Pacyński: Republikańska trójca

[2008-02-16 09:53:53]

Cena nawrócenia (John McCain)

John McCain zdecydowanie nie należy do dobrych aktorów. Nie sposób było nie zauważyć głębokiego niezadowolenia, jakie biło z jego oblicza, gdy wygłaszał popierające Busha, pełne sloganów, przemówienie na konwencji republikanów w 2004 roku. Podczas innych wystąpień, kiedy to również nie starał się przybierać radosnej pozy i czytał z kartki, był zapewne uważnie pilnowany przez współpracowników prezydenta. Nie można było wszak zostawić bez nadzoru kogoś, kto niedawno przyznał, iż rozważa poważnie przyjęcie nominacji na wiceprezydenta u boku Johna Kerry'ego, co zniszczyłoby wszelkie szanse Busha na reelekcję.

McCain narobił sobie mnóstwo wrogów zarówno podczas ostatnich wyborów, jak i własnej kampanii w 2000 roku, kiedy przegrał z odchodzącym obecnie szefem państwa. Jednym z wielu przykładów jego "rozrób" (według konserwatystów), lub "niezależności i odwagi" (według innych) było nazwanie, osiem lat temu liderów religijnej prawicy - teleewangelistów Pata Roberstona i Jerry'ego Falwella - słusznie skądinąd, "agentami nietolerancji" i krytykowanie wpływu religijnych organizacji na życie publiczne, oraz obrażanie pamięci bohaterów Konfederacji podczas prawyborów w Karolinie Południowej (poprzez nazwanie jej flagi, powiewających nad stanowym Kapitolem, symbolem rasizmu i segregacjonizmu).

Wtedy to McCain wkroczył do prawyborów jako murowany faworyt. Najpierw zwyczajnie zignorował Iowę, pozbawiając ją tym samym znaczenia miarodajnego stanu, a następnie zdecydowanie wygrał w zwykle miarodajnym New Hampshire, spychając do defensywy pupilka establishmentu, gubernatora Busha z Teksasu. Spanikowany sztab Busha, aby osłabić konkurenta, zareagował starym jak świat i skutecznym chwytem. Przez cały dzień poprzedzający prawybory Karl Rove wydzwaniał do lokalnych aktywistów, zadając jedno tylko pytanie: "Czy głosowalibyście na McCaina wiedząc, że ma nieślubną, rasowo mieszaną córkę?" (z naciskiem oczywiście na "rasowo mieszaną"), co w tym stanie głębokiego południa, gdzie republikanie zajęli miejsce dawnych "demokratów praw stanowych", miało efekt piorunujący. Dorzucono oczywiście inne, ciężkiego kalibru (na południu) oskarżenia, zarzucając McCainowi iż jest homoseksualistą, w co akurat nikt nie uwierzył, gdyż o jego bogatym, i całkowicie heteroseksualnym, życiu erotycznym było wiadomo od dawna. Jednakże samo oskarżenie o produkowanie mulatów przesłoniło znany doskonale fakt, iż rzekomo mieszana córka była adoptowana z Bangladeszu i spowodowałao, że Bush, pokonując McCaina w Karolinie, odzyskał pozycję faworyta.

Między innymi dlatego, choć nie tylko, McCain szczerze nie cierpi Busha, o czym powszechnie mówi się w Waszyngtonie.

John McCain jest oczywiście konserwatystą, choć daleko mu do fundamentalistów pokroju Busha i Huckabee'ego, lub pupilków wielkiego biznesu, jak Romney. W łonie swojej partii uchodzi od wielu lat za liberała, a tym samym w ogólnym krajobrazie amerykańskiej sceny politycznej za centrystę. Potwierdza to wielokrotne zajmowanie niezależnego stanowiska, co zaskarbiło mu przydomek maverick senator.

