Rasiści wszelkiej maści i narody panujące...

[2003-02-24 18:04:21]

RASIŚCI WSZELKIEJ MAŚCI I NARODY PANUJĄCE, ŁĄCZCIE SIĘ

W czasopiśmie „Rewolucja”, które redagujemy, odwołujemy się do starego hasła – „Proletariusze wszystkich krajów i narody uciskane, łączcie się”. Przeciwstawiamy je tym, którzy jawnie czy częściej skrycie hołdują hasłu: rasiści wszelkiej maści i narody panujące, łączcie się.

Aż dziw bierze, że w artykule pt. „(Kontr)Rewolucja? – Lewica a Izrael” (opublikowanym w portalu lewica.pl i mającym ukazać się również w „Słowie Żydowskim”), Michał Bilewicz raczył stwierdzić, iż redaktorzy „obu opiniotwórczych pism polskiej radykalnej lewicy”, czyli „Lewej Nogi” i „Rewolucji”, nie są antysemitami! Taki zarzut postawił całej lewicy solidarnej z walką narodu palestyńskiego w poprzedzającym – i zwiastującym atak na „Rewolucję” i „Lewą Nogę” – artykule pt. „Dziecięca choroba lewicowości w antysemityzmie” („Krytyka Polityczna” nr 2. 2002). M.in. przypisał tę „chorobę” naszemu koledze z „Nowego Tygodnika Popularnego” – dlatego, że słusznie nazwał wojskowych izraelskich, dopuszczających się masowych zbrodni wobec palestyńskiej ludności cywilnej, katami, a polityków izraelskich w rodzaju Ariela Szarona – rzeźnikami. Oceniał on konkretne czyny, a ocen nie można wystawiać w zależności od tego, KTO coś robi. Choć jest to niemal powszechny zabieg, trudno nazwać go inaczej niż hipokryzją.

Przypisywanie ludziom poglądów, których nie wyznają, to dla Bilewicza normalka, jak świadczy o tym choćby zaliczenie redaktorów „Rewolucji” i „Lewej Nogi” – prawem kaduka – do tych, „którzy najbardziej boją się niemieckiego powrotu na Ziemie Zachodnie”. Trzeba dużo złej woli, aby na podstawie nie wiadomo czego przypisywać innym coś, co nie ma żadnego pokrycia w faktach. Jeśli ma, to należało te fakty podać, zamiast dokonywać akrobacji umysłowych (?), które nie mają nic wspólnego z logiką, zdrowym rozsądkiem i prawdą.

Faktem jest, że oskarżenie nas o antysemityzm napotyka na pewne „obiektywne trudności”. Stefan Zgliczyński (patrz poprzedni numer „Lewej Nogi”) miał bardzo rzadką w naszym kraju odwagę napisać, że w Polsce „Jedwabne jest wszędzie” – „niech nikt nie mówi, że Polska nie jest krajem antysemickim”. Podzielamy ten pogląd. Odcinamy się od postawy tych wszystkich, którzy nagminnie minimalizują skalę antysemityzmu w Polsce.

Wiemy jednak również, że odpowiednikami Jedwabnego usiany jest cały Trzeci Świat – że są tam tysiące miejsc, w których kolonizatorzy i imperialiści lub narzucone czy protegowane przez nich reżimy dokonały takich mordów masowych, jaki popełniono w Jedwabnem, i że się o nich nie mówi. Wiemy, że „Jedwabne” są w Palestynie – izraelski historyk Ilan Pappe, profesor na uniwersytecie w Hajfie, ustalił, że w 1948 r. armia izraelska dokonała masowych mordów na palestyńskiej ludności cywilnej w około czterdziestu miejscowościach. W Polsce mówi się już wreszcie o Jedwabnem i innych podobnych zbrodniach na ludności żydowskiej. Natomiast w Izraelu nadal urządza się na uniwersytetach nagonki na historyków, którzy mają odwagę ujawniać tamtejsze „Jedwabne”. Świadczą o tym głośne sprawy Ilana Pappe i Teda Katza.

Zbrodni, których dokonuje się dzisiaj, nie można usprawiedliwiać ani zasłaniać historią i ofiarami, jakie dany naród poniósł przed dziesiątkami lat. Nawet najbardziej reakcyjni przedstawiciele polskich antysemitów nie uzasadniali Jedwabnego np. zaborami, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z absurdalności takich „argumentów”. Dla Bilewicza tego rodzaju zabieg jest jednak „argumentem koronnym”. Jednym z zadań, jakie stawiają przed sobą historycy Holocaustu, jest m.in. odpowiedź na pytania: „jak to było możliwe?” i „dlaczego?”. Celem zrozumienia historii – zrozumienia zarówno przez ofiary, jak i przez katów – jest wyciągnięcie z niej wniosków po to, by takie zdarzenia nie miały już nigdy miejsca w przyszłości, niezależnie od tego, jakiego narodu miałyby dotyczyć. Polityka władz Izraela oraz popierających go Stanów Zjednoczonych dowodzi, że tych wniosków nie potrafią wyciągnąć. To nie solidarna z walką Palestyńczyków lewica nie pamięta lekcji historii. Nie pamiętają o nich izraelscy politycy i wojskowi, popełniający te same zbrodnie, jakich ofiarą padł kiedyś ich własny naród. To oni odbierają sens doświadczeniu Holocaustu i wyrzucają z pamięci ówczesne ofiary.

