Dziś o zależności tej nie trzeba nikogo przekonywać, psychoanalityczne interpretacje sztuki filmowej mnożą się na potęgę, co wynika nie tylko ze szczególnej produktywności adeptów szkół psychoanalitycznych, lecz także z faktu, że humanistyka przeżywa nową falę fascynacji psychoanalizą, idiom lacanowski pojawia się niemal w każdej szanującej się rozprawie, przenika do gender studies, queer studies itd. Prace Žižka mają tu znaczenie szczególne, są czymś znacznie ważniejszym niż tylko koronnym przykładem zastosowania kategorii Lacana do materii sztuki. Tworzą one paradygmat myślenia o kulturze, polityce i historii jako zjawisku psychospołecznym.
Metoda Žižka, którą świetnie ilustruje wydany niedawno przez Ha!art zbiór esejów o filmach Kieślowskiego, Hitchcocka, Tarkowskiego i Lyncha, ma swoje blaski i cienie: ogromnej erudycji, oryginalności spostrzeżeń, niesamowitości skojarzeń towarzyszy nieznośna kalejdoskopowa zmienność tematów, ustawiczne porzucanie kwestii, które wreszcie zaczynały się zapowiadać interesująco. Weźmy przykład pierwszy z brzegu – Žižek stawia banalne, ale pobudzające do sporu pytanie: dlaczego w “Dekalogu” Kieślowskiego niemal wszystkie żeńskie postaci przedstawiane są wedle mizoginicznych klisz? Małostkowe, podłe, opuszczają człowieka (a jakże, człowieka) i ranią go w najboleśniejszym momencie, nieodpowiedzialne, niezdecydowane, ale po trupach dążą do celu. Przeciwnik wystawiony, ring gotowy. Jak na to pytanie Žižek odpowiada? Bąka coś o zeszpecających ujęciach, potem długo opowiada o Chriście Wolf i... to by było na tyle. (s. 98 i n.) Skoro już przy genderowych kwestiach wylądowaliśmy, na dywanik feminizmu trafia nawet sam mistrz Lacan, któremu zarzucają, iż nie uznaje autonomii kobiecego pragnienia. Jak wybrnie z tej opresji jego uczeń i admirator? Ano ucieknie się do erystycznej sztuczki: u Lacana pragnienie jest zawsze pragnieniem pragnienia, w związku z tym pragnienie kobiece tym tylko różni się od męskiego, że lepsze jest, bo bardziej autentyczne. Hmm...., równie dobrze mógłby nas przekonać, że wyrób czekoladopodobny o dwie długości bije czekoladę, skoro producent od razu przyznaje, że to nie czekolada, bo kto to wie, czego do takiej mlecznej albo innej deserowej dosypują?
Wytykanie tak drobnych potknięć równie uznanemu autorowi byłoby jednak grubym nietaktem. Pal sześć kobiety! W końcu Žižek to bożyszcze feminizmu. Zresztą na swojego patrona namaściła go nowa lewica, nie tylko w Polsce. Wedle autorów serii, “celem tej publikacji” jest “budowa intelektualnej bazy dla ruchów lewicowych oraz aktywne włączanie w polskie debaty publiczne nowych dyskursów krytycznych.” Doprawdy nie wiem, czy na barykadach, które zaraz z Krytyką Polityczną w ramach dobrze zdefiniowanego konfliktu społecznego wzniesiemy, w sam raz przyda się stwierdzenie, że przestrzeń lub tajemnicze spadające przedmioty w filmach Tarkowskiego są idealnym przykładem Rzeczy (s. 178), albo że fundamentalny wybór między Misją a Życiem w twórczości Kieślowskiego dokonywany jest w perspektywie spojrzenia Innego wyprojektowanego przez podmiot (s. 101-102). Krytyczny potencjał tego dyskursu, który ma przekształcić język naszej debaty, wydaje się nieco wątpliwy. Ładunek jest, ale niezbyt wybuchowy.
