Ulice, nowa Agora "oburzonych"
2011-08-05 09:24:30
W Hiszpanii setki tysięcy „oburzonych” młodych ludzi wychodzi na ulice, aby żądać równych szans, szans na jakiekolwiek mieszkanie, pracę, godność. Nikt za tym nie stoi. Żadna siła polityczna, choć wiele partii próbuje, nie potrafi tego wybuchu niezadowolenia i protestu skapitalizować, skanalizować, oprawić w ramki i wystawić na swoje listy wyborcze w zbliżających się wyborach do parlamentu. Ruchem kierują jego uczestnicy. Decyzje podejmuje się na ulicznych zgromadzeniach. Kiedy policja likwiduje na madryckim placu Puerta del Sol punkt informacyjny ruchu, nie wiadomo skąd nagle na ulicy pojawia się dziesięć tysięcy „oburzonych”, by protestować, skandować, śpiewać i przemawiać. Hiszpania jest jednym z najbardziej policyjnych krajów UE. Policja od czasów faszystowskiej dyktatury generała Franco, nigdy nie była defaszyzowana. Istnienie ETA stało się dobrym pretekstem do oskarżania o terroryzm każdego, kto się wychyli. Jednak ruch „oburzonych” nie ma kierownictwa, które by można wsadzić i o coś oskarżyć. To żywioł, wobec którego represyjne państwo jest bezradne. Bo na ulice wychodzi stracone pokolenie, które wie, że „w swoim pieprzonym życiu, nigdy nie będzie miało cholernego mieszkania”, jak głoszą napisy trzymane przez tysiące młodych ludzi cierpliwie wysiadujących wzdłuż eleganckiego bulwaru Ramblas w Barcelonie. Przy dwudziesto procentowym bezrobociu, jeszcze wyższym wśród młodych, zawsze jest dość ludzi, którzy nie mają nic innego do roboty jak walczyć z systemem, który wyklucza coraz większą część społeczeństwa, aby ci na górze mieli jak w raju. Na ulicach odbywają się nie tylko protesty, ale i komunikacja społeczna. Zamiast siedzieć przed telewizorami i łykać korporacyjny kit młodzież potrafi na jakimś placu w centrum Madrytu godzinami słuchać opowieści, o tym jak beznadziejnie żyje się w zapadłej dziurze kilkaset kilometrów od stolicy. Niczym Ghandi „oburzeni” wędrują po kraju i wymieniają prawdziwe informacje o tym jak się żyje, o niesprawiedliwościach, śmieciowych umowach, wyzysku, korupcji.
Politycy skupionej wokół Hiszpańskiej Partii Komunistycznej Izquierda Unida (Zjednoczona Lewica) zapraszają „oburzonych” na swe listy wyborcze argumentując, że te postulaty i ten ruch powinien mieć swoją reprezentację Kortezach. Na zdrowy rozum wydaje się, że mają rację. Cóż może wyniknąć z ciągłego wiecowania i manifestowania, jeżeli nie przełoży się to na wynik wybiorczy, wpływ na decyzje, ustawy, budżet? Nawet ETA wyrzekła się przemocy, by próbować walczyć o niepodległość Kraju Basków na drodze parlamentarnej. A „oburzeni”? Oni nie wierzą w ten system. I to mimo wszystko może okazać się większą wartością niż kilka mandatów w Parlamencie i kolejne rozczarowanie. Siłą „oburzonych” jest ich gniew i całkowita odporność na propagandę przy pomocy, której establishment utrzymuje zwykle społeczeństwa w posłuszeństwie, mimo iż władza służy mniejszości przeciwko interesom większości, bo większość zawsze przegrywa wybory. Im dłużej trwa wrzenie nie kontrolowane przez partie walczące o zwiększenie swego udziału w niesprawiedliwym z zasady systemie demokracji burżuazyjnej i wolnego (korporacyjnego) rynku, tym większa szansa na zakwestionowanie tego systemu. W tym kontekście, „oburzonym” nawet komuniści, którzy wpasowali się w ten zgniły system wydają się za mało radykalni, a więc po prostu niewiarygodni. Ku narastającemu przerażeniu elit „oburzeni” nie wybijają szyb, tylko debatują. Agorą, ośrodkiem krystalizacji jakiejś części hiszpańskiej opinii publicznej nie jest już telewizja i parlament, tylko ulica. Policja potrafi kontrolować ruch tłumu, który urządza zadymy. Temu służą najbardziej wyrafinowane technologie, monitoring, prowokacje. Nie sposób jednak kontrolować odbywającej się na ulicach wymiany myśli.
Prędzej czy później hiszpański ruch „oburzonych” będzie musiał przybrać jakieś bardziej zorganizowane formy, struktury. Ale im dłużej trwa obecny stan pełnej demokracji bezpośredniej, tym trwalszy będzie efekt w postaci demokratycznych nawyków, braku podatności na manipulacje, zdolność kontroli i wymiany przedstawicieli, gdy tylko skrewią.
Tęsknota za prawdziwą, ludową demokracją kazała grupie gdańskich anarchistów powołać lokatorski ruch „Nic o nas bez nas”, który z powodzeniem wyprowadza na ulice setki oburzonych drastyczną podwyżką czynszów, pakowaniem ludzi biednych do kontenerów, lokatorów w ramach tzw. ”marszów pustych garnków”. Strajki generalne, greckie zadymy, blokady eksmisji od Polski po Hiszpanię i coraz częstsze uliczne debaty obywatelskie to znak dojrzewania ruchu oporu wobec oficjalnych kłamstw, które za pomocą korporacyjnych mediów usiłują przekonać pokrzywdzoną większość, że uprzywilejowana mniejszość zagarnia owoce ich pracy w imię racjonalnego, rynkowego efektywnego systemu ekonomicznego, dla którego nie ma i nie może być żadnej alternatywy.
27 sierpnia spotkamy się znowu w Gdańsku na kolejnym Marszu Pustych Garnków. Spotkamy się i będziemy maszerować i rozmawiać w gronie ludzi, którzy nie wierzą już w telewizyjne i gazetowe kłamstwa. A z chwilą, kiedy przestali wierzyć zaczęła się ich wolność, wolność, która szerzyć się będzie jak pożar prerii, aż do wyzwolenia, aż do przemiany społecznej.

poprzedninastępny komentarze