Bartolik: "Demokratyczny" mord na związkowcach

[2008-12-13 10:14:55]

Rewolucja posuwa się naprzód – albo się cofa. Kto tego nie rozumie, nie zrozumie też, dlaczego w Wenezueli kolejny raz polała się krew. 27 listopada w stanie Aragua oddano śmiertelne strzały do trzech liderów Narodowego Związku Pracowników (UNT) i członków Zjednoczonej Lewicy Socjalistycznej (USI), Richarda Gallardo (przewodniczący regionalny związku), Luisa Hernándeza (szef związku pracowników Pepsi-Coli) i Carlosa Requeny. Tuż wcześniej wspierali protest w zakładach produkcji żywności Alpina. Ma on kolumbijskiego właściciela – i dziwnym trafem zabójstwo związkowców miało znany z Kolumbii charakter sicariato: sprawca oddał strzały, przemieszczając się na motocyklu. Kolumbia, warto zauważyć, to kraj, w którym trwa wojna domowa i który pozostaje w niezwykle napiętych stosunkach z Wenezuelą: w marcu 2008 r. oba państwa znalazły się na krawędzi wojny. Ze względu na swe więzy z imperializmem północnoamerykańskim nazywana jest "Izraelem Ameryki Łacińskiej". Wreszcie, spośród 91 związkowców, których wedle raportu Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych (ITUC) zamordowano na całym świecie, 39 znalazło śmierć właśnie w Kolumbii.

Rewolucja i jej wrogowie

To kolejna w ostatnim czasie odsłona dramatu: walka klasowa przybiera zaostrzoną formę nie tylko w Wenezueli, ale i gdzie indziej w Ameryce Łacińskiej. Niedawno pisałem dla "TR" o odwołaniu ambasadorów USA przez Boliwię i Wenezuelę, po tym, jak w obu krajach ujawniono plany destabilizacji, w których maczały palce również czynniki związane z imperializmem północnoamerykańskim. W Boliwii bojówki Związku Młodzieży Santa Cruz, jawnie posługujące się symbolem swastyki i głoszące białą supremację oraz niższość rdzennie amerykańskiej ludności, dokonały wówczas masakry zwolenników postępowego i wdrażającego stosunkowo śmiałe reformy prezydenta Evo Moralesa. W Wenezueli ujawniono z kolei spisek wysokich rangą oficerów, szykujących kolejny pucz po tym, który miał miejsce w kwietniu 2002 r., inspirowany wówczas i wsparty przez administrację Białego Domu. Dziś bardziej niż kiedykolwiek aktualne są słowa rewolucyjnego prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza, który określił włodarza owego ponurego gmaszyska George’a W. Busha mianem "ścierwa politycznego", stwierdzając, że jest on "prezydentem całej historii Stanów Zjednoczonych, i w całej historii Stanów Zjednoczonych cieszy się najniższym poparciem wśród własnego narodu. Jeśli zaś dodać do tego ujemny wynik poparcia dlań w skali całego świata, otrzymuje on czerwoną kartkę". Nie oznacza to jednak wcale końca zmagań z kapitalizmem i imperializmem, przeciwnie, wygląda na to, że główne epizody latynoamerykańskiego dramatu dopiero nadchodzą.

