprowadził nowy subiekt, który towar dawał na kredyt i nie dbał o sklep należycie. Chłopi jednak nie dali już sklepu zamknąć, wiedząc, że przez dwa lata dowiódł swojej użyteczności. Wysupłali po 5 rubli dla uzupełnienia wkładu, subiektem na powrót uczynili Lipińskiego, dając mu wynagrodzenie zależne od obrotu. I nie pożałowali, bo uczciwe prowadzony i należycie kontrolowany sklep zaczął przynosić jeszcze większe zyski.

Po sklepie powołano spółdzielczą piekarnie (z własnym młynem), spółdzielnie mleczarską (w 1911 roku), na której wzorowały się później inne powstające w naszym kraju, Kasę Stefczyka, cegielnię - zalążek spółdzielni budowlanej, kąpiele ludowe. Wszystko siłami miejscowej ludności i dla jej pożytku.

Spółdzielnia dawała pożytek całej wsi. Nie ma się zresztą czemu dziwić, skoro sklep dostarczał towar tani i wysokiej jakości, a generowane zyski dostarczały środków na potrzeby lokalnej społeczności oraz zwroty od zakupów, będące znaczącymi pozycjami w budżetach spółdzielców. Szybko też cała wieś włączyła się w prace. Kiedy w 1908, mimo zakazu carskich urzędników, stawiano Dom Ludowy, pomocy odmówiło już tylko dwóch gospodarzy spośród 300. Nie brakło też chętnych do składki, a i spora część zysku "Gospodarza" poszła na potrzeby budowy. Stanął Dom z salą zebrań na 300 osób, z miejscem na sklep, na kasę, ba - na warsztaty tkackie, które od 1905 roku działały w Liskowie (założone, by młodzież nie musiała jeździć "na saksy" i mogła zarabiać u siebie).

W Liskowie działało też wzajemne ubezpieczenie od pożaru. Bez oficjalnego statutu, wbrew prawu w zasadzie, mimo to ani jeden gospodarz nie "zagrał na zdradę", ani jednej malwersacji czy oszustwa przez kilkanaście lat. Za to pewna pomoc w przypadku życiowej klęski.

Wszystko to przerwała I Wojna Światowa. Jednak nie na długo, bo wnet po wojnie Lisków podniósł się i rozwijał lepiej nawet niż poprzednio, bo już z pomocą państwa. Odrodził się sklep, spółdzielcza piekarnia i mleczarnia, mimo kłopotów z hiperinflacją Kasa Stefczyka, warsztaty tkackie i zabawkarskie, kąpiele ludowe, powstał sierociniec - tak konieczny zwłaszcza po wojnie polsko-bolszewickiej.

Powstawały też szkoły, z których Lisków słynął w całej Polsce. I nie był to Uniwersytet Ludowy, nie Gimnazjum nawet - choć i to we wsi działało - były to trzy szkoły zawodowe. Dlaczego nie gimnazjum, nie wyższa szkoła rolnicza, a po prostu, jak nazwalibyśmy je dzisiaj, zawodówki? Odpowiada na to sam ks. Bliziński: "Doszliśmy do przekonania, że daleko więcej potrzeba Polsce ludzi o fachowem, zawodowem wykształceniu, niż ludzi z maturami, dyplomami, itp...". Założono szkoły: mleczarską, hodowlaną i rzemieślniczo-przemysłową. Wszystkie oferowały półroczne i roczne kursy, podczas których uczono zawodu. Chętnych zawsze było więcej niż miejsc, z bardzo prostego powodu - wszystkie trzy dawały pewną pracę i dobry zarobek, o co w Polsce międzywojennej wcale nie było łatwo.

Nie oznacza to oczywiście, że Lisków nie miał problemów. Początkowo ze spółdzielnią walczyły kobiety, którym nie podobało się, że mężczyzn nie ma w domu, bo spotykają się, czytają. Później carscy czynownicy próbowali usunąć siłą "tęgiego kramolnika" ks. Blizińskiego, jednak wieś na to nie pozwoliła, linczem grożąc carskim żandarmom - niemały w tym udział miały właśnie te kobiety, które wcześniej tak źle do spółdzielni podchodziły. Swoje zrobiła wojna, powojenna hiperinflacja, kiedy ludzie zaczęli tracić pieniądze, a z nimi i wiarę w spółkowe przedsięwzięcie. Odbił się na Liskowie Wielki Kryzys.

Jednak żaden z tych problemów nie okazał się "nie do przejścia". Jak to się stało? Przede wszystkim ludzie w Liskowie rozmawiali, tłumaczyli skąd się biorą problemy, zaufali Blizińskiemu, wreszcie wspólnie stawiali czoła przeszkodom. I wspólnie je pokonywali.

Lisków w międzywojniu był symbolem zasobnej i dobrze urządzonej wsi. Był też realizacją marzeń wielu polskich propagatorów spółdzielczości: Żeromskiego, Wojciechowskiego (przed I Wojną Światową był prelegentem kółka rolniczego w Liskowie) czy Thugutta. Szeroko propagowano też liskowski wzór. Zresztą było co propagować - jeszcze w 1939 Lisków był wsią bogatą, a liskowskie spółdzielnie i szkoły słynęły na cały kraj. Wszystko prosperowało jak najlepiej. Od 1925 organizowano wystawy "Praca i kultura wsi w Polsce", na które zjeżdżali ludzie z całej Polski, szukając inspiracji dla własnego działania. Szczególnie młodzież była mile widziana, bo jak twierdził gospodarz parafii, "jeżeli wierzymy, że młodzież to nasza przyszłość, to naturalnie musimy jej pomagać w zorganizowaniu, musimy ją za młodu przyzwyczaić do pracy spólnej, spółdzielczej." Ks. Bliziński był posłem, później senatorem. Korzystano z jego doświadczeń i znajomości rzeczy.

Dziwi, że rzecz tak znana i głośna w Polsce przedwojennej, nie ma swojego miejsca w podręcznikach historii. Zwłaszcza, że Lisków jest i ciekawy, i pouczający. Uczy nie tylko historii, uczy o naturze człowieka i ludzkiej współpracy.

Ale nie to dziwi najbardziej. Zaskakujące jest to, że choć III Rzeczpospolita dorobiła się swojej "wsi cudami słynącej", to jest ona zupełnie nieznana. Kto w Polsce słyszał o Witkowie - wsi, w której spółdzielnia działa nie gorzej, a może i lepiej niż w Liskowie?

Tomasz Borejza


Artykuł ukazał się w dzienniku "Trybuna".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


5 maja:

1818 - W Trewirze urodził się Karol Marks.

1923 - Helena Jurgielewicz jako pierwsza Polka otrzymała dyplom lekarza weterynarii po ukończeniu z ogólnym wynikiem celującym Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie.

1950 - Pogrzeb Kazimierza Pużaka na Starych Powązkach.

1993 - Rozpoczął się strajk sfery budżetowej.

2005 - Wybory do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii wygrała Partia Pracy zdobywając 37% głosów.

2010 - W Grecji rozpoczęły się protesty społeczne.


?
Lewica.pl na Facebooku