Hahn: Amerykańskie niewolnictwo i powstanie Nowego Świata

[2007-12-23 11:25:55]

Coraz bliżej do dwusetnej rocznicy zniesienia angloamerykańskiego handlu niewolnikami, która przypada w 2008 r. Było to wydarzenie wielkiej wagi z powodu zasadniczego znaczenia tego handlu dla pojawienia się świata atlantyckiego oraz rozwoju nowych form władzy i uprawiania polityki obejmujących narody pochodzenia europejskiego i afrykańskiego. Jest to również wydarzenie pozwalające zastanowić się, co wiemy o jednym z najohydniejszych i długotrwałych doświadczeń w dziejach świata.

Handel niewolnikami od dawna jest przedmiotem zażartej debaty. Batalia moralna i polityczna, wzniecona przez jego przeciwników w drugiej połowie XVIII w., trwa do dziś, gdyż jej dziedzictwo splotło się z walkami i dyskursami antykolonialnymi, a w końcu z krytycznymi analizami nowoczesności i teorią postkolonialną[1]. Handel niewolnikami stał się tematem konfliktowym i dezinformacji na tym polu ulega nawet wykształcona publiczność.

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych historycy i inni specjaliści osiągnęli niezwykle szeroki konsens w licznych kwestiach podstawowych, związanych z tym handlem. W ciągu czterech minionych dziesięcioleci zgromadzili mnóstwo danych i solidnie zarysowali, jak handel ten pojawił się wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki, objął Europę i obie Ameryki oraz przeobraził społeczeństwa po obu stronach Atlantyku. Ze względu na animozje, które mogą towarzyszyć wszelkim ocenom historii tego handlu, uczeni na ogół starali się stworzyć dla swoich badań wspólny grunt. W rezultacie prowadzi się je bardzo aktywnie, ale nie rozdzierają ich zbyt duże kontrowersje.

Nie dzieje się tak dlatego, że uczeni amerykańscy są amoralni czy apolityczni. Wręcz przeciwnie. Studia nad atlantyckim handlem niewolnikami, podobnie jak studia nad instytucją niewolnictwa, zaczynają się od potępień moralnych i politycznych. Te potępienia są głęboko osadzone w badaniach naukowych. Podobnie jak w studiach nad niewolnictwem, w studiach nad handlem niewolnikami nacisk na niewolę, dyslokację kulturalną i spustoszenie gospodarcze zastąpiono naciskiem na jego funkcjonowanie, opór i komunikacje kulturową w ramach zmiennych układów sił.

Można przyjrzeć się tym zmieniającym się naciskom, omawiając pewne centralne zagadnienia, którymi zajmują się historycy. Chodzi o skalę handlu niewolnikami, o jego uczestników, wpływ na wiele społeczeństw Afryki i obu Ameryk i doświadczenie middle passage - "przeprawy" przez Atlantyk.

W 1969 r. na niespełna trzystu stronach Philip Curtin spróbował oszacować, ilu niewolników było przedmiotem handlu w ciągu około czterech stuleci. Oparł się na opublikowanych źródłach, które były szeroko dostępne, choć rozproszone i szczerze przyznał, że wyniki, do których doszedł, były bardzo nieścisłe. Jednak udało mu się przedstawić mnóstwo danych na temat najważniejszych aspektów handlu niewolnikami, od liczby niewolników opuszczających rozmaite regiony eksportujące ich w Afryce po liczbę niewolników przywożonych do różnych regionów importujących ich po drugiej stronie Atlantyku.

Potrafił zasugerować, jak zmieniały się źródła zaopatrzenia i punkty sprzedaży niewolników i jak liczba niewolników, którymi handlowano, nieustannie rosła w ciągu pierwszych 250 lat, osiągnęła bardzo wysoki punkt szczytowy w ciągu XVIII w. i spadała w XIX w. Gdy Curtin pisał o tym, powszechnie przyjmowano, że handel objął od 15 do 25 milionów niewolników. Jego szacunki były niższe: od 10 do 12 milionów.[2]

Jest rzeczą uderzającą, jak dobrze praca Curtina zniosła próbę czasu, choć przybyło wiele nowych materiałów archiwalnych. Na podstawie nowszych prac można zrewidować jego szacunki wzwyż, być może do 12-15 milionów[3]. Jednak nie zakwestionowano w nich zasadniczo szacunków Curtina dotyczących eksportu i importu czy ich tendencji w przekroju czasowym.

