Sprawa jest jest na tyle poważna, że Ministerstwo Finansów postanowiło zbadać i ujawnić takie przypadki. Może chodzić o tysiące bezprawnie zwróconych domów i miliardy złotych nieuzasadnionych odszkodowań. Trzeba się więc dziwić, że dotychczas przestępczym procederem reprywatyzacyjnym nie zainteresowała się prokuratura ani Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Rzecz w tym, że wśród osób, którym odebrano nieruchomości w wyniku decyzji nacjonalizacyjnych, podejmowanych w Polsce po II wojnie światowej, byli liczni obywatele państw zachodnich. Było też bardzo wielu ludzi, którzy wówczas mieli obywatelstwo polskie, jednak w kolejnych latach wyjechali za granicę, przyjmując obywatelstwa innych państw (często dotyczyło to osób narodowości żydowskiej).
W latach 1948 – 1971 władze PRL, którym zależało na dobrych relacjach, zwłaszcza gospodarczych, z Zachodem, zawarły z rządami 14 państw zachodnich umowy, na mocy których w zamian za odszkodowanie uzyskane od Polski, wzięły one na siebie wypłacanie wszelkich zadośćuczynień za mienie utracone w Polsce przez obywateli tych państw (czyli przez osoby, które uzyskały obywatelstwo przed zawarciem wspomnianych umów). Na mocy wspomnianych umów z Danią, Francją, Szwajcarią, Liechtensteinem, Szwecją, Wielką Brytanią, Norwegią, Belgią, Luksemburgiem, Grecją, Austrią, Holandią, Kanadą i USA Polska wypłaciła tym państwom łącznie ponad 250 mln dol. (czyli dziś ok. półtora miliarda dolarów). Ich obywatele nie mają więc prawa dostać dziś ani grosza od Polski. Niestety – dostają.
Traktaty odszkodowawcze, która Polska zawarła z rządami 14 państw zachodnich, mówią jasno: osoby, które utraciły w Polsce mienie i w chwili zawierania umów odszkodowawczych były obywatelami wymienionych państw, mogą kierować roszczenia o odszkodowania tylko do własnych rządów. Sumy wypłacone tym 14 państwom przez Polskę są bowiem przeznaczone na „całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń zarówno osób fizycznych, jak prawnych, do rządu polskiego” z tytułu wszelkich decyzji o odebraniu majątków, podejmowanych po II wojnie światowej przez władze PRL .
Na przykład art. III układu, zawartego 16 lipca 1960 r. między Polską a USA, stanowi: „suma zapłacona Rządowi Stanów Zjednoczonych zostanie rozdzielona w sposób i zgodnie z metodą podziału, zastosowanymi wedle uznania Rządu Stanów Zjednoczonych”. Art. IV odsyła zaś żądania odszkodowawcze obywateli amerykańskich do rządu USA, stwierdzając: „Gdyby takie roszczenia zostały bezpośrednio przedłożone przez obywateli Stanów Zjednoczonych Rządowi Polskiemu, Rząd Polski przekaże je Rządowi Stanów Zjednoczonych”.
Sprawa jest więc oczywista: roszczenia zagranicznych obywateli lub ich potomków w sprawie odszkodowania za mienie utracone w Polsce mogą być kierowane wyłącznie do władz ich państw. Polskie władze nie mogą wypłacać żadnych zadośćuczynień, bo stanowi to naruszenie obowiązujących umów. Jeśli zaś nasi urzędnicy płacili im jakieś odszkodowania, to łamali prawo i narażali państwo na straty.
O tym zaś, że płacili, wiadomo. Urzędnicy podejmują bowiem decyzje reprywatyzacyjne, nie interesując się w ogóle tym, czy chodzi o obywatela państwa, który nie ma prawa do ubiegania się o zwrot mienia, bo jego kraj dostał już z tego tytułu odszkodowanie od Polski.
W urzędzie miejskim Krakowa powołano nawet ośmioosobową „grupę śledczą”, która przeprowadziła kilkaset postępowań i kwerend w archiwach, aby sprawdzić, czy zagraniczni właściciele i ich potomkowie, ubiegający się obecnie o zwrot domów i placów, nie otrzymali już od rządów swoich państw zadośćuczynień za nieruchomości odebrane im przez polskie władze po II wojnie światowej.
Najwyższe chyba odszkodowanie – aż 5 mln złotych – uzyskała mieszkająca na stałe w Wielkiej Brytanii córka dawnego właściciela, który pieniądze raz już za to dostał, pod koniec lat 50., od władz brytyjskich. Kobieta oczywiście zataiła ten fakt, a władze Łodzi nie zwróciły uwagi, że skoro jest ona obywatelką brytyjską, to nie ma prawa do zadośćuczynienia, bo jej kraj dostał już na ten cel pieniądze od Polski.
