Majmurek: Silna Polska w neoliberalnej Europie

[2007-07-22 16:17:32]

Polityka zagraniczna jest najczęściej i najostrzej krytykowaną dziedziną działalności politycznej PiS-u. Skonfliktowane zrządem media ze złośliwą satysfakcją odnotowują niezliczone głupawe wpadki, niefortunne wypowiedzi, medialną, dyplomatyczną i towarzyską nieporadność braci Kaczyńskich i minister Fotygi. Niestety, konstatacjom tym nie towarzyszy na ogół głębsza refleksja nad tym, co w polityce zagranicznej obecnego rządu jest naprawdę niepokojące. Krytyka polityki zagranicznej "IV RP" kończy się na obronie osiągnięć "III RP", a więc obronie "kompromisu" między wszystkimi siłami politycznymi co do celów strategicznych: wejścia do NATO i Unii Europejskiej. Jak głoszą apologeci, dzięki realizacji tych zadań Polsce udało się "powrócić na Zachód", prowadzić politykę zrównoważonego zaangażowania we współpracę europejską i sojusz ze Stanami Zjednoczonymi oraz zbudować harmonijne relacje z dawnymi republikami radzieckimi i Rosją. Kaczyńskich oskarża się o zerwanie tego paktu, dramatyczne pogorszenie relacji z sąsiadami i osłabienie pozycji Polski w Europie. PiS zarzucił uprawianie polityki międzynarodowej na podstawie racjonalnej kalkulacji i długoterminowych planów na rzecz nerwowych posunięć, w których do głosu dochodzą fobie i resentymenty.

Wszystkie te zarzuty są słuszne, nie wolno jednak zapominać, że PiS po prostu doprowadził do logicznego końca założenia, które kierowały polityką zagraniczną poprzednich rządów. Stosunkiz Europą popsuły się już wcześniej, gdy Polska zdecydowała się uczestniczyć w ataku na Irak. Nasze relacje z Rosją jeszcze przed utworzeniem PiS-owskiego rządu pozostawiały wiele do życzenia. Rządy Millera i Belki mocno podkreślały, że do Unii Europejskiej idziemy po to, by wziąć stamtąd jak najwięcej pieniędzy, a nie po to by tworzyć ambitny, ogólnoeuropejski projekt integracji politycznej, że instytucje zjednoczonej Europy są po prostu kolejnym polem rywalizacji narodowych egoizmów. "Polityka ignorowania sąsiadów" również nie jest wynalazkiem Kaczyńskich. Już Miller, przyłączając się do interwencji USA, wysłał światu wyraźny sygnał, że od budowy sensownych stosunków z sąsiadami (w tym najważniejszymi Niemcami i Rosją) ważniejszy jest dlań bezwarunkowy sojusz z odległym mocarstwem.

Istotne novum polityki Kaczyńskich stanowi przede wszystkim podporządkowanie polityki zagranicznej koncepcji polskiej tożsamości narodowej - konserwatywnej, nacjonalistycznej i kopiującej dynamiczny patriotyzm amerykański. Rozmaite gesty i posunięcia na arenie międzynarodowej, polityka historyczna i kulturalna mają tę tożsamość zbudować. Polityce PiS-u przyświeca również wyrazista wizja przyszłości Zjednoczonej Europy: neoliberalnej, hołdującej zasadzie zwiększania "konkurencyjności" gospodarki, Europy, która nie liczy się jako podmiot polityczny w globalnej grze. Polityka "narodowej dumy" z jej nacjonalistyczną retoryką i plany neoliberalnej przebudowy Europy wzajemnie się uzupełniają. Konkretne więzi społeczne ulegają rozkładowi lub rozchwianiu, co jest nieodłączną konsekwencją ekspansywnego kapitalizmu, dlatego zastępuje się je silną identyfikacją z wyobrażoną, fantazmatyczną wspólnotą narodową.

