Raport na temat depenalizacji posiadania niewielkiej ilości narkotyków I
2009-08-11 15:14:48
Wprowadzona w 2000 roku, przez rząd Jerzego Buzka nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii sprawiła, że w Polsce obowiązuje jedna z bardziej represyjnych a jednocześnie nieskutecznych regulacji dotyczących posiadania przez obywateli substancji psychotropowych lub odurzających. Art. 62. 1. tej ustawy stanowi - Kto, wbrew przepisom ustawy, posiada środki odurzające lub substancje psychotropowe, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Ten krótki i niewinnie brzmiący zapis, wyrządził niepowetowane szkody sprawie skutecznej walki z mafią narkotykową, ale stał się również powodem cierpień tysięcy rodzin, zniweczenia niezliczonej ilości karier i osiągnięć ludzi którzy pomijając konflikt z regulacją ustawy antynarkotykowej, nigdy nie weszli w żaden inny zatarg z prawem. Ponad połowa wykrytych w 2007 roku przestępstw narkotykowych dotyczyła posiadaczy narkotyków. Jedynie mały ułamek wykrytych przestępstw dotyczy wprowadzania narkotyków do obrotu, ich wyrobu czy przemytu. Warto zauważyć, że liczba wykrytych przypadków posiadania narkotyków systematycznie rosła od czasu zaostrzenia ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w roku 2000. Co ciekawe, wykrywalność z pozostałych kategorii przestępstw narkotykowych, zmieniła się od roku 2000 w stopniu bardzo znikomym. Wniosek nasuwa się sam – Po zaostrzeniu prawa antynarkotykowego, fundamenty ogromnego przestępczego biznesu narkotykowego nie zostały nawet draśnięte. Państwo odnotowało natomiast zauważalne sukcesy w walce z użytkownikami substancji odurzających. Odniesiono połowiczne zwycięstwo psychologiczne w wojnie z osobami które decydują się na rekreacyjne użytkowanie mniej lub bardziej szkodliwych dla zdrowia substancji, eksperymentują z zakazanym owocem, ulegają pokusie pod presją zawodową lub osobistą, czy wchodzą w świat używek z powodów kulturowych albo towarzyskich. Kiedy następnym razem miniemy w parku grupę maturzystów, przypomnijmy sobie statystyki. Według jednej z wielu dostępnych statystyk, 38% takiej grupy młodych ludzi to osoby mające za sobą doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi. Według innego badania co jedenasty człowiek mijany na ulicy podczas niedzielnego spaceru pali marihuanę mniej lub bardziej regularnie. Powszechną praktyką w Polsce jest orzekanie wobec takich osób kar pozbawienia wolności w zawieszeniu, jak również niekiedy bezwzględnych kar pozbawienia wolności. Tylko w 2007 roku, przeszło 30 tysięcy obywateli i obywatelek zostało poddanych represjom karnym za posiadanie niewielkiej ilości substancji psychoaktywnych. Użytkownicy narkotyków to bardzo eklektyczna grupa społeczna i co nie dziwi – bardzo skryta. Jedno jest pewne – mieszczą się w niej praktycznie wszystkie grupy społeczne, grupy zawodowe , wszelkie grupy wiekowe, klasy społeczne, niezależnie od miejsca zamieszkania, wykształcenia, religii, poglądów, wychowania czy stanu materialnego. Jak już wspomniano różne są też powody sięgania po substancje odurzające, różna częstotliwość zażywania, od jedno lub kilkurazowych eksperymentów, poprzez użytkowanie rekreacyjne, aż po większe lub mniejsze uzależnienie. Szeroko rozumiani użytkownicy narkotyków istnieją w każdym środowisko i jest ich wielu. W 2006 roku, 9 na 100 osób w przedziale wiekowym 16-24 używało w ciągu ostatniego roku nielegalnych substancji odurzających. 3 na 100 osób w przedziale wiekowym 25-34, oraz 2 osoby na 100 w przedziale 35-44 miały do czynienia z takimi substancjami (dane Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii). Wydaje się prawdopodobnym (biorąc pod uwagę źródło), że te dane są poważnie zaniżone. Idąc z duchem ustawy, należałoby uznać, że niemal 10% młodych osób w naszym kraju, powinno się przymusowo resocjalizować, a w razie kolejnych wpadek, uznać za recydywistów i pomijając etap resocjalizacji, przystąpić z od razu do represyjnego pozbawienia wolności. Warto dodać, że represyjne karanie nie wywołało zauważalnych skutków w postaci zmniejszenia liczby użytkowników nielegalnych substancji. Na tle przedstawionych powyżej wyników badań społecznych, statystyki wykrywalności posiadania narkotyków, prowadzą do oczywistych wniosków – wykrywalność jest śmiesznie niska.

