Długonogi Pająk w służbie idei
2008-06-28 10:17:47
Sierociniec często pojawia się w wiekowych powieściach dla dorastających dziewcząt – czy raczej „dla młodych panienek”. Zwykle widzimy go tylko migawkowo – nie stanowi on środowiska tak wdzięcznego dla tego gatunku literackiego, jak szkoła z internatem czy okaleczona w jakiś sposób rodzina – bo pełna, znana, niezaginiona rodzina, w której nie szuka się zaginionych krewnych, nie czeka się z zapartym tchem na powrót ojca z wojny czy podróży ani nie umarła matka zostawiając bezradnego ojca z dziećmi na łasce losu i służących, również nie jest już tak efektownym tłem intrygi.

Pod tym względem nie wyróżnia się specjalnie „Tajemniczy opiekun” Jean Webster. Powieść amerykańskiej pisarki i działaczki społecznej, wydana po raz pierwszy w 1912 roku, była jednym z elementów prowadzonej przez nią kampanii promującej rodzicielstwo zastępcze i zmiany w instytucjach wychowawczych, niezależnie jednak od doraźnych celów stała się jedną z najbardziej znanych i lubianych do dziś powieści młodzieżowych. Być może dlatego, że wątek społeczny jest w niej nieprzegadany i pozbawiony nachalnego dydaktyzmu, może ze względu na wdzięk, ciepło i humor głównej bohaterki lub lekkość stylu autorki, „Tajemniczego opiekuna” czytują i czytywali nie tylko działacze społeczni/polityczni lub krytycy literaccy – co stało się losem wielu społecznie zaangażowanych dzieł.

Agata Abbot, siedemnastolatka, dowcipnym wypracowaniem i dobrymi wynikami w nauce zwraca uwagę jednego z dobrodziejów sierocińca, który postanawia sfinansować jej pobyt w college'u. Życzy sobie pozostać anonimowy, a w zamian pragnie jedynie otrzymywać listy ze szczegółowymi sprawozdaniami z życia Agaty – listy, na które nigdy nie odpowiada. Z tych listów składa się powieść. Agata pisze więc do człowieka, którego widziała z daleka raz w życiu, o którym wie jedynie, że jest „wysoki, bogaty i nie cierpi dziewcząt”. Nazywa go więc – zuchwale, zważywszy, że jest obiektem jego dobroczynności – Długonogim Pająkiem i – nieco bardziej przejmująco – Tatuńciem (tytuł oryginału to „Daddy-Long-Legs”).

Nie lubimy tajemniczego opiekuna, trzeba przyznać. Tak, Agata jest mu żywiołowo wdzięczna, choć on żadnej wdzięczności nie oczekuje. Agata deklaruje mu miłość z całego serca – bo, jak sama mówi, musi kogoś kochać a nie ma nikogo lepszego pod ręką. Niemniej jednak tajemniczy opiekun nas wkurza. Agata, gwałtem stawiając tamę własnemu uczuciowemu wygłodzeniu, ponawia niby to żartobliwe prośby: „Tatuńciu, niech twój sekretarz napisze chociaż, czy jesteś łysy”. Autorka jest zbyt mądra, żeby nie pozwolić swojej bohaterce co jakiś czas na krótkie wybuchy gniewnej frustracji wobec tej bezosobowości: nigdy mi nie odpowiadasz, nic cię nie obchodzę, nienawidzę cię. Wybuchy okupywane kajaniem się z racji własnej niegodności i roszczeniowego rozwydrzenia, mieszającym się z poczuciem, że „wielce upokarzające bowiem jest zostać wyrwaną ze zwykłych warunków i kierowaną przez arbitralną, nieubłaganą, niewyrozumiałą, wszechwładną, niewidzialną Opatrzność”. Cóż, my chętnie nagadalibyśmy ostrzej do słuchu oziębłemu filantropowi – jego postawa sprawia wrażenie rozmyślnie okrutnej i obojętnie wyniosłej. A może po prostu nie rozumie, że to ważne? Barwne i wesołe listy Agaty nie żebrzą otwarcie o litość. A i my bardzo chcemy wierzyć, że wystarczy trochę odmienić los, sypnąć groszem i już wszystko będzie dobrze. Trochę nam głupio, ale pragniemy widzieć Agatę Abbot taką, jak w listach: silną, niezależną i kpiącą, a zarazem pełną altruizmu i życzliwości, jak to dzisiaj by się powiedziało: „inteligentną emocjonalnie”. Chętnie damy wiarę, że brak domu można zaleczyć przyjazną atmosferą ekskluzywnego college'u tak samo łatwo, jak barchanowy mundurek z przytułku zmienić na różową jedwabną sukienkę.