Dzień przed mordem na trzech związkowcach – niektóre z sił "demokratycznej opozycji" w Wenezueli, jak to posłuszne imperializmowi media nazywają siły kontrrewolucyjne, już wcześniej wykazywały się tak demokratycznymi metodami, jak morderstwa chłopów walczących o postępy reformy rolnej – policja brutalnie zaatakowała żądających wypłaty zaległych pensji i protestujących przeciwko planom likwidacji zakładu, wreszcie domagającym się jego nacjonalizacji pod kontrolą pracowniczą robotników Alpiny. Już w 2005 r., po tym jak policja zastrzeliła dwoje niewinnych studentów, Chávez stwierdził: "Musimy oczyścić siły policyjne, jeśli trzeba je wyeliminować, wyeliminujmy je... Wolę pozostać bez żadnej policji niż nadal mieć policję bez humanizmu, bez sumienia... gdyż wówczas naród będzie policją". Niewielką będzie tu przesadą przypomnieć w tym kontekście postulat Lenina o powszechnym uzbrojeniu ludu – jednak w Aragua rządził dotychczas mający powiązania z kręgami biznesowymi opozycyjny gubernator Didalco Bolivar. Ściślej, to człowiek, który przeszedł do opozycji z obozu boliwariańskiego, na czele którego stoi Chávez, po porażce władz wenezuelskich w referendum konstytucyjnym w 2007 r. Znany był już wcześniej z nasyłania policji na strajkujących robotników, i zapewne pomogło mu to przegrać w ostatnich wyborach regionalnych z chavezowskim kandydatem Rafaelem Iseą. W związku z podobnymi zachowaniami gubernatora stanu Sucre, Ramona Martineza (w ostatnich wyborach przegrał z boliwariańskim kandydatem Enrique Maestre), Chávez już w ubiegłym roku powiedział mu: "Panie gubernatorze, przeszedł pan do opozycji. Już pan nie jest z nami". Wielu odebrało te słowa jako odnoszące się na dobrą sprawę również do Didalco Bolivara. Nic dziwnego, skoro prezydent Wenezueli w swoim czasie konsekwentnie poparł zmagania proletariatu z burżuazją w fabryce urządzeń sanitarnych Sanitarios Maracay, gdzie doszło do zwycięskiego okupacyjnego strajku czynnego – tj. takiego, w trakcie którego robotnicy uruchamiają produkcję pod własną kontrolą – i całkowitego przejęcia zakładu przez robotników. Czegoś takiego nigdy nie zrobi pseudolewicowy oportunista.

Naprzód, nie cofać się!

W obozie rządowym w Wenezueli ciągle silne pozostaje jednakże oportunistyczne i biurokratyczne skrzydło, i mimo iż to prawdziwy mąż stanu, nieraz jego wpływom ulega nawet Chávez. Istnienie takiego skrzydła wynika z wewnętrznych sprzeczności każdej zwycięskiej rewolucji, stanowiących z kolei pochodną klasowego charakteru społeczeństw i ów charakter odzwierciedlających. Ciągle trwająca izolacja Wenezueli – mimo jej mocnego sojuszu z Kubą i Boliwią oraz przynajmniej względnie dobrych stosunków z większością krajów Ameryki Łacińskiej, jak też konsekwentnego wsparcia ze strony postępowych ruchów społecznych na wszystkich kontynentach – jak też jej postkolonialne dziedzictwo sprzyjają zaostrzaniu się tych sprzeczności. I tak we wspomnianych już ostatnich wyborach lokalnych PSUV obsadziła stanowiska gubernatora w niektórych stanach, w których wcześniej panowała opozycja, z drugiej zaś strony ta ostatnia zdobyła prestiżowy mandat burmistrza stołecznego Caracas. Z kolei jeden z opozycyjnych gubernatorów-elektów, Henrique Capriles Radonski, już zdołał doprowadzić do znaczącej mobilizacji społecznej na ulicach, wymierzonej w jego osobę i nade wszystko jego linię polityczną, po tym, jak usiłował brutalnie przejąć stworzone przez rząd Cháveza misje społeczne i faktycznie przejąć je w ręce swej partii Primero Justicia.