Oddzielna kategoria użytkowników to osoby ciężko uzależnione. Te osoby są też najbardziej narażone na represje ze strony państwa, gdyż są zazwyczaj znane policji ze względu na częstotliwość użytkowania i przynależność do zamkniętego środowiska. To łatwy cel dla chcących poprawić statystki wykrywalności służb policyjnych. Ich przestępstwa mają często znamiona recydywy, i to te osoby najczęściej skazywane są na bezwzględne ograniczenie wolności, co w sytuacji braku spójnego systemu leczenia z narkomani jedynie pogrąża je w problemie nałogu. To główny argument za depenalizacją posiadania również małych ilości groźniejszych dla zdrowia substancji, o czym więcej w dalszej części. Zwracam uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię związaną z narkomanami (terminu używam w odniesieniu do użytkowników realnie uzależnionych od najgroźniejszych substancji, a w szczególności od heroiny). Nałóg w tej postaci, wpływa na wszelkie aspekty życia narkomana. W miażdżącej ilości przypadków staje się on wykluczonym ze społeczeństwa. Bez skutecznego państwowego systemu wsparcia, bez możliwości utrzymania stałej pracy, a nawet wykonywania codziennych czynności, uzależniony staje się wykluczonym najniższej kategorii, a do tego w świetle prawa – przestępcą. Osoby z kręgu wykluczonych z przyczyn ekonomicznych, są bardziej narażone na groźbę eksperymentów z substancjami psychoaktywnymi. Przeraża fakt, że niektóre najbardziej toksyczne odmiany heroiny na polskim rynku, znajdują się na dole tabelki cenowej, a więc stają się narkotykiem ubogich (np. otoczony złą sławą „kompot”), ci zaś są idealnym celem dla organów ścigania, gdyż są zazwyczaj ograniczeni do bytności w określonym środowisku. Z kolei wśród młodych pracowników fizycznych popularność zdobywają używki w rodzaju amfetaminy, które na krótki czas zwiększają wydajność fizyczną i umysłową, kosztem zniszczeń w organizmie. Potrzeba bycia wydajnym, duża konkurencja w zakładach pracy, presja nadgodzin i dodatkowego zarobku, powodują, że narkotyki stają się po prostu kolejnym narzędziem pracy. Z jednej strony jesteśmy świadkami ogromnej presji na wydajność, z drugiej, państwo nie zamierza efektywnie walczyć z chorobą narkomanii, za to, z chęcią wykorzystuje artykuł 62.1. Duży procent karanych, to osoby w młodym wieku. Organy ścigania zwracają szczególną uwagę na określone stroje, zachowania, narkotyki są przecież elementem subkultury(tyczy się to głównie marihuany). Osoba nastoletnia ma wielokrotnie większą szansę na bycie poddaną wyrywkowej rewizji, a tę szansę dodatkowo zwiększa określony strój, jak również pochodzenie społeczne. Nie da się nie zauważyć elementów klasowych w tej wojnie z użytkownikami narkotyków. Nie da się ukryć, że na największe ryzyko kary i represji, są w obecnym stanie rzeczy narażeni wykluczeni.

W ostatnich tygodniach, za sprawą ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy rozgorzała na nowo dyskusja o ustawie antynarkotykowej, represyjnym artykule 62 i możliwości liberalizacji jego treści. Hucznie zapowiadany projekt, z prawdziwą liberalizacją prawa miał niewiele wspólnego. Propozycja ministra Czumy sprowadzała się do nagradzania użytkowników gotowych donosić na tzw. dealerów w zamian za umorzenie ich sprawy. Pomijając kwestie moralne związane z propagowaniem w społeczeństwie postaw donosicielskich, ten projekt oznacza po prostu dalszą radykalizację obecnych rozwiązań. Zwiększałby władzę prokuratorów do decydowania o losie podejrzanych w sposób arbitralny i poza wszelką kontrolą, niósłby za sobą również ryzyko zwiększonych represji wobec podejrzanych nie godzących się na taką formę współpracy. Przede wszystkim jednak nie naruszałby ów projekt represyjnego charakteru obecnej ustawy, która nadal pozwalałaby na karanie zwykłych użytkowników zakazanych substancji. Propozycje ministra Czumy należy zatem uznać za mało wartościowe.

