Krakowski: Media a islam

[2005-04-24 01:23:34]

Tzw. Orient stał się przedmiotem analizy naukowej wraz z intensyfikacją kolonialnych podbojów w XIX w. Jak grzyby po deszczu pojawiały się wówczas dzieła sztuki, w których Wschód stanowił temat centralny. Wystarczy wspomnieć choćby „Aidę” Verdiego lub „Salambo” Flauberta; utwory łączące w sobie zafascynowanie, obawy i cały bagaż stereotypów na temat „egzotycznych” społeczeństw. Na uniwersytetach europejskich badano wówczas i analizowano kulturę, styl życia, język i całą przeszłość ludzi spoza Europy. Owo zainteresowanie trudno nazwać jednak czysto naukową analizą. Było ono w ogromnej mierze przesiąknięte przesądami typowymi dla epoki kolonialnej, a teorie, jakie produkowano w renomowanych instytucjach, służyć miały uzasadnieniu konkretnych działań politycznych. Wiedza przeplatała się w nich z grubymi nićmi szytymi generalizacjami, zaś fakty historyczne podawano w taki sposób, aby udowodnić założoną od początku tezę o wyższości zachodniej cywilizacji. Całość tak spreparowanej wiedzy, w postaci przeróżnych publikacji, przenikała do powszechnej świadomości społeczeństw europejskich, dla których autorytet nauki stanowił instancję potwierdzającą powszechne przypuszczenia o intrygującym, niemniej jednak barbarzyńskim charakterze wschodnich społeczeństw. Orientalizm wypełniał więc ważną funkcje preparowania narzędzi do intelektualnego podboju i oczernienia społeczeństw pozaeuropejskich, przez co stanowił dopełnienie podboju rzeczywistego.

W drugiej połowie XX w. zainteresowanie mediów islamem związane było przede wszystkim z powstaniem Izraela oraz z takimi wydarzeniami jak to, że państwa arabskie w latach siedemdziesiątych zdecydowały się na podniesienie cen ropy, w Iranie rewolucja Chomeiniego obaliła szacha oraz rozpoczęła swoją działalność Organizacji Wyzwolenia Palestyny pod przywództwem Arafata. Wszystkie te zdarzenia wywołały panikę na zachodzie, gdzie odczytano je jako wyzwanie rzucone zachodniej supremacji w regionie Bliskiego Wschodu. Zarówno w publikacjach dziennikarzy jak i w kulturze popularnej ideologicznie lansowano wygodny w danej chwili wizerunek Araba. I tak jak w filmie Rambo mógł on na chwilę okazać się nieco dzikim, ale jednak sojusznikiem, tak na ogół występował w roli pozbawionego historii barbarzyńcy.

Dzisiaj, jak sadzę, warto zastanowić się nad tym, czy rozwój środków masowego przekazu w ramach gospodarki wolnorynkowej przyczynił się do powielenia starych przesądów i uogólnień na temat regionów, w których dominującą religią jest islam, czy może, wręcz przeciwnie, media przysłużyły się poszerzeniu wiedzy na temat społeczeństw żyjących na Bliskim i Dalekim Wschodzie i tym samym obaleniu stereotypów. Z pytaniem tym zmagał się już ćwierć wieku temu palestyński intelektualista Edward Said, w swojej książce „Ujmując Islam” o znaczącym podtytule „Jak media i eksperci wpływają na nasz ogląd reszty świata”. Jego wnioski z obserwacji, głównie amerykańskich środków masowego przekazu, okazały się jednoznacznie krytyczne. Said koncentrował się przede wszystkim na okresie końca lat 70-tych, kiedy miały miejsce takie wydarzenia jak obalenie proamerykańskiego rządu szacha Pahlawiego w Iranie i okupacja amerykańskiej ambasady w Teheranie.