"Silna Polska w Europie" to główne hasło polityki europejskiej PiS-u, ukute jeszcze przed referendum akcesyjnym. Europejski program tej partii otwierają zdania: "Polska potrzebuje dziś nowej polityki europejskiej, polityki ofensywnej, która zerwie z pasywnością i biernością działań na arenie międzynarodowej. Należy przywrócić myślenie w kategoriach interesu narodowego. Rozwój potencjału Polski i umocnienie Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej nie będzie możliwe bez definitywnego zerwania z błędami euroentuzjastów i SLD-owską polityką pozbawioną ducha suwerenności". Dokumentowi nadaje ton agresywna, "wojenna" retoryka. Najważniejszą kategorią jest "interes narodowy", choć nota bene w całym dokumencie próżno szukać informacji, jak PiS tę kategorię rozumie. Nic dziwnego, w polskim dyskursie publicznym takie kategorie jak "interes narodowy", czy "racja stanu" uważane były za oczywiste, nie wymagające uściślenia i demokratycznej dyskusji. Według przyjętego po 89 roku przez całość polskiej klasy politycznej założenia, kształt polityki zagranicznej nie wyłaniał się w otwartej debacie, "interesy narodowe" istniały w sposób obiektywny, obowiązkiem władzy było je realizować, nawet jeśli społeczeństwo miało inne zdanie co do tego, czy coś leży w jego "narodowym interesie". PiS doprowadził tę tendencję do końca, odrzucając wszelką krytykę swojej polityki międzynarodowej. Głosy krytyczne traktuje jako działanie na pograniczu zdrady narodowej (reakcja prezydenta na list byłych ministrów spraw zagranicznych) i szkodzenie państwu polskiemu w imię "politycznych rozgrywek".

"Obecność Polski w Unii Europejskiej powinna służyć realizacji polskich interesów, nie zaś biernemu uczestnictwu w jej strukturach. Po akcesji pozycja Polski, w stopniu jeszcze większym niż dotychczas, zależy od determinacji w obronie naszych interesów (...)" (ESN s. 1) - głosi program europejski rządzącej partii. Rzeczywistość Unii Europejskiej zdefiniowano jako przestrzeń walki o ochronę narodowych interesów, nie zaś sferę współpracy. Sukces zależy zatem od mobilizacji narodowego partykularyzmu. Niesłuży mu "ideologia euroentuzjazmu", którą posługuje się "stronnictwo białej flagi", próbujące przekonać Polaków do opcji federalistycznej. W świetle dokumentów PiS federacjonizm prowadzi do ograniczenia kompetencji państwa, bez których "trudno wyobrazić sobie suwerenność", grozi "narodową demobilizacją", szczególnie niebezpieczną w obliczu takich wyzwań jak "sanacja instytucji państwowych", czy konieczność reformy gospodarczej (ESN s. 1-2). Wszelkie polityczne siły, które mają odmienną od PiS-owskiej koncepcję integracji europejskiej, są de facto formacjami szkodzącymi obiektywnemu interesowi narodowemu Polski.

W dokumencie PiS roi się od wyrażeń nacechowanych emocjonalnie, które mają przekonać wyborców, że tylko rząd tego ugrupowania będzie z wystarczającą determinacją walczył o "narodowy interes". Furda argumenty. Ten typ retoryki ustalił się niestety już za rządów Millera i Belki, kiedy to przy okazji dyskusji nad traktatem konstytucyjnym wszystkie partie polityczne przystąpiły do absurdalnej i kompletnie pozbawionej merytorycznych argumentów licytacji, kto bardziej nieprzejednanie będzie bronił narodowego interesu. Jedynym problemem w debacie była moc decyzyjna, którą uzyska Polska w nowych warunkach. Najpierw "umieraliśmy za Niceę" i wartości chrześcijańskie w konstytucji, teraz walczymy o to, by o "wadze" kraju decydował pierwiastek kwadratowy z liczby jego ludności. Nikt nie dyskutuje nad tym, czy projekt europejski ma być socjalny, czy neoliberalny, czy Unia powinna stawiać na harmonizację polityk podatkowych i społecznych, czy konkurencję systemową.