Z drugiej strony da się zauważyć w ostatnim czasie ruch po lewej stronie, która w swych propozycjach w mniejszym lub większym stopniu pokrywa się z tezami tego tekstu i poglądami jego autora. Poseł Marek Balicki, konsekwentnie od lat walczy o zmianę prawa. W omawianej kwestii, jest to najbardziej kompetentna osoba z obozu progresywnego, który nie ogranicza się jedynie do lewicy. Słyszy się o poparciu dla sprawy pojedynczych posłów z ław Platformy Obywatelskiej. Zwolennikiem liberalnego prawa jest poseł Janusz Palikot. Sprzeczne sygnały dochodzą z klubu Lewicy, którego liderzy być może nie w pełni jeszcze rozumieją polityczny potencjał postulatów liberalizacyjnych. Krytyka Polityczna inicjuje od kilku miesięcy dyskusję na temat narkotyków, postulując jednocześnie liberalizację obowiązującego prawa. Z toczonych debat można wyciągnąć ważny wniosek dla zwolenników prawdziwych zmian. Przytoczone wcześniej argumenty nie wystarczą. Aksjologiczna słuszność postulatów progresywistów nie rozbije konserwatywnego muru otaczającego tę sprawę. Zanim progresywne siły będą mogły ogłosić swój sukces, niezbędne będzie zburzenie całego systemu teoretycznego na którym oparta jest idea wojny z użytkownikami narkotyków. Tylko obalenie argumentów drugiej strony jeden po drugim, wskazanie na ich nieskuteczność i nieżyciowość, wsteczność i antydemokratyczny charakter, pozwolą wygrać bitwę o zmianę status quo. Taka strategia musi być dodatkowo wsparta wyższymi uzasadnieniami natury humanistycznej i dopiero taki zestaw argumentów może wywołać zmianę rzeczywistości. Nasuwa się pytanie, jak lewica, posiadająca skromną reprezentacje w Sejmie RP, ma zwyciężyć w tej bitwie? Strategię po części zarysowałem kilka zdań wcześniej. Postulaty liberalizacji prawa narkotykowego, prezentują w swojej obronie całe multum mocnych argumentów, które wynoszą sprawę poza tradycyjny spór na linii lewica-prawica. Argumenty za liberalizacją znajdują oparcie w solidnych faktach, umacnia je autorytet eksperckich organizacji międzynarodowych i legislacja większości najbardziej demokratycznych państw świata. Istnieje więc szansa na wyprowadzenie tej kwestii poza tradycyjne ramy sporu lewica-prawica, konserwatyzm-liberalizm i postawienie zwolenników status quo przed faktem dokonanym. Przykład kary śmierci na kontynencie pokazuje, że taka operacja jest w pełni wykonalna. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu przeciwnicy kary śmierci zasilali w większości obóz lewicowo-liberalny. Na przestrzeni lat, dyskurs o karze śmierci został na tyle mocno zdominowany przez argumenty sił progresywnych, że mainstreamowa polityczna prawica sukcesywnie rezygnowała z obrony tego odwiecznego prawa i dziś sprawa znajduje się poza ramami demokratycznej debaty. Co ciekawe, w większości społeczeństw kara śmierci nadal cieszy się poparciem większości. Mimo to, dyskusję o jej ewentualnym przywróceniu otacza tabu. Chociaż w Polsce zwolenników liberalizacji prawa antynarkotykowego jest na dzień dzisiejszy mniej niż przeciwników (59% popiera obecne prawo, z tym, że w najmłodszej grupie wiekowej sprawa ma się na odwrót), to nie należy z tego powodu popadać w rezygnacje czy kwestionować opłacalność walki o zmiany. Powodem takich a nie innych wyników jest ton dotychczasowej debaty, a raczej brak większej, poważniejszej, merytorycznej dyskusji w temacie. Słowo „narkotyk” jest nacechowane wyjątkowo pejoratywnie. Bardzo silnie zakorzenione mity i kłamstwa spaczyły prawdziwy obraz sytuacji a konsekwencje tego odbiły się na samych użytkownikach. W opinii społecznej silne jest wciąż przekonanie o nieuchronności etapowego przejścia od najsłabszych używek jak marihuana do zabójczych pokroju heroiny (teoria tzw. eskalacji). Użytkownik zakazanych substancji kojarzy się wciąż z rezydentem dworca, nakłuwającym się igłami, bezwolnym i potencjalnie niebezpiecznym. Co ciekawe tego typu użytkownicy to zdecydowana mniejszość społeczności amatorów używek, jeżeli w ogóle można mówić o społeczności, bo cóż wspólnego może mieć okazjonalny palacz haszyszu z nałogowym heroinistą. Jeżeli chodzi o