Podobnie jak uczyniły to setki innych Izraelczyków, Sergio Yahni, współdyrektor Ośrodka Informacji Alternatywnej w Jerozolimie, odmówił służby w armii izraelskiej, mimo kary więzienia grożącej za taką odmowę. W liście do izraelskiego ministra obrony napisał (patrz ostatni numer „Lewej Nogi”): „Moją powinnością jako Żyda i istoty ludzkiej jest stanowcza odmowa służenia w tej armii. Jako syn narodu, który padł ofiarą pogromów i zagłady, nie mogę brać udziału w tej szaleńczej polityce. Jako istota ludzka uważam za swoją powinność odmawiać udziału w działalności jakiejkolwiek instytucji, która popełnia zbrodnie przeciwko ludzkości.”



Podział świata na narody panujące i narody uciskane – obok podziału klasowego i w ścisłym związku z nim – jest jednym z najważniejszych, najbardziej dramatycznych i wybuchowych podziałów ludzkości. Dzieje się tak odkąd Europa Zachodnia przystąpiła do podbojów kolonialnych i stworzyła swoje imperia kolonialne, a kapitalizm stał się systemem światowym i podstawą nowoczesnego imperializmu. Waga i głębia tego podziału jest dziś większa niż kiedykolwiek, gdyż globalizacja kapitalistyczna niebywale zaostrza sprzeczność między narodami panującymi i uciskanymi. Obok walki pracowników najemnych o wyzwolenie spod panowania kapitału i w ścisłym związku z nią, walka narodów uciskanych o wyzwolenie jest jedną z najważniejszych walk, jakie toczą się na świecie.

Bilewicz zarzuca redaktorom „Rewolucji” i „Lewej Nogi”, że w najnowszych numerach tych czasopism „typowe dla lewicy kategorie klasowe zastąpiono «kontrrewolucyjnymi» kategoriami narodowymi”. Otóż po pierwsze, rzecz w tym, że jeśli nie rozróżnia się między narodami panującymi a narodami uciskanymi i nie popiera się walki wyzwoleńczej tych ostatnich, posługiwanie się „kategoriami klasowymi”, a nawet mowa o walce klasowej, są, za przeproszeniem, gówno warte. Po drugie, za odmową takiego rozróżnienia na ogół kryje się, maskowana jakimś pseudolewicowym frazesem, obrona interesów narodów panujących przed narodami uciskanymi. Tak właśnie jest w przypadku Bilewicza – cała ten dyskurs o „kontrrewolucyjnym” zastąpieniu w „Rewolucji” i „Lewej Nodze” kategorii klasowych narodowymi służy tylko i wyłącznie obronie reakcyjnych, podbojowych, kolonialistycznych, szowinistycznych i rasistowskich interesów państwowych Izraela. Nie tylko Izraela zresztą, ponieważ podobną politykę prowadzi sporo innych państw i wywody Bilewicza służą usprawiedliwieniu również ich zbrodniczych działań.

W swojej obronie Izraela Bilewicz perfidnie podpiera się nawet Marksem i Engelsem: „Gdy czytamy u Engelsa, że «Anglia ma w Indiach misję podwójną do spełnienia: i burzycielską, i odnowicielską; ma unicestwić stare azjatyckie społeczeństwo, kładąc zarazem materialne podwaliny pod społeczeństwo zachodnie w Azji», to czyż nie wydaje się oczywiste, że klasycy marksizmu byliby dziś zwolennikami silnej obecności Izraela w regionie? Wnikliwsza lektura pism politycznych Marksa i Engelsa pozwala zrozumieć, jakie przesłanki mogły przyświecać lewicy izraelskiej, gdy promowała ona osadnictwo na Wschodnim Brzegu Jordanu i w Gazie.” „Engels wyśmiewał walkę «sfanatyzowanych Słowian»: Czechów, Serbów czy Chorwatów, którzy dla dobra sprawiedliwego społeczeństwa przyszłości winni zostać podbici przez wyżej rozwinięte państwa.”

Oto „marksizm”, do którego tęskni Bilewicz – taki, który byłby służebny ideologicznie i politycznie wobec imperializmu i dominacji jednych narodów nad innymi, zachęcał do służby w armii izraelskiej i usprawiedliwiał zbrodnie wojenne i czystki etniczne wobec narodu palestyńskiego.

Wykorzystanie przez Bilewicza wczesnych (z 1848 r.) i nieszczęsnych wypowiedzi Engelsa o „narodach niehistorycznych” jest bezwstydne i możliwe tylko w takim kraju, jak nasz, w którym po długotrwałej zapaści PRL-owskiej myśl marksistowska jeszcze się nie odrodziła i za jej zasłoną dymną można bezkarnie wyprawiać co się chce. Gdyby w Polsce była np. znana praca Romana Rozdolskiego pt. „Narody niehistoryczne: Kwestia narodowa w rewolucji 1848 r.”, poświęcona wspomnianym wypowiedziom Engelsa, zapewne Bilewicz nie śmiałby popełniać takiego nadużycia. Nawiasem mówiąc, powoływanie się na pojęcie „narodów niehistorycznych” jest w ustach Bilewicza groteskowe, bo w świetle kryterium, jakie wówczas zastosował Engels, do takich narodów z całą pewnością zaliczaliby się Żydzi. Bilewicz powinien uważać, na co się powołuje, bo dobierane w sposób nieprzemyślany i koniunkturalnie głoszone teorie często okazują się bronią obosieczną...

Późniejszych (od przytoczonego) poglądów Marksa i Engelsa na temat europejskich „misji” kolonialnych Bilewicz już nie cytuje, bo nie pasują mu do obrony Izraela. Walka klas i walka między narodami panującymi a narodami uciskanymi toczy się również w sferze teoretycznej. Toczyła się w myśli Marksa i Engelsa i toczy się bez przerwy w myśli marksistowskiej. Marksowi i Engelsowi nie zawsze udawało się stawić czoło europocentrycznej i rasistowskiej ideologii panującej i nieraz dochodziła ona do głosu w ich dziełach, podobnie jak dochodziły do głosu idee burżuazyjne czy idealistyczne kategorie filozoficzne, nieraz stwarzając trudne do pokonania, wrogie marksizmowi „przeszkody epistemologiczne” w jego łonie.