Krwawy incydent ostatnich dni wpisuje się teraz w ową i bez niego skomplikowaną układankę. Obóz rewolucyjny ma do zaoferowania śmiałe reformy społeczne w postaci nacjonalizacji kolejnych kluczowych gałęzi gospodarki i zaprowadzania w znacjonalizowanych zakładach – choć nie dość konsekwentnie – kontroli robotniczej; emancypacji rdzennie amerykańskiej ludności; rozbudowanych programów socjalnych, dzięki którym wielu Wenezuelczyków otrzymuje po raz pierwszy niezbędne dzienne racje kaloryczne, opiekę medyczną, oraz dzięki którym Wenezuela jako drugi po rewolucyjnej Kubie kraj w regionie zyskała status kraju wolnego od analfabetyzmu; kroki w kierunku wyeliminowania dyskryminacji ze względu na płeć i orientację seksualną. Wreszcie: mimo iż ciągle nie obalono tam kapitalizmu, zaistniała w tym kraju demokracja o większej intensywności niż te, którymi chełpi się "wolny świat", czyli główne siły imperializmu światowego. Stąd też nie dziwi imponująco długotrwała i ciągle silna mobilizacja społeczna wśród klas niższych i średnich Wenezueli. Znajduje też ona coraz lepszą organizację. W pierwszej połowie 2007 r., kilka miesięcy po wyborach prezydenckich, w których Chávez zwyciężył w pierwszej turze, 21 stronnictw jednoczy się w rządzącą dziś Zjednoczoną Socjalistyczną Partię Wenezueli (PSUV). W lipcu 2008 r. powstaje z kolei młodzieżówka tej partii – na zjeździe założycielskim panuje atmosfera rewolucyjnego entuzjazmu, a uczestnicy wykrzykują, że w obronie rewolucji gotowi są nawet chwycić za broń.

O jedną milionową wolę!

Podobna i tym bardziej zrozumiała bojowość pojawia się po mordzie na Gallardo, Hernándezie i Requenym. Narodowy Związek Pracowników oddaje hołd nowym męczennikom, mówiąc o nich jako o bohaterach, którzy "nigdy nie ugięli się przed nieustannymi pogróżkami ze strony bossów, publicznymi siłami przemocy i wrogami robotników". I dalej: "Nasi towarzysze poświęcili swe życie sprawie obrony interesów klasy robotniczej i socjalizmu". Zatem "w ich imieniu i za ich przykładem poprowadzimy dalej walkę o rewolucję socjalistyczną, wywłaszczenie bossów, o ostateczne zerwanie z imperializmem oraz budowę rządu robotników i chłopów".

Znów przypominają się słowa Lenina – tym razem te z projektu ulotki pierwszomajowej z 1904 r.: "Dwa światy stoją przeciwko sobie w tej wielkiej walce: świat kapitału i świat pracy, świat wyzysku i niewoli oraz świat braterstwa i wolności", jak też inne: te o milionie woli przerastających w jedną milionową wolę. Szczególnie, że na słowach o rządzie robotniczo-chłopskim nie koniec: tym razem słuszny gniew każe wypowiedzieć wprost postulat uzbrojenia robotników oraz rozbrojenia i wywłaszczenia burżujów, latyfundystów i bankierów – tym bardziej, że mord na Gallardo, Hernándezie i Requenym to nie pierwszy w ostatnim okresie przypadek wymierzonej w związkowców przemocy ze strony wspieranej przez Waszyngton "demokratycznej opozycji". W ramach tej prawicowej ofensywy dochodziło również do ataków na zatrudnionych przez rząd wenezuelski lekarzy kubańskich, lewicowe rozgłośnie radiowe, misje społeczne czy budynki rad miejskich i organizacji sprzyjających Chávezowi – szczególnie w stanach Miranda, Carabobo, Táchira i Maracaibo, gdzie owi "prześladowani za wolność" zdobyli w ostatnich wyborach mandaty gubernatorskie. Długą listę owych obiektów ataku przedstawił w niedawnym, niezwykle ostrym wystąpieniu – grzmiał potępiając uczestników tych ekscesów jako faszystów – sam prezydent Wenezueli. W niektórych wypadkach można mówić o właściwie jawnej inspiracji przemocy ze strony świeżo wybranych opozycyjnych gubernatorów.