Agata, łapczywie pochłaniając wiedzę i tworząc sobie namiastki ciepła rodzinnego, odkrywa uroki konsumpcyjnych przyjemności dostępnych jej koleżankom z klasy średniej i z wyższych sfer. „Trudno się oprzeć myśli, jak szary, bezbarwny żywot zmuszeni są pędzić biedni mężczyźni, dla których szyfon, koronki weneckie i ręczne hafty są jedynie pustymi dźwiękami. Kobieta natomiast, bez względu na to, czy poświęca się specjalnie dzieciom, mikrobom, poezji, kuchni, służącym, równoległobokom, ogrodnictwu, Platonowi czy brydżowi – zasadniczo i nade wszystko zajmuje się sukniami.” Cieszymy się razem z nią na lody śmietankowe i robienie ciągutek, kibicujemy jej, gdy kupując bibeloty przytulnie mości college'owy pokoik, który musi jej zastąpić dom, i uzupełnia sierocińcowe braki w wiedzy (nie słyszała o Michale Aniele, nie wie, że ludzie pochodzą od małpy, nigdzie nie podróżowała...). Pozornie też szybko radzi sobie z różnicami, które dzielą ją od innych dziewcząt – mimo początkowych trudności, wtapia się w środowisko i zyskuje akceptację, choć za cenę ukrycia piętna przeszłości. Ale pod tym przystosowaniem i radosnym zdobywaniem nowych doświadczeń ukrywa się gigantyczne poczucie niższości i osamotnienie Agaty, która nie zdradza tajemnicy swego pochodzenia nawet najbliższej przyjaciółce, Sallie. „Wie Pan, Drogi Pająku Długonogi, nie praca zaczyna mi się wydawać trudna w college'u. Raczej zabawa. Dziewięć razy na dziesięć nie rozumiem, o czym moje koleżanki rozmawiają. Ich żarty zdają się tyczyć jakiejś przeszłości, w której każda z nich, prócz mnie jednej, brała udział. Jestem obca w tym świecie i nie rozumiem jego języka. Bardzo upokarzające uczucie. W naszej szkole średniej dziewczęta stawały grupkami i przypatrywały mi się. Byłam jakaś dziwna, inna niż wszystkie, i każdy wiedział o tym. Czułam, że nazwa "Dom imienia Johna Griera" wypisana jest na moim czole. Czasem jakieś litościwe dusze zdobywały się na zbliżenie do mnie i zwrócenie z kilku uprzejmymi słowami. Nienawidziłam ich wszystkich, a najbardziej tych litościwych. Tutaj nikt nie wie, że wychowałam się w ochronce.” Z konieczności jedynym powiernikiem zarzucanym intymnymi zwierzeniami staje się anonimowy „Długonogi Pająk”. Ta mimikra najmocniej wypada pod koniec powieści – gdy Agata odrzuca oświadczyny człowieka, którego kocha, obawiając się ujawnić prawdę, aby „nie żałował” poślubienia „podrzutka”. Czyni tak, mimo że „Jerry jest, co prawda, socjalistą i poglądy jego nie są wcale konwencjonalne; może też nie robiłoby mu tak wielkiej, jak innym mężczyznom, różnicy wzięcie żony z proletariatu”. Oczywiście, powieści dla panienek mają swoje prawa i nie mogą kończyć się tak smutno... i „tajemniczy opiekun” okaże się prawdziwym opiekunem.

Koniec końców, wybaczamy tajemniczemu opiekunowi. Wchodzimy tu w ciche porozumienie z autorką, która zaskakującą woltą sprawia, że dla dobra Agaty nic innego nie możemy uczynić. Nie zdradzimy puenty, bo szkoda by jej było, choć Freud miałby pewnie trochę na temat tego zakończenia do powiedzenia... „Tajemniczy opiekun”, jak zresztą większość staroświeckich książek dla panienek, doskonale zdaje egzamin, jeśli chodzi o prawidła kompozycji. Trzyma w napięciu do samego końca, choć to niełatwe w przypadku powieści epistolarnej. A pytanie o wartość tego rodzaju literatury jest w przypadku tego dziełka trafne ze względu na jego autotematyzm. Celem nauki Agaty w college'u ma być „wykształcenie się na pisarkę”. Takie zadanie stawia przed nią jej dobroczyńca, i jest to zgodne z jej pragnieniami i uzdolnieniami. Agata – podobnie jak inna Amerykanka, Emily Dickinson – zdaje sobie sprawę, że nie osiągnie wszystkiego. Chce po prostu wykorzystać jak najlepiej dane sobie możliwości, z wdziękiem omijając w ten sposób rozmaite artystyczne rozdrapy i pytania o sens tworzenia. Jest w tym do bólu prawdziwa i szczera, i tu tkwi chyba mądrość „Tajemniczego opiekuna”. „Kształcenie się na pisarkę” to zresztą jeden z kilku wątków autobiograficznych autorki, która spędziła dwa lata w Vassar College w tym właśnie celu.