Zmieniło się natomiast nasze pojmowanie stosunków między ekonomią polityczną atlantyckiego handlu niewolnikami a ekonomią polityczną zachodnioafrykańskiego handlu niewolnikami w długim okresie, w którym handel ten prowadzono. Uczeni mocno podważyli cały asortyment symplistycznych poglądów o tym, jak rozwijał się handel niewolnikami i o stosunkach władzy, które zdawał się wyrażać. Na początku XX w. uczeni mieli skłonność postrzegać ten handel, podobnie jak niewolnictwo, ze swoich własnych perspektyw kolonialistycznych, jako stosunkowo łagodną instytucję, która odegrała cywilizacyjną rolę w historii Afryki. Handel ten przenosił prymitywnych, ciemnych pogan z "czarnego kontynentu" w otoczenie, w którym mogli oni oświecić się na modłę bardziej rozwiniętego i chrześcijańskiego Zachodu. W tamtych czasach niektórzy historycy faktycznie przedstawiali handel niewolnikami jako część doświadczenia edukacyjnego na wielką skalę, jednocześnie otwierającego Afrykę pogrążoną w mrokach barbarzyństwa na wynoszące ją na wyższy poziom wpływy Europy i poddającego niewolników ojcowskim wpływom euroamerykańskich właścicieli.

Były w tej sprawie różnice zdań, bo z takim poglądem nie zgadzali się zwłaszcza czarni historycy. Dopiero jednak po drugiej wojnie światowej, za sprawą ruchów na rzecz dekolonizacji i praw obywatelskich, zaczął wyłaniać się obraz, na którym wszystko było odwrócone. Teraz "czarnymi kontynentami" stały się Europa i obie Euroameryki, a Afryka stała się lądem spokoju; teraz handel niewolnikami stał się dziełem intruzów i kolonizatorów, którzy uprowadzili miliony Afrykanów z ziemi ojczystej do piekła niewolnictwa; teraz to handlarze niewolników i kolonizatorzy europejscy splądrowali Afrykę generując zyski, które sfinansowały uprzemysłowienie i postęp gospodarczy Europy i Ameryki Północnej. Jak sugerowali to uczeni-działacze - Eric Williams z Trynidadu i Walter Rodney z Gujany - rozwój Europy i niedorozwój Afryki szły w parze.

Ten rewizjonistyczny pogląd zachowuje siłę moralną i polityczną i nadal jest kultywowany w niektórych kręgach intelektualnych oraz w bardzo wielu instytucjach oświatowych, częściowo dlatego, że dramatyzuje międzynarodową nierównowagę władzy i mocy, która, jak się wydaje, umożliwiła zniewolenie Afrykanów. Do dziś najpopularniejsze wyobrażenia o handlu niewolnikami ucieleśniają pewną wersje rewizjonizmu. Lecz najnowsze badania naukowe doprowadziły do skonstruowania innego sposobu pojmowania tego handlu, nie tyle podważającego pogląd rewizjonistyczny, ile bardzo go komplikującego.

Wiemy teraz, że Portugalczycy i inni Europejczycy, którzy poczynając od połowy XV w. żeglowali w dół zachodniego wybrzeża Afryki, kontaktowali się ze światem osiągającym pod względem gospodarczym i politycznym poziomy rozwoju porównywalne z większością Europy.

Afrykanie zajmowali się górnictwem i manufakturą, podobnie jak rolnictwem i hodowlą, i od stuleci utrzymywali dalekosiężne stosunki handlowe, zwłaszcza na kierunku północnym. Jak się wydaje, zainteresowanie Europy Afryką Zachodnią stymulowała wiedza, której źródłem był ten handel. W czasach handlu niewolnikami Afryka nigdy nie była zależna od importu dóbr, które mogli zaoferować Europejczycy. Po prostu nie mieli oni do sprzedania nic takiego, czego nie wytwarzaliby sami Afrykanie. To, co sprzedawali, można uważać za przedmioty zbytku, których Afrykanie pożądali jako oznak statusu czy dlatego, że zapewniały różnorodność i zaspokajały zmienne gusty.

Atlantycki handel niewolnikami ukształtował się więc jako część składowa narastających stosunków handlowych między Europejczykami a zachodnimi Afrykanami. Co ważniejsze, ukształtował się na gruncie systemów niewolnictwa i handlu niewolnikami, które od dawna istniały w samej Afryce. Choć zgodnie z potocznym poglądem niewolnictwo było głównie europejskim wynalazkiem, a w swojej formie rasowej wytworem nowoczesności, jest to dalekie od prawdy. Systemy niewolnicze na dużą skalę można znaleźć w świecie starożytnym i przynajmniej w pewnych okresach pojawiły się na większości obszarów kuli ziemskiej - również w Azji i Afryce. W Afryce wykorzystanie niewolników, których do niewoli brano głównie podczas wojen, szeroko rozpowszechniło się na długo przed XV w. Prawdopodobnie ich właścicielami byli kupcy lub dygnitarze państwowi, którzy traktowali ich jako prywatne inwestycje lub lojalną czeladź. Już w IX w. między Afryką Zachodnią a Północną rozwinął się ożywiony handel niewolnikami, który powiązał się z opanowanymi przez muzułmanów sieciami handlowymi rejonu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Innymi słowy, atlantycki handel niewolnikami nie tyle narzucili Afryce Europejczycy, ile był on osobliwym i coraz potworniejszym wariantem czegoś, co już istniało.