Od czasu "odzyskania" przez PiS MSZ-u wcześniejsze tendencje wyraźnie się nasiliły. Zdaniem premiera Kaczyńskiego jego rząd jako pierwszy nie prowadzi polityki zagranicznej "na kolanach" i realnie "walczy o nasze interesy". Skutki tej polityki są katastrofalne. Polska pod rządami braci Kaczyńskich zdołała zniechęcić do siebie większość krajów UE. Wizerunkowi Polski nie służy konserwatyzm, klerykalizm i homofobia naszych władz. Zgrana karta historyczna w relacjach z Niemcami i Rosją również nie budzi niczyjego entuzjazmu.

Polityka historyczna PiS-u skupia się na przedstawianiu Polaków jako najbardziej heroicznego, a przy tym najbardziej pokrzywdzonego przez historię narodu XX wieku. Polska przedwojenna padła ofiarą "dwóch totalitaryzmów", którym przeciwstawiła się jako pierwszy naród na świecie. Poddana niemieckiej, a potem sowieckiej okupacji utraciła elity i dostała się we władanie komunistów, nigdy jednak owej władzy wspartej na radzieckich bagnetach nie zaakceptowała. Dzięki "Solidarności", papieżowi-Polakowi, przy pomocy Margaret Thatcher i Ronalda Reagana Polska obaliła "komunę" oraz mur berliński i przyniosła światu wolność. Strategia wiktymizacji i heroizacji Polski ma pomóc w walce o nasze interesy narodowe, uzasadniać szczególne żądania wobec Rosji, Niemiec, a nawet Francji ("nie przyszli z pomocą w roku 39"), czy Wielkiej Brytanii ("zdradzili nas w Jałcie"). "Zasługi Polski w walce w II wojnie światowej, w zmaganiach z nazizmem i komunizmem pozostają czynnikiem określającym prestiż i międzynarodową pozycję Polski", głosi europejski program PiS-u (ESN s. 12).

Naszym zagranicznym partnerom taka wizja historii nie odpowiada. UE to nowy rozdział w stosunkach europejskich, ucieczka od rzeczywistości wojny i konfliktu. Jej twórcom przyświecały idee współpracy. Wskrzeszając konflikty sprzed pół wieku, polski rząd nie może liczyć na przychylne reakcje. Europa Zachodnia niezaakceptuje PiS-owskiej narracji historycznej, zrównującej komunizm z nazizmem i pomijającej rolę Związku Radzieckiego w zwycięstwie nad faszyzmem. Czy się to podoba historykom z IPN-u, czy nie, Związek Radziecki był częścią koalicji antyhitlerowskiej. Im głośniej Polacy będą oburzać się na Sowietów, że to właśnie oni uwolnili ich od okupacji niemieckiej, tym gorzej będzie to odbierane w Europie. Europa nie podziela ani przekonania o "wyjątkowości" cierpień Polaków w XX wieku, ani o ich nadzwyczajnym heroizmie, a już na pewno nie zgodzi się, by jej politykę wschodnią dyktowały polskie uprzedzenia i kompleksy.

