Nic o nas bez nas?
2015-01-19 01:00:19
Właśnie obejrzałam w TVP Info program publicystyczny "Bez Retuszu". Odcinek poświęcony był tzw. pigułce „dzień po”, czyli tabletkom EllaOne, które na podstawie niedawnej decyzji Komisji Europejskiej mają być dostępne w krajach UE bez recepty. We wszystkich, a więc także w Polsce. Tymczasem od kilku dni trwa w naszym kraju spektakl, którego głównymi aktorami – lansowanymi mocno przez media publiczne i prywatne – są różnej maści fundamentaliści katoliccy, usiłujący za pomocą retorycznych wygibasów wywrzeć na rządzących presję niezastosowania się do zaleceń Komisji Europejskiej, czyli de facto nieudostępnienia w Polsce tabletek EllaOne bez recepty. Presja wywierana jest też na społeczeństwo, a zwłaszcza na kobiety, które zawczasu usiłuje się zniechęcić do skorzystania z przysługującego im prawa. Wmawia się nam więc, że za pomocą rzeczonych tabletek zyskamy możliwość przeprowadzania nielegalnych przecież w Polsce aborcji, a zatem – w terminologii katolickich fundamentalistów – „mordowania naszych dzieci”. Co i rusz pojawiają się też apele do naszego – kobiet – poczucia obywatelskości i patriotyzmu, zachęty do rozrodu w imię i na rzecz kurczącego się narodu. Są i odezwy do naszego poczucia przyzwoitości (sic!), płynące ponoć z troski o nasze właściwe (czytaj: czyste, aseksualne, bogobojne) prowadzenie się. Od kilku dni na pierwszej linii tej aroganckiej, przemocowej nagonki znajduje się katolicki publicysta Tomasz Terlikowski, od czasu do czasu wspierany przez żonę, która jeszcze niedawno pół żartem, pół serio skarżyła się, że mąż i dzieci miękko przymuszają ją do wydania na świat kolejnego potomka. Jak widać, Małgorzata Terlikowska postanowiła – bynajmniej nie miękko – przymusić inne kobiety do dzielenia jej losu matki wielodzietnej, bo z impetem włączyła się w kampanię przeciwko dostępności tabletek „dzień po” bez recepty. Z prawdziwą butą i arogancją, występując na zmianę w roli samozwańczej ginekolożki, seksuolożki i nauczycielki biologii, Terlikowska na wyścigi z mężem straszy Polki pigułką EllaOne, określając ją mianem „trutki na kobiety i dzieci”. Głusi na argumenty ekspertów z dziedziny medycyny i prawa, za to mocno ekspansywni w sferze publicznej, Terlikowscy tworzą dziś „mieszankę” kuriozalno-przerażającą, która byłaby może śmieszna, gdyby nie była tak straszna.

Rozpychanie się w przestrzeni publicznej Terlikowskich i innych domorosłych „ekspertów” w zakresie ginekologii i seksuologii dokonuje się za ogromnym przyzwoleniem i zachętą mediów prywatnych i publicznych. Można domniemywać, że bez tego przyzwolenia i zachęty nie osiągnęłoby ono obecnego poziomu żenady. Po jednym z programów w TVP pojawiły się wręcz drwiny, że „Terlikowscy chyba zamieszkali na Woronicza”, bo od rana do nocy okupują studia telewizji śniadaniowych, serwisów informacyjnych i programów publicystycznych. Najwyraźniej komuś bardzo zależy na wypromowaniu Terlikowskich. A może raczej poglądów, które głoszą.