Rozmiary niewolnictwa w samej Afryce i długotrwałe istnienie wewnątrzafrykańskiego handlu niewolnikami nie tylko oznaczają, że Europejczycy mogli skorzystać z praktyk i instytucji znanych zachodnim Afrykanom. Oznaczają również, że od początku kontrola nad handlem niewolnikami w dużej mierze pozostawała w afrykańskich rękach. Choć Europejczycy woleliby sprawować bezpośrednią władzę wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki i władać źródłami zaopatrzenia w niewolników, potęga polityczna i wojskowa rozmaitych państw afrykańskich, podobnie jak efektywne sieci gospodarcze stworzone przez Afrykanów, kazały Europejczykom trzymać się od nich z daleka. Afrykanie brali się wzajemnie do niewoli, zazwyczaj w toku konfliktów wojennych między państwami afrykańskimi, na które Europejczycy nie mieli żadnego wpływu lub ich wpływ był ograniczony. Sami Afrykanie sprowadzali niewolników z wnętrza kontynentu na wybrzeże, bez udziału Europejczyków lub z ich niewielkim udziałem. Wreszcie, Afrykanie zakwaterowywali niewolników i sprzedawali ich bezpośrednio kupcom europejskim. Jeśli chodzi o Europejczyków, to siedzieli oni w serii placówek zainstalowanych wzdłuż linii wybrzeża i mogli prowadzić w nich działalność gospodarczą głównie na warunkach określanych przez Afrykanów[4].

Jeśli jednak Europejczycy ani nie narzucili handlu niewolnikami, ani nie władali procesem zniewolenia w Afryce, jaki wpływ na społeczeństwa afrykańskie wywarł atlantycki handel niewolnikami? Nie ma na to jasnej odpowiedzi, choć jest w tej sprawie ewoluująca perspektywa. Stosunkowo niedawno uczeni uważali, że atlantycki handel niewolnikami spowodował spustoszenia zarówno wśród ludności, jak i w społecznej i politycznej organizacji społeczeństw afrykańskich, które objął. Doszli oni do wniosku, że handel ten stymulował w Afryce wojny, że użycie broni europejskiej potęgowało ludzkie i polityczne koszty wojen i że miał on katastrofalne skutki demograficzne - dużo większe, niż gdyby to wszystko działo się w Afryce bez udziału Europejczyków.

Dziś nie mamy takiej pewności. Wydaje się, że uczeni nie uważają już, iż europejski popyt na niewolników miał poważny wpływ na wzór wojen między państwami afrykańskimi. Faktycznie sugerują oni, że wojny wybuchały w dużej mierze z powodu rozdrobnienia politycznego, które cechowało te państwa. Tak więc, niewolnicy byli głównie ubocznym produktem walk politycznych, jak również potencjalnym źródłem uwłasnowolnienia i centralizacji samych wojujących państw afrykańskich. Choć w niektórych przypadkach broń dostarczana przez Europejczyków mogła być pomocna, nic nie wskazuje, aby kiedykolwiek miała ona decydujące znaczenie. Krótko mówiąc, okazuje się, że pogląd, iż kontakt z Europejczykami spowodował eskalację afrykańskich konfliktów wojennych, a następnie zmusił Afrykanów do udziału w atlantyckim handlu niewolnikami jako części dynamiki przetrwania politycznego, jest bezpodstawny.

Trudniej jest dokładnie zmierzyć krótko- i długoterminowe skutki demograficzne handlu niewolnikami w Afryce. Według Herberta Kleina, mniej więcej w 1700 r. w orbicie tego handlu znajdowała się w przybliżeniu połowa ludności Afryki subsaharyjskiej, czyli około 25 milionów osób. W zależności od liczb, których używa się do szacunków, w końcu przyrost ludności był powolniejszy (jeśli w ogóle miał miejsce), albo - co prawdopodobne - nastąpił bezwzględny spadek jej liczby.