W wizji McCaina Partia Republikańska, zamiast poddać się dominacji religijnej prawicy czy korporacji, miała upodobnić się raczej do centroprawicowych partii europejskich. Senator wielokrotnie naraził się establishmentowi GOP-u (tradycyjna nazwa partii) poparciem dla takich spraw, jak ochrona środowiska naturalnego, przy czym jest jednym z niewielu republikanów, wzywających do zdecydowanego przeciwdziałania skutkom globalnego ocieplenia, badania nad komórkami macierzystymi w celach medycznych, wprowadzenie regulacji w sprawie finansowania kampanii wyborczych, legalizacja związków cywilnych dla par homoseksualnych, zakaz stosowania tortur w śledztwie, czy wreszcie sprzeciwem wobec wpływu grup religijnych na życie polityczne.

Co do jego stosunków z biznesem, początkowo omal nie zniszczyły one jego politycznej kariery. Głośna niegdyś sprawa, znana jako Keating Five, doprowadziła do zakończenia karier czterech demokratycznych senatorów (Alana Cranstona, Johna Glenna, Donalda Riegle i Dennisa DeConciniego). Jedynym republikaninem w tej grupie był McCain, a cała sprawa dotyczyła przyjęcia wysoce podejrzanych datków od lobbystów.

Cudem ocalawszy spod politycznej gilotyny, McCain stał się czołowym rzecznikiem wprowadzenia surowych regulacji finansowania kampanii wyborczych przez biznes i wraz z demokratą Russem Feingoldem doprowadził, mimo opozycji większości kolegów partyjnych, do przyjęcia przełomowego Feingold-McCain Act. Współpraca z Feingoldem, jak i przy innych okazjach z Johnem Kerrym, to tylko niektóre przykłady umiejętności ponadpartyjnych działań McCaina. Kiedy senator James Jeffords odszedł z Partii Republikańskiej w połowie 2001 roku, automatycznie dając większość demokratom, McCain był jednym z kilku republikanów, którzy wzięli "zdrajcę" w obronę przed rzecznikami partyjnej lojalności oraz zaatakował Busha za ignorowanie członków umiarkowanego skrzydła, których lojalności zawdzięczał zwycięstwo.

Z drugiej strony poglądy na takie sprawy, jak kara śmierci, aborcja (choć dopuszcza wyjątki w wypadku gwałtu czy kazirodztwa) oraz polityka fiskalna stawiają go w jednym szeregu z konserwatystami. Mimo tego opinia podejrzanego liberała i rebelianta wciąż się nad nim unosi.

Aby móc zdobyć nominację i choćby częściowo przebłagać konserwatystów, w rękach których leży decyzja, musiał zatrzeć z siebie to piętno. Według zorientowanych jest to tylko polityczna zagrywka i dodatkowo nie prowadzona przesadnie przekonywująco.

W celu odpokutowania dawnych grzechów McCain dosłownie dwoił się i troił. Zaczął od uroczystego odwołania opinii o pastorze Falwellu, po czym, z bardzo niezadowoloną miną, wygłosił przemówienie na prowadzonym przez rozpromienionego udaniem się niedawnego krytyka do Canossy pastora, Liberty University.

Następnie zaczął odżegnywać się od wielu dawnych haseł. W latach 2001-2003 zajął w rankingu voteview.com pozycję szóstego najbardziej liberalnego republikańskiego senatora. Z kolei w latach 2005-2007 był już drugim najbardziej konserwatywnym członkiem izby wyższej. Nawrócił się nawet z anglikanizmu na ulubiony odłam południowców: baptyzm. Rankingi te odzwierciedlają oczywiście jedynie wyniki głosowań.

Prawdopodobnie McCain dalej jest przekonanym (jak na warunki amerykańskie rzecz jasna) centrystą. Trzeba mu też oddać sprawiedliwość, że twardo obstaje przy ochronie środowiska, w kwestii finansowania kampanii czy reformy prawa imigracyjnego.

O ile to wszystko można wyjaśnić zwykłym politycznym wyrachowaniem, o tyle sprawa wojny w Iraku należy do znacznie bardziej skomplikowanych. Zaczęło się również od wyrachowania. Jak wszyscy, poza jednym, z republikanów w Senacie oraz połowa demokratów McCain mocno popierał tragiczną w skutkach wyprawę iracką, choć osobiście miał ponoć mocne wobec niej wątpliwości. Sądził zapewne, iż sukces będzie łatwy, a potem wszystko wróci do normy. Pomylił się, ale, inaczej niż wielu kolegów, zdania nie zmienił.

