Ile ojca w ojcu?
2013-12-13 11:13:55
Jakiś czas temu pasjami oglądałam paradokumentalne seriale Trudne sprawy i Dlaczego ja. W odróżnieniu od TVN-owskiej Ukrytej prawdy, gdzie akcja toczy się głównie w Warszawie, a problemy miewa jedynie klasa średnia, Polsatowskie produkcje opowiadają o życiu przedstawicieli różnych warstw społecznych z różnych zakątków Polski. Sporo tu „zwykłych ludzkich historii”: o miłości i zdradzie, pracy marzeń i bezrobociu, kłopotach wychowawczych, konfliktach rodzinnych, problemach mieszkaniowych. Schemat opowieści jest prosty i zwykle podobny, jak to w produkcjach sformatowanych: bohaterowie żyją swoim życiem, gdy nagle dotyka ich Los, któremu muszą stawić czoła, co udaje im się z lepszym lub gorszym skutkiem.

Nie o konstrukcji paradokumentów chcę jednak mówić, ale o wątku, który nieustannie w nich powraca – nieustalonego/wątpliwego ojcostwa. Po obejrzeniu kilkunastu odcinków zyskałam pewność, że to, co jest dziś w stanie połączyć absolutnie wszystkich mężczyzn w Polsce – a tym samym wznieść ich ponad takie „drobiazgi” jak różnice w statusie społecznym, wykształceniu, miejscu zamieszkania, kapitale materialnym i kulturowym – to zadawane z podobnym bólem i przerażeniem pytanie: „Czy na pewno jestem ojcem mojego dziecka?!”.

Nie jest to pytanie nowe. Ba, można rzec, iż jest stare jak ludzkość. Czyż popularne powiedzenie nie głosi, że w życiu można być pewnym/ą tylko matki? Lub inne: że tylko matka wie, kto jest ojcem jej dziecka? Polsatowskie produkcje ujawniają, że niekoniecznie. Kobieta może nie wiedzieć, kto ją zapłodnił, i to z bardzo prostego powodu: oto liczba mężczyzn, z którymi uprawiała seks w danym okresie, rzadko ogranicza się do jednego (nawet jeśli sama zainteresowana twierdzi inaczej). Od czego są jednak testy na ojcostwo? Bywa też, że kobieta wie, kto ją zapłodnił, ale z sobie tylko wiadomych przyczyn nie zdradza tożsamości ojca dziecka. Wtedy również mężczyzna ma prawo sięgnąć po broń, bez której tak bezradny był jego ojciec, dziadek, pradziadek, prapradziadek i tak dalej, aż do zarania męskości: testy DNA. To one ratują dziś męski honor i co równie ważne – portfel.

Zastanawia wielka popularność motywu niepewnego ojcostwa w polskich paradokumentach. Testy DNA – wcale nietanie – wykonuje się w nich standardowo, jak przegląd u dentysty. Cokolwiek z nich wynika, rykoszetem trafia w kobietę. Złe światło pada na jej moralność: wszak gdyby się dobrze prowadziła, nie sypiała z kim popadnie, znała umiar, a najlepiej czekała z seksem do ślubu, a później uprawiała go tylko z mężem, nie byłoby tego całego zamieszania. Puszczalska kobieta, używająca życia, zadająca się z wieloma mężczyznami, zdradliwa, imprezowiczka to czarna bohaterka polskich paradokumentów. „Trudne sprawy” wynikają wyłącznie z jej złego prowadzenia się i to przez nią ten i ów mężczyzna zmuszony jest z bólem zapytać: „Dlaczego ja?”.

Od „puszczalskiej” gorszy wydaje się jednak typ kobiety wyrachowanej (choć często obydwa „typy” krzyżują się i wtedy mamy do czynienia z megamonstrum), czyli takiej, która wie, kto jest ojcem jej dziecka, ale dla własnej (bo przecież nie dziecka!) korzyści kręci, manipuluje niczego nieświadomymi mężczyznami. Zabawa męskimi uczuciami to efekt uboczny jej nadrzędnego celu, a mianowicie chęci dorwania się do męskich pieniędzy. W zastraszającym wprost tempie przybywa w polskich produkcjach popkulturowych kobiet, które planują wygodne życie na koszt mężczyzn, a dzieci „niewiadomego pochodzenia” traktują jako środek do celu. Podłe intrygantki tylko patrzą, by wrobić jakiegoś nieźle sytuowanego poczciwinę w ojcostwo, a później przyssać się do jego konta. Podrzucić takiemu „kukułcze dziecko”, a potem żerować na nim do śmierci (a przynajmniej do pełnoletniości „potomka”).

