Borejza: Amerykański sen Obamy

[2008-03-18 16:48:45]

Gdzie może odwołuje się do wspólnych wartości i poczucia wspólnoty

"Prawdziwą wielkość Ameryki stanowi wiara w proste sny jej ludzi" - od tych słów rozpoczął się w 2004 roku polityczny marsz w górę Baracka Obamy. Dzisiaj poważnego kandydata do demokratycznej nominacji w wyborach prezydenckich w USA. Człowieka, który ma szansę być pierwszym czarnym prezydentem Stanów Zjednoczonych jednocześnie zapowiadając głębokie zmiany w amerykańskiej polityce.

Kim własciwie jest Barack Obama i dlaczego ma tak duże szanse, by zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych?

Obama, w jednej ze swych książek, wydanej pod znamiennym tytułem "Audacity of Hope, Thoughts on Reclaiming the American Dream" ("Zuchwałość nadziei. Rozważania nad odnowieniem amerykańskiego snu"), napisał: "Gdy przyłączyłem się do wyścigu zacząłem robić wszystko to, co robią startujący po raz pierwszy kandydaci (chodziło o legislatywę stanową w Illinois - TB): mówiłem do każdego, kto tylko chciał słuchać. Chodziłem na spotkania klubów blokowych, kościelne herbatki, do kosmetyczek i fryzjerów. Jeśli dwóch gości stało na rogu ulicy, szedłem do nich, by wręczyć im kampanijną literaturę. I wszędzie gdzie poszedłem otrzymywałem tę samą wersję, tych samych dwóch pytań. "Skąd wziąłeś to śmieszne imię?" i "Dlaczego facet, który wygląda na porządnego chce wchodzić w coś tak brudnego i paskudnego, jak polityka?" Odpowiedź na te pytania określa polityczne credo Obamy.

Barack znaczy błogosławiony

Barack Hussain Obama urodził się w 1961 roku na Hawajach. Jego ojcem był kenijski student przebywający na stypendium w Honolulu. Matką Amerykanka z klasy średniej. Działo się to, gdy w ponad połowie amerykańskich stanów międzyrasowe stosunki seksualne były przestępstwem. Jego ojciec rozwiódł się z matką, gdy Obama miał dwa lata. Kiedy miał cztery, matka wyszła ponownie za mąż. Ojczym także był zagranicznym studentem, tyle że z Indonezji. Na losie pasierba zaważyło to o tyle, że przez cztery lata chodził do szkoły podstawowej w Dżakarcie. Swoje "śmieszne" imię Barack jr. dostał po ojcu - sam Obama odczytuje jego znaczenie jako błogosławiony.

I rzeczywiście dalsza kariera młodego Obamy potwierdza, że znaczenie imienia stanowiło dobry omen. Zdobywa licencjat z nauk politycznych na Uniwersytecie Columbia. Podejmuje pracę w Nowym Jorku, później przenosi się do Chicago, gdzie zajmuje się organizowaniem społeczności lokalnych i szkoleń dla bezrobotnych. W 1991 roku zdobywa tytuł "Juris Doctor" w szkole prawa Uniwersytetu Harvarda. W czasie studiów na Harvardzie jest także "prezydentem" prestiżowego "Harvard Law Review" - pierwszym czarnym, w 104-letniej historii pisma, na tym stanowisku. Zostaje nim będąc studentem drugiego roku, a wybrano go z grona 18 kandydatów.

Podejmuje pracę jako adwokat specjalizujący się w prawach obywatelskich. W 1996 roku zaczyna się jego kariera polityczna. Zostaje wybrany do Senatu stanu Illinois. W 2000 roku nieudanie startuje do Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu. W 2004 roku zostaje senatorem USA - piątym w historii Stanów Zjednoczonych, trzecim w ich historii powojennej i jedynym w tej kadencji czarnym.