Zaobserwował on, że w komunikatach medialnych zaczęto wówczas stawiać znak równości pomiędzy islamem i terroryzmem, zaś ogromną, liczącą ponad 1 mld ludzi, rzeszę wyznawców tej religii traktowano jako jedną kolektywną osobę. W oczach dziennikarzy nie była to zresztą postać szczególnie zniuansowana. Reprezentowała zestaw takich cech jak chciwość, brak szacunku dla życia, chorobliwa nienawiść do wszystkiego co zachodnie, totalny mizoginizm, religijny fanatyzm oraz kulturalne zacofanie. Przyjmowanie i propagowanie stereotypów łączyło się na ogół z niebywałą ignorancją dziennikarzy w odniesieniu do kwestii związanych z islamem. Rzadko odczuwali oni potrzebę skonfrontowania swojej wiedzy z opiniami rdzennych mieszkańców państw arabskich. Jako przykład Said podaje relacjonowanie wydarzeń związanych z przetrzymywaniem zakładników w Teheranie. Spośród około 300 dziennikarzy, którzy się tam znaleźli ani jeden nie znał języka perskiego. Wizerunek Araba lub muzułmanina, jaki pojawiał się w komunikatach, łączony był przeważnie z jedną z dwóch klisz: albo potentata naftowego, który dysponuje możliwością odcięcia „nas” od strategicznego surowca, albo terrorysty. „Wymówcie słowo <>, a błyskawicznie stanie wam przed oczami postać w <>, czapce <> i z kałasznikowem”- pisze Said o rozpowszechnionym obrazie Palestyńczyka. Do powszechnej świadomości rzadko przedostawały się komunikaty przedstawiające nieco bardziej złożony rysopis. Często za to prezentowano świat islamu jako pogrążony w wiecznym dzieciństwie i zacofaniu, z którego nie jest w stanie wydobyć się o własnych siłach.

Od czasu, kiedy Said wydał swoją książkę, wizerunek islamu i Arabów uległ bez wątpienia dalszej demonizacji. Przyczyn gwałtownej wrogości względem tej religii można doszukiwać się w oswobodzonej z dwubiegunowego klinczu polityce Stanów Zjednoczonych, które niedługo po rozpadzie ZSRR, bo już w 1991 r., dokonały inwazji na Irak, oraz w działaniach państwa Izrael. Po rozpadzie Związku Radzieckiego dotychczasowe hamulce powstrzymujące przed stosowaniem militarnych akcji w regionie Bliskiego Wschodu przestały funkcjonować. Przy czym realizacja zamierzonych ekonomicznych i politycznych interesów wymagała odpowiedniego klimatu społecznego, który wytworzyć mogły właśnie media. Osiągnąć go można było poprzez jednoznaczne przeciwstawienie Zachodu islamowi, rzekomo napierającemu i zagrażającemu cywilizacji europejskiej i amerykańskiej. Stanowisko to wyraził w wywiadzie dla gazety „Fakt” Pierre Manent, który stwierdził, iż misją Zachodu „było zawsze krzewienie liberalnej demokracji i jej wartości. (…) jednak po 1989 r., „w świecie zmierzającym do demokracji i liberalizmu” pojawiła się nieprzewidziana przeszkoda w postaci islamu, określonego przez niego, jako „jedna z prowincjonalnych tożsamości” (Fakt – Europa (6)110/04)

Dla Manenta, jak również dla jego odpowiednika po drugiej stronie oceanu, Samuela Huntingtona, współczesną rzeczywistość charakteryzuje przede wszystkim konflikt pomiędzy liberalnym Zachodem a islamem. Do tego ostatniego zaliczają się według niego, w tym samym stopniu emigranci osiedleni w Paryżu czy na berlińskim Kreuzbergu, co ludzie zamieszkujący obszar rozciągający się od Maroka po Indonezję. Wyznawcy islamu, reprezentujący bardzo różnorodną mieszaninę kultur i systemów politycznych, stanowiący około jednej piątej ludzkości, postrzegani są w przeciętnym zachodnim dyskursie publicystycznym właśnie jako „prowincjonalna tożsamość”, która pokornie powinna usunąć się przed neolibarlaną modernizacją. Islam w przekazie medialnym często utożsamiony zostaje z całością sfery politycznej i kulturalnej Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Tworzy się w ten sposób wrażenie, jakby wśród mieszkańców tych regionów nie istniał żaden inny obszar działalności poza religijnym lub wszystkie inne były mu podporządkowane. Jakkolwiek islam odgrywa w tym regionie dużą rolę, to jest ona przecież inna w monarchicznej Arabii Saudyjskiej a inna w Syrii.