Najbardziej optymistyczny pogląd sugeruje stopę przyrostu wynoszącą około 0,2 procent, a znacznie bardziej pesymistyczny - czystą stratę wynoszącą blisko 17 milionów osób. Tak czy inaczej, jest jasne, że w niektórych regionach Afryki Zachodniej skutki demograficzne były znaczne, że wiele regionów uległo wyczerpaniu demograficznemu i że odbiło się to negatywnie - w niektórych przypadkach dramatycznie negatywnie - na afrykańskim wzroście gospodarczym.[5]

Skutki handlu niewolnikami odczuwano po obu stronach Atlantyku oraz wzdłuż i wszerz obu Ameryk. Handel ten odegrał kluczową rolę w tworzeniu zupełnie "nowego świata" dla Afrykanów, Europejczyków i rdzennych Amerykanów, którzy w miarę kształtowania się nowych form organizacji społecznej i typów interakcji kulturowej oraz rozwijania skrzydeł przez władzę polityczną weszli ze sobą w kontakt na zachodniej półkuli. W samym centrum tego świata znajdowało się niewolnictwo plantacyjne, głównie nastawione na produkcję cukru na kwitnące rynki europejskie.

Plantacje cukru najpierw - i to na długo przed pojawieniem się atlantyckiego handlu niewolnikami - rozwinęły się w rejonie Morza Śródziemnego, następnie przeniosły się na Maderę, Wyspy Kanaryjskie i Wyspę Św. Tomasza, a w końcu powędrowały na zachód, za Atlantyk. W połowie XVI w. rozmnożyły się w portugalskiej Brazylii, a w połowie XVII w., z pomocą Holendrów, w rejonie, który stawał się francuskimi i brytyjskimi Karaibami. Po krótkim okresie eksperymentów z pracą kontraktową rdzennych mieszkańców i białych imigrantów, plantacje wszędzie obsadzono afrykańskimi niewolnikami, w których zaopatrywał je handel atlantycki.

W koloniach, w których podstawą gospodarki były plantacje cukru, życie niewolników było "plugawe, bestialskie i krótkie". Około 1650 r. co roku przywożono ich ponad 7 tysięcy, głównie do Brazylii, a około 1700 r. - prawie 25 tysięcy, przy czym dość równo dzielono ich między posiadłości portugalskie, brytyjskie, francuskie i hiszpańskie. Straszne apogeum przypadło na drugą połowę XVIII w., kiedy to do obu Ameryk co roku przywożono od 60 do 80 tysięcy niewolników - większość z nich trafiała do Brazylii, na Jamajkę i na Saint Domingue (Haiti). Ich liczba tak bardzo wzrosła, ponieważ gospodarka cukrownicza przynosiła ogromne bogactwa i na ogół plantatorom bardziej opłacało się zmuszanie niewolników do szalonej pracy oraz kupowanie nowych na miejsce tych, którzy umierali, niż zachęcanie ich do naturalnej reprodukcji. Średnią długość życia tych, którzy znieśli podróż transatlantycką, można było policzyć na palcach jednej ręki.

Ten proces historyczny miał w Ameryce Północnej swoje osobliwości. Z jednej strony, w czasach Wojny Domowej i emancypacji, w Stanach Zjednoczonych populacja niewolników była o wiele liczniejsza niż gdziekolwiek indziej w obu Amerykach. Liczyła około 4 milionów - ponad dwukrotnie więcej niż kiedykolwiek w Brazylii i około dziesięciokrotnie więcej niż na francuskim Saint Domingue, najwartościowszej kolonii plantacyjnej na świecie, w przededniu wielkiej rewolty niewolników, która wybuchła w latach dziewięćdziesiątych XVIII w. Z drugiej strony trzynaście kolonii angielskich, podobnie jak później Stany Zjednoczone, importowało najmniej niewolników spośród wszystkich głównych społeczeństw niewolniczych - gdzieś około 400-600 tysięcy. Dla porównania, brytyjskie Karaiby importowały 1,6 miliona niewolników, a Brazylia, w której handel niewolnikami i samo niewolnictwo trwały najdłużej ze wszystkich krajów półkuli zachodniej, ponad 4 miliony.

Mimo to plantacje cukru nie były rzeźniami; były to oparte na wyzysku i ucisku systemy pracy, do których niewolnicy zarówno przystosowywali się, jak i z którymi walczyli. Wiemy, że nawet w najgorszych z nich niewolnikom udawało się tworzyć swoje społeczności, ograniczać najbardziej dehumanizujące cechy tych systemów, ustanawiać sieci komunikacji, rozwijać życie duchowe i przekazywać swoje nowe kultury.