Nawet jeśli stosunki z Rosją od dawna były chłodne, Kaczyńscy wynieśli rusofobię do rangi doktryny państwowej. Jeszcze jako prezydent Warszawy Lech Kaczyński prowadził politykę gombrowiczowskiej wojny na miny z Rosją. Podległe mu instytucje nazwały jedno z rond imieniem Dudajewa. Kaczyński brutalnie atakował Kwaśniewskiego (sugestie agenturalności) za udział w uroczystościach jubileuszowych w Moskwie w rocznicę zakończenia II wojny światowej. Od czasu przejęcia władzy przez PiS stosunki z Rosją wkroczyły w fazę permanentnej wojny słownej. Partia Kaczyńskich zgłasza pretensje do kształtowania polityki wschodniej Unii, która "powinna nawiązywać do polskiej roli na arenie międzynarodowej jako kraju posiadającego szczególne kompetencje w polityce wschodniej" (ESN s. 11). Dialog z Rosjanami przy użyciu "języka siły", jedynego, który rozumie - jak nas przekonują prawicowi publicyści - "rosyjska dzicz", na razie nie przynosi efektów.

Decyzję o instalacji na terenie Polski tzw. tarczy antyrakietowej również możemy rozważaćw kontekście rusofobii. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który nakazywałby upewnienie się, że instalacja tarczy nie popsuje stosunków z Rosją, Kaczyńscy radośnie przyjmują propozycję Amerykanów w nadziei, że dokuczą znienawidzonym sąsiadom. Gotowi byli nawet w tym celu poświęcić zapisy o chrześcijaństwie w projekcie traktatu konstytucyjnego dla Europy. Rosjanie odbierają amerykański projekt jako skierowany przeciw nim i zapowiadają zwiększenie wydatków na zbrojenia. Ukryta za tarczą rakietową Ameryka będzie prowadzić jeszcze bardziej arogancką politykę niż dotychczas. Tarcza nie przynosi Polsce żadnych realnych korzyści i zmniejsza globalne bezpieczeństwo, ale daje nam wątpliwy prestiż bycia "uprzywilejowanym" sojusznikiem amerykańskiego imperium, na czym Kaczyńskim wydaje się szczególnie zależeć. Trudno inaczej niż względami prestiżowymi tłumaczyć dalszą obecność wojsk polskich w Afganistanie i Iraku. Jeśli Stany Zjednoczone zdecydują się zaatakować Iran, można się spodziewać, że Kaczyńscy i tam wyślą "naszych chłopców". "Specjalne stosunki" z Ameryką nie przynoszą Polsce żadnych politycznych korzyści i okazują się wręcz szkodliwe, pełnią za to ważną funkcję kompensacyjną. Polska, kraj słaby i bez większego znaczenia politycznego, w przeszłości wciąż atakowany i okupowany, wreszcie dzięki sojuszowi z Wielkim Bratem zza Atlantyku sam może najeżdżać i okupować inne kraje, co naszym elitom daje poczucie mocarstwowości.

Choć działania Kaczyńskich przynoszą fatalne rezultaty i budzą coraz większe zniecierpliwienie naszych partnerów, PiS z uporem brnie dalej. Współczesna opowieść o miejscu Polski w Europie znacznie różni się od obowiązującej przed akcesją do UE. Wcześniej, zgodnie z kunderowską koncepcją Europy Środkowej jako części Zachodu "porwanej" przez Wschód, Polska była krajem, który w końcu, po latach przymusowego oderwania, wraca wreszcie do Europy, przy czym Europa traktowana była jako pozytywny punkt odniesienia. W narracji firmowanej przez Kaczyńskich staje się ona bohaterem negatywnym. Jeszcze przed referendum akcesyjnym PiS przedłożył Sejmowi projekt uchwały o suwerenności Polski w sprawach światopoglądowych. PiS nie dostrzega w Europie wspólnoty wartości opartych na prawach człowieka, forsuje raczej wizję Europy, która sprzeniewierzyła się swojemu "dziedzictwu" (utożsamianemu rzecz jasna z chrześcijaństwem i społeczną nauką kościoła), tak doskonale zachowanemu w naszym kraju. Polska tożsamość powstaje dzięki opozycji doliberalnej Europy Zachodniej, szanującej prawa gejów, lesbijek i kobiet.