Nie ograniczono się więc do wezwań pod adresem Cháveza i Isei, by ci dopilnowali śledztwa. UNT wyznaczyła na 2 grudnia dzień strajku regionalnego, z kolei 3 grudnia ogłosiła narodowym dniem akcji. Jej krajowy koordynator, Stalin Perez Borges (poniekąd wbrew niezachęcającemu imieniu trockista), stwierdził wprost: "Wzywamy do natychmiastowej organizacji powszechnych robotniczych sił samoobrony. Rząd musi udostępnić wszelkie środki w celu wyszkolenia i uzbrojenia robotników i ich przywódców. To nie będzie skorumpowana policja, pełna łajdaków chroniących tych siepaczy. To będziemy my, robotnicy. Postulujemy... naszą własną samoobronę przed faszyzmem". Inny z koordynatorów UNT, Orlando Chirino, wezwał z kolei do okupacji fabryk: robotnicy mają żądać wywłaszczenia burżujów przez rząd. Oświadczenie w podobnym tonie wystosował też Rewolucyjny Front Robotników Okupowanych Fabryk (FRETECO) – jedna z najbardziej bojowych organizacji powstałych w rewolucyjnej Wenezueli.

Również Chávez wezwał do "permanentnej mobilizacji przeciwko kontrrewolucji" – i wszystko wskazuje na to, że idzie drogą rozumowania zbliżoną do tej, którą reprezentuje Perez Borges i liderzy FRETECO: jakby przypomniał sobie słowa Trockiego o potrzebnym nieraz rewolucji biczu kontrrewolucji, które cytował podczas swego wystąpienia na Światowym Forum Społecznym w 2005 r. Mówił też: "To, co obserwujemy w Wenezueli, stanowi przejaw walki klasowej, biednych przeciwko bogatym, bogatych przeciwko biednym". Wreszcie dodał, że ostatnie akty przemocy "to mały przykład i dowód na to, co by się stało, gdyby te kontrrewolucyjne partie opozycyjne kiedykolwiek przejęły władzę w Wenezueli" – z pewnością dobrze pamięta, że pacyfizm jego przyjaciela i towarzysza Evo Moralesa nie zapobiegł rozlewowi krwi w Boliwii. Więcej! Chávez już jakiś czas temu wystosował apel do robotników, by w celu obrony rewolucji każdy z nich nauczył się posługiwania bronią – niestety, wówczas nawet liderzy UNT czy FRETECO nie zareagowali na ten apel z należytą energią (choć robotnicy w przejętej przez nich fabryce Inveval – notabene znajdującej się w stanie Miranda, której świeżo wybrany gubernator kierował atakiem na ambasadę kubańską podczas puczu w kwietniu 2002 r. – już od pewnego czasu posiadają zbrojny oddział samoobrony).

Śmierć trzech bohaterów rewolucji może zatem dalej posunąć ją naprzód – wbrew imperializmowi światowemu i jego lokajom takim jak Kolumbia, której prawicowe bojówki mają powiązania z prokapitalistyczną opozycją i oligarchią finansową w Wenezueli, i która zapewne ma wiele na sumieniu, gdy mowa o ostatniej tragedii.

Paweł Michał Bartolik


Tekst ukazał się na stronie Internacjonalista (www.internacjonalista.pl).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


1 maja:

1826 - Zmarł Wojciech Gutkowski, inżynier wojskowy, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej i wojen napoleońskich (1807-1812), autor oświeceniowej utopii "Podróż do Kalopei", w której opisał nierzeczywiste, demokratyczne społeczeństwo.

1886 - Wybuch ogólnokrajowego strajku w USA; robotnicy domagali się m.in. ośmiogodzinnego dnia pracy.

1890 - Pierwsze obchody międzynarodowego święta robotniczego na świecie, zorganizowane także na ziemiach polskich.

1892 - W Łodzi rozpoczęły się masowe protesty socjalne, w których wzięło udział 70 tys. robotników (tzw. "bunt łódzki").

1900 - Urodził się Aleksander Wat (Chwat), jeden z twórców polskiego futuryzmu, redaktor "Miesięcznika Literackiego".

1936 - Jednolitofrontowe pochody 1-majowe w całej Polsce; Łodź - 80 tysięcy uczestników, Lwów - 50 tysięcy, Warszawa - 40 tysięcy; starcia z bojówkarzami endeckimi.

1958 - Zmarł Oscar Torp, polityk Norweskiej Partii Pracy. Sprawował funkcję premiera od 1951 do 1955.


?
Lewica.pl na Facebooku