Nie wylewajmy jednak dziecka z kąpielą, Goldmann, Barthes i Adorno nie potrząsali na każdej stronie rewolucją i nie zasuwali do znudzenia o zmianie społecznej, a jednak liczne środowiska lewicowe z ich dorobku korzystały obficie. Žižek należy zresztą do tego nielicznego grona, które nie brzydzi się Marksem, a co do rewolucji i społecznej zmiany, to właśnie w tej książce znajdziemy wątek pouczający, zwłaszcza dla polskich lacanistów, którzy tak lubują się w subwersywnych kontestacjach. Omawiając kodeks Hayesa, niesławną purytańską cenzurę obyczajową w filmie, Žižek wspomina o jego niezamierzonych konsekwencjach, o ekscesie, o możliwości subwersji i perwersji, które rzecz jasna nie służą rewolucji, ale są przecież ważnymi punktami oporu. Tyle że produkty te “nie tylko faktycznie nie zagrażają systemowi symbolicznej dominacji, ale są jego wewnętrzną transgresją, tj. obscenicznym wsparciem, do którego się nie przyznaje”. (s. 217) Coś takiego, jak żona, która owszem przedrzeźnia męża, ale tylko za jego plecami. Rzecz zresztą nie w tym, że subwersja to nie rewolucja, ani nawet reforma, subwersja to wątpliwy opór. Dobrze skalkulowana, bezpieczna transgresja, szaleństwo odmierzone stąd dotąd. Jak widać potencjał krytyczny Žižka może się ujawnić w sposób zgoła nieoczekiwany.
Wróćmy do filmów, bo przecież o nich jest ta książka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że niewątpliwej subtelności analiz i wnikliwości interpretacji szczegółowych towarzyszy nużąca powtarzalność rozwiązań całościowych. Wszystkie filmy, sceny, postaci, rekwizyty i symbole odsyłają do jednej metanarracji, wszystkie wskazują na “jouissance”, “Rzecz”, “obiekt małe a”, “spojrzenie Innego”. Tych, którzy żyją jak troglodyci i nie przyswoili sobie jeszcze tej łaciny naszych czasów (czy są tacy?), czeka fascynująca podróż, będą się przedzierać przez skróty, metafory i nie do końca jasne terminy lacanowskie, czekają ich rewelacje i oświecenie, tym jednak, którzy już tę drogę przebyli (i to kilkakrotnie) lektura może się wydawać nieco nużąca. Cóż, Žižek uchodzi za najważniejszego współczesnego lacanistę i nie można mieć pretensji do stokrotki że nie jest dajmy na to pomidorem. A jednak... Lacrimae rerum to kolejna książka, która uświadamia nam, że psychoanalizę spotkało coś dziwnego. Przeobraziła się w nową scjencję, scholastykę, której daleko wprawdzie do jasności pojęć, ale blisko do dyscypliny zamkniętej, powtarzalnej i przewidywalnej. Psychoanaliza stała się systematyczna i pedantyczna, porusza się w zaklętym kręgu kilku kategorii, jej ekspansja polegać będzie prawdopodobnie na przerabianiu coraz to nowego materiału na kilka wcześniej wymienionych kategorii oraz na bałwochwalczej analizie i rekonstrukcji myśli samego Lacana. Nic dziwnego, że psychoanalizę lacanowską ochrzczono mianem szkoły, bo też od dawna pedagogiką trąci. Uleciał z niej magnetyczny, zniewalający dwuznaczny wdzięk, który tak przykuł Tomasza Manna. Psychoanaliza już nie kusi i nie wabi, niewiele pozostało w niej z głębi i lekkości Freuda. Jej urok stał się niesłychanie dyskretny.
Slavoj Žižek," Lacrimae rerum. Kieślowski, Hitchcock, Tarkowski Lynch". Przełożyli Grzegorz Jankowicz, Julian Kutyła, Kuba Mikruda, Paweł Mościcki. Korporacja Ha!art, seria Krytyki Politycznej, Kraków 2007.
Katarzyna Chmielewska
Recenzja ukazała się w "Le Monde Diplomatique - edycja polska"