Wracam do dzisiejszego „Bez Retuszu”. Tym razem bez Terlikowskich, ale i tak w doborowej obsadzie. W roli ekspertów zasiedli bowiem prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz, który nie tak dawno „żartował” na temat „wykorzystywania seksualnego nietrzeźwych” kobiet; ultraprawicowy polityk Marek Jurek, który kilka lat temu walczył o wprowadzenie zakazu przerywania ciąży do Konstytucji RP; dziennikarka „Gazety Wyborczej” Dominika Wielowieyska; seksuolog Andrzej Depko; podsekretarz stanu w ministerstwie zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki. Nie będzie, jak sądzę, zaskoczeniem, że szczególnie seksuolog – reprezentujący naukę i postulujący wprowadzenie na początek edukacji seksualnej w szkołach – był w wyraźnej defensywie. Tłumaczył, wyjaśniał, przekonywał o konieczności edukowania młodych ludzi na temat funkcjonowania ich ciał, czerpania przyjemności z seksu zdrowego i bezpiecznego. Mówił, ale jakby obok, odbijając się od ściany argumentów o „konieczności poszanowania wartości chrześcijańskich”, dbałości o „moralność”, „przyzwoitość” itd. Szermowali nimi głównie znani moraliści Ziemkiewicz i Jurek. Ten pierwszy zatroszczył się o „upadek obyczajów” i „ogólną rozwiązłość” na skutek dokonujących się co i rusz rewolucji seksualnych (sic!). Ten drugi zaś raz po raz odwoływał się do „wartości”, którym „pozostaje wierny”. Owa „wierność sobie” niemal do ekstazy doprowadziła Dominikę Wielowieyską, która podkreśliła, że „bardzo szanuje poglądy pana marszałka”, ich stałość i niezmienność. Wielowieyska broniła wprawdzie dostępności tabletki „dzień po” bez recepty, odwołując się do „swoich własnych poglądów” i prawa do ich głoszenia (sic!). To nóżka liberalna „Gazety Wyborczej”. Była jednak również nóżka konserwatywna, tradycjonalistyczna, gdy Wielowieyska podzieliła się z widzami swym szacunkiem dla „poglądów pana marszałka”, a następnie – ni z tego, ni z owego – ogłosiła swoją sympatię dla modelu dużej rodziny, uzasadniając ją własnym pochodzeniem z takiejże. I tylko niedosyt pozostał, że publicystka ogólnopolskiego dziennika nie zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy, czy i jak owa zasada wielodzietności realizowana jest w jej własnym życiu rodzinnym.

Bardziej od wypowiedzi Wielowieyskiej, reprezentującej przecież określoną opcję światopoglądową i polityczną, przygnębiające, by nie powiedzieć frustrujące w trakcie trwania programu było jednak coś innego: całkowite milczenie młodych kobiet na dyskutowany temat – ich praw reprodukcyjnych, ich ciał, ich życia.

Program „Bez Retuszu” skonstruowany jest w ten sposób, że rozmowa zaproszonych gości przeplata się z komentarzami i pytaniami młodych ludzi, najczęściej reprezentantów i reprezentantek partyjnych młodzieżówek. W dzisiejszym odcinku – poświęconym antykoncepcji, edukacji seksualnej, zapobieganiu niechcianej ciąży – perorowali prawie wyłącznie mężczyźni, roztrząsając na wszystkie możliwe sposoby kwestię „dzietności w kontekście problemów demograficznych Polski”, „zgorszenia dzieci widokiem tabletek ‘dzień po’” (sic!), bezpłodności, którą rzekomo powodować ma środek farmakologiczny. Kobiety – młode – niemal całkowicie oddały mężczyznom pole w tej dyskusji dotyczącej ich ciał, ich praw, ich godności, ich życia. One nawet nie dały sobie odebrać głosu, one dobrowolnie z niego zrezygnowały.