Co więcej, istnieje znacząca tendencja wśród dziennikarzy, jak również polityków - stanowisko takie zaprezentował m.in. Jan Rokita na zorganizowanej przez fundację Batorego konferencji dotyczącej terroryzmu - do tego, aby interpretować współczesną rzeczywistość państw arabskich poprzez wersety z Koranu, które powstały ponad tysiąc lat temu. W tym celu, używa się wyrwanych z kontekstu cytatów i na ich podstawie stara się udowodnić wręcz naturalną skłonność mieszkańców Bliskiego Wschodu do używania przemocy i okrucieństwa. Stawiana jest teza, że skoro w najważniejszym tekście islamu można znaleźć treści nawołujące do walki z niewiernymi i nietolerancji względem kobiet, to nie można oczekiwać, iż w społeczeństwach bliskowschodnich pojawi się wola do nieautorytarnych zmian. Sugeruje się, że w regionie tym od wieków nie nastąpiła żadna istotna ewolucja, a ludzie żyją tam niemal jak za czasów Mahometa. Zabieg taki ma na celu ukazanie społeczeństw zamieszkujących ten region jako pogrążonych w infantylizmie i niezdolnych do samodzielnego wypracowania jakiejkolwiek nierepresyjnej polityki. Taki punkt widzenia zaprezentował choćby amerykański politolog Walter Laqueur, który stwierdza: „Powtarza się bez końca, że większość muzułmanów pragnie żyć w pokoju, ale jest to tak samo prawdziwe, jak nieistotne dla oceny zagrożenia”. Tym samym, skoro ukazało się region Bliskiego Wschodu jako zarzewie większości konfliktów, zamieszkany przez skłóconych i dzikich mieszkańców, nietrudno już przejść do wyjaśniania zachodniej opinii publicznej, że zadaniem Zachodu jest eksport „naszych” wartości do tego regionu. Takiego traktowania unika w zasadzie jedynie Izrael, a przecież gdyby cała współczesną politykę tego państwa sprowadzać do cytatów ze Starego Testamentu, otrzymalibyśmy równie niestrawny, ahistoryczny zestaw klisz i esencjalistycznych sformułowań. Jednak to, co jest dopuszczalne względem państw arabskich, jest niedopuszczalne w stosunku do Izraela.

Po inwazji na Afganistan i Irak można odnotować wzrost liczby publikacji ostrzegających przed islamizacją Europy i zagrożeniem tożsamości europejskiej. Odpowiedzialnością za te niebezpieczeństwa obarczono zbyt liberalne prawo imigracyjne dopuszczające niekontrolowane osiedlanie się w Europie Zachodniej przybyszów głównie z Maghrebu i Turcji a także wysoki wskaźnik urodzeń wśród emigrantów. Zdaniem komentatorów pokroju amerykańskiego konserwatysty Daniela Pipesa, Europa stoi w obliczu katastrofy. Jak pisze Pipes „Europa – od wieków ostoja chrześcijaństwa – szybko poddaje się islamowi.(...) Chrześcijaństwo słabnie, a islam jest prężny, apodyktyczny i ambitny. Europejczycy się nie rozmnażają, stając się społeczeństwem coraz starszym, a młodsi muzułmanie mnożą się szybko” i dalej peroruje w podobnym języku biblijnej apokalipsy: „wydaje się możliwe, że kontynent europejski za kilka dziesięcioleci będzie w przeważającej mierze muzułmański.(...)Wielkie narodowe kultury – włoska, francuska, angielska i inne – najpewniej znikną: zastąpi je nowa, ponadnarodowa tożsamość muzułmańska”. Postawa Pipesa – przedstawionego przez tygodnik „Wprost” jako „dyrektor Middle East Forum, niezależnej instytucji naukowej doradzającej rządowi USA” - explicite pokazuje, jak przecinają się stosunki władzy i traktowanej instrumentalnie nauki z mediami. Tak zwane niezależne instytucje naukowe produkują specjalistów i ekspertów, którzy następnie zatrudniani są w rządowych agencjach a równocześnie dostarczają zgodny z obowiązującą polityką rządu materiał informacyjny do mediów. Przykład kierowanego przez Pipesa Forum nie jest jakimś ewenementem. Dziesiątki tego typu instytucji, mających swoje siedziby w Stanach Zjednoczonych – notabene sponsorowanych niejednokrotnie przez firmy naftowe - badają region Bliskiego Wschodu poczynając od kultury, poprzez układy polityczne, a kończąc na analizie geologicznej.