Właśnie w czasie kampanii 2004 roku Barack Obama dał się poznać szerszej publiczności. Mówił wtedy: "Ludzie, których spotykam w małych miasteczkach i dużych miastach w Illinois, w restauracjach i na parkingach, nie oczekują, że rząd rozwiąże wszystkie ich problemy. Wiedzą, że muszą ciężko pracować, żeby iść naprzód i chcą ciężko pracować. (...) Nie, ludzie nie oczekują, że rząd rozwiąże wszystkie ich problemy. Ale oni czują, głęboko w sobie (w orginale "deep in their bones"), że z niewielką zaledwie zmianą priorytetów, możemy mieć pewność, że każde dziecko w Ameryce otrzyma przyzwoitą szansę w życiu, i że drzwi za którymi można znaleźć życiowe szanse pozostaną otwarte dla wszystkich. Oni wiedzą, że możemy robić to wszystko lepiej. I oni chcą tego wyboru." Mówiąc to trafił wprost w oczekiwania wyborców. Zwyciężył z rekordowym w Illinois poparciem - 70 do 27 proc.

Zmiana, w którą możemy uwierzyć

Kampania prezydencka Baracka Obamy przebiega pod hasłem zmiany priorytetów amerykańskiej polityki. Retoryką wartości i marzeń różni się od technokratycznej kampanii Hillary Clinton, która jest skoncentrowana na sobie, na programie, jej doświadczeniu i osiągnięciach. Obama nie mówi o sobie, mówi o "nas", o zmianie, o powrocie do amerykańskich marzeń. Gdzie może odwołuje się do wspólnych wartości i poczucia wspólnoty. Podczas jednego z wieców mówił: "To czas na nową generację przywódców, ponieważ stara polityka po prostu nie daje rady. Startuję na prezydenta właśnie teraz, ponieważ spotkałem Amerykanów, w całym kraju, którzy nie mogą pozwolić sobie na kolejny dzień czekania na zmianę.

To właśnie dlatego prawdziwy wybór w tej kampanii nie dokonuje się pomiędzy regionami, religiami lub płciami. Tu nie chodzi o przeciwieństwo bogatych i biednych; młodych i starych; i nie o czarnych i białych. Tu chodzi o wybór pomiędzy przeszłością i przyszłością. Program Obamy został oparty o trzy priorytety: odpowiedzialne wycofanie z Iraku, w pierwszym możliwym terminie pozwalającym Irakijczykom na bezpieczne przejęcie zarządzania własnym krajem; zwiększenie niezależności energetycznej Stanów Zjednoczonych i wprowadzenie programu powszechnej opieki zdrowotnej. Jednak to nie program, choć ważny, stanowi o sile jego kandydatury.

Siłą Obamy jest to, że on sam i jego sztabowcy sięgnęli do propozycji liberalnego (w amerykańskim znaczeniu tego słowa) Rockridge Institute postulującego nadanie językowi demokratów charakteru moralnego. Stworzeniu języka, który pozwoliłby przeciwstawić się używającym argumentów moralnych republikanom. Sam Obama w "Zuchwałości nadziei" pisze o tym tak: "Myślę, że demokraci mylą się uciekając od debaty o wartościach. Mylą się tak, jak ci konserwatyści, którzy widzą wartości jedynie jako klin służący do wyciągnięcia robotniczych wyborców z bazy Demokratów. To właśnie języka wartości używają ludzie do nadania sensu swojemu światu. To jest to, co może zainspirować ich do podjęcia działań, i wyjścia poza własną izolację. (...) To szersze pytanie o podzielane wartości - standardy i zasady, które większość Amerykanów uważa za istotne w ich życiu i w życiu kraju - powinny być sercem naszej polityki, podstawą każdej znaczącej debaty o budżetach i projektach,
regulacjach i politykach".

I rzeczywiście to właśnie język wspólnych wartości wspólnoty i populizm radykalnej zmiany dają Obamie tak duże poparcie. Nie ma on żadnych oporów przed przeciwstawianiem wartościom republikanów swoich wartości. Gdzie może ucieka się do emocji, do poczucia wspólnoty. Mało tego, wartości o których mówi: wspólnota, równość, równe szanse, przedstawia jako esencję stanowiącą o charakterze Stanów Zjednoczonych Ameryki, a nie wyborców Partii Demokratycznej.