Jak to wykazał Martin Bernal w „Czarnej Atenie”, dziele o „afroazjatyckich korzeniach cywilizacji klasycznej”, zasadniczy przełom w europejskiej ideologii panującej, który doprowadził do zalania nauk społecznych europocentryzmem i rasizmem, dokonał się na początku XIX w. Wtedy to, wraz z rozwojem kapitalizmu w Europie i europejską ekspansją kolonialną, zmienił się radykalnie układ sił między dotychczas zacofaną, peryferyjną cywilizacyjnie Europą a wielkimi cywilizacjami pozaeuropejskimi – bo do tej pory najwyżej rozwiniętą cywilizacją na świecie były Chiny. Nawet myśl marksowska i marksistowska padła do pewnego stopnia ofiarą tego reakcyjnego przełomu ideologicznego.



„Walki narodowowyzwoleńcze były w swojej większości potępiane przez radykalną lewicę. Lewicowcy udowadniali, że odwracają one uwagę od walk klasowych oraz stanowią wyraz oporu lokalnych elit przeciw rozwojowi środków wytwórczych”, twierdzi Bilewicz. Oporu elit wobec rozwoju „środków” (chyba sił) wytwórczych? Ongiś zdarzali się nawet uczciwi, wierni interesom klasy robotniczej, marksiści i szczerzy internacjonaliści, którzy tak mniemali. Tego rodzaju poglądy wyznawała część radykalnej lewicy socjaldemokracji europejskiej przed pierwszą wojną światową; Lenin piętnował je jako teoretyczny przejaw „ekonomizmu imperialistycznego” . Odwoływanie się dzisiaj do takich poglądów ma już czysto reakcyjny charakter. Dziś, w świetle wiedzy o historii Trzeciego Świata, jaką posiadamy, a jaka nie śniła się ówczesnym marksistom, i zdobyczy marksistowskich teorii zależności i systemu światowego, wiemy, że to podboje kolonialne, panowanie kolonialne i imperializm, długie pasmo grabieży całych społeczeństw i dorobku wielkich cywilizacji pozaeuropejskich, gigantyczne rzezie i ludobójstwa popełnione na narodach kolonizowanych i ich nieokiełznany superwyzysk wtrąciły ogromną większość ludzkości w niedorozwój (nie tylko materialnych, ale również umysłowych i duchowych) sił wytwórczych. Jednocześnie potężnie napędzały akumulację bogactwa i kapitału w Europie Zachodniej i w całym centrum systemu światowego. „Biała” Europa nie „cywilizowała” narodów „kolorowych” ani nie stymulowała rozwoju sił wytwórczych w krajach kolonialnych i zależnych, lecz panowała nad nimi przy użyciu barbarzyńskiego terroru, rujnowała je, wykorzystywała i utrzymywała w ciemnocie. Narody te nie mają Europie ani „cywilizacji zachodniej” absolutnie nic do zawdzięczenia. To „cywilizacja zachodnia” rozwinęła się w wielkiej mierze ich kosztem. Tak naprawdę wyglądają „twarde fundamenty moralne”, na których, zgodnie z wciskanym przez „Gazetę Wyborczą” kitem Witolda Gadomskiego, rozwinął się kapitalizm.

Dziś każdemu godnemu tego miana marksiście wiadomo, że panowanie mocarstw kolonialnych i imperialistycznych trwale zainstalowało w Trzecim Świecie niesłychanie trudne do demontażu struktury zależności i niedorozwoju. Jeśli mamy dość oleju w głowie, to wiemy również, że tych struktur nie uda się rozbić, dopóki nie uda się obalić kapitalizmu światowego. Pierwsza zwycięska rewolucja narodu kolonialnego – rewolucja dokonana przez czarnych niewolników na Haiti – przegrała na dłuższą metę, gdyż nie poradziła sobie z tym niesłychanie trudnym zadaniem. Od tego czasu każda kolejna rewolucja w krajach kolonialnych i zależnych boryka się z podobnymi przeszkodami i nie podoła im zasadniczo, dopóki będzie istniał stworzony przez kolonializm i imperializm system światowy. Ten zaś będzie istniał i odtwarzał się dopóki będzie panował kapitalizm.

Twierdzenie, że „walki narodowowyzwoleńcze (...) stanowią wyraz oporu lokalnych elit przeciw rozwojowi środków wytwórczych”, jest tak samo niedorzeczne, jak znane skądinąd i lansowane dziś przez neoliberałów (również socjaldemokratycznych) twierdzenie, że opór pracowników wobec wyzysku, zwolnień grupowych, samowoli kapitału itd., podobnie jak społeczny ruch oporu wobec globalizacji kapitalistycznej, stanowi „reakcyjny hamulec postępu technicznego”. Wygląda na to, że zdaniem Bilewicza, i narody zależne, i pracownicy, powinni pozwolić się wyzyskiwać i niszczyć… dla własnego dobra czy „dobra ogólnego” w rodzaju rozwoju sił wytwórczych ich kosztem.

Bilewicz wzdycha do czasów, w których „prawo wszystkich narodów do samostanowienia było (...) hasłem obcym zachodniej lewicy”. Licząc na ignorancję czytelników sugeruje nawet, że było jej „obce” do niedawna – dopóki nie zaczęła popierać walki Palestyńczyków. Czyżby nie wiedział, że prawo wszystkich narodów do samostanowienia uznał w 1896 (tak, w 1896, a nie np. w 1996) r. kongres II Międzynarodówki? Trudno w to uwierzyć!