Program PiS-u krytykuje traktat unijny za wprowadzanie instytucji "kruszących tradycyjny ład społeczny", za podważanie roli rodziny i praw rodziców, wzywa do odnalezienia "chrześcijańskich fundamentów" (ESN s. 4). Wbrew deklaracjom PiS nie rozpoczął jednak ideologicznej ofensywy w Europie. Niefortunne wystąpienia Giertycha, nawołującego w Heidelbergu do europejskiego zakazu aborcji i "promocji homoseksualizmu" przyjęto z niesmakiem nawet w partii rządzącej. Kaczyńscy w gruncie rzeczy dobrze rozumieją, że Europa nigdy nie przyjmie ich poglądów w kwestiach światopoglądu albo kultury i że nauki Jana Pawła II nie staną się w najbliższych dekadach podstawą ładu społecznego we Francji, lub Holandii. Zamierzają więc przeciwdziałać integracji europejskiej w kwestii praw człowieka, a szczególnie praw mniejszości. Zależy im na tym, żeby UE nie wymogła (zwłaszcza na płaszczyźnie prawnej) liberalizacji społecznej w Polsce. Dla utrzymania władzy politycznej potrzebują bowiem ideologicznej hegemonii, którą dzięki niemal całkowitemu opanowaniu instytucji (media, ośrodki badawcze) udało im się zdobyć. Toteż najważniejsze wydaje im się utrzymanie pozycji, której zagrozić może na przykład wymóg respektowania praw mniejszości seksualnych (w tak minimalnym zakresie jak przyznanie im prawa do związków partnerskich) czy kobiet (prawa reprodukcyjne). Gdyby Unia postawiła przed krajami członkowskimi takie wymogi, PiS znalazłby się w kłopocie. Od Unii zupełnie odciąć się nie może, bo duża część jego elektoratu popiera akcesję, nie może też na takie żądanie nie zareagować (a zwłaszcza go spełnić), bo konserwatywna część elektoratu skupiona wokół Radia Maryja nigdy mu nie wybaczy, że zgodził się na "dyktat" Europy.

Program europejski PiS-u nosi tytuł Europa solidarnych narodów. Dużo w nim o solidarności, pomocy, konieczności wyrównywania różnic między krajami lepiej i gorzej rozwiniętymi. Za hasłami o solidarności kryje się neoliberalny program. Polska powołuje się na solidarność tylko wtedy, gdy chodzi o jej korzyści, w pozostałych przypadkach mówi zawsze o suwerenności. Kaczyńscy chcą Europy solidarnej, ale prawo dokierowania polityką międzynarodową przyznają tylko instytucjom międzyrządowym (ESN s. 5), chcą ograniczyć kompetencje Komisji Europejskiej, która rządzi się logiką wspólnotową.

Kaczyńscy są sceptycznie nastawieni do europejskiego modelu socjalnego. Na łamach "Międzynarodowego Przeglądu Politycznego", forum partii w sprawach międzynarodowych, można znaleźć wiele krytycznych głosów. Za wzór europejskiego sukcesu uznaje się Irlandię, czy Estonię, znane z neoliberalnej polityki, nie zaś liderów wszystkich rankingów jakości życia, a więc kraje skandynawskie, czy prowadzące o wiele bardziej egalitarną politykę od Polski Czechy i Słowenię (przykłady najbardziej udanej transformacji ustrojowej). Autorzy "Międzynarodowego Przeglądu Politycznego" powołują się na neoliberalnych i neokonserwatywnych myślicieli amerykańskich związanych z takimi instytucjami jak skrajnie neoliberalny Cato Institute, czy Heritage Foundation. Dla PiS-u Europa jest "przeregulowana", "zbiurokratyzowana", niekonkurencyjna, potrzebuje "uelastycznienia" rynków pracy, co oznacza po prostu demontaż instytucji państwa dobrobytu. Europejski program PiS-u również postuluje zwiększenie roli konkurencji systemowej w Unii Europejskiej (ESN s. 10).