Długo myślano, że atlantycki handel niewolnikami powodował wśród swoich ofiar afrykańskich zmasowaną niestabilność kulturową. Logika tego poglądu wydawała się bezsporna. Nowo zniewoleni Afrykanie, pochodzący z różnych społeczności etnicznych i językowych, wymieszani ze sobą i spędzeni na zachodnie wybrzeże Afryki, wpadali w coś w rodzaju próżni kulturowej. Ci, którzy przeżyli podróż do Ameryki, potrzebowali wielu lat, aby odbudować to, co stracili. Jednak nowsze badania sugerują, że sam proces odtworzeń i przeobrażeń kulturowych mógł zaczynać się zanim Afrykanie weszli na statki przewożące niewolników.

Niewolnicy sprowadzani na wybrzeże afrykańskie prawdopodobnie pochodzili z grup etnicznych wykazujących podobieństwa kulturowe; wśród nich mogła być już rozpowszechniona wielojęzyczność. Zanim przypłynęły po nich statki, prawdopodobnie spędzali na wybrzeżu co najmniej kilka miesięcy i w tym czasie mogli uczyć się wzajemnie swoich języków oraz (w razie potrzeby) rozwijać mieszane "języki kontaktowe", dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniami, regulować konflikty i antagonizmy, obmyślać strategie przetrwania i oporu. To, co osiągnęli na tym polu w Afryce, na ogół przetrwało "przeprawę", bo statki przewożące niewolników zabierały swoje "ładunki" z jednego miejsca lub co najwyżej dwóch, a następnie wyładowywały niewolników w dość dużych grupach - w interesie kapitanów tych statków było jak najszybsze ich załadowanie i rozładowanie.

Rozbicie tych zgrupowań kulturowych mogło następować wtedy, gdy niewolników sprzedawano w Ameryce, ponieważ właściciele plantacji zazwyczaj kupowali ich w niewielkiej liczbie i prawdopodobnie z różnych statków. Nawet wtedy niewolnicy trafiający (w większości) na wielkie plantacje mieli racjonalną szansę spotkania tam osób, z którymi mogli się porozumieć i podjąć działalność społeczną, gdyż plantacje miały tendencję do skupiania populacji niewolniczych z niewielu grup etnicznych. Odkryliśmy, że ze względu na zmieniające się źródła zaopatrzenia w niewolników i przekrój czasowy rozwoju plantacji, w końcu w wielu regionach półkuli zachodniej duża liczba niewolników miała podobne pochodzenie afrykańskie. To zjawisko kulturowe miało duże znaczenie polityczne, o czym Euroamerykanie przekonali się, gdy powstały społeczności maroonów - zbiegłych niewolników - i wybuchły powstania niewolników.

Osobliwość Ameryki Północnej pod tym względem nie wynikała głównie z "lepszego" traktowania niewolników, lecz z rodzaju upraw - na ogół praca na tamtejszych plantacjach była mniej wyczerpująca, a ich produkcja była mniej opłacalna na rynku międzynarodowym. Plantacje cukru rozwinęły się tylko na niewielką skalę nad dolną Missisipi, wokół Nowego Orleanu, w większości po zaniechaniu atlantyckiego handlu niewolnikami. Gdzie indziej niewolnicy pracowali przy uprawie tytoniu, pszenicy i ryżu, a tam śmiertelność i zachorowalność były na ogół niższe niż w koloniach cukrowniczych. Już w połowie XVIII w. północnoamerykańska populacja niewolników podlegała naturalnej reprodukcji.

Ustalenie to może być pomocne, gdy się wyjaśnia, dlaczego w 1808 r., po trwającym ponad dziesięciolecie bardzo intensywnym imporcie, właściciele niewolników zgodzili się na zakaz atlantyckiego handlu niewolnikami. Hossa bawełniana, która ze stanów południowych uczyniła największe na świecie mocarstwo niewolnicze, nabrała rozpędu dopiero w następnych latach, a pod względem siły roboczej zależała od reprodukcji niewolników i od innego rodzaju handlu niewolnikami.

Ekspansja plantacji bawełny w głąb Południa wymagała zmasowanej realokacji niewolników z tzw. Górnego Południa na Dolne Południe, zwane również Głębokim. Niektórych niewolników zabrali ze sobą migrujący właściciele. Może kolejny milion sprzedano, wyrwano z rozwiniętych od dawna sieci rodzinnych i koleżeńskich i - często za pośrednictwem rynków niewolniczych Nowego Orleanu - przerzucono na Głębokie Południe. Rozmiary tego międzystanowego handlu niewolnikami przewyższały rozmiary wszelkiego dalekosiężnego handlu niewolnikami w XIX w. z wyjątkiem handlu między Afryka a Brazylią.