materiały propagandowe dotyczące powszechnie dostępnych nielegalnych używek – ich treść rzadko odzwierciedla obiektywną rzeczywistość, a służy raczej wywołaniu strachu w odbiorcach przez wyolbrzymianie efektów danej substancji i podkreślanie drastycznych skutków ubocznych (uzależniająca od pierwszego razu kokaina, czy wywołująca po jednorazowym użyciu schizofrenię marihuana). Jednocześnie propaganda państwowa skrupulatnie pomija zagrożenia dla zdrowia płynące z nadużywania legalnych farmakologicznych substancji psychotropowych i ryzyka uzależnienia jakie niesie za sobą ich nadużywanie. Oddzielną pozycję w tym przekazie zajmuje alkohol. Propaganda poświęcona nadużywaniu alkoholu, którego konsekwencje na każdym polu, od gospodarczego, przez społeczne po zdrowotne, wyprzedzają te związane z używaniem innych używek, jest wyjątkowo skromna, co tworzy wrażenie dopuszczalności i nieszkodliwości tej używki. Popularnością cieszą się w Polsce filmiki przestrzegające przed jazdą samochodem pod wpływem alkoholu. Materiały podkreślające zagrożenia płynące z nadużywania alkoholu są zdecydowanie mniej popularne. W związku z powyższym, możemy się tylko domyślać jak wyglądałby wynik analogicznego do omawianego przed chwilą sondażu, tyle, że tyczącego się wyrobów alkoholowych. Zwolennicy prohibicji znajdowaliby się w marginalnej mniejszości. Sam pomysł ograniczania dostępu do alkoholu wydaje się absurdem. Tak wielka jest siła oddziaływania hegemonicznego dyskursu. Z logicznego punktu widzenia alkohol jest jednak po prostu kolejnym narkotykiem. Ta kulturowa stygmatyzacja jednej grupy używek, a akceptacja dla drugiej powszechniejszej, jest oczywiście przejawem odwiecznej hipokryzji. Z drugiej strony, jeżeli możliwe jest wskazanie braku logiki obecnej sytuacji w zaledwie kilku zdaniach, i taka analiza jest dostępna dla każdego człowieka z otwartym na fakty umysłem, to wynika z tego, że obecny, zdominowany przez argumenty konserwatywne dyskurs o polityce narkotykowej, jest wyjątkowo niestabilny a jego siła tkwi w braku alternatywnej interpretacji sytuacji. Konserwatywny dyskurs o narkotykach jest więc potencjalnie łatwym celem dla sił liberalnych. Co prowadzi do kolejnego wniosku – Procenty poparcia dla określonych wizji polityki narkotykowej, można bardzo łatwo odwrócić na korzyść opcji liberalnej.

Rezygnacja z karania użytkowników „narkotyków” na przestrzeni lat stawała się normą w państwach Europy Zachodniej. Dziś w większości państw Unii Europejskiej zrezygnowano z podejścia represyjnego. Użytkownicy są tolerowani, w zasadzie tolerowani, lub traktowani pobłażliwie (wyjątki to: Francja, która jednak nie traktuje walki z użytkownikami jako priorytetu polityki antynarkotykowej i Szwecja, która utrzymuje represyjne prawodawstwo zbliżone w swej treści do polskiego). Podsumowując – Celem lewicy powinno być skierowanie dyskusji na swoje pole, obdarcie status quo z argumentów na swoją rzecz, i zdobycie poparcia społecznego dla rozwiązań przedstawianych konsekwentnie jako najbardziej pragmatyczna opcja.. Z chwilą gdy zwolennikom status quo pozostaną jedynie argumenty natury emocjonalnej (narkotyki to zło, a zło należy karać nie zważając na konsekwencje w postaci powstania jeszcze większego zła), polityczne podziały nie będą miały żadnego znaczenia dla sprawy, gdyż nikt nie będzie chciał pozostać na polu ograniczonym w wyniku wygranej przez lewicę debaty do pozbawionej poparcia i wiarygodności ultra radykalnej opcji represyjnej.

Przejdźmy zatem do wyliczenia argumentów za depenalizacją posiadania małej ilości substancji odurzających na użytek własny. Większość z nich tyczy się konopi (marihuana i haszysz), gdyż stanowią one zdecydowaną większość używanych substancji (80% rynku narkotyków w Polsce). Również debata medialna nad problemem, skupia się na użytkownikach konopi. Większość tych użytkowników to tzw. użytkownicy okazjonalni. Część argumentów tyczy się też pozostałej części używek, część wymieniłem już wcześniej, czas więc na podsumowanie, obalenie mitów prawicy i przybliżenie kilku nieznanych prawd.



poprzedninastępny komentarze