Oczywiście, na lewicy zawsze były z tym prawem kłopoty. Kwestionowali je działacze ruchu robotniczego i lewicy narodów panujących, ulegający, z jednej strony, szowinizmowi, a z drugiej – dążący do ugody pracy z kapitałem i państwem burżuazyjnym (zwykle jedno i drugie szło w parze). Czynili tak zwłaszcza w stosunku do narodów podbitych, kolonialnych i uciskanych „własnego” państwa czy imperium. Z pokolenia na pokolenie ich dyskurs był zawsze mniej więcej taki: „Co to za naród – toż to jakaś reakcyjna masa! Jeśli już naród, to «niehistoryczny», wymyślony przez garstkę chorobliwie ambitnych inteligentów, niezdatny do samodzielnego życia. Jeśli jednak «historyczny», to wymagający długotrwałego prowadzenia za rękę – dopóki nie przyswoi sobie «postępu» i nie dojrzeje do niepodległości. Kiedyś, gdy przyjdzie na to czas, bo wszystko trzeba robić w swoim czasie, obdarzy go wspaniałomyślnie niepodległością nasz proletariat, którego głosy zapewnią socjaldemokracji większość w parlamencie i władzę w państwie. Będzie to oczywiście niepodległość w ścisłej unii z naszym państwem. A więc, nie daj Boże, niech sam nie porywa się na niepodległość, bo z tego będzie tylko nieszczęście, reakcyjna, sprzeczna z ideałami postępu ruchawka (już w latach dwudziestych jednym z głównych straszaków „reakcji” grożącej ruchom wyzwoleńczym narodów kolonialnych, jakim się posługiwano, był „panislamizm”) inspirowana przez feudałów i mułłów chcących cofnąć koło historii, toteż dla dobra postępu trzeba będzie utopić ją we krwi. Na domiar złego inne imperium, bardziej reakcyjne od naszego, które mimo wszystko jest najbardziej postępowe, wykorzysta taką nieodpowiedzialną ruchawkę niepodległościową do swoich niecnych celów.”

Takich dyskursów było zatrzęsienie w socjaldemokracji europejskiej jeszcze przed 1914 r., ale po stalinizacji przejmował je również nieraz ruch komunistyczny – znamienne i haniebne było pod tym względem stanowisko Komunistycznej Partii Francji wobec kwestii algierskiej. To ono sprawiło, że algierski ruch narodowy, po Rewolucji Październikowej ściśle związany z Kominternem, w miarę stalinizacji tej partii zraził się głęboko do międzynarodowego ruchu robotniczego i marksizmu. Nawet najbardziej bohaterska pomoc francuskiej lewicy radykalnej dla Frontu Wyzwolenia Narodowego podczas wojny wyzwoleńczej narodu algierskiego nie była w stanie odrobić horrendalnych strat politycznych, jakie spowodowała taka polityka Maurice’a Thoreza i jego towarzyszy.

Pod wpływem wielkiego zrywu narodów kolonialnych i zależnych, zapoczątkowanego przez rewolucje meksykańską i chińską, hołubione przez Bilewicza poglądy znalazły się na radykalnej lewicy na zupełnym marginesie. W ciągu XX w. długa fala wstępująca ruchów narodowowyzwoleńczych na peryferiach światowego systemu kapitalistycznego i rozwój myśli marksistowskiej na tej fali skutkowały zasadniczo wyrugowaniem kolonialistycznych i imperialistycznych wtrętów ideowych w marksizmie, choć wiele pozostało jeszcze pod tym względem do zrobienia. Che Guevara pisał, że jest marksistą, choć rzecz jasna jako Latynoamerykanin odrzuca np. pewne, dające wyraz ideom rasistowskim, wypowiedzi Marksa i Engelsa odnoszące się do narodu meksykańskiego. Do bardzo ważnych skutków teoretycznych wielkich zrywów klasy robotniczej i narodów uciskanych, a już tym bardziej rewolucji, należy „czyszczenie” marksizmu z obcych mu ciał, nieraz zasiedziałych od zarania. Natomiast nieustanną taktyką wrogów walki klasowej i narodowowyzwoleńczej występujących pod „lewicowym” czy nawet „marksistowskim” szyldem jest eksploatowanie tych obcych ciał w marksizmie. Wręcz kwitły one na najbardziej prawicowym, szowinistycznym, socjalimperialistycznym skrzydle socjaldemokracji, najhaniebniej zdradzającym interesy klasy robotniczej i kolaborującym ze „swoimi” rządami podczas wojen imperialnych. Po drugiej wojnie światowej zaś przyświecały już tylko socjaldemokratycznym premierom i ministrom rządów prowadzących zbrodnicze wojny kolonialne – i z reguły każących również policji strzelać do „własnych” robotników.



Któż miałby decydować o tym, czy dany naród uciskany ma skorzystać z prawa do samostanowienia i ma prawo bić się o niepodległość i wyzwolenie, jeśli nie sam ten naród? Przecież nie ci, którzy go uciskają – nawet nie socjaliści należący do narodu panującego, a tylko on sam. Bilewicz neguje tę zasadę i nazywa ją wręcz „kontrrewolucyjną”. Historia udowodniła, że „kontrrewolucyjne” – bo prowadzące do kolaboracji z kapitałem i „własnym” imperializmem – zawsze było i jest negowanie prawa jakiegokolwiek narodu uciskanego do samostanowienia. Pod jakimkolwiek pretekstem. Zauważmy przy okazji, że niezbywalnym aspektem uznania prawa narodów do samostanowienia jest uznanie, iż narodem jest społeczność, która sama za naród się uważa – a nie np. taka, która spełnia znane kryteria Stalina, bezmyślnie powtarzane przez wielu lewicowców, czy jakiekolwiek inne. Stąd np. rozważania, czy Palestyńczycy są narodem, czy nie, to bicie piany – są, bo uważają się za naród.