Nawet najpoważniejsi badacze niewolnictwa lekceważyli lub ignorowali ruch niewolników w Stanach Zjednoczonych z Górnego Południa na Dolne. Dopiero teraz staje się on przedmiotem zainteresowania w ważnych pracach, w których badacze zajmują się nie tylko liczbą niewolników objętych handlem międzystanowym, ale również złożonym doświadczeniem ich migracji i utowarowienia. Znaczy to, że międzystanowa "przeprawa" niewolników jest nowym "pograniczem" historiografii amerykańskiej.

Wielka "przeprawa" atlantycka niewolników również pozostaje czymś w rodzaju naukowego "pogranicza", częściowo dlatego, że wyobrażenia i namiętności moralne spowodowane przez tę "przeprawę" są tak potężne w ikonografii niewolnictwa. Podobnie jak bicz i poszarpane ciało niewolnika, również nieludzko załadowane niewolnikami statki stały się symbolami horroru zniewolenia. Faktycznie abolicjoniści najpierw zaatakowali handel niewolnikami w nadziei, że gdy się skończy, niewolnicy doświadczą na plantacjach materialnej poprawy warunków egzystencji, a właściciele niewolników będą mogli odkryć korzyści gospodarcze płynące z emancypacji.

Związki między zniesieniem handlu niewolnikami a zniesieniem niewolnictwa okazały się o wiele bardziej zawiłe i przewlekłe oraz wymagały aktywnej interwencji politycznej samych niewolników. Jednak w pierwszym dziesięcioleciu XIX w., w niemałym stopniu za sprawą wspomnianych wyobrażeń i skojarzeń, abolicjonistom brytyjskim i amerykańskim udało się położyć kres oficjalnemu udziałowi ich państw w handlu atlantyckim.

Później Brytyjczycy użyli swojej potęgi morskiej do walki z trwającym nadal dużym handlem niewolnikami z Kubą i Brazylią. Swoją wolę narzucili dopiero w połowie XIX w.

Ikonografia "przeprawy" okazała się potężna, ponieważ w epoce Oświecenia i humanitaryzmu przemawiała do nowych wrażliwości kulturalnych w takich dziedzinach, jak rodzina, społeczno-kulturowa tożsamość płci, seksualność i ciało. "Przeprawa" wyrywała Afrykanów z tkanki pokrewieństwa i społeczności. Na wiele dni i tygodni, nie bacząc na różnice w sferze tożsamości płci czy właściwości seksualne, rzucała jednych na drugich i powodowała tak intensywne lęki i cierpienia, że nierzadko odbierali oni sobie życie.

Cierpienie było naprawdę ogromne. W ciągu kilku minionych dziesięcioleci coraz więcej dowiadywaliśmy się o stopach śmiertelności podczas "przeprawy" i obraz jest ponury. Curtin oceniał, że przeciętnie około dwóch niewolników na dziesięciu, którzy odpływali z zachodniego wybrzeża Afryki, umierało w drodze do Ameryki i że w wielu przypadkach proporcja ta była dużo wyższa. Niedawno przeprowadzone badania potwierdzają, że 20-procentowa stopa śmiertelności była powszechna we wczesnym okresie handlu niewolnikami - na pewno w XVI w. i przez dużą część XVII w.

Jednocześnie uczeni wysubtelnili nasz punkt widzenia na śmiertelność podczas "przeprawy". Okazuje się np., że główną determinantą śmiertelności była długotrwałość podróży transatlantyckiej: im dłużej na morzu, tym większa śmiertelność. Gdy więc miejsce eksportu niewolników przemieściło się z zachodniej do środkowo-zachodniej Afryki, podróż trwała krócej, a śmiertelność zmalała. Najniższą (około 6-procentową) stopę osiągnął w końcu handel z Brazylią i pod koniec XVIII w. ogólna przeciętna stopa śmiertelności zmalała do niespełna 10 proc. Słuszne jest, oczywiście, pytanie o to, jak stopa śmiertelności niewolników podczas "przeprawy" transatlantyckiej miała się w tym czasie do stopy śmiertelności innych pasażerów. Tu obraz jest niejasny.