Zabrzmi to pesymistycznie, ale utwierdziłam się dziś w przekonaniu, że stało się czy też dzieje się coś bardzo złego z dziewczynkami i młodymi kobietami w Polsce. Otóż dziewczynki i młode kobiety w Polsce zaniemówiły. Nie znamy ich poglądów, nie wiemy, co myślą, nie wiemy, czego chcą w jednej z najbardziej fundamentalnych spraw dotyczących ich życia: ciała, seksu, prokreacji. Przekonywane przez media i twórców kultury popularnej, że mają tylko ładnie wyglądać i dobrze się prezentować, dziewczynki i młode kobiety robią dokładnie to, czego się od nich oczekuje: dbają o urodę, interesują się modą, głowią się nad tym, jak przyciągnąć uwagę mężczyzn. I nie mówią. Nie mają własnego zdania. Pozwalają, by w ich imieniu, za nie, obok nich wypowiadali się mężczyźni. Lub – niestety – kobiety, które broniąc własnej pozycji, własnych interesów, układów, w których tkwią, zapominają, że ich rolą w przestrzeni publicznej jest także, a może przede wszystkim dbanie o interesy słabszych. A słabsze w tak patriarchalnym, mizoginicznym wręcz środowisku polityczno-dziennikarsko-eksperckim, jakie mamy w mainstreamie polskiej debaty publicznej, są właśnie dziewczynki i młode kobiety.

Choć pesymistyczny w wymowie, dzisiejszy program „Bez Retuszu” doprowadził mnie jednak nie tylko do ponurych wniosków. Paradoksalnie to dno, do którego dobijamy jako społeczeństwo, budzi pragnienie zmiany i walki o tę zmianę. W tym konkretnym przypadku rodzi się przekonanie, że naszym jako feministek – aktywistek społecznych, akademiczek, publicystek, artystek – obowiązkiem jest nie tylko zawalczenie o głos dla dziewczynek i młodych kobiet, ale też domaganie się od reprezentujących nas polityczek, dziennikarek, ekspertek – tego „kobiecego głosu” w przestrzeni publicznej, tam, gdzie podejmowane są decyzje i kształtowane opinie – by wywiązywały się ze swoich obietnic: by nie pozwalały na dyskryminację, seksizm, przemoc wobec nas-kobiet i nas-ludzi. Dotyczy to zwłaszcza wpływowych kobiet, jak premier Ewa Kopacz, które otrzymały silny kredyt zaufania i poparcie innych wpływowych kobiet, zrzeszonych na przykład w Kongresie Kobiet Polskich, a które dziś – w imię strategiczności, politycznych wygibasów, ulegając naciskom Kościoła i prawicy – zapowiadają prowadzenie polityki ograniczania dostępu do tabletek „dzień po” dla nastolatek. Kto, jak nie nastolatki, powinien mieć zapewnione prawo do edukacji seksualnej i wiedzy na temat swojego ciała, a także prawo – w świetle zapisów międzynarodowych – do swobodnego i legalnego korzystania ze środków, które w razie „wpadki” uchronią je przed niechcianą ciążą, które zapewnią im spokój i poczucie bezpieczeństwa? Jeśli premier Kopacz będzie dziś patronować „pracom legislacyjnym nad gwarancjami bezpieczeństwa dla pacjentek oraz ograniczeniem pigułki EllaOne dla nieletnich”, jak patronowała jako marszałkini sejmu zdjęciu z porządku obrad konwencji antyprzemocowej, to może czas wreszcie zabrać głos w tej sprawie i jasno wyrazić swój sprzeciw? Pokazać, że jako kobiety dość mamy zgniłych kompromisów zawieranych ponad naszymi głowami, a wypisanych na naszych ciałach. Stanowczo i jednoznacznie zaprotestować przeciwko hipokryzji, obłudzie, przemocy wobec kobiet, która coraz bardziej otwarcie i coraz szerszym strumieniem rozlewa się w polskiej debacie publicznej.

Tylko tak być może zachęcimy dziewczynki i młode kobiety, by nie oddawały walkowerem prawa do swojego życia: by głośno sprzeciwiły się dyskryminacji i zaprotestowały przeciwko wyznaczaniu im ról „lalek Barbie” i „matek Polek”. Bo jak to szło? Nic o nas bez nas?

poprzedninastępny komentarze