Said w swojej książce „Orientalizm” zwracał uwagę na totalną niesymetryczność studiów tego typu. Tak jak Bliski Wschód został przez Zachód metodycznie skatalogowany i poddany naukowej analizie, tak stosunkowo niewiele jest podobnych badań prowadzonych przez arabskich naukowców, które byłyby nakierowane na zdobycie wiedzy o Stanach Zjednoczonych. Jego zdaniem, wynika to z podwójnej dominacji tego państwa na świecie. Przede wszystkim, z dominacji politycznej, ekonomicznej i militarnej. Także jednak z narzucenia kulturowych wzorców, które przenikają do życia społecznego wywołując zarazem fascynację jak i opór. To przecież nie tylko hegemonia w postaci wojsk okupujących Irak i stacjonujących na wszystkich kontynentach, powoduje niechęć względem Ameryki, ale lansowany przez nią kapitalistyczny model kultury. O owocach tego typu hegemonii świadczy choćby podana niedawno w telewizji publicznej wiadomość, na temat panującej wśród młodych Chinek mody na wydłużanie nóg. Zapotrzebowanie na tego typu zabiegi pojawiło się wraz z napływem zachodniej kolorowej prasy kobiecej, w której lansowany jest wzorzec kobiety znacznie wyższej od przeciętnej Chinki. Młode dziewczyny, aby osiągnąć „idealne” kształty, inaczej niż ich babcie zmuszane do krępowania stóp, poddają się kosztownym, bolesnym i unieruchamiającym na wiele miesięcy zabiegom. Oczywiście, przykład ten nie ma służyć potwierdzeniu tezy, jakoby wszystko co pochodzi z Zachodu kończyło się jakąś forma opresji. Niemniej jednak modernizacja i demokratyzacja lansowana przez USA – de facto polegająca na chronieniu własnych interesów i tworzeniu posłusznych marionetkowych reżimów - wywołuje opory, do których przejawów należy między innymi radykalny islam.

Jak sądzę, sprzeciw i niechęć względem Zachodu, w tym przede wszystkim wzgledem Ameryki, pochodzi nie tylko stąd, że mieszkańcy państw zaliczanych do tzw. Trzeciego Świata stają się ofiarami zbrojnych napaści oraz ekonomicznego wyzysku, ale wynika także z doświadczania permanentnej pogardy i nienawiści, której przejawy docierają do nich w postaci komercyjnych filmów, czy niezliczonych publikacji będących emanacją czystej wody rasizmu. Przykład tego typu mądrości nad Wisłą dał znany tłumacz Robert Stiller twierdząc, że kultura arabska nie wniosła do światowego dziedzictwa nic poza „Księgą tysiąca i jednej nocy”, zaś „Reszta muzułmaństwa, szczególnie arabskiego, to bierna i obojętna masa, która potrafi się włączyć w akcje na zasadzie niszczącego motłochu, lecz z natury w nic się nie angażuje. Ryczą i mogą być niebezpieczni. Ale premedytacji mają w sobie tyle co powódź” (Wprost – 28.03 1998 r.). Z kolei dla dziennikarki tygodnika „Polityka” Anny Mariańskiej muzułmańscy goście kawiarni nie piją, lecz „chlipią” lub „siorbią” (Polityka 10.01.1998 r.). Zaś w tygodniku „Wprost” jeden z autorów pisząc o różnych odmianach islamu dzieli je na „krwawych siepaczy”, „dogmatycznych islamomarksistow”, „dewiantów”, oraz „muzułmańskich piratów”. (Wprost 04.11.2001 r.)

