Podróżny: Walki klasowe w Niemczech

[2008-04-22 10:45:26]

Z Janem Podróżnym, działaczem ruchu pracowniczego, należącym do środowiska niemieckiego operaismo, mieszkańcem Berlina rozmawia Michał Kozłowski.

Zacznijmy od kwestii ogólniejszej. Model reńskiego kapitalizmu był sławny na cały świat. W Polsce przykład niemiecki odegrał dużą rolę w legitymizacji kapitalistycznych przekształceń. Miał to być model oparty na silnej reprezentacji pracowniczej, klasowym kompromisie, szerokich zabezpieczeniach socjalnych. Czy coś jeszcze zostało z reńskiego kapitalizmu? A może był on tylko mirażem?

Można powiedzieć, że reński kapitalizm był zarazem rzeczywistym systemem, jak i pewnego rodzaju manewrem ideologicznym. Z jednej strony istniała długa tradycja państwowej regulacji stosunków klasowych, która datuje się od instytucjonalizacji ubezpieczeń przez Bismarcka. Jednocześnie Bismarck zdelegalizował SPD. Ważniejsze było jednak ustanowienie "fetyszu ubezpieczenia", który wywołał niezwykle ważne politycznie oraz społecznie rozróżnienie na biedaków i bezrobotnych robotników. Celem była jakaś forma integracji politycznej tych ostatnich. Hitler jeszcze raz podjął ten projekt, choć raczej ideologicznie niż materialnie. Powojenne Niemcy Zachodnie zbudowane zostały na ideologii kompromisu klasowego budowanego po wykluczeniu partii komunistycznej, co przypomina strategię Bismarcka, choć oczywiście istnienie NRD zmieniało sytuację. Warto pamiętać, że aż do drugiej połowy lat 60. Niemcy były krajem niskich płac. Od końca lat 50. do roku 1966 bezrobocie było bliskie zeru, więc "państwo dobrobytu" niewiele kosztowało, przynajmniej jeśli chodzi o zasiłki dla bezrobotnych. Jednocześnie wielkie korporacje tworzyły system znany jako Deutschland AG.

Co to takiego?

Wielki kapitał (Siemens, Daimler-Benz, Bayer, Krupp itd. oraz główne banki) tworzył system wzajemnych powiązań własnościowych względnie izolowany od kapitału światowego. Jeszcze w 1996 roku istniało według państwowej komisji monopolowej 143 większych powiązań własnościowych między setką największych firm. W roku 2005 pozostało ich mniej niż 20. Wtedy była to forma oligopolu. Tyle szerszego tła. Społeczeństwo zaczęło się ruszać po pierwszym powojennym kryzysie w roku 1966. Myślę na przykład o serii dzikich strajków z roku 1969 i 1973. Bezrobocie zaczęło wtedy rosnąć. Jednak aż do połowy lat 80. było to bezrobocie w większości krótkookresowe, które miało stanowić "wstrząs" dla rynku pracy i stosunków w zakładach. Wraz ze wzrostem bezrobocia długotrwałego nasilała się w mediach debata na temat obniżenia jego wzrastających kosztów. Minęło sporo czasu, zanim robotnicy zorientowali się w nowej sytuacji. Pod koniec lat 80. mamy do czynienia z nasileniem niezależnych ruchów pracowniczych. W oficjalnej historii dużo mówi się o ruchu w sprawie "35 godzinnego tygodnia pracy" w latach 1983-85. Był on całkowicie sterowany przez związek zawodowy IG Metall. Otworzył drogę do "elastycznego" zarządzania czasem pracy dzięki nowym umowom zbiorowym. Za ciekawszy i z perspektywy czasu ważniejszy uważam ruch pielęgniarek z lat 1987-88, który doprowadził do dużego wzrostu płac pielęgniarek wykwalifikowanych, choć jego skutkiem było jednocześnie powstanie nowej warstwy pracowników szpitali (np. sprzątaczy zatrudnianych przez podwykonawców). Aspiracje i ruchy pracownicze przybrały na sile, kiedy RFN została zaskoczona a potem przytłoczona upadkiem NRD i "realnego socjalizmu" jako całości.

Dynamiczny wzrost gospodarczy późnych lat 80. dawał pożywkę ruchom pracowniczym, jednak w większości krajów zachodnich miał się już ku końcowi. W Niemczech koniunktura trwała dwa lata dłużej, ale ostatecznie ogromne zmiany społeczne spowodowane zjednoczeniem Niemiec – na przykład migracja ze wschodu na zachód – odebrały inicjatywę ruchom klasowym na zachodzie.