Jednocześnie kreuje się na polityka zdolnego do wprowadzenia (odnowy) wartości, o których mówi. Mottem kampanii jest "Proszę, byście uwierzyli nie tylko w moją zdolność dokonania prawdziwych zmian w Waszyngtonie. Proszę was, byście uwierzyli także w waszą". Hasła i retoryka Obamy opierają się na potrzebie natychmiastowej zmiany: "Zmiana, w którą możemy uwierzyć", "Nasz moment jest teraz".

Demokrata mimo wszystko

Obama posiada wizerunek polityka dość neutralnego, raczej łączącego niż dzielącego. Mówi o sobie: "Mimo wszystko jestem demokratą", a jego przesłanie odnosi się do odnowy wspólnej Ameryki i wspólnych amerykańskich wartości - amerykańskiego snu. Na co wskazuje amerykańska prasa, posiada on niezwykłą zdolność do znajdowania elementów wspólnych z ludźmi, z którymi rozmawia lub do których chce trafić i tworzenia wizerunku, z którym każdy w jakiś sposób może się utożsamić. Potrafi jednocześnie odwoływać się do afrykańskiego pochodzenia ojca, doszukiwać się indiańskich korzeni matki i znajdować w rodzinie prezydenta konfederatów, a przemawiając do amerykańskich Żydów odnajduje hebrajskie korzenie swego imienia (Barack ma pochodzić od Baruch).

Jednocześnie w swej książce pisze: "Nie mogę nic poradzić, że widzę amerykańskie doświadczenie oczami czarnego człowieka o mieszanym dziedzictwie, na zawsze w pełni świadomego, jak generacje ludzi, którzy wyglądali jak ja, były podporządkowywane i stygmatyzowane, i o subtelnych, i nie tak subtelnych, drogach, w jakich rasa i klasa wciąż kształtują nasze życia". Dzięki tym zabiegom każdy Amerykanin może znaleźć coś wspólnego z Barackiem Obamą. Szczególnie, że z całą pewnością podziela z nim przynajmniej część wspólnych amerykańskich wartości.

Jeżeli Obama wygra wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, a ma na to, mimo porażki w Teksasie, dużą szansę, to dokona tego dzięki zapożyczeniu od republikanów świadomości siły, jaką posiada wypowiedzenie wartości, które pozwalają wyborcom utożsamić się z partiami i politykami. Dzięki zbudowaniu języka pełnego wartości i to wartości niezwykle trafnie dobranych, bo pozwalających na konsolidację wokół nich wyborców. Jego niewątpliwą zasługą będzie stworzenie dla potrzeb demokratów języka innego niż ten używany przez Ala Gore`a i Hillary Clinton. Języka, który pozwoli im odzyskać sporo straconego poczucia racji i moralnej słuszności, a zarazem skutecznego w politycznej rywalizacji.

Amerykańska lewica właśnie odnajduje swój język moralnej racji. Zanim do tego doszło musiała jednak sporo stracić wobec republikanów, którzy, używając protestanckiej retoryki "surowego ojca", przeciwstawili demokratycznemu technokratyzmowi moralność tworząc konflikt, z którego ta druga musiała wyjść zwycięsko.

Podobnie jest teraz w Polsce. Prawica posiada język wartości, posiada słowa/pojęcia klucze, które organizują jej poczucie słuszności i moralności, pozwalają budować wspólną tożsamość. Dla PiSu takimi pojęciami są: dobro państwa, retoryka solidarności, układ. Dla Platformy Obywatelskiej: samodzielność i zaradność. A dla Lewicy? No właśnie. Czy ktokolwiek wie o co chodzi lewicy?

Tomasz Borejza


Tekstt ukazał się w dzienniku "Trybuna".


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


5 maja:

1818 - W Trewirze urodził się Karol Marks.

1923 - Helena Jurgielewicz jako pierwsza Polka otrzymała dyplom lekarza weterynarii po ukończeniu z ogólnym wynikiem celującym Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie.

1950 - Pogrzeb Kazimierza Pużaka na Starych Powązkach.

1993 - Rozpoczął się strajk sfery budżetowej.

2005 - Wybory do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii wygrała Partia Pracy zdobywając 37% głosów.

2010 - W Grecji rozpoczęły się protesty społeczne.


?
Lewica.pl na Facebooku