Ma to zapewne źródło w wojskowo-patriotycznym wychowaniu senatora - weterana Wietnamu (do dziś twierdzi, iż wojna ta była do wygrania, ale wszystkiemu winny byli politycy), wnuka i syna admirałów i emerytowanego komandora marynarki. McCain zdaje sobie sprawę ze skutków pozostania w irackim piekle, ale nie chce dopuścić do wiadomości prawdopodobieństwa porażki Wielkiej Ameryki. Dlatego popiera zwiększenie kontyngentu, zatykając uszy na argumenty o długofalowych konsekwencjach, zapewniając o pozostaniu tam na "sto lat" i próbując przebić samego Busha śpiewając publicznie Bomb, bomb, bomb, bomb Iran.

Poza tym, jak na razie pokazowa konwersja McCaina z umiarkowanego outsidera na członka mainstreamu przynosi rezultaty. Po miażdżącym zwycięstwie w superwtorku i eliminacji nagroźniejszych rywali: Mitta Romneya, Rudolpha Giulianiego i Freda Thompsona, nominację ma w kieszeni. Nawet wzmocniony faworyt religijnej prawicy Mike Huckabee nie może mu zagrozić, a co dopiero Ron Paul czy Alan Keyes. Prawica jest zadowolona z podporządkowania sobie, wciąż cieszącego się poparciem, ze względu na dawne czasy, umiarkowanych republikanów, senatora.

Według sondaży McCain ma spore szanse na zwycięstwo. W badaniach pokonuje Hillary Clinton i tylko nieznacznie przegywa z Barackiem Obamą.

Zdobycie kandydatury wiązać się będzie ze smutnym końcem chlubnej historii McCaina jako przywódcy umiarkowanych republikanów oraz legendy niezależnego polityka. W wypadku wygranej będzie zmuszony prowadzić politykę dyktowaną przez nowych politycznych przyjaciół. W razie porażki może zostać z niczym, włącznie z niepewnością co do reelekcji w rodzinnej Arizonie w 2010 roku, a nawet jeżeli, to z perspektywą zrehabilitowania się w następnych latach, podczas gdy jego dawne miejsce, przywódcy umiarkowanych, zajmą inni, nie skompromitowani umizgami do prawicy.

W sumie szkoda, gdyż John McCain poza samodzielnością zawsze wyróżniał się barwną osobowością, życiorysem i inteligencją, zwłaszcza na tle ugładzonych, niekontrowersyjnych politykierów o miernym umyśle. Ubieganie się o prezydenturę będzie go kosztować zatarcie wszystkiego co było w jego karierze dobre i godne pochwały.

Prezydenckie szanse długo pozostaną aktualne (Mike Huckabee)

Po niespodziewanym skoku w sondażach, a następnie zdecydowanym zwycięstwie w Iowie Mike Huckabee mógł zrazu wydać się prawie pewnym nominatem.

Rządzący Arkansas przez ponad dziesięć lat (1996-2007) Huckabee był oczywiście na długo przed oficjalnym zgłoszeniem kandydatury poważnie brany pod uwagę jako kandydat do nominacji republikańskiej, jednakże przepowiadano mu typową karierę longshota, czyli pretendenta bez większych szans nie tylko do zwycięstwa, ale i dłuższego zaistnienia w stawce.

Wielu początkowo sądziło, iż nominacja przypadnie prowadzącemu przez rok w sondażach Giulianiemu, mimo wielkiego prawdopodobieństwa, potwierdzonego zresztą przez historię wcześniejszych potyczek w łonie GOP-u, że konserwatyści prędzej czy później zmobilizują się w celu utrącenia jego kandydatury. W prawyborach bierze zazwyczaj udział około 30 procent tych, którzy następnie dokonają wyboru pomiędzy oficjalnie wyświęconymi kandydatami. Przy czym, tak jak po stronie demokratów są to elementy najbardziej w partii lewicowe, tak u republikanów większość z owych 30 procent to religijni konserwatyści, którzy odrzucają pretendentów bardziej umiarkowanych na rzecz odpowiadającym ich preferencjom. Konsekwencji zadarcia z religious right doświadczył m.in. sam McCain osiem lat temu.