Zachodnie wybrzeże Afryki na ogół było zabójcze dla Europejczyków. W ciągu stuleci handlu niewolnikami, transatlantyckimi podróżnymi byli nie tylko niewolnicy oraz załogi przewożących ich statków, ale również żołnierze, skazańcy, zakontraktowani parobcy, wolni emigranci i marynarze. "Żeglarze angloamerykańscy", pisze Marcus Rediker, "umierali mniej więcej w takich samych proporcjach, co niewolnicy, a okazjonalnie nawet wyższych". Najlepsze dane, którymi dysponujemy, faktycznie sugerują, że do XVIII w. włącznie stopy śmiertelności tych wszystkich podróżnych transatlantyckich mogły być porównywalne ze śmiertelnością niewolników, a białe załogi statków z niewolnikami wymierały jeszcze szybciej niż załogi innych statków. Wiemy jednak również, że stopy śmiertelności podróżujących przez Atlantyk Europejczyków spadły szybciej i na niższe poziomy niż śmiertelność przewożonych niewolników. Żegluga morska była mordercza - dla nikogo tak bardzo, jak dla niewolników podczas "przeprawy".[6]

O ile nasze pojęcie o śmiertelności podczas "przeprawy" jest ugruntowane w ostrożnych i twórczych badaniach, o tyle ciągle niemal nic nie wiemy o bezpośrednich doświadczeniach ani niewolników, ani załóg. Z dzienników okrętowych oraz planów podróży przygotowywanych przez kapitanów i finansujące handel spółki dowiedzieliśmy się czegoś o codziennej rutynie podróży, ale bardzo niewiele o przeżyciach niewolników czy tych marynarzy i robotników, którzy okrętowali się, aby ich pilnować. A co ze stosunkami między niewolnikami i członkami załóg lub między samymi niewolnikami? Łatwo wyobrazić sobie mieszankę gniewu, dezorientacji, fatalizmu i depresji czy knowania, spiski i od czasu do czasu bunty.

Brytyjski pisarz Barry Unsworth bardzo dobrze sobie z tym poradził w powieści o osiemnastowiecznym handlu niewolnikami pt. Sacred Hunter. Nie potrafiliśmy jednak zbytnio udokumentować ani pojąc tego, jak przeobrażenia kulturalne, które zaczynały się na zachodnim wybrzeżu Afryki, przebiegały na pokładach i pod pokładami: jaki wpływ niewolnicy afrykańscy wywierali na "przeprawę" i jaki wpływ ona na nich wywierała.

Historia społeczna i kulturalna atlantyckiego handlu niewolnikami ciągle jest w powijakach. Wachlarz aktywnych uczestników tego handlu był ogromny. Pochodzili oni, często w znacznej liczbie, ze wszystkich narodów, kolonii i społeczeństw, których handel ten dotyczył: z całej Europy Zachodniej i ze wszystkich kolonii europejskich, z wielu społeczeństw Afryki Zachodniej, z Afryki Północnej i wschodnich rejonów Morza Śródziemnego.

Byli katolikami i muzułmanami, protestantami i żydami. W świecie atlantyckim żyło wiele tysięcy tych, którzy starali się czerpać zyski ze zniewalania, sprzedaży i wyzysku milionów Afrykanów.

Tyle krwi na tylu rękach. Są jednak tacy, którzy próbują wyróżnić i demonizować niektórych z nich. Ostatnio jedną z takich wyróżnianych grup są żydzi. Oskarżenie żydów o to, że odgrywali nieproporcjonalnie wydatną rolę w handlu niewolnikami, nigdy nie padło z ust poważnych uczonych. Występują z nim rozmaici antysemici, którym udało się zwrócić uwagę pewnych środowisk pobłażających sfatygowanym fantazjom o dominacji żydowskiej.[7]

Oskarżenie to jest szczególnie dziwne dlatego, że gdy zaczął się handel niewolnikami, we wszystkich krajach, które bezpośrednio brały w nim udział, żydów wypędzono lub zmuszono do przejścia na chrześcijaństwo.

Jak sugeruje David Brion Davis, jeden z największych autorytetów światowych w zakresie niewolnictwa, "te długotrwałe posunięcia antysemickie wyraźnie ograniczyły możliwości udziału żydów w atlantyckim systemie niewolniczym i na pewno wykluczyły wszelką żydowską "inicjację" handlu niewolnikami oraz "dominację" czy "kontrolę" nad tym handlem"[8].

Wśród handlarzy niewolnikami i właścicieli niewolników, zwłaszcza holenderskich, było trochę żydów. Lecz w świecie atlantyckim i śródziemnomorskim przytłaczali ich liczebnie katolicy, protestanci i muzułmanie. Co więcej, nigdy nie zajmowali oni żadnych ważnych stanowisk, z których mogliby kierować rozwojem tego handlu lub się na nim bogacić. Co prawda żydzi w żadnej istotnej mierze nie wznosili pochodni walki z niewolnictwem, ale również nie czynili tego katolicy ani protestanci. Bodziec do tej walki, która zaczęła się w XVIII w., wyszedł od kwakrów i z innych nielicznych środowisk dysydentów protestanckich oraz, rzecz jasna, od samych niewolników i części wolnych ludzi "kolorowych", którzy przez wiele lat byli nękani i padali ofiarą nadużyć i marginalizacji, zanim zdołali wywrzeć wpływ na dyskurs polityczny.