Bilewicz nie może darować „Rewolucji” i „Lewej Nodze”, że nie odwołują się do tego, co było przejawem wpływów ideologii panującej w myśli marksistowskiej i ją zaśmiecało, lecz trzymają się tego, co z tą ideologią radykalnie zrywa i co poddaje ją radykalnej krytyce. Ma im za złe, że nie odmawiają – ani nawet nie ukrywają – poparcia dla „w istocie prawicowej walki Palestyńczyków przeciw państwu kibuców, praw pracowniczych i osłon socjalnych”. Nie damy się nabrać na „słuszną” walkę „postępowego” Izraela z „reakcyjnym” narodem palestyńskim, podobnie jak podczas drugiej wojny światowej nie dalibyśmy się nabrać na „postępowy” charakter podboju Polski, Rosji i innych krajów wschodnioeuropejskich przez „wyższą” przecież od nich „cywilizacyjnie” (wyżej rozwiniętą) Trzecią Rzeszę.

Izrael to rasistowskie – oparte na białej supremacji rasowej (niedawno pisał o tym w „CounterPunch” Aaron Michael Love) – państwo wyznaniowe, utworzone w wyniku europejskiego osadnictwa kolonialnego (nawet Bilewicz przyznaje, że Izraelczycy to naród europejski, choć w rzeczywistości europejskie są jedynie wyższe warstwy tego narodu) na kolonialnej, wyzyskiwanej, grabionej i gnębionej przez imperializm europejski i słabo rozwiniętej peryferii światowego systemu kapitalistycznego. Izrael spełnia dokładnie taką rolę, jaką Teodor Herzl wyznaczył państwu żydowskiemu w swoim słynnym manifeście syjonistycznym z 1896 r. Obiecał w nim mocarstwom imperialistycznym, że państwo to będzie „stanowiło część muru obronnego Europy w Azji, przyczółek cywilizacji w stosunku do barbarzyństwa”. W przekładzie na marksistowski język polityczny: część wałów obronnych zachodniego imperializmu i jego bazę wypadową w samym sercu świata arabskiego i muzułmańskiego.

Państwo to zbudowano na zbrodni wypędzenia 700 tysięcy Palestyńczyków spośród 900 tysięcy, którzy w ogóle tam mieszkali, a więc na typowej czystce etnicznej – to właśnie wspomniany już historyk izraelski Ilan Pappe wskazuje, że taki jest fundament tego państwa. W – również krytykowanym przez Bilewicza – „Nowym Tygodniku Popularnym” (15 października 2001 r.) filipiński uczony i działacz ruchu oporu wobec globalizacji kapitalistycznej Walden Bello zauważył: „Nie trudno zrozumieć, dlaczego uczucia Arabów wobec Izraela są tak elementarne. Trudno byłoby dowieść fałszywości poglądu, że państwo Izrael powstało na gruncie masowego wyzucia narodu palestyńskiego z jego kraju i ziemi. Nie sposób negować, że Izrael jest europejskim państwem osadniczym, którego powstanie polegało zasadniczo na przeniesieniu z terytorium europejskiego etnokulturowych sprzeczności społeczeństw europejskich. Holocaust był nieopisaną zbrodnią przeciwko ludzkości, ale absolutnym błędem było narzucenie jego skutków politycznych – spośród których najważniejszym było utworzenie państwa Izrael – nie mającemu nic z tym wspólnego narodowi.”



Będziemy bezwzględnie walczyć z wszelką – miłą Bilewiczowi – ideą gnojenia jednych narodów w imię rzekomej i zawsze zbrodniczej, a nawet ludobójczej „misji cywilizacyjnej” innych narodów. I będziemy stać u boku narodów uciskanych. Takie bowiem zawsze było i jest zadanie lewicy.

Gdyby Bilewicz wiedział, co to jest uczciwość i rzetelność, zrozumiałby treść artykułów zamieszczonych w ostatnich numerach „Rewolucji” i „Lewej Nogi”. W tym ostatnim powinien był zauważyć chociażby wywiad z Noamem Chomskym, który zwraca uwagę, że: „Ben Laden i jemu podobni czerpią poparcie z desperacji, gniewu i resentymentów społeczeństw tamtego regionu – od bogatych po biednych, od osób świeckich po islamskich radykałów. (…) Są jednak wściekli z tego samego powodu: poparcia Stanów Zjednoczonych dla niedemokratycznych, represyjnych reżimów w regionie i z powodu blokowania przez USA wszelkich wysiłków, zmierzających w kierunku demokratycznego otwarcia.” Polityka od dziesiątków lat prowadzona przez rządy dwóch sojuszniczych państw, Stanów Zjednoczonych i Izraela, nie może zyskać akceptacji nikogo, kto uważa się za prawdziwego lewicowca. W cytowanym już wywiadzie Chomsky przypomina: „Faktem jest, że Stany Zjednoczone wspierały okrutne, autorytarne rządy i blokowały inicjatywy demokratyczne w wielu krajach. Przykładem może być wspomniana przeze mnie Algieria, Turcja, czy Półwysep Arabski. Wiele z panujących tam brutalnych i represyjnych reżimów istniało z inicjatywy i dzięki poparciu USA.” A może to, o czym wspominał Chomsky, jak również długa lista interwencji amerykańskich w krajach zależnych –można zapoznać się z nią w opublikowanym w „Lewej Nodze” opracowaniu Williama Bluma – to po prostu „misja cywilizacyjna” Stanów Zjednoczonych, podobna do tej, jaką prowadzi Izrael względem Palestyńczyków? Czy setki tysięcy zabitych i „zaginionych bez wieści” podczas owych „misji cywilizacyjny” są, zdaniem Bilewicza, „ceną, jaką warto zapłacić”? Jesteśmy przekonani, iż żaden człowiek lewicy nie będzie popierał takiej polityki, bez względu na to, przez jakie państwo jest prowadzona.