O tym, że nie jest to problem wymyślony wyłącznie na potrzeby telewizji, przekonałam się kilka tygodni temu, gdy serwisy plotkarskie podały sensacyjną zgoła wiadomość, że aktor Piotr Zelt został „wrobiony w ojcostwo” przez swoją partnerkę Monikę Ordowską. Aktor po 40. miał porzucić dla modelki i byłej miss po 20. żonę, po czym po miesiącach afiszowania się na salonach ze swoją miłością para obwieściła, że spodziewa się dziecka. W ciąży para również się afiszowała, podobnież po porodzie. Tymczasem pech. Rodzinne story zakłócił wątek bynajmniej nie epizodyczny: romansu Ordowskiej z modelem Rafałem Sieradzkim. Niczym w prawdziwej telenoweli wyszedł on na jaw „przypadkiem”: oto „przyjaciele” Zelta zasiali w nim ziarno niepewności, które wydało sensacyjny wprost owoc. Aktor ukradkiem zrobił test na ojcostwo, a jego wynik okazał się „szokujący”: dziecko, z którym zdążył sfotografować się na salonach, nie jest jego. Co za wstyd!

Zelt błyskawicznie rozstał się z matką dziecka, ale – jak donoszą tabloidy – z samym dzieckiem, a raczej z finansową odpowiedzialnością za nie będzie mu się rozstać znacznie trudniej. Oto bowiem jako prawny opiekun dziecka – w świetle dokumentów urzędowych jego ojciec – Zelt zmuszony jest łożyć na jego utrzymanie. Do czasu aż rozpatrzony zostanie pozew o zaprzeczenie ojcostwa, z którym Zelt wystąpi lub już wystąpił do sądu. Oczywiście dla dobra dziecka, na które powołuje się w wywiadach.

Głos w sprawie zabrał także biologiczny ojciec, który – jakżeby inaczej? – oskarżył kobietę o spowodowanie całego zamieszania. Miała ona odrzucić propozycję związku z nim, młodym modelem, i wybrać życie u boku starszego, bardziej rozpoznawalnego aktora. Z miłości do pieniędzy zrezygnowała z „prawdziwej miłości”! Ale na tym nie koniec. „Siedzi w domu, nie pracuje i zgarnia forsę” – doniósł na Ordowską Sieradzki, oskarżając ją o pobieranie pieniędzy także od niego. Na to samo dziecko!

Na postawie casusu Zelta i jeszcze paru innych „Newsweek” przygotował alarmujący artykuł, z którego wynika, że grozi nam lawina wniosków o przeprowadzenie testów na ojcostwo – jego ustalenie lub zaprzeczenie. Czytamy w nim o „męskich łzach”, o szoku i ciosie – „prawdziwym nokaucie”! – którym okazuje się dla mężczyzny wiadomość, że jego dziecko nie jest jego. Dla jasności powtórzmy: nokautowany jest mężczyzna, nokautującą kobieta. Nawet taki czempion jak Marek Punisher Piotrowski, mistrz świata w kick-boxingu sprzed lat, ponoć nie podniósł się po podobnym uderzeniu. „Nie chciał nawet wziąć dzieciaka na ręce” – komentuje współczująco przyjaciel sportowca.

Gdyby jednak przypadek Piotrowskiego czy Zelta nie w pełni przemówił do czytelników, nie dość skutecznie przekonał ich, że winę za męskie stresy w temacie ojcostwa ponoszą kobiety, powinni oni (czyli my wszyscy!) wsłuchać się w głos eksperta. Z wyżyn naukowego autorytetu profesor Zbigniew Lew-Starowicz informuje: „Są kobiety, które nie pamiętają, z kim mają dziecko. Są takie, które z premedytacją chciały ukryć przed partnerem zdradę. A są i takie, którym ojciec dziecka nie pasuje na męża, więc organizują seks z innym mężczyzną i mówią mu, że to jego dziecko”. Profesor zapewne wie, co mówi. W swoich ostatnich wywiadach i publikacjach niezmordowanie tropi przejawy kryzysu męskości w Polsce. I wskazuje winnego. A właściwie winne.

Zaalarmowana przez media empatycznie zapytam więc: A czy Ty, polski mężczyzno, sprawdziłeś już, ile Ciebie-ojca w ojcu Twojego dziecka?

poprzedninastępny komentarze