Huckabee wydaje się idealnym, wręcz stereotypowym, faworytem fundamentalistów. Pastor kościoła baptystów, wielki "znawca" Biblii, w której wyszukał nawet fragment rzekomo nakazujący izolowanie chorych na AIDS, którym często się posługiwał w swej pierwszej, przegranej, kampanii do Senatu w 1992 roku (choć mało kto poza nim potrafił go znaleźć). Niewielu ośmielało się wówczas z tym uczonym twierdzeniem pastora polemizować, aby nie narazić się na zarzut z jego strony o ignorancję ("kto tu w końcu jest pastorem?"). Wyrobił sobie rownież sobie markę zdecydowanego przeciwnika wszelkich praw do przerywania ciąży, wszelkich praw dla mniejszości seksualnych, co w zupełności odpowiada typowemu fundamentaliście protestanckiemu.

Mimo tak wspaniałej przeszłości politycznej, Huckabee przez ponad rok plasował się w marginesie błędu statystycznego. Lepiej zorientowani w zawiłościach amerykańskiej polityki, słusznie przewidując, iż "zbyt liberalni" kandydaci jak Giuliani, czy nawet Mitt Romney, mimo wysokich wyników w badaniach (które obejmowały zazwyczaj wszystkich identyfikujących się jako republikanie, a nie tylko stałych bywalców lokali w okresie prawyborów), nie mają przed sobą długiej przyszłości w batalii o nominacje, prognozowali raczej, że po ocknięciu się religijnej prawicy z chwilowego marazmu kandydaturę zdobędzie inny jej ulubieniec, może Tom Coburn z Oklahomy (który ostatecznie, mimo deklarowanego zainteresowania, odmówił przystąpienia do walki), czy Sam Brownback z Kansas, który zainteresowanie Białym Domem nie tylko wrażał, ale i próbował urzeczywistnić.

Jednakże Brownback, mimo "odpowiednich" politycznych preferencji, okazał się być politykiem bez charyzmy i zdolności prowadzenia przekonywującej kampanii. Dosyć szybko odpadł ze stawki i poparł McCaina. Miejsce dla, posiadającego daleko większe zdolności pozyskiwania wyborców, Huckabee'go zostało tym samym oczyszczone.

Przeciwnicy gubernatora złośliwie, i nie bez podstawy, twierdzą, iż nagłe przejście z dołów sondażowych do grona faworytów zawdzięcza poparciu Chucka Norrisa, innego ulubieńca owych 30 procent republikanów. Na pewno nie pozostało to bez wpływu, ale na umożliwienie pastorowi wdarcia się szturmem na szczyt złożyło się wiele czynników - tak poparcie Norrisa, jak i wykruszenie się innych radykałów.

W związku z political record gubernatora mógłby on łatwo stać się idealnym straszakiem w rękach demokratów. Podczas jednak gdy Brownback i Coburn są typowymi ciasnymi, śliskimi fanatykami, Huckabee podczas dekady panowania w Little Rock poza wygłaszaniem wiadomych kazań wykazał nadzwyczajny pragmatyzm, nie próbując forsować swoich, bez wątpienia szczerych, fundamentalistycznych wizji. Nawet lewicujący "TIME" nagrodził go tytułem jednego z najlepszych gubernatorów w kraju. Niewykluczonym jest, iż planujący objęcie w posiadanie Białego Domu Huckabee celowo zachowywał powściągliwość podczas rządzenia stanem, aby zawczasu wyeliminować potencjalną krytykę w kampanii, zwyciężyć i mieć wolną rękę w Gabinecie Owalnym.