PiS sprzeciwia się harmonizacji polityki w dziedzinie zatrudnienia, ubezpieczeń społecznych, i podatków. Postawa ta nie ma nic wspólnego z zasadą europejskiej solidarności. Trudno oczekiwać, by klasy pracujące starej Unii poczuwały się do solidarności z krajami Unii nowej, które stosują politykę dumpingu socjalnego. Polityka nowych krajów grozi redukcją miejsc pracy w krajach, gdzie w wyniku długich walk klasowych wywalczono podstawowe prawa socjalne. Zjawisko to nie przynosi korzyści krajom, do których przenosi się produkcja, przynajmniej nie większości ich obywateli, utrzymującym się z pracy najemnej. Socjalny dumping jest korzystny głównie dla mobilnego kapitału. Konkurencja systemowa oznacza, że coraz większa część zysków będzie trafiać do kapitału, kraje konkurujące o jego "przyciągnięcie" będą mu oddawać coraz więcej. Bez pogłębienia i poszerzenia (na nowe państwa) europejskiego modelu socjalnego integracja nigdy nie będzie pełna, a ubożsi członkowie wspólnoty nie zmienią swojego półperyferyjnego statusu. Zacięta, neoliberalna konkurencja ekonomiczna między poszczególnymi gospodarkami UE będzie także barierą w politycznej integracji kontynentu, w stworzeniu jednorodnej tożsamości politycznej. To jeszcze jeden powód, dla którego PiS popiera neoliberalizm.

Celem polityki zagranicznej PiS-u jest hamowanie integracji europejskiej oraz przeciwdziałanie ukonstytuowania się Europy jako samodzielnego podmiotu. PiS chce Europy neoliberalnej, podzielonej, słabej politycznie, takiej, o której marzą neokonserwatyści z otoczenia G.W. Busha. Forma owej polityki - obrażanie się, paranoiczne reakcje i kompleksy - służą mobilizacji narodowej społeczeństwa, a w konsekwencji wzmocnieniu władzy PiS-u w kraju. Retoryka "Polski solidarnej" trafia do serc biednych i wykluczonych, zapewniła PiS-owi poparcie dla de facto neoliberalnej polityki, która godzi właśnie w tę grupę. Nacjonalizm w polityce międzynarodowej pełni podobną funkcję, mobilizuje wokół PiS-u ludzi w większości ubogich i nieufnych wobec Zachodu oraz skłania ich do poparcia takiej polityki europejskiej, która zrobi z Europy miejsce szczególnie nieprzyjazne biednym i wykluczonym.

Jakub Majmurek


Artykuł ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


4 maja:

1886 - Masakra robotników na Haymarket Square w Chicago.

1915 - W Krakowie urodził się Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.

1930 - Brytyjczycy aresztowali Mahatmę Gandhiego.

1938 - W Berlinie zmarł Carl von Ossietzky, niemiecki dziennikarz, pisarz i pacyfista, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w roku 1936.

1939 - Urodził się Amos Oz, pisarz izraelski, zwolennik izraelsko-palestyńskiego pojednania, współzałożyciel lewicowej organizacji Szalom Achszaw (Pokój Teraz).

1969 - Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej (SFIO) przekształciła się w Partię Socjalistyczną (PS).

1970 - Masakra na uniwersytecie w Kent (Ohio): Gwardia Narodowa zastrzeliła 4 i zraniła 9 studentów protestujących przeciwko wojnie wietnamskiej.

1980 - W Lublanie zmarł Josip Broz-Tito.

1994 - Premier Izraela I. Rabin i przewodniczacy OWP J. Arafat podpisali porozumienie o ograniczonej autonomii palestyńskiej w Strefie Gazy i Jerychu.

2000 - Ken Livingstone został pierwszym burmistrzem Londynu.

2005 - W Manili zmarł Luis Taruc, filipiński działacz komunistyczny.


?
Lewica.pl na Facebooku