Agata dorabia się także poglądów politycznych – kolejny autobiograficzny element. Kształtuje je sobie na wzór ukochanego, który „jest socjalistą, ale, na szczęście, nie zapuszcza długich włosów i nie nosi czerwonych krawatów. Pani Pendleton nie może pojąć, skąd się u niego wzięły te dziwaczne poglądy. Cała rodzina jest już od szeregu pokoleń taka bogobojna! On natomiast wyrzuca pieniądze na najrozmaitsze cudaczne pomysły reform, zamiast wydawać je na rozsądne rzeczy, jak jachty, samochody i konie wyścigowe.” O tych pomysłach reform Jerry'ego nie dowiemy się jednak wiele. Bo Jerry w towarzystwie Agaty zajmuje się głównie niezbyt wywrotowym, ale jakże mile przyjmowanym, jej rozpieszczaniem przy pomocy wizyt w eleganckich teatrach i restauracjach, kwiatów i czekoladek. Niemniej „mądre książki” o których rozmawiają, precyzują światopogląd Agaty, tak, iż konstatuje ona, że „socjaliści to zupełnie coś innego, niż anarchiści; nie trudnią się wysadzaniem ludzi w powietrze.”

Ale nie zżymajmy się, że ów salonowy socjalizm Agaty to tylko kolejna barwa ochronna, że głupia gąska naśladuje imponującego jej burżuja, bawiącego się w radykalizm, że „bycie socjalistką” jest dla niej takim samym elementem upragnionego awansu społecznego, jak wykształcenie i dobra konsumpcyjne. Jak sama twierdzi – socjalistką jest z urodzenia, jako „dziecko proletariatu”.
Socjalizm odpowiada zapewne także – choć Agata tego nie pisze – na jakieś tęsknoty za głębokim poczuciem równości i braterstwa, za jakąś zastępującą rodzinę wspólnotą spiskowców. Wyczuwamy, że to czeka Agatę, a nawet jeśli nie uprawia działalności politycznej jako studentka, to z pewnością zacznie zaraz po wyfrunięciu z college'owego gniazdka. Z pewnością ma na to sporą ochotę. Wymknąć się (po cichu, żeby nie narazić się rektorowi...) na jakiś wiec, może na spotkanie partyjne, złożyć przysięgę na wolność ludów, poczuć się częścią wielkiej rodziny ludzkiej – tego Agacie brakuje. Zresztą nie będziemy się upierać, że w murach jej college'u miałaby zostać zawiązana kolejna międzynarodówka, a na farmie w Wierzbinkach, gdzie Agata i „panicz Jerry” spędzają wakacje – pierwsza samowystarczalna komuna dzieci-kwiatów. Delikatnie podane, ale zjadliwe diagnozy społeczne przeplatają się w listach Agaty z relacjami z nauki i przyjemności, tak, że można je przegapić, a można przełknąć gładko – powieść nie zmienia się pod ich ciężarem w zideologizowany zakalec. Ona sama tak charakteryzuje swój światopogląd:
„Jestem fabianką. To znaczy taką socjalistką, która zgadza się czekać. Nasza partia nie życzy sobie wybuchu rewolucji już jutro; to byłoby zanadto wstrząsające. Chcemy, żeby rewolucja przyszła bardzo powoli, stopniowo, w odległej przyszłości, kiedy będziemy już przygotowani i zdolni do wytrzymania wstrząsów. Tymczasem zaś musimy przygotować się, przeprowadzając reformy w dziedzinie przemysłu, wychowania i urządzania przytułków dla sierot.”

Kontynuacja „Tajemniczego opiekuna” nosi tytuł „Kochany wrogu”. Przyjaciółka Agaty, Sallie, po ukończeniu studiów staje na czele sierocińca, w którym wychowała się Agata, w celu wdrożenia w nim reform i przekształcenia go we wzorcową placówkę – napisanie lekkiej i zabawnej powieści na ten temat, choć trudne, okazało się możliwe. O dziwo, i tę lekturę lubią do dziś nastolatki...Cóż, pochodzi z czasów, kiedy pisanie powieści wymagało zwartej fabuły, żywego języka i osadzenia w konkretach, nie zaś rozlazłych i pełnych przypisów dywagacji na te same w gruncie rzeczy tematy, choć – nie wiedzieć czemu – to owe mętne i porozklejane popłuczyny po powieściach chętniej zalicza się do wielkiej literatury (zwłaszcza jeśli jeszcze mają jakieś niezmiernie rewolucyjne przesłanie) niż staroświeckie romanse dla nastolatek.

poprzedninastępny komentarze