Z tego, co mówisz, wynika, że niemieckie walki pracownicze od lat 70. prowadzone były w odosobnieniu. Sukcesy jednych grup pracowników powodowały pogorszenie sytuacji innych. Jaka była polityczna świadomość zagrożeń płynących ze sprzeczności interesów między pracownikami?

To skomplikowana sprawa. Z jednej strony istniał silny podział między niemieckimi a imigranckimi pracownikami. Strajk w kolońskiej fabryce Forda w 1973 roku był strajkiem imigranckim. Imigranci zarabiali znacznie mniej niż robotnicy niemieccy. Uzasadnieniem miała być różnica formalnych kwalifikacji – niemieccy fachowcy przeciwstawieni tureckim "robotnikom masowym", żeby zastosować pojęcie z teorii operaizmu. Większość niemieckich robotników nie wzięła udziału w tamtym strajku i biernie przyglądała się pacyfikacji zakładu przez policję. Istnieje więc silna tradycja podziałów (sięga ona aż do sposobu traktowania polskich robotników rolnych w Prusach i oczywiście stosunku do pracy przymusowej zagranicznych robotników w III Rzeszy). Rzecz jasna także przeważającą część szpitalnych sprzątaczy stanowiły kobiety imigrantki.

Z drugiej strony DGB (Deutscher Gewerkschaftsbund – federacja związków zawodowych) posługuje się ideologią jedności robotników. Można powiedzieć, że przejęła kuratelę nad walkami pracowniczymi w imię dobra wspólnego zachowując przy tym pewną narodową nutę. To jednak zaczęło się kruszyć w latach 80., kiedy Turcy – którzy jako cudzoziemcy nie mieli praw politycznych – stali się bardzo aktywni w ruchu robotniczym, w szczególności z związku metalowców (IG Metall). Jednocześnie nowe ruchy pracownicze (na przykład pielęgniarki), musiały odrzucić kontrolę związków, żeby realizować własne cele. Trzeba jednak pamiętać, że pielęgniarki miały niewiele wspólnego z kulturową tradycją socjaldemokratycznych ruchów robotniczych.

Wróćmy do lat 90.

Cóż, NRD uległo błyskawicznej dezindustrializacji. Szok był większy niż w przypadku planu Balcerowicza. Jednak bezrobocie politycznie kontrolowano przez szczodre zasiłki z systemu zachodniego. Było to rzecz jasna dosyć kosztowne. W latach 90. pracownicy pozostawali względnie bierni. Ożywienie oficjalnych ruchów pracowniczych widać dopiero pod koniec okresu boomu "nowej gospodarki" w roku 2002. Ponownie sytuacja społeczna zaogniła się w roku 2005. Początkiem był bardzo ważny strajk w fabryce Opla w Bochum. Strajk ten nie znajduje się w oficjalnych statystykach związków – jest tam traktowany jak "miting informacyjny", tylko że ten miting trwał 7 dni! Firma była przygotowana i wcześniej zapełniła magazyny. Produkowano tam części używane przez pozostałe fabryki Opla w Europie (Antwerpia, Port Ellesmere w Wielkiej Brytanii). Gdy strajk zaczął zagrażać produkcji w tamtych zakładach, zakończono go w wyniku zmanipulowanego głosowania zorganizowanego przez IG Metall. Chociaż zakończony porażką, strajk ten odbił się szerokim echem wśród pracowników innych zakładów.

Wracając do pytania o model reński. Pierwszego stycznia 2005 roku weszło w życie prawo nazwane "Hartz 4". Koalicja SPD i Zielonych faktycznie zlikwidowała bismarckowskie rozróżnienie miedzy biedakami a robotnikami. Przedtem bezrobotny robotnik mógł przez nieograniczony czas pobierać zasiłek zależny od ostatniej płacy (chociaż z czasem coraz mniejszy). Teraz po roku bezrobocia pracownik traktowany jest jak biedak, który nigdy nie pracował. To podminowuje same podstawy modelu reńskiego i nie jestem pewien, czy warto tego żałować.

No właśnie, Niemcy są przedstawiane jako kraj, który nie przeprowadził "niezbędnych neoliberalnych reform" i który płaci za to cenę wysokiego bezrobocia i stagnacji. Czy ruch robotniczy istotnie zablokował w latach 90. niekorzystne dla pracowników zmiany instytucjonalne, czy też mamy do czynienia z "niemiecka drogą" do neoliberalizmu?