„Niewolnictwo było zbrodnią przeciwko ludzkości – pisał Frank Scott w artykule opublikowanym w „Nowym Tygodniku Popularnym” (21 października 2001 r.) – podobnie jak były nim zamachy terrorystyczne z 11 września, ale tak nazywa się tylko jeden dzień, podczas gdy w rasistowskiej retrospektywie setki lat holocaustu afrykańskiego uważa się za coś pomniejszego.” Z całą pewnością Bilewicz – jak na reakcyjnego „lewicowca” przystało – nie będzie w stanie tego dostrzec, zaś dla udowodnienia tego, co mu jest wygodne, będzie podpierał się teoriami, które prawdziwa lewica już dawno wyrzuciła na śmietnik.

Być może na tym właśnie polega największy „grzech” „Rewolucji” i „Lewej Nogi”: opublikowały one treści niewygodne dla tych, którzy w imię poparcia zbrodniczej polityki rządów Izraela i Stanów Zjednoczonych, woleliby przemilczać pewne fakty. Łatwiej wtedy bowiem manipulować opiniami i wyciągać zarzut o „antysemityzmie” wobec wszystkiego, co przeczy z góry założonej tezie.



Teraz garść komentarzy szczegółowych.

Nieprawdą jest to, że ostatnie numery „Rewolucji’ i „Lewej Nogi” „zostały niemal w całości poświęcone kwestii palestyńskiej”. W „Rewolucji” kwestii palestyńskiej i izraelskiej poświęcono około 30 proc., a w „Lewej Nodze” około 15 proc. numeru. Inne informacje Bilewicza o treściach obu numerów są równie nierzetelne, by nie powiedzieć – kłamliwe.
Nasz łaskawy recenzent (cenzor?) raczył był wśród nowych współpracowników „Lewej Nogi” odnotować obecność amerykańskiego socjologa, prof. Jamesa Petrasa, któremu przypisał obsesyjną antyizraelskość, natomiast przemilczał obecność naszego przyjaciela z Izraela, Żyda-internacjonalisty i obrońcy praw narodu palestyńskiego, Michela Warschawskiego. Podobnie nie wspomniał ani słowem o tym, że to właśnie esej Warschawskiego opublikowany w poprzednim numerze „Lewej Nogi”, stanowi jedno z podstawowych odniesień w naszym podejściu do kwestii palestyńskiej i izraelskiej, zaś w „Rewolucji” dossier poświęcone tej kwestii otwiera artykuł izraelskiego pacyfisty Uri Awneri. Obok znamiennych przemilczeń są również zwykłe kłamstwa.

Bilewicz kłamie twierdząc, iż „w «Lewej Nodze» Petras po raz kolejny ogłosił, że zamachy z 11 września to efekt spisku izraelskiego”. Ani w „Lewej Nodze”, ani gdzie indziej Petras niczego takiego nie ogłosił. Twierdził on natomiast (w artykule opublikowanym przez „Nowy Tygodnik Popularny”, 28 października 2001 r.) m.in., że: „Teorie spiskowe mogą służyć do usprawiedliwiania gwałtownych ataków na Irak czy Syrię, a być może również Iran i Libię i na każde inne państwo, które sprzeciwia się budowie imperium amerykańskiego. Doktryna Busha, zgodnie z którą «kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam», sprzyja izraelskiemu terroryzmowi państwowemu na terytoriach okupowanych oraz usprawiedliwia represjonowanie ruchów sprzeciwu wobec globalizacji neoliberalnej na Północy i na Południu.” Podobnie Bilewicz kłamie twierdząc, że Stefan Zgliczyński dostarcza czytelnikom „spiskowej politologii antysyjonistycznej”. Nic takiego nie ma w „Lewej Nodze”. Gdyby rzeczywiście coś takiego było, Bilewicz zacytowałby odpowiednie fragmenty, lecz nie robi tego, ponieważ jego „argumenty” polegają na robieniu wody z mózgu tym, którzy żadnego z „recenzowanych” pism nie mieli w ręku.

Każdemu obiektywnemu obserwatorowi ciśnie się na usta mnóstwo pytań w sprawie zamachów z 11 września – pytań, na które władze amerykańskie odmawiają odpowiedzi lub których unikają. Polityczne i medialne walety Busha i Szarona starają się zamknąć usta tym, którzy takie niewygodne dla nich pytania głośno stawiają, oskarżając ich o hołdowanie teoriom spiskowym. Wiele wskazuje na to, że potężna izraelska siatka szpiegowska operująca w USA wiele wiedziała o przygotowaniach do zamachu z 11 września i że władze izraelskie nie poinformowały amerykańskich o wszystkim, co wiedziały. Zgliczyński omówił to, co w tej bulwersującej i śmierdzącej sprawie doniosły poważne media – takie, jak francuski „Le Monde”. Nawet gdyby przytoczył na ten temat izraelski „Jedot Aharonot”, i tak to nic nie pomogłoby mu w oczach Bilewicza. To, że zamachy z 11 września były Szaronowi na rękę, nie ulega wątpliwości dla nikogo, kto obserwował jego zachowania i działania przeciwko narodowi palestyńskiemu w ciągu pierwszych godzin i dni po tych zamachach. W takiej konstatacji nie ma ani krzty „spiskowej politologii”. Historia uczy, że władze nader często wykorzystują zagrożenia i akty terrorystyczne i że celowo nakręcają społeczną histerię z nimi związaną dla osiągnięcia celów politycznych nie mających nic wspólnego z ochroną ludności, ale np. dla uzyskania i utrzymania poparcia zastraszonego społeczeństwa.

