Społeczeństwo głuchoniemych
2011-08-18 08:01:57


Eugene Victor Debs, jeden z założycieli amerykańskiego ruchu związkowego z początków XX wieku zawdzięczał swoje drugie imię czczonemu w jego rodzinie Wiktorowi Hugo. Związkowcy, socjaliści, wizjonerzy, zmieniacze świata, którzy nieśli ze sobą postęp społeczny byli najczęściej wyrosłymi z prostego ludu samoukami i intelektualistami. Mimo ogłupiającej, bydlęcej pracy podejmowanej zwykle przed osiągnięciem pełnoletności, a nierzadko w dzieciństwie, znajdowali siłę i czas by czytać książki. Gwałtowne i łapczywe zetknięcie się z dorobkiem najwybitniejszych umysłów sprawiało, że w czasach niewyobrażalnego zniewolenia, ludzie skazani na niewolę potrafili poszerzyć swoje horyzonty i żyć życiem ludzi wolnych. Bici, zamykani do więzień, zwalniani z pracy, to oni wytyczali nowe horyzonty naszej cywilizacji.
Kiedy chodziłem do liceum, w latach 70-tych XX wieku, w każdym robotniczym domu były półki z książkami. Ukazanie się nowej pozycji na rynku wydawniczym było powodem ożywionych dyskusji wśród uczniów. Ich kupowanie było powszechnym zwyczajem, a były takie, na które mimo olbrzymich w porównaniu z dzisiejszym czasem nakładów, trzeba było „polować”. Młodzi ludzie szpanowali raczej znajomością prozy Cortazara czy Gombrowicza, niż materialnymi sukcesami rodziców. Popisywanie się zamożnością spotykało się raczej z drwiną niż podziwem, bo wśród materialnej mizerii PRL-u kwitło bogactwo duchowe i intelektualne. Dorastając niczym koklusz czy świnkę przeżywaliśmy kolejno romantyzm, pozytywizm, młodopolskie uniesienia i egzystencjalne rozdrapy. Ludzie komunikując się nawiązywali kontakt za pomocą cytatów literackich, tak jak dzisiaj cytują debilne powiedzonka z reklam telewizyjnych. Naszym kodem kulturowym była literatura, a nie techniki sprzedaży.
Dziś osoba, która nie ma w domu telewizora (a są na szczęście jeszcze takie osoby) ma kłopot z nawiązaniem komunikacji z bliźnimi. Po rozstrzygnięciu dylematu nakreślonego przez bożyszcze mojej młodości Erich Fromma „mieć czy być” na korzyść „mieć”, społeczeństwo skupiło się na gromadzeniu rzeczy, tak jak kiedyś gromadziło myśli i przeżycia. Przy czym duża część społeczeństwa musiała z konieczności skupić się na materialnej sferze życia, gdyż ma kłopoty z zaspokojeniem podstawowych potrzeb życiowych, podczas gdy mniejszość koncentruje się na gromadzeniu nadmiaru dóbr, próbując nimi zapełnić coraz większą pustkę duchową i intelektualną.
Dziś, kiedy powoli wracamy do stosunków pracy i płacy z przełomu wieku XIX i XX, szansa, że społeczeństwo postawi skuteczny opór jest mniejsza, bo nie istnieje świat myśli, który umożliwiałby intelektualny opór wobec władzy bogatych nad biednymi, dyktatu korporacji nad demokracją. W społeczeństwie telewidzów mamy do czynienia z coraz bardziej absolutną kontrolą umysłów. Katastrofalne dane dotyczące czytelnictwa wyjaśniają aż nadto dlaczego Polacy, którzy byli kiedyś narodem buntowników stali się społeczeństwem konformistycznym i posłusznym, prezentującym nawet w badaniach socjologicznych zadowolenie z życia, które w świetle coraz bardziej alarmujących raportów z badań GUS i EUROSTATU i poszerzaniu się sfery ubóstwa, jest coraz bardziej gówno warte.
Najważniejszą, trwałą formą wykluczenia społecznego, jakie nastąpiło w wyniku zmiany ustroju, jest wykluczenie kulturowe. Trudno sobie dziś wyobrazić, że kiedyś jednym z ważnych powodów zamieszek i rozruchów było przedstawienie teatralne, na które „waliło” całe miasto. Trudno wyobrazić sobie kolejki po bilety do teatru, bo dziś ich repertuar jest raczej wodewilowy, a teatr i opera stały się miejscami, w których nowobogaccy porównują ubrania. Żeby określić, co z życiem kulturalnym i duchowym społeczeństwa robi telewizja publiczna zarządzana jak kiosk z kapuchą, wystarczy przypomnieć, że transmisję z konkursu szopenowskiego zepchnięto do niszowego kanału Kultura o żałośnie niskiej oglądalności.
Niemiecki okupant robił wszystko, żeby zniszczyć duchowe i umysłowe podstawy narodu polskiego. Sprowadzić Polaków do roli bezmyślnej, zbydlęconej siły roboczej. Społeczeństwo polskie stawiło jednak skuteczny opór. Życie kulturalne, tajne komplety, wszystko to kwitło w podziemiu, mimo że zagrożone karą śmierci. Polska kultura przetrwała nawet stalinowską indoktrynację, aby po 1956 roku wybuchnąć wspaniałą literaturą, filmem, plakatem, teatrem. Nauczeni czytać, pisać, chodzić do teatru i myśleć Polacy buntowali się przeciw cenzurze i uciskowi politycznemu Moskwy. W końcu zwyciężyliśmy, aby ponieść ostateczną klęskę. Książek, których już nikt nie czyta, nie trzeba cenzurować. Władza kapitału nad ogłupiałym i ogłupianym społeczeństwem jest niemal absolutna. Więzi społeczne usychają wraz z utratą tego najważniejszego wspólnego kulturowego kontekstu. Coraz mniej liczni inteligenci nie są rozumiani, bo odwołują się do myśli i lektur, mówią skrótami, których większość już nie rozumie. W nudnych debatach telewizyjnych dziennikarze i politycy operują miałkimi faktami, nie osadzonymi w żadnym spójnym systemie wartości czy przemyśleń. Dyskusje te niczego nie wyjaśniają, bo rozmawiający odznaczają się wyjątkowo niską wiedzą i kulturą, które zastępują agresją i pozerstwem. Wyższe uczelnie wypuszczają na świat całe pokolenia chamów i prostaków, których motywacja jest wyłącznie ekonomiczna, a wiedza specjalistyczna i oderwana od najistotniejszych potrzeb istoty ludzkiej. Wiedza stała się towarem, który się nabywa po to, by móc nabywać więcej towarów, najchętniej luksusowych. Jak wieszczo pisał Jose Ortega i Gasset „…umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym”. Człowiek masowy ery postindustrialnej jest skazany na niewolę, bo o wolności, prawdziwej wolności o jakiej pisze Erich Fromm, można się dowiedzieć tylko z książek. Bez nich jesteśmy głuchoniemi i bezwolni.




poprzedninastępny komentarze