To rzecz jasna tylko połowa prawdy. Już w latach 80. Schmidt przeprowadził neoliberalne reformy takie jak "uelastycznienie" rynku pracy w ramach "operacji 83". Zostały wtedy obcięte zasiłki itd. Zgodnie z neoliberalną racjonalnością Kohl powinien w latach 90. podjąć dalsze działania, ale potrzebował państwa socjalnego ze względu na wschód i dążenie do szybkiej integracji tamtego społeczeństwa. Z drugiej strony płace w Zachodnich landach spadają od roku 1993. W latach 80. niemieckie płace były wyższe niż francuskie. Teraz we Francji płaca minimalna wynosi ponad 8 euro za godzinę, a w Niemczech nie ma płacy minimalnej. DGB domaga się 7,5 a pracodawcy mówią, że godziliby się na... 4,5 euro. Płace w niektórych sektorach (ochrona, sprzątanie) i na wschodzie wynoszą mniej niż 5 euro za godzinę.

Twierdzisz, że podstawowe cele neoliberalizmu, a więc obniżenie lub zamrożenie płac są w Niemczech realizowane równie skutecznie, jak w krajach anglosaskich?

Można tak powiedzieć. Niemcy od pięciu lat są największym eksporterem na świecie. W roku 2007 eksport znowu wzrósł o 8,5%. Niemiecki kapitał odniósł znaczne sukcesy w przekształcaniu Niemiec w kraj o niskich płacach produkujący towary wysokiej jakości i zaawansowane technologicznie. Produkcja samochodów w Niemczech nie ucierpiała z powodu otwarcia nowych ośrodków produkcyjnych w Europie Wschodniej. Uderzyło to we Włochy, Hiszpanię, w pewnym stopniu we Francję, ale nie w Niemcy. W Niemczech produkuje się coraz więcej samochodów i zatrudnienie w tej branży nie maleje.

Podejrzewam, że nie wszystkie pensje idą w dół. Czy rosną nierówności?

W ciągu lat 90. płace pracowników zatrudnionych na stałe były w większości stabilne. Jednak coraz więcej pracy przenoszono na pracowników zewnętrznych, w szczególności tych zatrudnianych przez agencje pracy tymczasowej, nazywane pieszczotliwie "handlarzami niewolników". Tworzy się także rozmaite firmy zależne o innym poziomie płac. Dobrym przykładem jest Volkswagen. W 2001 roku powstało "Auto 5000", które miało zatrudniać 5000 bezrobotnych robotników ze wschodnich Niemiec za 5000 marek brutto (2500 Euro), czyli około 20% mniej niż normalne pensje w VW. Pensje w tej jednostce pozostały niższe. Fabryka powstała całkowicie niezależnie i zatrudniła nowych pracowników. Teraz robotnicy nowo zatrudnieni w starych fabrykach Volkswagena otrzymują pensje na poziomie Auto 5000. Ta tendencja dotyczy całej gospodarki: nowi pracownicy zarabiają zdecydowanie mniej niż starsi. Zmienia się też struktura płac: Najogólniejszą tendencją ostatnich 15 lat były rosnące nierówności międzypokoleniowe. To samo dotyczy sfery usług publicznych – transportu publicznego, szpitali, administracji.

Jak pracownicy reagują na zasadę dziel i rządź?

Posłużę się tym samym przykładem. Na początku pracownicy Auto 5000 byli postrzegani przez resztę pracowników VW jako swego rodzaju łamistrajki, jako ludzie, którzy nie chcą i nie umieją walczyć, a nawet "działać kolektywnie". Stare fabryki Volkswagena są ściśle kontrolowane przez IG Metall. W zakładach w Wolfsburgu nie było strajku od dziesięcioleci. Związek wysłał do Auto 5000 pełnoetatowych "nadzorców" (za pieniądze firmy), aby pomagali młodym i pozbawionym doświadczenia pracownikom. Takie działania podejmowane są z pomocą rad pracowniczych zobowiązanych prawnie do "utrzymywania spokoju społecznego" i kontrolowane przez związki z DGB, między innymi IG Metall. W roku 2006 wygasła pierwsza umowa zbiorowa w Auto 5000 i związek był zaskoczony żądaniami pracowników dotyczącymi nie tylko płac, lecz także intensywności i organizacji pracy. W tej sytuacji zorganizował serię strajków ostrzegawczych. Robotnicy twierdzą, że związek próbuje dokonywać kooptacji aktywistów i obciążać ich biurokratyczną pracą. W każdym razie w Auto 5000 było więcej akcji strajkowych w ciągu 5 lat niż w reszcie Volkswagena w ciągu lat 50. Robotnicy ze starych fabryk (szczególnie młodsi i poddani reżimowi outsourcingu) patrzą na załogę Auto 5000 zupełnie inaczej niż wcześniej.