Tego typu określenia i sądy, jakie bez trudu można znaleźć w prasie, czy telewizji, nie są przejawem idiosynkratycznej niechęci poszczególnych publicystów względem ludzi wyznających islam lub mieszkających w obszarze, gdzie jest on religią dominującą. Mają one swoje źródło w bardzo konkretnych materialnych działaniach ekonomicznych i politycznych, a produkowane są przez środki masowego przekazu w interesie bardzo wąskiej klasy właścicieli kapitału lobby militarnego. Aby osiągnąć zamierzony cel, ich bardzo partykularny punkt widzenia przedstawiany jest jako sprawa powszechna. Pewne realnie istniejące wady islamu, który, jak każda religia, posiada ich całą masę, miesza się albo ze zwykłymi kłamstwami i przeinaczeniami, albo wyolbrzymia w sposób horrendalny, tworząc atmosferę permanentnego zagrożenia. Z drugiej strony, w imię własnych korzyści, takie wartości jak demokracja, czy prawa kobiet stosuje się instrumentalnie, jako narzędzie imperialnych podbojów. Kwestię ta ujął w „Ideologii niemieckiej” Karol Marks, pisząc o tym, że klasa rozporządzająca środkami produkcji materialnej, jednocześnie dysponuje środkami produkcji duchowej „tak iż na ogół klasie tej podlegają dzięki temu również i myśli tych, którym do duchowej produkcji brakuje środków. Myśli panujące są niczym innym jak tylko wyrazem panujących stosunków materialnych” (MED t.3 str.50).

Idąc tym tropem, przyczyn rozpowszechnienia teorii i poglądów wymierzonych przeciwko muzułmańskim społeczeństwom należy szukać właśnie w kapitalistycznym podziale świata na bogate centrum i eksploatowane peryferia. W zamożnych metropoliach tworzone są usprawiedliwienia dla militarnych i gospodarczych podbojów, na które odpowiedź stanowi wzrastająca popularność islamu. Osłabieniu jego fundamentalistycznego skrzydła z pewnością nie przysłuży się rozpleniona orientalistyczna ideologia, nie będąca niczym innym, aniżeli racjonalizacją nierównego podziału bogactwa w świecie i wynikającej z niego ekonomicznej i militarnej ekspansji.

Marek Krakowski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


26 kwietnia:

1871 - W Warszawie urodził się Feliks Perl, działacz socjalistyczny, poseł PPS, publicysta, 1915-1927 redaktor naczelny "Robotnika".

1920 - W Poznaniu od policyjnych kul zginęło 9 strajkujących kolejarzy, a 30 zostało rannych.

1937 - Wojna hiszpańska: zbombardowanie baskijskiego miasta Guernica przez niemiecki Legion Condor.

1942 - W kopalni Benxihu w okupowanej przez Japończyków Mandżurii doszło do największej w historii katastrofy górniczej, w której zginęło 1549 górników, a 246 zostało rannych.

1981 - W I turze wyborów prezydenckich we Francji socjalista François Mitterrand zdobył 26% głosów.

1990 - Kandydat w wyborach przezydenckich w Kolumbii z ramienia lewicowej koalicji M-19 Carlos Pizarro został zastrzelony przez prawicowego bojówkarza.

1993 - Na czele rządu Wysp Owczych (autonomicznego terytorium Danii) po raz pierwszy stanęła kobieta, socjaldemokratka Marita Petersen.

1994 - Zakończyły się pierwsze wielorasowe wybory parlamentarne w RPA, w których zwyciężył Afrykański Kongres Narodowy Nelsona Mandeli, uzyskując 62,65% głosów.

2009 - Lewicowy prezydent Ekwadoru Rafael Correa został wybrany na II kadencję.

2013 - 38 osób zginęło, a 3 zostały ranne w pożarze szpitala psychiatrycznego we wsi Ramienskij pod Moskwą.


?
Lewica.pl na Facebooku