Z gubernatorstwem Huckabee'go związanym jest jeden z czynników, którzy usposabia do niego wyjątkowo nieprzychylnie tych zbliżonym do Romneya konserwatystów, dla których najwyższą wartością jest nienaruszalność ich portfeli. Wspólnie z demokratyczną legislaturą Huckabee przeprowadził znaczącą podwyżkę podatków. Dzięki temu mógł pokryć koszty objęcia ubezpieczeniami zdrowotnymi wielu go nie posiadających (biznesowi republikanie święcie zaś wierzą, iż te sprawy winna regulować słynna niewidzialna ręka rynku, a nie ich podatki).

Po sukcesie w Iowie przyszły chude dni. McCain i Romney podzielili między sobą wyborców, zostawiając gubernatora na lodzie. Czyżby więc jego wspaniałe start było był chwilowy?

Tymczasem, Huckabee, ktory okazał się, obok McCaina, wielkim zwycięzcą superwrotku, został ponownie szybko skreślony z listy poważnych pretendentów. Jednak, zwyciężając na południu, w tym w znaczącej Georgii, udowodnił, iż wciąż trzeba się z nim liczyć, jako dysponentem głosów południowców i religijnej prawicy.

Superwtorek, jak i ostatnie zwycięstwa w Kansas i Luizjanie, ocaliły prezydenckie perspektywy Huckabee'ego.

Nie należy, rzecz jasna, rozumieć, iż wciąż ma szanse na zdobycie nominacji w obecnym roku. Po miażdżącym sukcesie McCaina i eliminacji Romneya nie będzie żadnych niespodzianek i 72-letni senator zostanie wystawiony. Huckabee wmocnił wszelako swoją pozycję, zajmując odległe, ale jednak drugie miejsce, które do niedawna były tylko mglistym marzeniem.

Na czym więc polegają wciąż istniejące prezydenckie perspektywy? Mike Huckabee byłby idealnym kandydatem na wiceprezydenta u boku starszego i wciąż oskarżanego, mimo umizgów do prawicy, o zbytni liberalizm McCaina. Jest o wiele młodszy (pełne dwadzieścia lat), swoim konserwatyzmem może zrównoważyć umiarkowaną przeszłość senatora i przynieść w wianie głosy religious right.

Mimo ogromnych różnic ideologicznych, a nawet charakterologicznych nie jest tajemnicą, iż Huckabee i McCain prywatnie znakomicie się dogadują i są skłonni do daleko idącej współpracy, byleby tylko utrzymać Biały Dom w rękach partii na następne cztery lata. Senator oczywiście za partnera wolałby mieć jednego ze starych sojuszników politycznych, zbliżonego
poglądami, jak np. Lindsey Graham, ale aby wygrać musi zrównoważyć listę.

Mówiliśmy przecież o aspiracjach prezydenckich, a nie wiceprezydenckich. Otóż gdyby McCain (i Huckabee jako jego partner) wygrali wybory, a w 2012 roku reelekcję, w 2016 roku wiceprezydent byłby z urzędu faworytem do przejęcia nuklearnej walizeczki z rąk 80-letniego prezydenta (wciąż 20 lat młodszy), a nawet w wypadku przegranej, jako były kandydat na wiceprezydenta (o ile nie popełni jakiegoś straszliwego błędu) również niejako z urzędu wejdzie do grona faworytów, gdzie najprawdopodobniej nie będzie tym razem 76-letniego senatora.

Nawet gdyby McCain nie raczył obdarzyć go zaszczytnym, acz w większości przypadków pozbawionym faktycznego znaczenia, numerem dwa, w wypadku jego porażki Huckabee miałby wielkie pole do manewru w 2012 roku. Przecież wypadł nad podziw dobrze, a po klęsce "zbyt liberalnego" senatora w partii mogą umocnić się tylko tendencje konserwatywne.

Huckabee ma czas i perspektywy. Dla McCaina to ostatni dzwonek.

Do dwóch razy sztuka (Ron Paul)

Lata osiemdziesiąte zdecydowanie nie należały do dobrych okresów w karierze politycznej Rona Paula.