Źle oceniasz związki zawodowe, czemu w świetle tego, co mówisz, trudno się dziwić. Jednak czy całkowite porzucenie platformy związkowej nie utrudnia szerszej polityzacji konfliktu? Innymi słowy, w jaki sposób inaczej nadać poszczególnym protestom ogólny charakter? Jak doprowadzić do współdziałania między zakładami pracy i różnymi branżami?

Dziękuję za to pytanie. Bardzo ważny był z tego punktu widzenia niedawny strajk maszynistów. Zaczęło się w lipcu 2007 roku i choć doszło już do ogólnego porozumienia, umowa zbiorowa nie została jeszcze podpisana. Muszę przypomnieć, że w Niemczech nie ma pluralizmu związkowego jak we Francji czy w Polsce. Właściwie wszystkie związki są częścią DGB. Związki tworzące tę federację same przeszły w latach 90. intensywny proces koncentracji. Mamy więc IG Metall (2,3 miliona członków), verdi (usługi publiczne, handel detaliczny, transport, 2,2 miliona członków). Nie ma niezależnych związków lewicowych. Istnieje lewica w związku (trockiści i trochę innych radykałów), która stale walczy o przetrwanie (IG Metall wydało lewicowych aktywistów policji w czasie protestu w fabryce Mercedesa w Stuttgarcie w roku 2000, gdzie doszło do blokady dróg). Działaczom tym zależy mimo to na pozostaniu w strukturach DGB.

Wracając do maszynistów, Związek pracowników kolei Transnet (część DGB) od lat wspierał prywatyzacyjne plany zarządu Deutsche Bahn. Od lat "negocjował" niższe płace, dłuższy czas pracy i gorsze warunki – wszystko w imię ratowania miejsc pracy. W roku 2007 Transnet podpisał ugodę o średnio 4-5% podwyżkach począwszy od 2008 roku, co dla maszynistów oznaczało obniżkę płac i zwiększenie czasu pracy. Mniejszy związek GDL, który właściwie wywodzi się z tradycji urzędniczej, dostrzegł historyczną szansę na zdobycie wpływów i przeprowadził referendum strajkowe (95% głosów za strajkiem). Setki maszynistów opuściło Transnet i przeszło do GDL. Wtedy DB uzyskał decyzję sądu o zakazie strajków, które mogą "uderzyć w gospodarkę"!

To rzeczywiście niesłychane, bo taki przecież jest właśnie sens strajku. Decyzja sądu została utrzymana?

Ostatecznie decyzje sądu zostały częściowo uchylone przez sądy wyższej instancji w transporcie regionalnym i pasażerskim, utrzymano ograniczenia co do transportu komercyjnego. Ostatecznie jednak 2 listopada sąd orzekł, że wszystkie strajki w ramach sporu zbiorowego są legalne. Zajęło to trochę czasu, ale ostatecznie sądy musiały uznać literę prawa, która od początku była w tej kwestii jednoznaczna. 8 listopada doszło do 42-godzinowej akcji strajkowej, 14 listopada zastrajkowało ponad 10.000 pracowników przez 62 godziny. Były nowe negocjacje. Mały związek podpisał własną umowę zbiorową. Może dzięki temu w Niemczech zapanuje wreszcie pluralizm związkowy. Co prawda nie uzyskano 30% podwyżki, a tylko 11%, ale i tak strajk ma wiele ciekawych aspektów. Po pierwsze, publiczny wizerunek strajku (obejmujący także to, co myślą o nim "konsumenci", czyli pasażerowie); po drugie, jego znaczenie dla konfliktu klasowego w całym społeczeństwie; i po trzecie, przebieg samego strajku.

W lecie, kiedy strajk wisiał w powietrzu, media (w szczególności Bild, którego klonem jest wasz Fakt) przedstawiały go jako "zagrożenie dla nas wszystkich". Nie tylko uderzy w gospodarkę, ale spowoduje liczne niedogodności dla zwykłych ludzi. Wedle publikowanych wtedy sondaży strajk uważało za uzasadniony ponad 40% respondentów. Jednak kiedy strajk wreszcie się rozpoczął, poparcie dla niego drastycznie wzrosło, potem zaprzestano publikowania sondaży. Ogólnie rzecz biorąc ludzie byli pod wrażeniem siły pracowników. To bardzo proste. Nikt nie szanuje tych, którzy proszą, natomiast tych, którzy walczą o swoje interesy, szanują wszyscy. W opinii zwykłych ludzi (którzy nie przywiązują zbytniej wagi do rzeczywistych zdobyczy strajku) maszyniści pokazali, że można podjąć walkę i zwyciężyć. Ostatnio doszło w Berlinie do 39 godzinnego strajku transportu miejskiego. Związek Verdi, który jeszcze rok temu podpisał najgorszą umowę zbiorową od czasu II wojny światowej, żąda teraz 12% podwyżki płac. Przedstawiciele związku przyznają (dosłownie i to w prasie!), że musieli działać, zanim zrodzi się jakiś spontaniczny ruch. Najwyraźniej boją się utraty wpływów.

