Po premierze filmu na tegorocznym festiwalu w Cannes (gdzie otrzymał Złotą Palmę) często interpretowano go jako metaforyczną krytykę amerykańskiej okupacji Iraku. Choć takie odczytanie jest na pewno celne, to wydaje mi się, że "Wiatr..." można odczytywać jako ogólna krytykę mechanizmu przemocy kolonialnej i powodowanej przez nią przemocy ludów na nią wystawionych.
Loach pokazuje w tym filmie pewien schemat, który pasuje równie dobrze do Irlandii, Iraku, Indii i innych obszarów poddanych przemocy różnych imperializmów. "Wiatr..." przypomina najprostsze prawdy: obecność wojsk okupacyjnych zawsze wyzwala naznaczoną przemocą odpowiedź ludów okupowanych, narzucanie z góry politycznych rozwiązań sprzecznych z interesami ludzi, których najbardziej dotyczą (takich jak podział Irlandii czy "wprowadzanie demokracji" w Iraku) prowadzi tylko do eskalacji konfliktu, wojny domowej itd. Loach pokazuje, że aktów przemocy, "terroryzmu" nie można zrozumieć bez pojęcia szerszego politycznego kontekstu, struktur władzy, nierówności, wyzysku, które je determinują. Warto o tym pamiętać, gdy media znów uderzą w żałobną nutę, gdy któryś z "naszych chłopców" zginie w Iraku czy w Afganistanie.
Ale "Wiatr..." jest także (podobnie jak traktująca o wojnie w Hiszpanii "Ziemia i wolność") przypowieścią o zdradzonej rewolucji. Loach mówił w wywiadach, że tym filmem chciał odpowiedzieć sobie samemu na dręczące go od zawsze pytanie: dlaczego irlandzka walka, toczona w imię szlachetnych, socjalistycznych ideałów, w efekcie "stworzyła" najbardziej klerykalne, zacofane, a po zaaplikowaniu neoliberalnych reform także jedno z najmniej egalitarnych państw w Europie. "Wiatr.." doskonale analizuje klasowy wymiar irlandzkiej walki. Konflikt z Brytyjczykami ma przede wszystkim klasowy charakter, to Brytyjczycy są właścicielami ziemi i innych środków produkcji, podczas gdy większość Irlandczyków nie posiada nic. Dla Danny'ego i podobnie jak on myślących bojowników walka, która toczą jest walką o przejęcie bogactw Irlandii pod demokratyczną kontrolę Irlandczyków, tak by służyły interesom większości. Tymczasem Wolne Państwo Irlandzkie, które wyłania się z konfliktu służy przede wszystkim irlandzkim (niebrytyjskim) klasom posiadającym; to one, razem z kościołem katolickim, który - gdy dostaje to co chce - ma w zwyczaju stawać po stronie bogatych i potężnych, najbardziej zyskują. Walka o wolną Irlandię, której bezpośrednie trudy ponosili biedni i wykluczeni, okazała się tylko narzędziem wymiany elit, z brytyjskich na irlandzkie. Struktury władzy i własności, pozostały nienaruszone. Ci, którzy decydują się zbrojnie wystąpić przeciwko WPI powodowani są nie tylko niezgodą na podział kraju, ale także sprzeciwem wobec jego klasowej
struktury.
Historia "zdradzonej rewolucji", którą pokazuje tu Loach odnosi się nie tylko do Irlandii. Znowu film Loacha można odczytywać jako studium walk
narodowo-wyzwoleńczych na (pół)peryferiach kapitalistycznego systemu-świata. Dynamikę takich walk dobrze opisuje Mao Zedong, który zauważył, że "państwa pragną niepodległości, narody pragną wyzwolenia, lud pragnie rewolucji". Według interpretacji Samira Amina oznacza to, ze klasy lokalne posiadające dążą do powołania państwa by poprawić swoją pozycję w systemie-świecie, klasy średnie by przeprowadzić procesy modernizacji, zaś klasy podporządkowane by przejąć kontrolę nad środkami produkcji. "Wiatr..." jest doskonałym mikrostudium (w skali małej społeczności na irlandzkiej prowincji) tej wewnętrznej sprzeczności każdego ruchu antykolonialnego.
Jako polski, lewicowy widz patrzę na ten film z podziwem i zazdrością. Trudno nie podziwiać tak doskonałego dzieła sztuki filmowej, zachwycającego zdjęciami (to najpiękniejszy plastycznie film Loacha od czasu "Kesa"), aktorstwem, bezkompromisową, lewicową postawą, pozbawionym sentymentów stosunkiem do historii. Loach jest największym socjalistą i największym realistą współczesnego kina, każdy jego film potwierdza słuszność jego artystycznych i politycznych wyborów. Zazdrość zaś bierze się stąd, że wiem iż na takie kino jakie tworzy Loach nie ma - przynajmniej na razie - w Polsce miejsca. Choć brytyjskiego twórcę ceni nawet nielewicowa krytyka (T. Sobolewski), choć rodzimi twórcy wymieniają go jako inspirację (P.Wojcieszek), to w obecnym politycznym i artystycznym klimacie nie ma miejsca na tak radykalne ujęcie rzeczywistości, współczesności i historii, jakie znajdujemy w filmach Brytyjczyka. Trudno wyobrazić sobie, by powstał film przedstawiający polską obecność na Ukrainie, tak jak Loach przedstawił tu brytyjską obecność w Irlandii. Trudno wyobrazić sobie, by ktoś nakręcił film, który pokazywałby co dla robotników i chłopów walczących o niepodległość pod koniec epoki zaborów oznaczało nadejście II RP, państwa absurdalnie kastowego, nierównego, służącego interesom wąskich klas posiadających. Zamiast tego czekają nas filmy o Katyniu, powstaniu, pułkowniku Kuklińskim i księdzu Popiełuszce.
"Wiatr buszujący w jęczmieniu", reż. Ken Loach
wyk. Cillian Murphy, Padraic Delaney
prod. Irlandia, Wielka Brytania, Francja 2006
Jakub Majmurek