Zła passa zaczęła się w 1984 roku, kiedy kongresman zdecydował się pójść wyżej, czyli do Senatu. Jednakże wysoko przegrał prawybory z innym teksańskim reprezentantem, skrajnie konserwatywnym Philem Grammem.

Kongresman mający ambicje zamiany fotela na senatorski nie jest oczywiście niczym niezwykłym. Większość z obecnych senatorów ma za sobą staż w izbie niższej. Ale kandydując ryzykuje wiele. Wybory do Izby odbywają się co dwa lata, więc aby móc kandydować na inne stanowisko, kongresman musi zrezygnować z ubiegania o reelekcję. Porażka, czy to w prawyborach czy wyborach właściwych, ciska go w otchłań politycznej próżni.

To samo spotkało Paula, który nie mógł zachować jednocześnie swego starego miejsca. Zastąpił go słynny potem jeden z architektów "republikańskiej rewolucji" Tom DeLay.

Następnymi wyborami, które potwierdziły tylko polityczny pech kongresmana był wyścig do prezydentury w 1988 roku.

Paul postanowił w nich wystartować. Oczywiście nie jako republikanin (którym formalnie pozostawał), ale kandydat Partii Libertariańskiej. Nie licząc ani trochę na wygraną, Paul skupił się na promowaniu swojego programu.

Kampania programowa nie przekonała wielu. Uzyskał raptem 0,47 proc., czyli ponad dwieście tysięcy głosów. Trzecie miejsce, ale bardzo daleko za Bushem i Dukakisem. Jak na ironię w obecnych, republikańskich prawyborach, głosowało nań ponad pół miliona.

Porażka w 84 była dotkliwa, ale nic więcej. Porażka w 88 wydawała się ostatecznym pogrzebaniem kariery politycznej Rona Paula. Uznany za zdrajcę, jak każdy kandydujący spoza oficjalnej listy i tym samym podkopujący szanse nominata, izolowany, pozbawiony bazy, znalazł się w politycznym niebycie. Przebywanie w niebycie trwało osiem lat. Paul zaskoczył większość obserwatorów, odzyskując stare miejsce w Izbie w 1996 roku, po najcięższej batalii, jaką kiedykolwiek toczył.

Obecnie kongresman ponownie przymierza się do zajęcia miejsca w gabinecie owalnym, choć wie doskonale, iż nie ma na to realnych szans. Mimo to już zdążył zdobyć spore poparcie, pokonując we wszystkich stanach Giulianiego i plasując się zaraz za McCainem, Romneyem i Huckabee'em.

Paulowi bez wątpienia należy się szacunek za oddanie swoim ideom oraz nonkomformizm. Był jednym z zaledwie trzech republikanów w Kongresie, którzy głosowali przeciwko wysłaniu wojsk na wojnę w Iraku, oraz jedynym, który stale sprzeciwia się przeznaczania na ten cel dodatkowych funduszy. Przy jego przywiązaniu do swobód obywatelskich przywiązanie wielu demokratów wypada dosyć blado. Kongresowych republikanów, sprzeciwiających się stosowaniu kary śmierci, można by policzyć na palcach jednej dłoni. Nie jest chyba zaskoczeniem, że Ron Paul jest jednym z nich.

Z drugiej strony, w kwestiach gospodarczych i socjalnych, przy stanowisku Paula niektóre poglądy rodzimych oszołomów z UPR mogą wydawać się miejscami wręcz postępowymi. Przykładowo Paul, lekarz z zawodu, żywiołowo sprzeciwia się badaniom nad komórkami macierzystymi w celach leczniczych. Nie podpiera swego stanowiska w sposób, jaki to czyni Bush i pozostali fundamentaliści ("ingerowanie w Boskie sprawy", "życie nienarodzone", itd. itd.). Paul głosi oryginalny pogląd, iż zabrania ich konstytucja, której wielkim obrońcą się zwykł mienić. Jak to tłumaczy bliżej? Otóż konstytucja nie wymienia tej sprawy (była wszak pisana w 1788 roku). Ktoś złośliwszy mógłby w tym miejscu nadmienić, że konstytucja nie wymienia również takich rzeczy, jak rozrusznik serca, terapia nowotworowa, czy zawód lekarski w ogóle.