Dodajmy, że podczas strajku GDL centralna DGB wysuwała oskarżenia o łamanie "solidarności pracowniczej" i walkę o własny partykularny interes.

Dobrze to znamy z Budryka.

Właśnie. Maszyniści odpowiadali, że ich walka przetrze drogę dla roszczeń innych grup. Warto zauważyć, że wśród obrońców "jedności" znalazła się także Linkspartei [partia na lewo od SPD powstała z połączenia PDS z rozłamowcami z SPD].

Strajk zmienił też stosunki między pracownikami. Przed strajkiem maszyniści praktycznie bezpośrednio się ze sobą nie kontaktowali. Moim zdaniem GDL w ogóle nie chciał strajkować, a tylko grozić strajkiem, wykorzystując pracownicze niezadowolenie. Postawa szefa Deutsche Bahn Mehdorna, który twierdził, że GDL blefuje, faktycznie zmusiła związek do strajku. Kiedy strajk się rozpoczął, wytworzyła się nowa dynamika wśród samych pracowników. W Berlinie kilku trockistów pokazało film o francuskim strajku kolejarzy w 1995 roku i o roli, jaką odgrywały w nim komitety strajkowe. Tutaj nie było komitetów strajkowych! Po projekcji pracownicy wsiedli do samochodów i udali się do dwunastu punktów, gdzie strajkujący codziennie się rejestrowali, aby "przekonywać kolegów, że potrzebne są nam komitety strajkowe". Dzień później strajk został zawieszony przez GDL. Związek obiecał, że bez nowej oferty Mehdorna będzie bezterminowy strajk w styczniu. Oferta nie nadeszła, ale GDL znajdował ciągle nowe preteksty, żeby nie wznawiać strajku. Z drugiej strony kolejarze byli wciąż niezadowoleni, więc sytuacja pozostawała otwarta. Wtedy postawa samego Mehdorna spotkała się z bardzo negatywną reakcją niemieckich kół przemysłowych. Większość komentatorów zarówno prawicowych, jak i lewicowych uważała, że chodziło o poniesione straty. Sądzę jednak, że wściekłość na Mehdorna miała szersze polityczne powody: jego działania sprowokowały mobilizację zdeterminowanych pracowników i dały im w efekcie silną pozycję, która pokazała wszystkim, że akcja strajkowa może być skuteczna. A to ma demoralizujący wpływ na wszystkich pracowników w kraju. Niestety, początki autonomii pracowniczej nie miały czasu rozwinąć się podczas strajku. Bardzo pozytywne znaczenie ma jednak zmiana ogólnego klimatu. Obecny strajk komunikacji publicznej w Berlinie nie byłby możliwy jeszcze pół roku temu przed ruchem w DB. Interesujące, że ten strajk jest niemal całkowicie bojkotowany przez media.

Czy spodziewasz się, że ten efekt będzie trwały i że sprzeciw pracowników oraz ich kolektywne aspiracje są w Niemczech na krzywej rosnącej?

Co do tego drugiego nie ma wątpliwości. Czy efekt będzie trwały, trudno powiedzieć. Na horyzoncie rysuje się kryzys światowych finansów. Mam nadzieję, że ruchy pracownicze rozwiną się bardziej dynamicznie niż kryzys.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się w piśmie "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


3 maja:

1849 - W Dreźnie wybuchło powstanie pod wodzą Michaiła Bakunina.

1891 - W Krakowie urodził się związany z lewicą awangardowy poeta Tadeusz Peiper.

1921 - Urodził się Vasco dos Santos Gonçalves, premier Portugalii w latach 1974-1975 (po rewolucji goździków); przeprowadził upaństwowienie banków i towarzystw ubezpieczeniowych.

1936 - Front Ludowy wygrał wybory parlamentarne we Francji.

1969 - USA: Policja zatrzymała 12 tys. uczestników demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie.

1974 - Powstała centrolewicowa Portugalska Demokratyczna Partia Pracy (PTDP); pierwsza partią polityczną ustworzoną po Rewolucji Goździków.

2002 - Zmarła Barbara Castle, brytyjska polityczka Partii Pracy.


?
Lewica.pl na Facebooku