Sprawa wyszła na jaw, bo informacja o odszkodowaniu została odnaleziona w brytyjskich archiwach po wielomiesięcznych poszukiwaniach polskiej ambasady, podjętych na prośbę jakiegoś dociekliwego łódzkiego urzędnika. Chwała mu – ale polska ambasada w Wielkiej Brytanii nie musiała i nie powinna prowadzić żadnych poszukiwań, a urzędnicy, czy to łódzcy, czy krakowscy, czy z jakiegokolwiek innego miasta - w ogóle nie powinni interesować się, czy ktoś dostał odszkodowanie czy nie.
Po wypłaceniu odszkodowań państwom zachodnim (a Polska zapłaciła wszystkie wynegocjowane kwoty co do grosza) obywatele tych państw nie mają bowiem żadnych podstaw prawnych, by domagać się od polskich władz jakichkolwiek pieniędzy. Wszelkie roszczenia o odszkodowania powinni kierować do rządów swoich państw. Dlatego zupełnie zbędne są próby ustalania, czy obywatel któregoś z 14 państw zachodnich, z którymi Polska podpisała umowy, dostał należne mu odszkodowanie. To Polski nie obchodziło, nie obchodzi i obchodzić nie może! Jeśli nie dostał – niech idzie do swego rządu! Ale nie do Polski ani do władz polskich miast, bo Polska zapłaciła już jego rządowi.
Obowiązkiem polskich urzędników jest zaś po prostu odmowa zwrotu mienia czy wypłaty odszkodowania, gdy chodzi o obywatela jednego z tych 14 państw. Jeśli postępują inaczej, świadomie łamią prawo, zapewne przyjmując za to korzyści majątkowe od potomków byłych właścicieli. Dlatego decyzjami reprywatyzacyjnymi podejmowanymi w ostatnich kilkunastu latach w sprawie obywateli wspomnianych 14 państw powinny zająć się prokuratura lub CBŚ, we współpracy z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Ludzie, którzy decydowali o wypłacie tych odszkodowań, doskonale bowiem wiedzieli, że podejmowali decyzje bezprawne, sprzeczne z umowami podpisanymi przez Polskę.
Niedawno władze Krakowa zaapelowały do ministra spraw zagranicznych o pilne odszukanie dokumentów wskazujących, komu i za co Polska wypłaciła po wojnie odszkodowania. Miasto traci bowiem majątek, gdyż pojawiają się roszczenia byłych właścicieli.
Odpowiedzialność Radka Sikorskiego jest tu oczywista. Dopiero na początku 2011 r. wspomniał on o umowie między Polską a USA – choć o niej i o pozostałych 13 musiał się dowiedzieć zaraz po objęciu urzędu. To szkodliwe zaniechanie naraziło nasz kraj na bezpodstawne ataki światowych organizacji żydowskich, domagających się zwrotu mienia utraconego przez Żydów w Polsce.
Nie zmienia to jednak faktu, że krakowski apel jest zwykłą obłudą. Żadnych strat bowiem by nie było, gdyby władze Krakowa po prostu nie przyznawały bezprawnych odszkodowań obywatelom 14 wspomnianych państw.
Scenariusz działania jest tu oczywisty i trudno uwierzyć, by jakiś urzędnik mógł go nie znać.
Gdy więc ktoś zjawia się w urzędzie i mówi: jestem synem pani X, która od 1945 r. mieszka w Anglii, a w Krakowie po wojnie komuniści zabrali jej dom, urzędnik powinien oczywiście najpierw poprosić o dokumenty poświadczające, iż rzeczywiście jest on jej spadkobiercą (czyli o świadectwa urodzenia, akty zgonów i stwierdzenia nabycia spadku). Potem zaś, na podstawie tych danych, musi wystąpić z pytaniem do strony brytyjskiej, czy i kiedy pani X uzyskała obywatelstwo brytyjskie. Jeśli otrzyma informację, że uzyskała je przed 1954 r. – a właśnie wtedy podpisano umowę odszkodowawczą między Polską a Wielką Brytanią – to żadne odszkodowanie się nie należy. Powinien wypłacić je rząd brytyjski, który już dostał na ten cel pieniądze od Polski (i na pewno wypłacił, a syn pani X chce drugi raz wyłudzić pieniądze za to samo). Gdy natomiast urząd brytyjski nie znajdzie informacji o obywatelstwie lub, co możliwe, zlekceważy pytanie polskiego kolegi (zwłaszcza gdy będzie ono nieudolnie sformułowane), wtedy polski urzędnik powinien ustalić, jakie nakłady poczyniono w latach powojennych na utrzymanie obiektu przejętego od dawnego właściciela – i odliczyć je przed wydaniem decyzji reprywatyzacyjnej. Jeśli postępuje inaczej, łamie prawo.
Andrzej Dryszel
Artykuł pochodzi z "Dziennika Trybuna".