Ubezpieczenia zdrowotne? Paul jest przeciw ich finansowaniu, ponieważ winna decydować o tym ręka rynku. Co z tymi, których nie stać? Wolny rynek jest świętością.

Nazwanie kongresmana przez "Rzeczpospolitą" "amerykańskim Kononowiczem" jest przykładem ignorancji. Paul nie jest sezonowym błaznem, ale profesjonalnym politykiem i człowiekiem z wizją. To, że nie ma szans na wygraną (choć zdobył więcej głosów niż dawni faworyci - Giuliani i Fred Thompson, oraz wciąż pozostaje na mocno odchudzonej liście) nie znaczy, że nie może odegrać znaczącej roli. Znaczącej o wiele bardziej, niż rozbawianie publiczności bełkotaniem w sweterku.

Tym razem pewna porażka nie będzie go wiele kosztować. Najprawdopodobniej wycofa się na tyle szybko, aby móc ubiegać się o reelekcję w oddanym sobie okręgu, nie obciążony przy tym piętnem "zdrajcy", jak dwadzieścia lat temu.

Istnieje jednak inna możliwość. Znaczna grupa działaczy Partii Libertariańskiej zabiega o to, aby Paul ponownie zechciał kandydować z jej ramienia. Może jednocześnie ubiegać się (prawo Teksasu na to zezwala) o reelekcję do Kongresu i prezydenturę. Dzięki temu przepisowi Lyndon Johnson mógł w 1960 roku wygrać równolegle wybory do Senatu i na wiceprezydenta, podczas gdy przegrany demokratyczny kandydat na wiceprezydenta z 1988 roku, Lloyd Bentsen, mógł zachować w miejsce w Senacie.

Gdyby Paul zdecydował się na drugą opcję, musiałby pożegnać się z mandatem. Partia nie zezwoliłaby mu na staranie się o reelekcję jako republikanina, gdyby równocześnie podkopywał jej szanse jako libertarianin.

A tym razem Paul byłby w stanie, jako kandydat trzeciej partii, mocno je podkopać. Większość z jego wyborców to antywojennie nastawieni republikanie, niekoniecznie popierający inne idee, ale kierujące się tym single issue. Tacy, którzy w życiu nie zagłosują na demokratów, ale nie są zachwyceni jastrzębiem McCainem.

Przy polaryzacji kilkaset tysięcy głosów, zebranych przez Paula, może przeważyć szalę.

Krzysztof Pacyński


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


4 maja:

1886 - Masakra robotników na Haymarket Square w Chicago.

1915 - W Krakowie urodził się Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.

1930 - Brytyjczycy aresztowali Mahatmę Gandhiego.

1938 - W Berlinie zmarł Carl von Ossietzky, niemiecki dziennikarz, pisarz i pacyfista, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w roku 1936.

1939 - Urodził się Amos Oz, pisarz izraelski, zwolennik izraelsko-palestyńskiego pojednania, współzałożyciel lewicowej organizacji Szalom Achszaw (Pokój Teraz).

1969 - Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej (SFIO) przekształciła się w Partię Socjalistyczną (PS).

1970 - Masakra na uniwersytecie w Kent (Ohio): Gwardia Narodowa zastrzeliła 4 i zraniła 9 studentów protestujących przeciwko wojnie wietnamskiej.

1980 - W Lublanie zmarł Josip Broz-Tito.

1994 - Premier Izraela I. Rabin i przewodniczacy OWP J. Arafat podpisali porozumienie o ograniczonej autonomii palestyńskiej w Strefie Gazy i Jerychu.

2000 - Ken Livingstone został pierwszym burmistrzem Londynu.

2005 - W Manili zmarł Luis Taruc, filipiński działacz komunistyczny.


?
Lewica.pl na Facebooku