Ciekawe, czy Bilewicz zarzuci szerzenie „spiskowych teorii” również innym pismom, z „Gazetą Wyborczą” włącznie, skoro w jednym z numerów „Wysokich Obcasów” (14 września 2002 r., dodatek do „GW”) zamieszczono wywiad z Susan Sonntag, w którym można było m.in. przeczytać, że zamachy z 11 września to była dla władz amerykańskich wielka gratka, a więc że obiektywnie były tym władzom na rękę. „Zareagowałam z taką ostrością, bo wzburzył mnie sposób, w jaki rząd prezentował to wydarzenie. Zobaczyłam, że wpadła im w ręce wielka gratka, że będą teraz mieli raison d’être, nową niekończącą się wojnę, jeszcze lepszą niż zimna wojna. Terroryści mogą być wszędzie, wszędzie można ich znaleźć. (...) W Stanach zapanowała teraz żelazna jednomyślność, która z każdym dniem się pogłębia. Ta niekończąca się wojna, która ma tu nikogo nie dotknąć, bez ofiar, o pomyślnych skutkach gospodarczych! I Stany Zjednoczone, które robią, co chcą, bo zawsze przecież będą wrogowie, zawsze będą terroryści, więc zawsze będzie wojna! (…) Ale ta wojna to sposób na panowanie nad światem, przyzwolenie na taką interwencję, jaka się Stanom spodoba. Żadne umowy międzynarodowe nie wchodzą w grę, bo mogą ograniczyć amerykańskie pole manewru”. Czyżby również „Gazeta Wyborcza” rozpowszechniała spiskowe teorie? Kiedy Bilewicz zaprotestuje?

O tym, że w armii izraelskiej zaleca się, aby w celu skutecznej walki z palestyńskim ruchem oporu studiować m.in. doświadczenia nabyte przez SS podczas tłumienia powstania w getcie warszawskim, doniósł izraelski „Maariw”. Jak widać, to znowu jedna z wielu spraw, o których w „Lewej Nodze” czy „Rewolucji” nie powinno się pisać, nawet w ślad za prasą izraelską. Dlaczego? To jasne – bo to kompromituje i demaskuje państwo izraelskie. Bilewicz posuwa się nawet do tego, że wybiela zbrodniarza wojennego Szarona i jego armię okupacyjną. Wbrew dobrze znanym i udokumentowanym faktom, które świadczą niezbicie, że armia izraelska była wspólnikiem masowego mordu popełnionego w Sabrze i Szatili na palestyńskiej ludności cywilnej, twierdzi, że Szaron „nie potrafił uchronić Palestyńczyków od zemsty ze strony falangistów” libańskich.

„Kolejną linią argumentacji obu pism jest rehabilitacja fundamentalizmu islamskiego”, twierdzi Bilewicz. W „Lewej Nodze” nie ma mowy o fundamentalizmie islamskim. W „Rewolucji” jest, i to obszernie, ale nie ma tam żadnej jego rehabilitacji. Numer otwiera stwierdzenie redakcji, że „radykalny islam polityczny, podobnie jak wszelki fundamentalizm religijny, jest jednym z najniebezpieczniejszych wrogów lewicy i ruchu robotniczego”. Opublikowane w tym numerze „Tezy o odrodzeniu radykalnego islamu politycznego” Gilberta Achcara wyrażają stanowisko redakcji, która podpisuje się pod nimi od A do Z. Artykuły umieszczone w części poświęconej radykalnemu islamizmowi wyjaśniają podłoże, na jakim rośnie społeczne poparcie dla tego rodzaju ruchów. Zamieszczona w obu pismach krytyka polityki Stanów Zjednoczonych i Izraela wskazuje, że podejmowane w jej ramach działania nie tylko nie doprowadzą do celu, jaki podobno mają osiągnąć, lecz nakręcą spiralę nienawiści. Być może również to nie podoba się Bilewiczowi, ponieważ obnaża zbrodniczą politykę obu rządów, skrywaną pod sloganem „walki z terroryzmem”, podczas gdy Bilewicz i jemu podobni robią wszystko, by wszelkimi sposobami usprawiedliwić tę politykę, nawet wbrew oczywistym faktom.

Bilewicza wyraźnie bardzo denerwuje to, że opublikowane w „Rewolucji” prace o radykalnym islamie politycznym nie mają nic wspólnego z rasistowskim dyskursem i z amerykańskim czy izraelskim chłamem propagandowym, pełną garścią czerpiącym ze średniowiecznej ideologii wypraw krzyżowych, którym od 11 września karmią nas media. Zarzut, że w artykułach o libańskim Hezbollahu nie wspomina się ani słowem o pewnych wymienionych przez Bilewicza działaniach tego ruchu, jest podwójnie bezzasadny. Po pierwsze, możemy przytoczyć prace i opinie poważnych specjalistów, którzy żadnych z tych akcji nie przypisują Hezbollahowi, bo uważają, że nie ma do tego podstaw. Po drugie, wbrew temu, co twierdzi Bilewicz, o niektórych z nich – np. o porwaniu samolotu TWA w 1985 r. czy o uprowadzeniach obywateli państw zachodnich – jest mowa w „Rewolucji” z zaznaczeniem, że przeprowadziły je bliżej niezidentyfikowane grupy występujące pod rozmaitymi nazwami. Propaganda proizraelska co rusz przypisuje Hezbollahowi pewne działania, których on nie prowadzi. Raz po raz wychodzi na jaw, że nie są one dziełem Hezbollahu. W przeciwieństwie do Bilewicza, pisząc o działalności czy to palestyńskiego, czy libańskiego ruchu oporu wobec okupantów izraelskich posługujemy się obiektywnymi źródłami i miarodajnymi ocenami niezależnych badaczy i obserwatorów, a nie materiałami pochodzącymi z wydziału propagandy armii izraelskiej czy aparatów państwowych i ideologicznych USA .