Przypisy:
[1] Mianem teorii postkolonialnej lub postkolonializmu zwykło określać się zbiór teorii w dziedzinie filozofii, literaturoznawstwa i nauk społecznych, które zajmują się dziedzictwem kolonializmu - trwałością kolonialnych form władzy we współczesnej polityce światowej, a zwłaszcza tym, jak społeczne konstrukcje różnic rasowych i etnicznych, rodzajowych i klasowych wspierają społeczne stosunki władzy i podporządkowania. Za pracę, która stała się punktem wyjścia teorii postkolonialnej, uchodzi "Orientalizm" (1978) Edwarda Saida, a jego samego uważa się, m.in. obok Gayatri Chakravorty Spivak, Homi Bhabha i Trinh Minh-ha, za najwybitniejszego przedstawiciela tej teorii. Zdaniem takich radykalnych krytyków, jak E. San Juan, faktycznie powstała ona i pozostaje pod wpływem poststrukturalizmu i postmodernizmu.
[2] P. Curtin, "The Atlantic Slave Trade: A Census", Madison, University of Wisconsin Press 1969.
[3] Patrz D. Eltis, "Economic Growth and the Ending of the Transatlantic Slave Trade", Nowy Jork, Oxford University Press 1987; J. Miller, "Way of Death: Merchant Capitalism and the Angolan Slave Trade, 1730-1830", Madison, University of Wisconsin Press 1988.
[4] Patrz J. Thornton, "Africa and Africans in the Making of the Atlantic World, 1400-1800", Nowy Jork, Cambridge University Press 1998.
[5] H.S. Klein, "The Atlantic Slave Trade", Nowy Jork, Cambridge University Press 1999, s. 126-127.
[6] M. Rediker, "Between the Devil and the Deep Blue Sea: Merchant Seamen, Pirates and the Anglo-American Maritime World, 1700-1750", Nowy Jork, Cambridge University Press 1987; H.S. Klein, op. cit., s. 134-152.
[7] Z oskarżeniem tym wystąpił Naród Islamu (NOI, tzw. Czarni Muzułmanie) - wpływowa w czarnej społeczności USA organizacja religijna i społeczno-polityczna stojąca na pozycjach czarnego nacjonalizmu. Patrz "Historical Research Department of the Nation of Islam, The Secret
Relationship Between Blacks and Jews t. I", Chicago, NOI 1991. O społeczno-historycznym tle, okolicznościach i charakterze wspomnianego oskarżenia pisze w fundamentalnej pracy o Narodzie Islamu szwedzki antropolog i religioznawca M. Gardell, "In the Name of Elijah Muhammad: Louis Farrakhan and the Nation of Islam", Durham, Duke University Press 1996.
[8] D.B. Davis, "The Slave Trade and the Jews", "New York Review of Books" t. 41 nr 21, 1994.

Steven Hahn
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski


Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


19 maja:

1825 - Zmarł Henri de Saint-Simon, francuski historyk, filozof, wolnomularz i socjalista.

1895 - Zmarł José Martí, kubański poeta, pisarz, przywódca ruchu niepodległościowego – uważany za bohatera narodowego.

1911 - Rewolucja meksykańska: zwycięstwo chłopskiej partyzantki Emiliana Zapaty nad wojskiem federalnym w bitwie o Cuautla.

1912 - W Warszawie zmarł Bolesław Prus, wybitny polski pisarz, prozaik, nowelista i publicysta okresu pozytywizmu, współtwórca polskiego realizmu, kronikarz Warszawy, myśliciel i popularyzator wiedzy, działacz społeczny, propagator turystyki.

1931 - W Jaworznie podczas krwawych starć górników z policją zginęło 5 osób.

1942 - T. Koral i H. Dębnicka z Wydziału Sabotażu Polskich Socjalistów dokonali zamachu bombowego na zorganizowane przez okupanta kasyno gry w Warszawie. Był to pierwszy zamach bombowy w stolicy.

2010 - Rząd tymczasowy w wydanym dekrecie uznał Rozę Otunbajewą (SDPK) pełnoprawnym prezydentem Kirgistanu i przedłużył jej mandat do końca 2011 roku.


?
Lewica.pl na Facebooku