O tym, jak poczyna sobie Bilewicz i dlaczego poczyna sobie akurat tak, a nie inaczej, świadczy choćby taki fakt. Twierdzi on, że po niedawnym zamachu terrorystycznym w Kenii „nikt nie zaprzecza powiązaniom zamachowców palestyńskich z międzynarodówką terrorystów islamskich”, tj. z Al-Kaidą. Nikt? A może raczej: kto twierdzi, że istnieją takie powiązania i czyją propagandę w tej sprawie transmituje Bilewicz? Posłuchajmy, co w londyńskim „Independencie” pisze Robert Fisk, najwybitniejszy i cieszący się ogromnym autorytetem zachodnioeuropejski korespondent na Bliskim Wschodzie, z powodu swojej niezależności i uczciwości znienawidzony przez władze izraelskie: „[Z tego zamachu] wynikały dla Izraelczyków polityczne korzyści, z których zrobili użytek: można było obciążyć zań odpowiedzialnością Palestyńczyków, choć oni nie mieli nic wspólnego z samobójczym zamachem bombowym na Paradise Hotel. (...) W przyszłości każdą napaść izraelską na okupowanym Zachodnim Brzegu i w Gazie będzie można przedstawiać jako część polowania na ludzi Ben Ladena.”




Nie ulegniemy szantażowi tych, którzy jak Bilewicz twierdzą, że jeśli domagamy się poszanowania prawa narodu palestyńskiego do własnego kraju, w tym prawa wypędzonych Palestyńczyków do powrotu, to tym samym chcemy czy godzimy się, aby Izraelczycy stali się „ostatnim europejskim narodem uchodźców”. W przeciwieństwie do Bilewicza, który chce, abyśmy pogodzili się z wypędzeniem Palestyńczyków, sprzeciwiamy się wypędzeniom każdej zbiorowości czy społeczności.

Transmitowany przez Bilewicza dyskurs głoszący, że Izraelczycy są zmuszeni zgnoić Palestyńczyków, bo jeśli tego nie uczynią, będzie groziło im wypędzenie – nic takiego Izraelczykom nie grozi – to zasłona dymna, za którą kryje się dążenie przywódców izraelskich, aby doprowadzić do końca czystkę etniczną leżącą u podstaw państwa Izrael. Głośno i rozpaczliwie ostrzega przed tym Izraelczyk, prof. Ilan Pappe: „Wszyscy powinniśmy wziąć bardzo na serio groźbę powtórzenia czystki etnicznej z 1948 r. Wskazywanie – tak, jak ja to czynię – na bezpośredni, a nie pośredni związek między wojną z Irakiem a możliwością drugiej Nakby [palestyńskiej katastrofy narodowej] to nie uleganie paranoi. Weźcie to na serio – uwierzcie mi. Przywódcy izraelscy interpretują obecną sytuację w sposób, który prowadzi ich do takiego oto stawiania sprawy: «Mamy carte blanche od Amerykanów. Amerykanie nie tylko pozwolą nam oczyścić raz na zawsze Palestynę, ale stworzą nawet okazję do realizacji naszego planu. Świat nas potępi, ale to nie będzie trwało długo i w końcu o tym zapomni. To jest rzadka okazja, którą należy wykorzystać po to, aby «rozwiązać» problem.»”

My to ostrzeżenie Ilana Pappe traktujemy bardzo poważnie. Podobnie traktują je miliony ludzi na całym świecie. Dlatego 15 lutego br., podczas ogólnoświatowych demonstracji przeciwko planom wojennym imperializmu amerykańskiego wobec Iraku, demonstrowano również solidarność z narodem palestyńskim.

Zbigniew Marcin Kowalewski
Magdalena Ostrowska


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


29 kwietnia:

1945 - Karl Renner (SPÖ) został po raz drugi kanclerzem Austrii.

1970 - Wojna wietnamska: w celu tropienia partyzantów Viet Congu wojska USA i Wietnamu Płd. dokonują inwazji na sąsiednią Kambodżę.

1986 - W Hiszpanii powstała Zjednoczona Lewica (IU), będąca pierwotnie koalicją wyborczą zorganizowaną w 1986 r. na fali protestów przeciwko wejściu do NATO. Została utworzona przez PCE, grupy lewicowców, zielonych, lewicowych socjalistów i republikanów.

2004 - W Warszawie odbył się Antyszczyt Europejskiego Forum Ekonomicznego.

2006 - Zmarł John K. Galbraith, amerykański ekonomista, zwolennik keynesizmu i interwencjonizmu w gospodarce.

2006 - Prezydenci Kuby, Boliwii i Wenezueli podpisali w Hawanie porozumienie gospodarcze Boliwariańska Alternatywa dla Ameryki (ALBA).

2007 - W Zagrzebiu zmarł Ivica Račan, premier Chorwacji w latach 2000-2003, założyciel i lider Socjaldemokratycznej Partii Chorwacji.


?
Lewica.pl na Facebooku